sobota, 11 kwietnia 2015

#1 rozdział dodatkowy...

Rozdział dodatkowy dodany z okazji 300 tys. wyświetleń. Dziękuję <3


 Piętnaście lat później


       Na schodach rozległo się głośne uderzanie stóp o drewniane podłoże, a po chwili dwie nastolatki o podobnych rysach twarzy, wbiegły do salonu, przepychając się jedna przez drugą. Obie trzymały w rękach bluzkę, co gorsza, tę samą, a kiedy tylko w ich pobliżu znalazł się podobny kawałek materiału, pasujący do ówczesnej mody, rozpoczynały pomiędzy sobą prawdziwą wojnę.
      -Tato, ta idiotka ukradła mi bluzkę! - krzyknęła Jazzy, starsza z sióstr.
      Miała siedemnaście lat, długie, proste włosy o orzechowym odcieniu, opadające na jej plecy kaskadami. Tak samo, jak młodsza, natura obdarzyła ją delikatnymi rysami twarzy i doskonałą figurą, której poświęciła wiele swojego czasu. Była na etapie, w którym wygląd stawiała ponad wszystko. Przejmowała się każdą niedoskonałością na twarzy i każdym źle układającym się włosem. Była bardzo podobna do swojego ojca. Łączył ich kolor włosów, kolor oczu, a nawet kształt ust i mały pieprzyk w okolicach wargi. Podobny mieli również charakter. Często zawzięci i brnący do celu, odnajdowali wspólny język w wielu sytuacjach.
      Młodsza z sióstr natomiast miała na imię Abby i ona, w przeciwieństwie do siostry, więcej cech odziedziczyła po matce. Miała długie, lekko falowane włosy, wpadające w odcień czarnego. Jej oczy były znacznie ciemniejsze, niż Jazzy i odrobinę większe. Była parę centymetrów niższa od szatynki, jednak wysokie szpilki, które stały się podstawą jej obuwia, dodawały jej kilka centymetrów. Abby miała piętnaście lat, lecz nie czuć było pomiędzy nią, a siostrą, różnicy wieku. Nosiły podobne ubrania, obracały sie w tym samym towarzystwie i mimo że często dochodziło pomiędzy nimi do różnego rodzaju spięć, miały ze sobą wiele wspólnego.
      -Niczego ci nie ukradłam, to moja bluzka, wariatko! - Abby starała się szarpnąć materiałem, lecz Jazzy zacisnęła go w dłoni na tyle mocno, że brunetka nie zdołała odebrać od niej ubrania.
      -Sama jesteś wariatką! - żadna z nich nie zamierzała odpuścić. W tym jednym były zgodne. Ostry charakterek we wzmożonej odsłonie odziedziczyły po obojgu rodzicach.
      -Dziewczyny, dość! Nie mam najmniejszego zamiaru wysłuchiwać waszych kolejnych awantur! - kiedy w końcu Justin, siedzący na kanapie i pragnący ze spokojem obejrzeć telewizyjny program, nie wytrzymał, wstał gwałtownie i uderzył pięścią o szklany stolik, sprawiając, że podskoczyły na nim dwie szklanki, a kiedy z powrotem opadły na blat, rozniosły po salonie cichy brzdęk.
      Dziewczyny oderwały wzrok od swoich wściekłych twarzy i spojrzały na ojca, starającego się uspokoić przyspieszony oddech. I chociaż nie był zły, miał serdecznie dość ciągłych krzyków i wyzwisk, jakimi obrzucały się obie jego córki. Mimo że kochał je cholernie mocno, czasem miał ochotę zamknąć je w odosobnionym pomieszczeniu i wypuścić dopiero w momencie, w którym przysięgną, że nigdy nie dojdzie pomiędzy nimi do spięcia.
      -A teraz na spokojnie wytłumaczcie, o co chodzi? Znów kłócicie się o głupi kawałek szmaty?
      -Może dla ciebie to tylko głupi kawałek szmaty, ale dla nas to coś znacznie ważniejszego. Tato, to ubrania! Nie rozumiesz? - Abby sapnęła, zdobywając potwierdzenie swoich słów w szybkim skinieniu głowy Jazzy. W tej jednej kwestii siostry zgadzały się doskonale - ubrania były dla nich wszystkim. Nie mogły pojąć, dlaczego Justin nie potrafił tego zrozumieć i zwyczajnie zaakceptować, że jego córki mają bardzo przyziemne potrzeby, jak pełna szafa i zapas kosmetyków na łazienkowej półce.
      -Nie, dziewczyny, nie potrafię tego zrozumieć. Poznałem waszą mamę, kiedy była w waszym wieku. Ona nigdy nie miała takich problemów - Justin przewrócił oczami. Był już wyraźnie zirytowany ciągłymi sprzeczkami jego córek, dotyczących ubrań, chłopaków, czy koloru nowej szminki. Nie był do tego przyzwyczajony. - Ale mogę w prosty sposób temu zaradzić. Pozwolisz, skarbie? - wyciągnął rękę w stronę Jazzy, która trzymała koronkową, czerwoną bluzkę.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i przez parę chwil przypatrywała się ojcu, który posłał jej łagodny uśmiech, aż w końcu położyła na jego dłoni kawałek materiału. Justin natomiast, kiedy tylko poczuł go na skórze, mocno chwycił obiema dłońmi, zacisnął na nim pięści i jednym szybkim ruchem szarpnął, rozrywając bluzkę na dwie części.
      -Tato! - nastolatki wydały z siebie przeraźliwy pisk dokładnie w tym samym momencie. Były w stanie rozszarpać Justina za zniszczenie najpiękniejszego kawałka materiału, jaki kiedykolwiek trzymały w rękach. - Jak mogłeś!?
      -Skoro nie mogłyście dojść do porozumienia, do której z was należy bluzka, pomogłem wam rozwiązać problem - uśmiechnął się głupkowato, jeszcze bardziej irytując rozwścieczone nastolatki.
Podczas kiedy jego cała ta sytuacja bawiła, one były bardziej, niż zrozpaczone. Czekały jedynie na powrót matki, której mogłyby wyżalić się i dać upust swojej złości w stosunku do ojca.
      -W takim razie w co ja mam się ubrać na imprezę? Przecież wychodzimy już za niespełna godzinę - starsza dziewczyna tupnęła nogą w podłogę, zakładając ręce na piersi. Łudziła się, że swoimi humorkami chwyci tatusia za serce, jednak Justin zdążył uodpornić się na słodkie uśmiechy i trzepotanie rzęs obu nastoletnich córek. I mimo że wypróbowywały na nim wszelkiego rodzaju wizualne sztuczki, on pozostawał nieugięty.
      -Zaraz, zaraz. Dlaczego ja nic nie wiem o żadnej imprezie? - uniósł jedną brew, a w głębi duszy poczuł zmartwienie i troskę. Wiedział, że jego córki dorastają i niedługo staną się dorosłe, a wtedy nie będzie mógł zabronić im niczego, jednak ciężko było mu przyzwyczaić się do myśli, że dziewczynki, którym jeszcze do niedawna zmieniał pieluchy, teraz malują się, chodzą w krótkich sukienkach i szpilkach oraz spotykają się z chłopakami. Ciężko było mu przyzwyczaić się do myśli, że przestają być jego małymi córeczkami, nad którymi ma pełną kontrolę.
      -Mama się zgodziła - wtrąciła szybko Abby, aby przypadkiem ojciec nie dał im kolejnego zakazu. Bree od zawsze pozwalała im na wiele więcej, pamiętając swoją młodość. Nie chciała wyjść na hipokrytkę, dlatego nie stawiała córkom wielu ograniczeń. Wśród obojga rodziców rolę tego surowego pełnił Justin, który potrafił krzyknąć na córki, bądź dać im szlaban. Bree była na to zbyt miękka.
      Wtedy cała trójka usłyszała szczęk zamka drzwi wejściowych, a do przedpokoju weszła Bree, z przewieszoną przez przedramię torebką. Na jej widok usta Justina ułożyły się w uśmiechu. Byli ze sobą już od ponad szesnastu lat, a on kochał ją z każdym dniem coraz mocniej. Dlatego również teraz na jej widok serce szatyna zabiło mocniej i szybciej. Każdego dnia mówił jej, jak wiele do niej czuje i jak wiele jej zawdzięcza. Chciał słowami przeprosić ją za całe zło, jakiego doświadczyła z jego winy. Pomimo upływu kilkunastu lat on doskonale pamiętał każdą krzywdę, wyrządzoną Bree, mimo że ona już od dawna nie wspominała przeszłości.
      -Bree, dlaczego ja zawsze dowiaduję się ostatni, że nasze córki wybierają się na jakąś imprezę? Czasem mam wrażenie, że nikt w tym domu nie traktuje mnie poważnie - mruknął, wystukując stopą, ubraną w białą skarpetkę, rytm o panele. Oczywiście żartował, jednak wolał być poinformowany o każdej decyzji, podjętej przez Bree, zwłaszcza odnośnie Jazzy i Abby, które były oczkiem w jego głowie.
      -Nie powiedziałam ci? - uśmiechnęła się słodko, zakładając kosmyk włosów za ucho. Wiedziała, że jeden taki gest zupełnie uspokoi serce Justina. - Widocznie wypadło mi to z głowy - kiedy zdjęła już buty na lekkim obcasie i odwiesiła na wieszak kremowy płaszczyk, przeszła obok Justina, delikatnie gładząc jego napięte ramię.
      Odkąd kilkanaście lat temu zostali małżeństwem, kłócili się naprawdę bardzo rzadko i unikali tego, jak ognia. Odżywały w nich bowiem wspomnienia z młodości, kiedy sprzeczali się o mało znaczące sprawy każdego dnia. Podniesiony głos ukochanej osoby niszczył ich od środka, dlatego przyrzekli sobie, że również do córek będą starali się zwracać łagodnie i spokojnie, co nie oznacza braku surowości. Justin potrafił doskonale operować cichym, jednak stanowczym głosem, nieznoszącym sprzeciwu.
      -Mamo, tata rozdarł nam najładniejszą bluzkę, w której jedna z nas miała iść na dzisiejszą imprezę - tym razem w podłogę uderzyła stopą Abby. Wyglądała identycznie, jak jej siostra, kiedy była rozzłoszczona. Nawet usta układały w ten sam kształt.
      -Dziewczynki, macie szafy pełne ubrań. Ta jedna bluzka nie zrobi wam żadnej różnicy - westchnęła zmęczona Bree, upijając kilka łyków ze szklanki, wypełnionej chłodną, mineralną wodą.
Po całym dniu pracy marzyła jedynie o tym, aby usiąść i odsapnąć choćby parę minut, podczas których jej ciało zdążyłoby się zregenerować i nabrać nowych sił.
      -Mamo, nawet ty nie stoisz po naszej stronie? - sapnęła Jazzy, przewracając teatralnie oczami. Gest ten wykonywała identycznie, jak jej ojciec jeszcze parę lat temu. - Wielkie dzięki. A teraz przepraszam, ale obie z Abby chcemy w końcu przyszykować się na imprezę, na którą czekałyśmy od ponad tygodnia.
Szatynka zarzuciła rękę na ramię siostry i obie odwróciły się z powrotem w stronę schodów. Dzisiejszego wieczora pragnęły wyglądać olśniewająco, aby zrobić wrażenie na chłopakach, przed których zdjęciami wzdychały już od dawna. Bree dobrze wiedziała o nowych sympatiach córek, jednak żadna z nich nie pisnęła słówka Justinowi. Dla niego obie dziewczyny były za młode na jakiekolwiek kontakty z facetami. Mimowolnie stawał się hipokrytą, ponieważ kiedy związał się z Bree, była ona młodsza, niż którakolwiek z jego córek.
      -Chwileczkę - kroki nastolatek powstrzymał spokojny, powolny głos Justina. - Nie przypominam sobie, abym wyraził zgodę na jakąkolwiek imprezę.
      Obie dziewczyny zatrzymały się w pół kroku z niedowierzaniem, wymalowanym na twarzach. Były bardziej zszokowane, niż rozwścieczone, chociaż gdyby ojciec w rzeczywistości nie wyraził zgody na imprezę, byłyby w stanie rozszarpać go, jak zwierzę upolowaną ofiarę.
      Obie wiedziały jednak doskonale, jak postąpić, aby tata uległ ich uśmiechom i słodkim oczom. Podeszły blisko mężczyzny, siedzącego w lekkim rozkroku na kanapie. Jazzy przysiadła na jego lewym kolanie, a Abby na prawym, z delikatnymi uśmiechami na ustach. Justin doskonale znał ich sztuczki i w głębi duszy pragnął roześmiać się pełną piersią, kręcąc z westchnieniem głową.
      Nastolatki doskonale zdawały sobie sprawę, że ich ojciec jest dorosłym mężczyzną, posiadającym swoje potrzeby, dlatego łudziły się, że ich zalotne spojrzenia zadziałają na niego we właściwy sposób. On jednak, odkąd poślubił Bree i został ojcem dwóch pięknych dziewcząt, uodpornił się na wszelkiego rodzaju dwuznaczne spojrzenia i gesty. Dlatego teraz zachowanie córek o wiele bardziej bawiło go, niż wpływało na jego decyzję.
      -Tatusiu, wiesz, jak bardzo cię kochamy, prawda? - młodsza pocałowała jego policzek, podczas kiedy starsza zamrugała zalotnie oczami, trzepocząc długimi rzęsami.
      -I co w związku z tym, aniołku? - uśmiechnął się łagodnie w kierunku Abby. Widział w niej czystą Bree, jej włosy, jej rysy twarzy. Mógł śmiało powiedzieć, że był zakochany w oczach piętnastolatki, jednak jej serce obdarzał ojcowską miłością. To Bree była jego jedyną, dożywotnią wybranką.
      -Wiesz, jak bardzo zależy nam na tej imprezie. Nie rób nam tego, tato, proszę - wymruczała słodko, wtulając się w mężczyznę. I chociaż Justin przeważnie był odporny na ich zagrania, dzisiejszego wieczoru nie potrafił odmówić córkom, widząc szczęście, wymalowane na ich twarzach. Nie chciał pozbawiać ich przyjemności, mimo że nie zawsze uważał je za słuszne. Wolałby, gdyby spędzały czas w domu, bez ryzyka, bez niebezpieczeństwa, bez alkoholu i chłopaków, kręcących się wokół jego nastoletnich córek. Był o nich zwyczajnie zazdrosny.
      -No dobrze, idźcie - po salonie rozniósł się pisk nastolatek, który rozbawił zarówno Justina, jak i Bree.
Kobieta parzyła w błękitnym kubku herbatę, przyglądając się relacjom jej męża z córkami. Była z Justina zwyczajnie dumna. Potrafił z nierozsądnego gówniarza zmienić się w dojrzałego mężczyznę, potrafiącego zadbać o rodzinę. - Ale przyjadę po was. Inaczej możecie zapomnieć o jakiejkolwiek imprezie.
      Obie siostry przestały go słuchać w momencie, w którym zgodził się na ich wspólne wyjście. Podekscytowane zniknęły na schodach, a później w swoich pokojach. Po domu rozniosło się jedynie trzaśnięcie dwojga drewnianych drzwi, a później każde pomieszczenie wypełniła błoga, przyjemna cisza.
      -Czy my w ich wieku również mieliśmy tak absurdalne problemy? - mężczyzna zwrócił się do żony, która przysiadła na jednym z dwóch foteli, obitym tapicerką w kolorze beżowym.
      -My w ich wieku mieliśmy dużo poważniejsze problemy. I uwierz mi, gdybym miała możliwość wyboru, wolałabym martwić się, którą sukienkę ubrać na imprezę i jakiego koloru szpilki do niej założyć.
      Relaksując się pod wpływem ciszy i wszechogarniającego spokoju, Bree oparła głowę na umięśnionym ramieniu Justina. Mimo że od młodzieńczych lat upłynęło już sporo czasu, mężczyzna w dalszym ciągu poświęcał wiele czasu i pracy rzeźbieniu swojej sylwetki, dlatego mięśnie jego barków stały się jeszcze bardziej napięte, a kaloryfer na brzuchu bardziej wyrazisty i odznaczający się spod dopasowanej koszulki.
      Rzadko miewali chwile tylko i wyłącznie dla siebie. Korzystali więc z każdorazowych wyjść ich córek, aby spożytkować miłość, każdego dnia na nowo rozkwitającą pomiędzy nimi, oraz dać upust najgłębiej skrywanym uczuciom, jakimi było pożądanie i namiętność. Owszem, mogli zwyczajnie zamknąć drzwi od sypialni i fizycznie obdarzać się miłością, jednak czuli się skrępowani ze świadomością, że ich nastoletnie córki słyszą każdy ich oddech i głośniejsze jęknięcie.
      Pochłonięci własnymi myślami nie odczuli upływających minut. Po niemal godzinie na schodach ponownie rozległy się kroki, tym razem bardziej subtelne. Odznaczały się również wyraźnie odgłosy szpilek, uderzanych o parkiet. Zarówno Bree, jak i Justin, wyprostowali się na kanapie, a wzrok skierowali w stronę schodów, na których stopniowo zaczęła wyłaniać się postać Abby, ubranej w czarną, dopasowaną sukienkę i czerwone szpilki. Jej siostra natomiast zamieniła kolory kompozycji. Jej sukienka była bowiem przyozdobiona krwistoczerwonym odcieniem, a buty na wysokim obcasie, czarnym.
      Obie wyglądały niezwykle zjawiskowo, a każdy z rodziców odebrał ich wygląd w inny sposób. Bree z nutką sentymentu patrzyła, jak szybko dorosły jej maleńkie córeczki, które jeszcze do niedawna karmiła piersią. Justin natomiast układał w głowie najczarniejsze scenariusze, dotyczące ich zagrożonego bezpieczeństwa. Sam był kiedyś młodym draniem i wiedział, jak ponętnie kołyszące się biodra seksownie ubranej dziewczyny działają na wyobraźnię mężczyzn. Osobiście wolałby, gdyby obie jego córki wyszły na imprezę w starym, rozciągniętym dresie i zwracały uwagę jedynie uroczą buźką z delikatnymi rysami twarzy.
      -Wyglądacie przepięknie, dziewczynki - Bree posłała im ciepły uśmiech, gdy nastolatki przekroczyły próg przedpokoju i w lustrze zaczęły poprawiać ostatnie kosmyki rozpuszczonych włosów.
      Abby jako pierwsza wyszła przed dom, na oświetlony słabym światłem latarni podjazd. Jazzy chciała pójść śladami siostry, jednak w ostatnim momencie zatrzymała ją duża dłoń ojca, obejmująca jej szczupłe ramię.
      -Myślę, że nam obojgu będzie bardzo niezręcznie. Z Abby nawet nie rozpoczynałem takiej rozmowy, ponieważ jest jeszcze za młoda, ale ty - wziął głęboki oddech, przełknął ślinę, a jednocześnie przymknął drzwi od przedpokoju, aby zostać w nim sam na sam z szatynką. - Sam byłem kiedyś młody i wiem, jak to jest, gdy hormony zaczynają szaleć - wyrzucił z siebie, szukając najtrafniej pasujących słów i wyrażeń. W końcu jednak poddał się i wsunął w dłoń córki paczkę prezerwatyw. - Po prostu to weź i daj frajerowi, który nie daj Boże zacznie cię dotykać. Nie chcę, żebyś wróciła do domu z brzuchem - przewrócił teatralnie oczami, choć w głębi duszy czuł ogromną ulgę, że ma tę część rozmowy za sobą.
      -Nie obraź się, tato, ale mam swoje. Te zostaw lepiej dla siebie. Skoro ja i Abby wychodzimy, macie z mamą trochę czasu na - chciała dokończyć przesłodzonym głosikiem, jednak piorunujący wzrok ojca zmienił dalszy ciąg jej słów. - Na grę w karty, oczywiście. Na grę w karty.
Na koniec musnęła szybko policzek Justina i wybiegła z domu, pozostawiając w uszach mężczyzny dźwięk uderzających o beton szpilek.
      Justin zamknął za córkami drzwi wejściowe i wrócił do salonu, gdzie stanął przy jednym z okien, częściowo zasłaniając się zasłoną. Nie zdawał sobie sprawy, jak śmiesznie wyglądał, ukradkiem przypatrując się dwóm młodym kawalerom, którzy zaparkowali czarnym, sportowym samochodem na podjeździe przed jego domem.
      -Jeśli ten laluś w przeciągu kilku chwil nie oderwie łap od tyłka Jazzy, nie ręczę za siebie - mruknął, na tyle jednak głośno, że Bree, siedząca na kanapie, usłyszała wyraźnie każde z jego słów.
      -Kochanie, po prostu odpuść. One nie są już małymi dziewczynkami i musisz się z tym pogodzić. Z każdym dniem stają się coraz starsze i coraz bardziej dojrzałe. Będziesz musiał to w końcu zaakceptować.
      Justin doskonale zdawał sobie sprawę, że słowa Bree były świętą prawdą. Musiał pogodzić się z faktem, że nie będzie miał nad dziewczynkami dożywotniej kontroli, a one, jak ptaki, wylatujące z gniazd, niedługo opuszczą rodzinny dom i zaczną własne, dorosłe życie, wypełnione odpowiedzialnością i codziennymi, poważnymi problemami.
      Tym razem odpuścił szybko kiedy zdał sobie sprawę, że na kilka kolejnych godzin zostali z Bree sami. Uśmiechnął się więc, a jego uśmiech przypominał ten sam, łobuzerski grymas, którym zwykł obdarzać Bree lata temu. Podszedł do niej powoli i chwycił za krańce koszulki z krótkim rękawem. Wystarczyło jedno szarpnięcie w górę materiałem, aby zdjął ubranie przez głowę i w samych dresach ukucnął przed Bree. W jego oczach płonęło pożądanie, od którego pragnął się uwolnić. Szatynka natomiast czuła się spełniona, kiedy sprawiała, że jej mąż doznawał rozluźnienia i błogiej przyjemności.
      Justin zaczął całować wierzch jej uda, które obcisła spódnica zakrywała jedynie do połowy. Bree przymknęła powieki i delikatnie wsunęła palce lewej dłonie pomiędzy kosmyki jego gęstych, kasztanowych włosów, układających się w nieładzie na głowie. Jego dotyk sprawiał jej ogromnie wiele przyjemności, którą potrafiła czerpać nawet z samego spojrzenia mężczyzny. W ten właśnie sposób ich miłość dojrzała. Oboje nauczyli się, jak czerpać przyjemność z przyjemności ukochanej osoby.
      -Wiesz, że w dalszym ciągu pamiętam, jak pierwszy raz kochaliśmy się ze sobą? - wymruczał cicho, przesuwając pocałunki wzdłuż jej nagich ramion.
      -Mówisz o tym razie, kiedy upiłeś mnie i wykorzystałeś? - uniosła jedną brew, lecz wcale nie miała do szatyna żalu. Po tylu latach oboje potrafili się z tego śmiać.
      -Nie - Justin przewrócił oczami. Pierwszą intymną sytuację pomiędzy nimi, Bree wypominała mu w każdym możliwym momencie, lecz im więcej razy wspominał tamten pamiętny dzień, tym bardziej bawiła go jego ówczesna głupota. - Mówię o tym razie, kiedy przyszłaś do mnie i powiedziałaś, że mnie kochasz. I chociaż minęło już siedemnaście lat, ja nadal pamiętam, jak cholernie szczęśliwy wtedy byłem - wypowiadając ostatnie słowo, przyssał się do pełnych warg Bree i delikatnie popchnął ją na oparcie kanapy.
      Plecy kobiety oparły się na beżowej poduszce z zamszu, a dłonie przywarły do karku mężczyzny, który zaczęła delikatnie drapać końcówkami paznokci. Wsunęła je również pomiędzy jego pojedyncze włosy. Obszar ten był wrażliwym miejscem szatyna i samo drażnienie go paznokciami bądź opuszkami palców powodowało ciche jęki Justina.
      Jego zwinne palce zaczęły powoli odpinać każdy z guzików jej eleganckiej, wyprasowanej koszuli. Z każdym rozsuniętym kawałkiem materiału przykładał wargi do ciepłej, nagiej skóry Bree i muskał ją kilkukrotnie, aby sprawić żonie jak najwięcej przyjemności, przepływającej przez całe jej ciało.
      -Przez te dwie gówniary zaniedbywałem cię ostatnio, skarbie - zwrócił się do niej z miłością i troską, gdy błądziła dłońmi po wyrzeźbionym torsie mężczyzny.
      -Widzisz, czasem warto jest pozwolić im wyjść na jakąś imprezę. Mamy przynajmniej pół nocy tylko i wyłącznie dla siebie - zanim skończyła mówić, oboje z Justinem usłyszeli odgłos naciskanej klamki, a potem głośne, liczne kroki, roznoszące się po przedpokoju i wpadające do salonu.
      -Nie przeszkadzajcie sobie, wpadliśmy tylko na chwilę - Justin zaklął pod nosem, gdy echem po jego głowie odbił się głos najlepszego, wieloletniego przyjaciela, Zayna. Chociaż mężczyzna wielokrotnie służył szatynowi pomocą i przyjacielską dłonią, jego niezapowiedziane wizyty w dalszym ciągu były Justinowi nie na rękę. Również pozostali przyjaciele szczęśliwego małżeństwa, w tym brat, kuzyn, a  także były chłopak Bree, często wybierali najmniej odpowiednie momenty na odwiedziny. Dzięki temu Bree i Justin czuli się tak, jak kilkanaście lat temu, gdy musieli szukać każdej możliwej okazji, aby zasłużyć na choćby chwilę prywatności i intymności.
       -Ja już nie mam słów - szatyn westchnął głośno i chociaż wydawał się opanowany, w jego wnętrzu kipiała złość. Chciał wykorzystać te kilka godzin, podczas których miał Bree tylko i wyłącznie dla siebie. Chciał kolejny raz pokazać szatynce, że pomimo upływających lat, kocha i pożąda ją równie bardzo, co pierwszego dnia ich związku. - Czy po kilkunastu latach nie możecie nauczyć się, że proszę was o jeden telefon? Jeden, pieprzony telefon. Czy to naprawdę tak wiele? Nie potrafię zliczyć, ile razy weszliście do mojego domu, lub co więcej, do sypialni, kiedy ja i Bree zamierzamy się kochać, na miłość Boską! - na koniec wyrzucił ręce w powietrze. Nie wiedział, jakimi słowami miał dotrzeć do przyjaciół, aż w końcu zrozumiał, że od lat robili mu na złość.
      -Nie denerwuj się, Justin. Słyszałem, że stres źle wpływa na potencję, a w twoim wieku powinieneś zwracać większą uwagę na takie szczegóły. Zanim się obejrzysz, Bree kopnie cię w dupę i znajdzie sobie młodszego.
      Po salonie rozległ się dźwięk donośnych śmiechów przyjaciół Justina, przeplatanych z dźwięcznym chichotem Bree. Jedynie Justin siedział zirytowany na kanapie, przytupując stopą w podłogę. Miał szczerze dość mało śmiesznych żartów kolegów i wiecznych narzekań nastoletnich córek. Chciałby spędzić chociaż tydzień, jeden ulotny tydzień, sam na sam z Bree. Marzył o tym już od dłuższego czasu, a kolejna niespodziewana wizyta przyjaciół przelała czarę goryczy. Przyrzekł sobie, że wyjedzie razem z kobietą, którą kocha, choćby na parę dni, aby odpocząć od codziennych obowiązków, a w tym czasie powierzy opiekę nad córkami kolegom, z którymi od dawna miały doskonały, przyjacielski kontakt.
      -Śmiejcie się dalej, ale tymczasem to ja mam żonę i dwójkę dzieciaków, a wy nadal snujecie się od domu do domu, aby napić się piwa i skomentować tyłek nowej koleżanki z pracy. Wybaczcie, ale mam zupełnie inne perspektywy, niż wy - westchnął głęboko, całując szatynkę w czoło, a jednego z mężczyzn klepiąc jedynie po ramieniu, przed wyjściem z salonu.


***


      Mężczyzna zaczął zwalniać, gdy dostrzegł w oddali jasne światła, padające z jednego z domów po prawej stronie ulicy. Słysząc dźwięki głośnej muzyki, wspomniał czasy, w których razem z Bree rządził na każdej domówce. Widząc swoje własne błędy, czuł wzmożoną troskę w stosunku do córek. Nie chciał, aby kiedykolwiek cierpiały.
      Zgasił samochodowy silnik i oparł się wygodniej o oparcie czarnego, skórzanego fotela. Jego dłoń automatycznie powędrowała do niewielkiego schowka, w którym przez długie lata trzymał paczkę papierosów wraz z czarną, zawsze pełną zapalniczką. W porę przypomniał sobie jednak, że Bree zabroniła mu palić w miejscach, do których mają dostęp obie nastolatki. Łudziła się, że odsunie je tym od wszelkiego rodzaju używek. Justin natomiast nie miał w sobie takiej wiary i doskonale wiedział, że jeśli jedna z jego córek będzie chciała spróbować przytrzymać pomiędzy palcami papierosa, znajdzie sposób, aby zbliżyć się do nikotynowej śmierci.
      Nagle, przez uchylone okno, prócz dźwięków imprezowej muzyki, dotarły do Justina odgłosy szpilek, uderzanych o chodnik. Uniósł wzrok znad deski rozdzielczej na przednią, wypolerowaną szybę, w której odbijało się światło księżyca. Parę metrów od domu stały obie jego nastoletnie córki, obejmowane przez starszych od nich chłopaków, młodych mężczyzn. W Justinie zagotowała się krew. Nie przywykł jeszcze do myśli, że dwie dziewczynki, które jeszcze do niedawna biegały po domu w różowych rajstopkach, teraz odnajdowały radość w ramionach obcych facetów.
      Kiedy jednak nowy przyjaciel starszej córki, Jazzy, zaczął zbyt nachalnie przystawiać się do dziewczyny, w Justinie pękła silna wola. Wyszedł z samochodu i donośnie trzasnął drzwiami, aby wyraźnie zaznaczyć swoją obecność. Chociaż wiedział, że nie może powstrzymać rozszalałych hormonów obu córek, jako ojciec nie był w stanie ze stoickim spokojem przyglądać się jawnym przejawom ich dojrzałości.
      -Jazzy, Abby, do samochodu - warknął, stając twarzą w twarz z dorosłym mężczyzną, który jeszcze przed momentem głaskał dużą dłonią biodro szatynki.
      -Tato, co ty tutaj robisz? - dziewczyny wyraźnie nie były zadowolone z obecności ojca. Znały jego nadopiekuńczą stronę i często niemiernie je irytowała. Obie nastolatki uważały się za dorosłe, mimo że do pełnej dojrzałości brakowało im przede wszystkim doświadczenia z życiem i ludźmi.
       Jazzy tupnęła nogą w płytę chodnika, a odgłos szpilek odbił się echem po całej ulicy. Pociągnęła jednak siostrę za ramię w stronę samochodu, aby nie prowokować kolejnych kłótni z ojcem, którego swoją drogą chała całym sercem. 
Mężczyzna natomiast zmierzył gniewnym spojrzeniem przyjaciół córek. Tracił nad sobą kontrolę przez cały czas, jednak przez zaciskanie i rozluźnianie pięści pomagał mu wyzbyć się tych najsilniejszych emocji.
        -Nie chcę któregokolwiek z was więcej widzieć w towarzystwie moich córek, rozumiemy się?
Nie znał chłopaków, stojących przed nim i prawdę powiedziawszy nie chciał dowiedzieć się o nich niczego. Nie interesowało go, czy są warci serc jego córek. Po prostu nie mógł pogodzić się z myślą, że Jazzy i Abby nie wystarcza towarzystwo rodziców i szukają pocieszenia w ramionach obcych, starszych mężczyzn.
      Nie czekał na odpowiedź. Ruszył z powrotem do samochodu, gdzie czekały na niego obie nastolatki. Żadna z nich nie odezwała się ani słowem, gdy Justin usiadł na skórzanym fotelu kierowcy. Nadal miały do niego żal, mimo że starały się zrozumieć jego sytuację. Widziały miłość, bijącą z jego oczu. Widziały troskę, jaką je otaczał. Chociaż obie chciały czasem przytulić się do mężczyzny i podziękować mu za to, że po prostu jest, jeszcze żadna z nich nie przyznała się do tego na głos.
      -Dziewczyny - zaczął cicho, pozbywając się wszelkich oznak wzburzenia z głosu. - Ja wiem, że dorastacie, że powoli przestajecie być słodkimi dzieciakami, a zmieniacie się w seksowne nastolatki - odkaszlnął i spuścił głowę. Dla niego rozmowa ta była znacznie mniej komfortowa, niż dla obu dziewczyn. - Ale postarajcie się zrozumieć też mnie. Wychowywałem was, opiekowałem się wami, zmieniałem wam nawet pampersy, a teraz widzę, jak każda z was zaczyna układać sobie życie. Wiedziałem, że ten moment w końcu nadejdzie, ale nie sądziłem, że tak szybko zacznę was tracić.
      Każde słowo, które wydostało się z jego ust, kosztowało go niezmiernie wiele wysiłku. Otworzył się przed córkami, chociaż nie sądził, że kiedykolwiek będzie w stanie przelać na słowa swoje uczucia. Liczył na choćby odrobinę wyrozumiałości z ich strony. 
      -Tato - Jazzy zaczerpnęła głośno powietrza. Tak samo, jak młodsza siostra, była szczerze poruszona słowami ojca i w pierwszym momencie nie wiedziała, co odpowiedzieć. - Przecież wiesz, że zawsze będziemy twoimi małymi córeczkami i zawsze będziemy cię kochać. Ale proszę, postaraj się zrozumieć, że nie będziemy do końca życia dziećmi, potrzebującymi rodzicielskiej troski.
      Chociaż Jazzy mówiła dalej, Justin wyłączył się po jednym z pierwszych słów siedemnastolatki. Ujrzał bowiem wysuwającego się z torebki starszej córki skręta. Mimo że oboje z Bree byli czyści już od ponad piętnastu lat, widok narkotyków przywołał w nim wszystkie wspomnieni, również te najgorsze. I chociaż sądził, że od dłuższego czasu nie czuje pociągu do narkotyków, teraz znów poczuł minimalną chęć odprężenia spiętych mięśni.
      -Co to jest? - spytał ostro, chwytając między palce skręta i unosząc go w górę. Teraz cały strach o powrót samego siebie do nałogu, zmienił się w strach o córki, które jednym złym ruchem mogły wplątać się w narkotykowe bagno. 
     -Tato, to nie tak, jak myślisz. To jedynie trawka. Nic groźnego, zaufaj mi - wymamrotała, a w jej oczach błysnęło przerażenie. Ani Jazzy, ani Abby nie brały narkotyków. Chciały spróbować tylko dziś, tylko jeden raz, za namową starszych od siebie chłopaków, na których chciały wywołać wrażenie.
      Justin po raz kolejny nabrał w płuca powietrza. Tym razem nie był w stanie powstrzymać potrzeby zaciągnięcia się dymem papierosowy.Przeszukał dokładnie każdy schowek w poszukiwaniu nikotyny, aż w końcu, kiedy znalazł w połowie pełne opakowanie, wyciągnął ze środka cienkiego papierosa, podpalił go zapalniczką i zaciągnął się głęboko, przymykając obie powieki.
      Od piętnastu lat oboje z Bree nie byli do końca szczerzy. Nigdy nie powiedzieli córkom, co przydarzyło się w ich młodości, chociaż oboje wiedzieli, że kiedyś będą musieli przełamać się i wrócić do przeszłości, jedynie w wyczerpującej opowieści.
      -Myślę, że w końcu nadszedł odpowiedni moment, abyście poznały całą prawdę.
      Ruszył z piskiem opon spod domu, w który nieprzerwanie trwała udana impreza. Jazzy i Abby wymieniły się porozumiewawczymi spojrzeniami, chociaż niewiele potrafiły pojąć z zachowania ojca. Milczały więc, czekając, aż Justin ponownie zabierze głos i pomoże im wszystko rozumieć.
       Szatyn natomiast starał się ułożyć w głowie każde z pojedynczych zdań, które za parę chwil będzie musiał przekazać córkom, łudząc się, że choćby postarają się zrozumieć jego momentami okrutne zachowanie. Bał się ich reakcji, ponieważ bardzo cenił i szanował ich zdanie. Mimo że nie były jeszcze dorosłe, odznaczały się wysoką inteligencją, a Justin zawsze liczył się z ich opinią, czy to dotyczącą wybory garnituru w sklepie, czy też podejmowania ważnych, życiowych decyzji.
      Po kilkunastu minutach ciszy, której swoją drogą miały dość zarówno obie nastolatki, jak i trzydziestosiedmiolatek, samochód Justina zaczął zwalniać przy wjeździe do miejskiego parku. Szatyn zaparkował na chodniku i nie trudził się przestawieniem samochodu, ze względu na późną, nocną godzinę. Wyszedł z samochodu, zatrzasnął czarne drzwi i poczekał, aż wysiądą ze środka również jego zdezorientowane córki. W tym czasie oparł się plecami o maskę samochodową i założył ręce na piersi. Dziewczynom kazał natomiast usiąść na ławce na przeciwko samochodu.
      W powietrzu unosiła się nienaturalna cisza. Nie przerywały jej nawet delikatne podmuchy wiatru. Chociaż Justin nie dawał tego po sobie poznać, był bardzo zdenerwowany, a nawet wystraszony. Jego dłonie spociły się minimalnie, dlatego niepostrzeżenie wytarł je w materiał spodni. Chciał mieć tę jedną z najważniejszych rozmów za sobą.
      -Chcę, abyście bardzo dokładnie wysłuchały tego, co mam wam do powiedzenie. Jak pewnie widzicie, nie wiem nawet, jak mam zacząć. Postaram się opowiedzieć wam wszystko w ogromnym skrócie. Zacznijmy więc od samego początku. Wbrew temu, co powiedzieliśmy wam z matką lata temu, nie poznaliśmy się, kiedy Bree miała szesnaście lat. Spotkałem ją już rok wcześniej, kiedy moje słoneczko miało zaledwie piętnaście lat - uśmiechnął się w duchu na pierwsze wspomnienie oczu i uśmiechu Bree. - Poznaliśmy się w mało ciekawych okolicznościach, Wasza matka była wtedy bowiem wolontariuszką, natomiast ja zostałem osadzony w ośrodku leczenia uzależnień - już pierwsze słowa Justina wywołały szok na twarzach nastolatek. Z marszu chciały zadać ojcu wiele pytań, tworzących się w ich głowach, jednak mężczyzna uciszył córki jednym gestem dłoni. - Tak, byłem narkomanem. Pierwszą działkę wziąłem w wieku osiemnastu lat, po śmierci rodziców. Nie widziałem w tym nic złego. Również kiedy wpadłem w sidła uzależnienia, nie starałem się pomóc samemu sobie. Kiedy Bree chciała mi pomóc, uważałem ją za dzieciaka, przyciągającego mój wzrok jedynie ładną buźką i fajnym ciałkiem. Nie wiedziałem, że Bree miała z narkotykami znacznie bardziej dotkliwy kontakt, niż ja.
      -Mama była narkomanką? - Abby otworzyła szeroko oczy, a jej usta mimowolnie opadły. Zarówno młodsza, jak i starsza córka Justina jeszcze nigdy nie wsłuchiwała się w słowa któregokolwiek z rodziców z takim przejęciem.
      -Tak. W dodatku, wasza mama zaczęła ćpać, gdy miała raptem trzynaście lat. Zaczęła brać pod wpływem Austina, jej ówczesnego chłopaka. Jak podejrzewam, matka nigdy nie powiedziała wam, że była związana z Austinem przez dwa lata, prawda? - dziewczyny równocześnie pokręciły głowami, z każdą chwilą popadając w coraz większy szok. Znały Austina, traktowały go, jak przyjaciela i do głowy by im nie przyszło, że mógłby wciągnąć ich mamę, zawsze rozsądnie myślącą kobietę, w świat narkotyków.
      -Czyli Austin również brał?
      -Zarówno Austin, jak i Zayn, Ryan, Jack, Brady i Brian. Każdy z chłopaków, który teraz każdego dnia przesiaduje u nas w domu, był narkomanem, tak samo, jak ja i Bree. I uwierzcie mi, nic w naszym życiu nie było kolorowe. Mając te dwadzieścia jeden lat byłem po prostu strasznym dupkiem. Wykorzystywałem dziewczyny, nie dbając o ich uczucia i emocje. Z Bree było tak samo. Gdy ją poznałem, nie była już z Austinem. Chciała oderwać się od całego narkotykowego świata, a tymczasem trafiła na mnie. Jednego wieczoru upiłem ją i wykorzystałem seksualnie, a potem nie miałem odwagi powiedzieć jej tego w twarz, korzystając z urwanego filmu Bree. Wszystko szło po mojej myśli, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że tego jednego wieczoru zapomniałem o zabezpieczeniach, a uwierzcie mi, pamiętałem o tym zawsze. Bree zrobiła test ciążowy, a jego pozytywny wynik potwierdził lekarz ginekolog. Moje maleństwo oficjalnie było w ciąży. Ze mną. Ale nie nosiła wtedy pod sercem ciebie, Jazzy. Miała urodzić naszą malutką Lily. Niestety, w całą tę sielankę wplątane były narkotyki, od których nie potrafiłem się uwolnić. Na głodzie wielokrotnie uderzyłem waszą matką. Doprowadziłem również do sytuacji, której nie zapomnę nawet na łożu śmierci - Justin wziął głęboki oddech, znów czując ogromny ból w okolicach serca. - Zgwałciłem ją.
      -Co zrobiłeś!? - nastolatki w jednej chwili wydały z siebie pisk, tłumiony dłońmi, przyłożonymi do ust.
      -Zgwałciłem ją, tak. Byłem wtedy na głodzie, ale to nie tłumaczy mnie w żadnym stopniu. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy nie wybaczę sobie bólu, sprawionego dziewczynie, którą pokochałem całym sercem. Ona natomiast wybaczyła mi od razu. Nawet w na rozprawie sądowej stanęła po mojej stronie, dzięki czemu nie poszedłem siedzieć. A powinienem. Zasłużyłem na to - przeczesał palcami kosmyki włosów i ponownie zaciągnął się papierosem, trzymanym pomiędzy palcem wskazującym, a środkowym. - Potem wszystko zaczęło się sypać. Przez poczucie winy chciałem popełnić samobójstwo. Nade wszystko, razem z Bree mieliśmy wypadek samochodowy, w którym zginęła nasza mała, nienarodzona jeszcze córeczka, Lily. Bree natomiast zapadła w kilkumiesięczną śpiączkę.  Nie potrafiłem się z tym pogodzić, zwłaszcza że lekarz nie dawał jej szans. Ona jednak walczyła i wybudziła się. Zrobiła to dla mnie. Niestety, nasze problemy na tym się nie skończyły. Po latach odnalazł się mój brat, którego nigdy wcześniej nie znałem. Zaczął ją szantażować, aż w kocu zgwałcił, tylko po to, aby zemścić się na mnie. Trafiłem do więzienia za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Dopiero kiedy Bree pomogła mi z niego uciec, skończyły się nasze problemy. Wyjechaliśmy z miasta, a niedługo później, w dzień szesnastych urodzin Bree, świadomie kochaliśmy się bez zabezpieczeń, aby zrobić sobie takiego małego bąbla, jakim jesteś ty, Jazzy.
       Justin odetchnął głęboko, kiedy wypowiedział ostatnie słowo swojej przemowy. Cieszył się, że najgorsze miał już za sobą. Teraz jedynie zadaniem jego córek było oswojenie się z myślą, że ich ojciec nie był dobrym człowiekiem. Miał nadzieję, że, może nie dzisiaj, ale kiedyś wybaczą mu całe zło, które z jego winy dotknęło Bree.
      Dziewczyny gwałtownie zerwały się z ławki i podbiegły do taty, rzucając się na jego szyję. Nie potrafiły powiedzieć nic, nie były w stanie wydać z siebie najcichszego dźwięku. Były wstrząśnięte, lecz jednocześnie szczęśliwe, że Justin zaufał im w tak znacznym stopniu. Widziały ból i smutek na jego poważnej twarzy, który jedynie pokazywał im, jak bardzo Justin cierpiał przez te wszystkie lata.
      -Teraz już wiecie, dlaczego tak bardzo martwię się o was. Nie chcę, abyście popełniały moje błędy.
     -Tato, możemy już wrócić do domu? Jedyne, czego teraz chcę, to uściskać mamę i powiedzieć jej, jak ogromnie silna była.
      Justin jedynie westchnął, natomiast w duchu głęboko odetchnął. Widząc córki, które zdążyły już zająć miejsca w samochodzie, dołączył do nich, odpalił silnik i wjechał na ulicę, prowadzącą do domu w sąsiedniej dzielnicy. Żadne z nich nie odzywało się. Cisza, panująca wewnątrz pojazdu była niezwykle komfortowa i potrzebna każdemu z nich z osobna. Mieli w głowach ogrom myśli, potrzebujących posegregowania.
      Gdy w końcu dotarli pod drzwi domu, wysiedli z samochodu. Jazzy i Abby trzymały się blisko ojca. Nie były na tyle odważne, aby wbiec do domu. W dodatku, nadal przyswajały każdą informację, dostarczoną im dzisiejszego wieczoru. Doszli razem pod same drzwi, które przed nastolatkami otworzył Justin i, według zasad dobrego wychowania, wpuścił je jako pierwsze. Widział, z jaką miłością jego dwie, wspaniałe pociechy rzuciły się na szyję matki. Widział, jak wiele uczuć wkładają w jeden uścisk. Jednak najbardziej jego wzrok przyciągały dwie opięte w materiałach sukienek, zgrabne i niezwykle denerwujące pupki jego córek.
       Mogą zapomnieć o dopasowanych, seksownych sukienkach...

~*~

Wow, nie sądziłam, że tu jeszcze wrócę, a jednak. Rozdział dodatkowy, z którego swoją drogą jestem bardzo zadowolona, dodany został z okazji 300 000 wyświetleń. Jestem Wam za to ogromnie wdzięczna. Jeszcze raz za wszystko dziękuje. Kolejny rozdział dodatkowy, jeśli oczywiście będziecie go chcieli, pojawi się po 350 tys. wyświetleń <3