środa, 28 maja 2014

Rozdział 54...

Czułam go. Jego obecność. Jego oddech, tuż przy moim uchu. Czułam, że był zaraz obok mnie. Jego dłoń wylądowała na moim ramieniu, a ja z przerażenia nie potrafiłam jej strącić. Dosłownie nie miałam siły się poruszyć. W pokoju panowały całkowite ciemności, ale i tak nie mogłabym nic zobaczyć, ponieważ łzy zalały całe moje oczy. Trzęsłam się lekko, czując, jak jego dłoń błądzi po moich plecach. Była coraz niżej.
-Czego ode mnie chcesz? - wychlipałam, w dalszym ciągu wpatrując się w martwy punkt na ścianie przede mną. Nie byłam wystarczająco odważna, aby spojrzeć mu w oczy.
-Chcę się tylko zemścić. - wyszeptał mi do ucha, przygryzając jego płatek. Załkałam żałośnie, kiedy moje ciało zadrżało na jego gest.
-Proszę, zostaw mnie. - chciałam nawiązać z nim jakąkolwiek rozmowę. I dlatego, że zostały we mnie jeszcze resztki nadziei, iż mnie zostawi, jak i dlatego, że chciałam przedłużyć ten moment, wierząc, że ktoś mi pomoże, przyjdzie tu i zabierze go ode mnie.
-Skarbie, nie płacz. - od tyłu, otarł łzę z mojego policzka. - Zostawię, ale najpierw muszę zrobić to, co zaplanowałem. - usłyszałam, jak odpiął pasek od swoich spodni i rzucił go na podłogę, na drugą stronę pokoju.
-Nie rób mi krzywdy. - jęknęłam, chowając głowę w kolanach i mocniej obejmując je ramiona.
-Nie zrobię. - wyszeptał, biorąc w dłonie moje włosy i przekładając na jedną stronę. Następnie usiadł za mną na materacu i objął mnie ramionami w pasie, wsuwając ręce pod moją koszulkę. Zaczął całować moją szyję i kark, a ja nadal byłam tak przerażona, że nie potrafiłam się poruszyć. Łzy, które kapały z moich oczu, były wielkości grochów, które uderzały o czystą pościel, z każdym jego pocałunkiem.
-Błagam, przestań, zostaw mnie. - powtórzyłam, mając nadzieję, że teraz posłucha.
-Jeszcze nie, malutka. - wsunął dłonie pod moją koszulkę i ułożył je na moich piersiach. - Jeszcze nie...
***
Obudziłam się, podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej. Cała moja twarz zalana była łzami, przez koszmar, który przed chwilą niemal "przeżyłam". Ten sen był tak cholernie realny, że miałam wrażenie, iż to dzieje się na prawdę. Nie widziałam jego twarzy, lecz wiedziałam, że był to ten sam mężczyzna, który zadręcza mnie anonimami, a wczoraj wieczorem, śledził do samego domu.
Załkałam kilka razy, zanim postanowiłam zebrać się w sobie. Otarłam z policzków łzy i powoli odkryłam kołdrę. To prawda, bałam się każdego, najmniejszego ruchu. I nie pytajcie, dlaczego, ponieważ nie mam pojęcia. W tym momencie był to strach przed światem.
Sięgnęłam ręką po komórkę i odblokowałam ją, aby sprawdzić godzinę. Zegarek wskazywał 2:30. Powoli zwlekłam się z łóżka, ponieważ poczułam suchość w gardle i potrzebowałam szklanki wody. Zeszłam po schodach na dół, lecz bałam się każdego ruchu. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Właśnie teraz i właśnie tutaj. Tak, wiem, to chore, ale byłam całkowicie zastraszona.
Kiedy dotarłam do kuchni, po omacku wyjęłam z szafki szklankę i wzięłam do ręki butelkę wody. Odkręciłam ją i już chciałam nalać napoju, kiedy nagle, za plecami, usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Pisnęłam głośno, gwałtownie obracając się w stronę źródła dźwięku, lecz jedyne, co zastałam, to kawałki rozbitej szklanki na podłodze. Nikogo, kto był tego sprawcą. Z moich oczu kolejny raz zaczęły lecieć łzy, a ja sama po prostu się trzęsłam. Oparłam się plecami o ścianę i zsunęłam się po niej na podłogę, przeczesując włosy. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Strach mnie sparaliżował.
I w tym właśnie momencie, usłyszałam przekręcanie klucza w drzwiach. Czułam, jak moje serce chce wyrwać się z mojej piersi. Tak, czułam to i widziałam, jak moja klatka piersiowa porusza się nienaturalnie szybko.
Właściwie nie wiem, na co się przygotowywałam, po otworzeniu drzwi wejściowych, ale poczułam ogromną ulgę, kiedy w drzwiach ujrzałam Ryana. Odetchnęłam głęboko i na moment przymknęłam powieki, aby się uspokoić, a po chwili po prostu podbiegłam do niego i przytuliłam się do brata. Czuć było od niego alkohol, jak i mieszankę różnych narkotyków, lecz w tym momencie, nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Cieszyłam się, że nie będę tutaj sama. To wszystko.
-Malutka, co się dzieje? - widząc mój stan, prawdopodobnie przeszła mu cała złość i uraza, jaką do mnie ma, a zastąpiła ją troska.
-Boję się, Ryan. - wychlipałam w jego klatkę piersiową, czując, jak mężczyzna odwzajemnia uścisk.
-Nie miałaś być z Bieberem? - potarł uspokajająco moje plecy, jednak w tym momencie niewiele to dało.
-Justin poszedł na odwyk. Bał się, że po raz kolejny może mnie skrzywdzić. - mruknęłam, cały czas trzymając ramiona owinięte wokół jego pasa.
-Nie płacz już, skarbie. Chodź na górę, tam wszystko mi opowiesz. - złapał mnie za rękę i zaprowadził do mojego pokoju. Kiedy przykryłam się kołdrą pod samą szyję, blondyn usiadł obok na materacu i pogłaskał mnie po głowie.
-Przedwczoraj dostałam anonimowe sms'y. Boję się ich. Dzisiaj jak wracałam wieczorem do domu, ktoś mnie śledził. On był u mnie w pokoju i zostawił kartkę. Boże, ja się boję, Ryan. A teraz, kiedy zeszłam na dół, żeby się napić, szklanka za mną się stłukła, chociaż ja jej nawet nie dotknęłam. Co jest ze mną nie tak?
-Kochanie, to nie twoja wina, a jak spotkam tego, który ci to robi, obiecuję, nie ręczę za siebie. - zacisnął na moment szczękę. - Przynieść ci tabletki na uspokojenie?
-Nie, dziękuję, postaram się zasnąć bez tego. - posłałam mu wymuszony uśmiech, przymykając powieki.
-Śpij dobrze, mała. - to były ostatnie słowa, zanim mój brat wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Ja jednak nie potrafiłam zasnąć. Przez kilka minut przewracałam się z boku na bok. Te wszystkie wydarzenie kumulowały się w mojej głowie i nie chciały przestać mnie zadręczać. Bałam się, że ten tajemniczy ktoś będzie chciał kogoś skrzywdzić. Bałam się nie tylko o siebie, ale również o moich bliskich.
Kiedy zdecydowałam, że nie zasnę tutaj sama, wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Moim celem była sypialnia Ryana, w której znalazłam się parę chwil później. Mój brat już spał, dzięki mieszance alkoholu i narkotyków. Nie chciałam go budzić, więc po cichu uniosłam kołdrę po jednej stronie i wślizgnęłam się na materac, obok niego, ułożyłam głowę na poduszkach i po paru chwilach, zasnęłam...
***
Kiedy obudziłam się rano, Ryan już nie spał, tylko leżał, podparty na jednym łokciu, i przyglądał mi się uważnie. Kiedy ziewnęłam cicho, odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy i założył je za ucho.
-Bałam się spać sama. - mruknęłam cicho i nieśmiało. Nie wiedziałam, jak zareaguje. Kiedyś, jeszcze przed jego pozorną śmiercią, często przychodziłam do niego w nocy. Owszem, Ryan nie był dobrym człowiekiem, jednak to mój brat i mimo wszystko go kocham.
-Rozumiem. - uśmiechnął się delikatnie, a następnie zsunął z siebie kołdrę i wstał, znikając za drzwiami od łazienki.
Westchnęłam głęboko, przecierając obiema dłońmi twarz i tym samym odgarniając z niej resztę włosów. Zaczęłam zastanawiać się ogólnie nad życiem. Nad tym, czy Justinowi uda się wyjść z nałogu, jak i również o tym, czy nie zaszłam w ciążę, podczas ostatniej nocy, spędzonej z Justinem. Cieszyłabym się. Naprawdę bym się cieszyła. Justin byłby szczęśliwy, dlatego ja również byłabym szczęśliwa.
Parę minut później, z łazienki wyszedł Ryan, z ręcznikiem, owiniętym wokół bioder. Kiedy stanął przed szafką i wyjął z niej bokserki, opuścił ręcznik, który cicho opadł na ziemię, zostając przede mną kompletnie nago.
-Człowieku, ubierz się! - pisnęłam, chwytając poduszkę i kładąc ją sobie na twarz.
-Wolisz nagiego Biebera, co? - parsknął, kiedy tą samą poduszką rzuciłam w jego kierunku. Następnie wsunął na siebie parę granatowych bokserek i szare dresy. - Idę zrobić śniadanie, czekam na ciebie na dole. - dodał, zanim wyszedł z pokoju na korytarz.
Z głośnym westchnieniem zwlekłam się z łóżka i wróciłam do swojego pokoju, gdzie wyjęłam z szafki krótkie spodenki i luźną koszulkę na ramiączka, sięgającą do brzucha. Następnie weszłam do łazienki. Rozebrałam się do naga i weszłam pod prysznic, odkręcając ciepłą wodę. Namydliłam się cała, aby chwilę później spłukać z siebie powstałą pianę.
Kiedy znudziło mi się stanie pod gorącym strumieniem wody, wyszłam spod prysznica i owinęłam ręcznik wokół swojego ciała. Wytarłam się nim dokładnie, po czym założyłam na siebie ubrania. Wyszłam z łazienki i niemal od razu zeszłam schodami na parter, gdzie przy stole siedział mój brat, nakładając sobie na talerz naleśnika.
-Smaczego, braciszku. - zaćwierkałam, siadając po drugiej stronie.
-Dziękuję i wzajemnie, siostrzyczko. - zachichotał, odkręcając słoik z nutellą. - Jakie plany na dzisiaj?
-Idę do Justina i... - w tym momencie się zacięłam, przygryzając dolną wargę. - I chciałabym, żebyś poszedł ze mną. Nie chcę, żebyście już do końca życia skakali sobie do gardeł. Pogódźcie się w końcu.
Ryan milczał przez parę chwil, a wzrok utkwił w blacie stołu. Po chwili jednak odetchnął głęboko i potarł swoje ręce o kolana, spoglądając na mnie.
-Dobrze, pójdę razem z tobą. Porozmawiam z nim. Nadal jestem na niego wściekły, ale... Kurwa, przyjaźnimy się od kilkunastu lat. Nie chcę, żeby to wszystko zniknęło.
-Dziękuję, Ryan. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. - wstałam od stołu, obeszłam go dookoła i pocałowałam brata w policzek, a następnie wróciłam na swoje miejsce, aby zacząć śniadanie.
***
Weszliśmy razem z blondynem do ośrodka uzależnień, w którym aktualnie przebywał mój chłopak. Wiedziałam dobrze, w którym pokoju przebywał, dlatego bez żadnego problemu trafiłam tam, nie pytając o informację obsługę ośrodka. Zapukałam cicho do drzwi, jednak nikt mi nie odpowiedział. Gdy po ponownej próbie również usłyszałam ciszę, złapałam za klamkę i weszłam do środka. Justin leżał na łóżku, na brzuchu, ubrany jedynie w szare dresy. Pociągnęłam brata za rękaw, aby także wszedł do pomieszczenia.
-Kochanie... - podeszłam do łóżka i ukucnęłam obok niego. Chłopak słodko spał, lecz jego kołdra spoczywała na podłodze, a on nie był w bokserkach, co oznaczało, że wstał rano, a teraz zasnął ponownie. - Skarbie... - przeczesałam palcami jego włosy, uśmiechając się delikatnie. Wyglądał cholernie niewinnie, kiedy spał. Jak mały, grzeczny chłopiec, którym, wszyscy wiedzą, nie był.
-Bree, przestań się z nim pieprzyć, jak z dzieckiem. - mruknął Ryan, podchodząc bliżej. - Bieber, kurwa, wstawaj! - krzyknął tak, że aż musiałam zatkać uszy, z racji tego, że stał zaraz nade mną.
Justin wymruczał coś niezrozumiałego, a jego powieki powoli zaczęły się otwierać. Spojrzał na mnie swoimi bursztynowymi tęczówkami i uśmiechnął się lekko, przekładając ciężar ciała na plecy. Zaspany, przetarł dłońmi twarz, aby się rozbudzić. Ułożył jedną rękę pod moją brodą i przyciągnął mnie, aby złączyć nasze usta. Zadowolona, oddałam pocałunek, który mógłby przerodzić się w coś głębszego, gdyby nie Ryan, który odkaszlnął znacząco, zakładając ręce na piersi.
-Przyszedłem... pogadać, Bieber. - powiedział, lekko skrępowany, drapiąc się z zakłopotaniem po karku.
-A o czym? - Justin również czuł się niekomfortowo. Słyszałam to po jego głosie.
-Wiecie co? Ja was chyba onieśmielam. Pójdę się przewietrzyć, a wy pogadajcie, jak facet z facetem, a nie, jak dwie małe dziewczynki, zapoznające się w piaskownicy. - przewróciłam teatralnie oczami, wystukując stopą o podłogę jakiś rytm.
-Nie. - odparli równocześnie, odwracając głowę w moją stronę. Justin objął dłońmi moje biodra i posadził mnie na swoich kolanach, oplatając ramionami moją talię.
-Nigdzie nie idziesz. Wystarczy, że noc spędziłem bez ciebie. - wymruczał mi do ucha, ponownie unosząc wzrok i zatrzymując go na Ryanie.
-Nie powiem, że przyszedłem cię tutaj przepraszać, bo w najmniejszym stopniu nie zasłużyłeś na przeprosiny. - zaczął blondyn, opierając się plecami o ścianę.
-Wiem. - westchnął szatyn, gładząc dolną część moich pleców. - Wiem i nie liczę na to. To ja powinienem wszystkich przepraszać. - wtedy odwrócił głowę w moją stronę. - A przede wszystkim ciebie, maluszku. - trącił nosem mój nos, patrząc swoimi smutnymi oczami w moje.
-Uśmiechnij się, Justin. - uniosłam kąciki jego ust ku górze. - Ja już nie chcę do tego wracać.
-No więc, kontynuując, nie chcę, żeby nasz przyjaźń się rozpieprzyła, chociaż właściwie ty ją zniszczyłeś, kiedy przeleciałeś moją laskę. - zmierzył go gniewnym spojrzeniem.
-Wiem, przepraszam, nawalony byłem. - Justin przewrócił oczami, wtulając się we mnie.
-Dobra, tak, jak mówi mała, zapomnijmy o wszystkim, co się wydarzyło. W końcu, będzie już tylko lepiej, prawda?
-Masz rację. - szatyn przybił piatkę z moim bratem, a na jego ustach wreszcie zawitał szczery uśmiech.
***Dwa tygodnie później***
Przez te dwa tygodnie sporo się zmieniło. Justin często bywał agresywny. Bardzo agresywny, dlatego rzadko przebywałam z nim sam na sam. Nie chciałam się narażać, więc nie spotykaliśmy się w zamkniętym pomieszczeniu, czyli w jego pokoju, w ośrodku uzależnień. Justin nie wziął ani jednej działki od tego czasu, a ja jestem z niego najnormalniej w świecie dumna. Jednak wczoraj mnie uderzył. Znowu to zrobił, ale nie mam do niego pretensji. Nie byłam nawet zła, mimo że Justin uważa, że nie powinnam mu po raz kolejny czegoś takiego wybaczać, jednak ja sądziłam inaczej. Widzę, że się stara, lecz potrzebuje takiego punktu kulminacyjnego. I wiem, że może się to wydawać okropne z mojej strony, jednak ja nie miałam innego wyboru.
W tym momencie, szłam jedną z ciemnych, bocznych uliczek. Wiedziałam, że mogę go znaleść właśnie w takim miejscu, jak to. I nie myliłam się. Już po chwili dostrzegłam grupę chłopaków, stojących przy murze. Przełykając głośno ślinę, podeszłam do nich i założyłam ręce na piersi. Poznałam wśród nich kilku kumpli Austina i Jasona. Reszty mężczyzn nie znałam.
-Witaj, laleczko. - kiedy tylko McCann mnie zobaczył, wysunął z ust skręta, a jego twarz rozświetlił ironiczny uśmieszek.
-Hej. - mruknęłam cicho.
-Co cię tu do nas sprowadza? To już chyba nie miejsce dla takiej grzecznej dziewczynki. - przejechał końcówką języka po dolnej wardze.
-Potrzebuję dwóch działek, Jason. - wyjęłam z kieszeni plik banknotów, ujęłam jego dłoń swoją i położyłam na niej pieniądze.
-Kochanie, wiesz, że zawsze możesz zapłacić w naturze. - zmierzył wzrokiem znacząco moje ciało, przez co poczułam ciarki na plecach.
-Oszczędź sobie tych marnych tekstów i daj mi dragi. - westchnęłam, coraz bardziej się niecierpliwiąc.
-Skarbie, nie denerwuj się. - zachichotał, wyciągając z kieszeni dwa woreczki. - Widzę, że do tego wróciłaś.
-Nie, nie wróciłam, to nie dla mnie. - wzięłam od niego narkotyki. - A teraz dziękuję bardzo, do widzenia. Nie mam ochoty przebywać w Waszym towarzystwie. - zarzuciłam włosami i odeszłam w przeciwnym kierunku.
Po kilku minutach dotarłam do ośrodka uzależnień, w którym przebywał mój chłopak. Weszłam do środka, przez duże, szklane drzwi. Od razu skierowałam się do pokoju szatyna, aby zakończyć to raz na zawsze. Dzisiaj dokona wyboru. Nie chcę, żeby dzielił miłość między mnie, a narkotyki. Chcę mieć go całego dla siebie. Tylko tyle.
Bez pukania weszłam do pokoju, zastając szatyna, siedzącego na łóżku, z łokciami opartymi o kolana.
-Hej. - mruknęłam cicho, zamykając za sobą drzwi.
-Bree, nie chcę cię straszyć, ale jestem, kurwa, na głodzie i niebezpieczne jest przebywanie ze mną w jednym pomiszczeniu. - warknął, ciągnąć z frustracją za końcówki swoich włosów.
-Justin, to koniec. - westchnęłam, podchodząc bliżej niego. Spojrzał na mnie zszokowany, prawdopodobnie inaczej interpretując moje słowa. - Chodzi o to, że teraz musisz wybrać. Albo ja, albo narkotyki. - wtedy wyjęłam z kieszeni dwa woreczki z białym proszkiem i położyłam je sobie na dłoni. - Wiem, że to okropne z mojej strony, ale nie dajesz mi wyboru. Możesz być ze mną, tak, jak teraz. Możemy być szczęśliwi, ale bez tego gówna. Jak i również możesz wziąć ode mnie te dragi, ale wiedz, że wtedy już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. - bałam się. Cholernie bałam się, jakiego wyboru dokona. I mimo że wiedziałam, że oboje będziemy cierpieć, jeśli wybierze dragi, ja chciałam twardo trwać w moim postanowieniu.
Justin przełknął głośno ślinę, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w przedmioty na mojej dłoni. Zrobił krok w przód, zmniejszając tym samym odległość między nami.
-Nigdy więcej cię nie zobaczę? - wydukał, lekko przerażony, jednak nie oderwał oczu od narkotyków.
-Tak, Justin.
Wtedy właśnie chłopak wyciągnął rękę i wziął ode mnie narkotyki. Czułam, jak moje serce opada, z każdą najmniejszą częścią sekundy. Jednak nie potrafił wybrać mnie. Albo jego silna wola była zbyt słaba, albo jego miłość do mnie, w którą nigdy wcześniej nie miałam sposobności wątpić.
I właśnie wtedy wydarzyło się coś, czego najmniej się spodziewałam. Justin otworzył drzwi od łazienki i wszedł do środka. Następnie podniósł deskę od ubikacji i otworzył pierwszy woreczek z narkotykami. Wysypał całość do sedesu, powtarzając czynność z drugim woreczkiem. Kiedy cały proszek znalazł się w wodzie, szatyn spuścił wodę, nie wahając się przy tym ani przez sekundę. Odwrócił się przodem do mnie, podszedł powoli i objął moją twarz dłońmi.
-Nie potrzebuję narkotyków, alkoholu czy innego gówna. Chcę ciebie, niunia. Ciebie i tylko ciebie. Nadal jestem uzależniony, jednak już nie od narkotyków, tylko od ciebie. - mówiąc to, patrzył mi prosto w oczy. - A wiesz, dlaczego? - potarł kciukami moje policzki, po których, nie wiedząc kiedy, zaczęły spływać łzy. - Bo cię kocham, słoneczko. I nic poza tobą nie ma znaczenia...
~*~
Dobra, przede wszystkim znowu chciałam przeprosić. Teraz, na siłę czy nie, wracam do starego trybu pisania i rozdziały będą częściej.
A druga sprawa...
Zapewne wiele z Was czyta wspaniałe blogi true-big-love-jb.blogspot.com i red-sky-jb.blogspot.com
I teraz zwracam się do tych, którzy niecierpliwią się tak, że obrażają wspaniałą autorkę. Przestańcie, bo to nie motywuje ani trochę. Pisanie nie jest niczyim obowiązkiem, a Wasze wyzwiska jeszcze bardziej zniechęcają. Każdy potrzebuje czasu i przestańcie używać niecenzuralnych słów, których znaczenia chyba sami nie znacie...
To tyle ode mnie.

środa, 21 maja 2014

Rozdział 53...

***Oczami Bree***
Obudziłam się rano, czując na swojej twarzy silne promienie słoneczne. Wyczułam pod swoim policzkiem, jak i dłońmi, ciepłą, nagą skórę klatki piersiowej szatyna. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko i westchnęłam.
-Dzień dobry, kochanie. - Justin pocałował mnie w głowę, gładząc dłonią moje plecy. - Jak się spało?
-Cudownie. - wymruczałam, mocniej się w niego wtulając. Naprawdę, ta noc była cudowna. Brakowało mi go w ten sposób. Mimo że na początku bałam się, że wycofam się w ostatniej chwili, kiedy wyczułam delikatność i opiekuńczość w jego ruchach, pozbyłam się strachu. Pomogło mi również to, że nie kochaliśmy się w jego sypialni, w miejscu, które przywoływało wspomnienia.
-Nie zrobiłem nic, co zabolało cię w jakiś sposób? - spytał z troską, kiedy uniosłam się do pozycji siedzącej i przeciągnęłam, aby rozprostować kości.
-Nie, Justin. Było idealnie. - nachyliłam się i musnęłam delikatnie jego usta, jednak on wplątał palce w moje włosy i postanowił to przedłużyć. Ułożył dłonie na mojej nagiej talii, pod jego koszulką, którą miałam na sobie. Przytrzymał mnie, abym nigdzie nie uciekła, nadal leżąc na trawie.
-Moja mama będzie się martwić. - mruknęłam, aby przerwać tę ciszę. Owszem, zepsułam nasz moment, jednak nie czułam się z tym źle. Nie miałam teraz nastroju na czułości. Oczywiście to nie przez to, co zaszło między nami w nocy. Tamte wydarzenia były wspaniałe.
W tym momencie, na polanie, rozniósł się dźwięk telefonu szatyna. Wyjął z kieszeni komórkę i spojrzał na wyświetlacz.
-Twoja mama dzwoni. - podał mi telefon, więc wygodniej usiadłam na nim i odebrałam połączenie.
-Cześć, mamuś. - zaćwierkałam słodko, zawijając sobie kosmyk włosów na palcu.
-Wiedziałam, do kogo zadzwonić. - westchnęła głośno, a w jej głosie usłyszałam ulgę. - Nie mogłaś nas poinformować, że wychodzisz? Martwiliśmy się o ciebie, kochanie.
-Przepraszam, nie planowałam tego. Ale chyba najważniejsze, że nic mi nie jest, prawda? - jak zwykle starałam się grać grzeczną córeczkę.
-Dobrze, Bree. Powiedz mi tylko, czy masz przy sobie klucze od domu, bo wychodzimy z tatą i wrócimy dopiero jutro.
-Tak, mam, nie martwcie się o mnie. - otoczyłam opuszkami palców jeden z tatuaży szatyna.
-Dobrze. Do zobaczenia. - zakończyłam połączenie i wsunęłam telefon do kieszeni jeansów Justina.
Zauważyłam, że przez cały czas Justin przyglądał mi się uważnie, z rękoma, ułożonymi za głową.
-O czym myślisz? - spytałam w końcu, kiedy zorientowałam się, że chłopak nie ma zamiaru się odezwać.
-O tym, czy stworzyliśmy wczoraj małego dzieciaczka. - ułożył rękę na moim brzuchu i pogłaskał go delikatnie.
-A co byś zrobił, gdyby faktycznie wyszedł nam taki mały człowieczek? - uśmiechnęłam się lekko, podążając wzrokiem za jego dłonią.
-Bym bardzo kochał tę maleńką istotkę. - wtedy spojrzał mi w oczy, a ja zobaczyłam w nich szczerość, jakiej nie widziałam jeszcze nigdy. Pogładziłam chłopaka po policzku, po czym zsunęłam się z niego i sięgnęłam po swoją spódniczkę. Założyłam ją na siebie, jak i również buty, które stały obok.
-Jestem głodna, Justin. Chodź, idziemy do mnie. - wyciągnęłam w jego kierunku obie dłonie, a on złapał je i wstał. Jego kolejny ruch nieco mnie zdziwił. Tak po prostu przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Po raz kolejny uśmiechnęłam się w duchu, oplątałam ramiona wokół jego pasa i ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Kocham cię, malutka. Pamiętaj o tym. - szepnął, gładząc mnie po włosach.
-Ja ciebie też. - odparłam, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni jego jeansów. - Ale teraz na prawdę musimy już wracać, bo burczy mi w brzuchu. - zachichotałam cicho, odsuwając się od niego i łapiąc jego dłoń swoimi obiema.
***
-Z nutellą!? - krzyknęłam, oblizując łyżeczkę z czekoladą. Justin wszedł do kuchni i odwrócił mnie przodem do siebie. Następnie przyparł mnie do blatu, opierając się po obu moich stronach.
-Żadna nutella nie będzie słodsza, niż ty, kicia. - mruknął mi do ucha, przygryzając jego płatek.
-Trudno. Będziesz musiał naciszyć się czekoladą. - ponownie odwróciłam się tyłem do niego i zaczęłam smarować naleśniki.
Po paru chwilach skończyłam przygotowywać dla nas śniadanie. Wzięłam dwa talerze w dłonie i ruszyłam z nimi do salonu, słysząc kroki Justina zaraz za sobą. Usiadłam na kanapie, a kiedy szatyn zajął miejsce obok, ułożyłam nogi na jego kolanach i rozsiadłam się wygodnie. Chłopak ukroił kawałek swojego naleśnika, po czym skierował go do moich ust.
Takim właśnie sposobem, i ja, i Justin, zjedliśmy śniadanie. Odnieśliśmy talerze do kuchni i w momencie, w którym położyliśmy je na blacie, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć. - musnęłam jego policzek, po czym odeszłam w stronę wyjścia. Złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi na całą szerokość. Moim oczom ukazała się moja ciocia i wujek, tak dokładnie,  rodzice Jacka, z uśmiechami na twarzach.
-Jak ja was dawno nie widziałam. - zaćwierkałam wesoło, zarzucając cioci ręce na szyję i przytulając się do niej.
-My ciebie też, kochanie, dlatego postanowiliśmy złożyć ci niespodziewaną wizytę. - zaprosiłam ich do środka i zamknęłam za nimi drzwi.
-Rozgośćcie się. - posłałam im przyjazne uśmiechy, odbierając od cioci płaszczyk.
Kiedy zdjęli buty, skierowali się do salonu, gdzie siedział Justin. Zauważyłam, że na twarzach mojego wujostwa widniało lekkie zaskoczenie, kiedy zobaczyli go u mnie. Zaśmiałam się pod nosem, wskazując im kanapę.
-Justin, a co ty tutaj robisz? Nie wiedziałam, że się znacie. - ciocia spoglądała, to na mnie, to na szatyna.
-A dzień dobry. - odparł wesoło, uderzając dłońmi o kolana i wstając z kanapy. - Tak się składa, że już od kilku miesięcy jesteśmy razem.
-Naprawdę? Muszę przyznać, że jestem mocno zdziwiona. I dlatego, że nasza maleńka Bree znalazła sobie nie chłopaka, ale dorosłego mężczyznę, jak i również dlatego, że Justin znalazł sobie dziewczynę. Przyznam szczerze, że z całego tego waszego towarzystwa, byłeś ostatnim facetem, którego mogłabym podejrzewać o dłuższy związek.
-Nie wierzy pani we mnie. - chłopak ułożył rękę na sercu, udając urażonego, czym spowodował cichy śmiech u cioci i wujka.
-Może napijecie się czegoś? - spytałam, kiedy Justin objął mnie ramionami od tyłu.
-Dziękujemy, Bree. Wpadliśmy tylko na chwilkę, żeby dowiedzieć się, co u ciebie słychać, i zaraz lecimy dalej. - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, siadając razem ze swoim mężem na kanapie. Widziałam, jak wymieniła z mężczyzną znaczące spojrzenie. Chcieli o coś spytać, jednak nie wiedzieli, czy powinni.
-Odpowiem. - ułatwiłam im zadanie, przechodząc od razu do sedna sprawy.
-Dobrze. - kobieta westchnęła, kładąc torebkę na swoich kolanach. - Czy to prawda... że byłaś w ciąży?
Tak, obawiałam się tego pytania i miałam dziwne wrażenie, że właśnie je usłyszę z ust cioci. Poczułam, jak Justin delikatnie pogładził mnie po kolanie, aby dodać mi otuchy. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam odpowiedzieć na to pytanie. Cóż, niektóre rzeczy lepiej załatwić od razu, niż przeciągać je latami.
-Tak, to prawda. Nosiłam w sobie maleńką Lily. - powiedziałam cicho, starając się, aby mój głos nie zadrżał.
-Tak mi przykro, skarbie. - ciocia pogładziła mnie po kolanie, a ja posłałam jej lekki uśmiech.
-Pogodziliśmy się z tym. - westchnęłam, z przyzwyczajenia zerkając na swój brzuch.
-Czy to znaczy, że... Justin, to miało być twoje dziecko? - spytała, zerkając na szatyna.
-Tak. - mruknął, wpatrując się tępo w szklany stolik. - Przepraszam, ale czy możemy zmienić temat?
-Tak, oczywiście, to ja przepraszam, że go zaczęłam...
***
Leżeliśmy z Justinem na łóżku w moim pokoju, wtuleni w siebie. Moja głowa swobodnie spoczywała na klatce piersiowej szatyna, a ja wdychałam jego piękny zapach. Tak bardzo go kochałam. W tym momencie byłam w stanie wybaczyć mu dosłownie wszystko. To uczucie względem niego wręcz kazało mi przy nim być, nie opuszczać go już nigdy.
-Bree, mam problem. - odezwał się, po wielu minutach ciszy.
-Powiedz jaki, a postaram się pomóc. - pogładziłam go po ramieniu. Chciałam, żeby wiedział, iż zawsze może na mnie liczyć i mi ufać.
-Muszę zostać sam. - mruknął, unosząc dłonie i pocierając nimi twarz.
-Kochanie, co się dzieje? - podniosłam się do pozycji siedzącej i, przekładając włosy na jedną stronę, spojrzałam na niego pytająco.
-Malutka, jestem na głodzie. - westchnął głęboko. Na dźwięk jego słów poczułam skurcz w dole brzucha. Byliśmy tutaj razem, sami. Nie było nikogo, kto mógłby pomóc mi opanować jego nagły atak agresji.
-Justin ja... ja się boję. - wyszeptałam. Nie chciałem tego mówić, ponieważ wiedziałam, że moje słowa sprawią mu ból. Jednak nie potrafiłam również zatrzymać ich w sobie. Były zbyt silne.
-Przepraszam, kochanie. - wplątał palce w moje włosy i delikatnie dotknął ustami mojego czoła.
-Pójdziesz do ośrodka? - spytałam nie śmiało. Nie wiedziałam jak zareaguje, a pod żadnym pozorem nie chciałam go teraz denerwować.
-Tak, skarbie. Pójdę. Dla ciebie. - pogłaskał mnie po policzku, po czym powoli zwlekł się z łóżka. Włożył na siebie swoją koszulkę, którą wcześniej zostawił na fotelu i włożył do kieszeni komórkę oraz klucze.
-Chciałem ten wieczór spędzić z tobą, słonko. Z tobą, tutaj, a nie na odwyku.
-Justin... - również wstałam z łóżka i ułożyłam dłoń na jego policzku. - Kiedy wyzdrowiejesz, każdy wieczór będziemy tak spędzać.
-Obiecujesz?
-Obiecuję. - objęłam go ramionami w pasie i przytuliłam się do niego, aby potwierdzić swoje słowa. Nie chciałam, aby czuł się samotny. Musiałam sprawić, by wiedział, że jestem tutaj dla niego i zawsze może na mnie liczyć, cokolwiek by się działo. Jednak ten strach wszystko niszczył. To zrozumiałe, że się bałam, lecz starałam się nad tym panować.
Delikatnie ścisnęłam dłoń Justina i pociągnęłam go w stronę wyjścia. Chłopak, z głośnym westchnieniem, poddał się moim ruchom i dał zaprowadzić się na dół, do przedpokoju, gdzie założyliśmy buty i kurtki.  Wyszliśmy z domu, a ja zamknęłam drzwi na klucz, wiedząc, że nie ma nikogo w środku. Schowałam mały, metalowy przedmiot do kieszeni i dołączyłam do Justina, stojącego na chodniku. Chłopak objął mnie jednym ramieniem i wsunął dłoń do tylnej kieszeni moich spodenek, aby przybliżyć się do mnie.
-Dziękuję, że zdecydowałeś się iść na odwyk. Nie wiesz nawet, ile to dla mnie znaczy. - powiedziałam, spoglądając na niego z dołu.
-Nie mogę cię już więcej krzywdzić, słoneczko. - pocałował mnie w czubek głowy a w jego głosie słychać było troskę i współczucie.
Po paru minutach weszliśmy do parku. W oddali, na jednej z ławek, siedziała grupa chłopaków, mniej więcej w wieku szatyna. Ćpali. A ja właśnie tego obawiałam się najbardziej. Justin również zobaczył, co ów mężczyźni robią. Jego mięśnie się spięły, kiedy wpatrywał się w narkotyki. Jego szczęka była zaciśnięta, jednak nie poruszył się. Mocniej ścisnęłam dłoń, aby przypomnieć mu, że jestem tutaj, z nim. Chłopak odkaszlnął cicho i, wykorzystując całą silną wolę, odwrócił wzrok i ruszył w kierunku ośrodka uzależnień.
-Dziękuję. - szepnęłam, a moją twarz rozświetlił promienny uśmiech. - Jesteś kochany. - stanęłam na palcach i musnęłam ustami jego policzek.
-Wiedz, że robię to tylko dla ciebie. - zacisnął mocno powieki i otworzył je po chwili, aby się uspokoić.
***
Weszliśmy do ośrodka uzależnień, zastając w holu dwóch policjantów, trzymających za ramiona jakąś dziewczynę, myślę koło dwóch lat starszą ode mnie. Kiedy odwróciła się twarzą do mnie, przyłożyłam dłoń do ust. Blondynka w jednej chwili wyrwała się policjantom, podbiegła do mnie i przytuliła się.
Tak, znałam ją. Miała na imię Kelly i miała siedemnaście lat. Cóż, poznałyśmy się w specyficznych okolicznościach. Ćpałyśmy razem. Była moją naprawdę dobrą koleżanką. Nie mogę nazwać jej jednak przyjaciółką, to zbyt wiele znaczy.
-Bree, zabierz mnie stąd, proszę. - wychlipała mi do ucha, a ja po samym głosie mogłam poznać, że była na głodzie i została przyprowadzona tu siłą.
-Kelly, zostań na odwyku. Zobaczysz, jak cię wyleczą, będzie już dobrze. Patrz, mi się udało, nie jestem już uzależniona.
-Nie, ja nie chcę skończyć, nie chcę. Zabierz mnie stąd. - mówiła, jak opętana. Nie można było zrozumieć prawie żadnego słowa.
-Nie, skarbie. Musisz tu zostać, musisz. To ci pomoże.
Nie dali mi dłużej z nią porozmawiać i spróbować przekonać, ponieważ od razu złapali ją za ramiona i zaprowadzili do jednego pomieszcze Z bólem wpatrywałam się w jej oddalającą się postać, ale wiedziałam że tylko siłą można zmusić ją do leczenia.
-Kto to był? - Justin uniósł brwi, wskazując kciukiem na miejsce, w którym przed chwilą stała blondynka.
-Moja koleżanka... od ćpania. - mruknęłam, drapiąc się z lekkim zakłopotaniem po karku.
-Wydaje mi się, że przeleciałem ją kiedyś. 
-To naprawdę nie masz się czym chwalić. - przewróciłam oczami, spoglądając na niego spod rzęs.
W tym momencie ze swojego gabinetu wyszła Joanna. Kiedy nas zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko.
-Widzę, że zdecydowałeś się tu do nas przyjść. - pogładziła Justina po ramieniu. Wszystkich swoich "wychowanków" traktowała, jak własne dzieci, dzięki czemu panowała tu naprawdę przyjazna atmosfera.
-Jestem na głodzie, a nie mam zamiaru kolejny raz ją skrzywdzić. - spojrzał na mnie znacząco. Kobieta doskonale zrozumiała jego minimalny gest i skinęła głową.
-Dobrze. Twoje rzeczy są w twoim dawnym pokoju. - wskazała dłonią na jeden z korytarzy.
-Dziękuję.
Odeszliśmy razem z Justinem w stronę pomieszczenia. Drzwi od niego były otwarte, więc bez problemu mogliśmy wejść do środka.
-To tutaj się praktycznie poznaliśmy. - westchnął, siadając na łóżku. - Nie wiem, jak ja bez ciebie przeżyję. - wydął słodko dolną wargę, poklepując miejsce na swoich kolanach. Tanecznym krokiem podeszłam do niego i usiadłam na jego kolanach, zarzucając mu ręce na szyję.
-Pierwszy pocałunek, pierwsza kłótnia i wiele sekretów...
-To wszystko w tym małym pokoiku. - musnął moje usta. - Szkoda tylko, że nasz pierwszy raz tak spieprzyłem.
-Nie wracajmy do tego, Justin. Ja już zapomniałam i ty też powinieneś. -  pogłaskałam chłopaka po policzku.
-Dobrze. - mruknął, opadając na pościel, kiedy ja w dalszym ciągu siedziałam na jego kolanach.
-Będę się już zbierać, Justin. Przyjdę do ciebie jutro.
-Kochanie, jest zbyt późno i zbyt ciemno, żebyś sama wracała do domu. Boję się o ciebie, misia. - zachichotałam na jego ostatnie słowo.
-Jeśli tak ci na tym zależy, zadzwonię do Ryana, żeby po mnie przyjechał. - pogładziłam go po klatce piersiowej.
-To ja powinienem cię pilnować i odprowadzać. Po prostu być przy tobie, kotuś.
-Jeszcze zdążysz, zaufaj mi. - zmieniłam pozycję tak, że, podczas gdy Justin leżał, ja siedziałam na nim okrakiem. - Dobranoc, skarbie. - oparłam się po obu stronach jego głowy i delikatnie, z pełną namiętnością, złączyłam nasze wargi, aby utworzyły piękną całość, jedność.
-A teraz naprawdę będę się już zbierać. - ostatni raz dotknęłam jego warg swoimi, po czym zsunęłam się z jego dolnej połowy. - Kocham cię, do jutra.
Wyszłam z ośrodka uzależnień do, rozświetlonego nikłym światłem latarni, parku. Nie miałam zamiaru dzwonić po Ryana. Nie chciałam z nim rozmawiać, a droga do domu zajmie mi przecież jedynie kilkanaście minut. Nie może mi się nic stać, a troska Justina jest słodka, lecz wyolbrzymiona.
Stawiając krok za krokiem, kierowałam się w stronę domu. Cieszyłam się, że rodzice wyjechali. Byłam typem samotnika i lubiłam przebywać jedynie we własnym towarzystwie, zamknięta w czterech ścianach, nie koniecznie pokoju, ale domu. Wsłuchiwałam się w szumiące drzewa i szeleszczące liście. Wszystkie te odgłosy były naturalne. Jednak w pewnym momencie miałam wrażenie, że usłyszałam za sobą odgłos kroków. Odwróciłam się, lecz za sobą zastałam jedynie chłodne, czarne powietrze.
-Tylko się przesłyszałam...
Ruszyłam więc dalej, silnie wmawiając sobie, że ów odgłosy były jedynie wytworem mojej wyobraźni. Splotłam ręce na piersi i przyspieszyłam kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Wtedy właśnie po raz kolejny usłyszałam za plecami kroki. Z przerażeniem odwróciłam się gwałtownie, lecz tam nadal nikogo nie było.
-To jest, kurwa, chore. - przeklęłam pod nosem, zaciskając w piąstkach materiał kurtki.
Ponownie ruszyłam w stronę domu, tym razem z dwókrotnie większą prędkością. Słyszałam za sobą kroki. Tak, słyszałam, jednak nie odwróciłam się, zabrakło mi odwagi. Chciałam po prostu jak najszybciej znaleźć się w swoim domu, w swoim pokoju, tam, gdzie czuję się bezpiecznie.
-Nie uciekaj mi, kochanie... - do moich uszu doszedł szept mężczyzny. Pod moimi powiekami zebrały się łzy, jednak nie pozwoliłam im spłynąć po policzkach. Zacisnęłam zęby i przyspieszyłam.
-Poczekaj, kotku... - ten ktoś znowu szeptał. Ewidentnie nie chciał, abym usłyszała jego głos.
Wtedy zaczęłam biec. Wierzyłam, że tylko w ten sposób mogę od niego uciec. On również zaczął biec. Kroki były coraz głośniejsze, coraz bliżej mnie. Zamknęłam oczy i zatrzymałam się gwałtownie, ponieważ już mialam wrażenie, że nasze ciała się stykają, kiedy cień nagle zniknął. Z przerażeniem rozglądałam się na wszystkie strony, aby odnaleźć go wzrokiem. Może to i głupie, ale teraz chciałam go zobaczyć. To nienormalne, że osoba, która jest tak blisko nas, w jednej chwili mogła rozpłynąć się w powietrzu. Tej świadomości bałam się jeszcze bardziej. Łzy spływały już po moich policzkach, a moje cialo drżało. Ruszyłam w stronę domu, do którego miałam jeszcze kilkanaście metrów. Nie chciałam być już na tej ciemnej ulicy. Nie chciałam się tak bać.
Chwilę później doszłam do drzwi swojego domu. Wyjęłam z kieszeni klucz i otworzyłam je, a następnie weszłam do środka i dokładnie zamknęłam na wszystkie zamki. Wręcz puściłam się biegiem po schodach, na górę i z impetem otworzyłam drzwi od swojego pokoju. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak, jak przed naszym wyjściem, jednak dostrzegłam niewielką, leżącą na łóżku, kartkę papieru. Wzięłam ją powoli do ręki i wbiłam wzrok w tekst.
"Moim celem jest zniszczenie jego życia.
Ty będziesz moją kukiełką, moją marionetką w przedstawieniu.
Dzięki Tobie dokończę to, co zacząłem trzy lata temu.
Zemszczę się.
A Ty mi w tym pomożesz, maleńka..."
~*~
Boże, nareszcie. Nareszcie udało mi się coś napisać. Przepraszam, że tak długo. Przepraszam, kompletny brak weny. Postaram sir, żeby to już się nie powtórzyło, taka długa przerwa. Przepraszam Was jeszcze raz.
Mój ask: ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;*
Ps. Zapraszam Was na zajebiste opowiadanie. Na pewno nie pożałujecie ;)
help-me-jb.blogspot.com

piątek, 9 maja 2014

Rozdział 52...

Pospiesznie złapałam jakąkolwiek koszulkę, leżącą na fotelu, i założyłam ją na siebie. Wskoczyłam do łóżka i nakryłam się pod samą szyję, siadając przy ścianie i opierając się o nię plecami. Kołdrę trzymałam dosłownie przy samym nosie. Cholera, bałam się. Strasznie się bałam. Jeśli dowiem się, że to Justin robi sobie ze mnie żarty, nie daruję mu tego, jednak mam przeczucie, że to nie on. Serce biło mi z zatrważająco dużą prędkością, jakby chciało wyrwać się z mojej piersi. To było okropne uczucie.
Wtedy dostałam kolejnego sms'a. Bałam się cholernie, ale mimo to podniosłam z łóżka telefon i odblokowałam go, drżącą ręką.
"Nie wstydź się, skarbie. Jesteś piękna. I nie bój się mnie, maleńka. Nie masz czego... A."
Moje ciało zaczęło drżeć, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że ten ktoś, sądzę, iż mężczyzna, obserwuje mnie właśnie w tym momencie. Mój oddech był nienaturalnie szybki i płytki, jakbym bardzo chciała, a wręcz potrzebowała powietrza, jednak nie mogłam wziąć wdechu. Przeczesałam nerwowo włosy i odrzuciłam je z twarzy, starając się w jakiś sposób uspokoić. Kiedy przestałam się trząść, po raz kolejny usłyszałam dźwięk telefonu.
"Kiedy zamykam oczy, wyobrażam sobie, że leżę koło Ciebie, dotykam Twoje ciało, kocham się z Tobą. Nie bój się mnie, aniołku. Nie chcę Ci nic zrobić. Na razie... A."
Po tym, co przeczytałam, nie wytrzymałam nerwowo i zaczęłam głośno płakać. Przyłożyłam sobie nawet poduszkę do twarzy, aby swoim szlochaniem nie obudzić rodziców, ani Ryana. Chciałam już nawet wyjść z pokoju i iść do brata, jednak dzisiejsze wspomnienia mi to uniemożliwiły. Kiedy z moich oczu wypłynęło jeszcze więcej łez, dostałam kolejnego sms'a.
"Nie płacz, słoneczko, chyba że chcesz, żebym przyszedł do Ciebie i Cię pocieszył. Byłoby nam bardzo przyjemnie... A."
Nie wytrzymałam i po prostu wybuchnęłam płaczem, rzucając komórką o ścianę. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i objęłam je ramionami, pozwalając, aby łzy moczyły moją pościel. Chlipałam cicho, nie potrafiąc się powstrzymać, kiedy nagle usłyszałam jakiś szelest, a chwilę później dłoń na swoim ramieniu. Pisnęłam cicho, wpadając w panikę. Tak cholernie się bałam, że ten zboczeniec tu przyszedł, że siedzi na moim łóżku, w moim pokoju, obok mnie.
-Myszko, spokojnie, to tylko ja. - do moich uszu doszedł głos Justina, przez co zaczęłam jeszcze bardziej płakać.
-Wystraszyłeś mnie, idioto! Musisz się tak skradać!? - wyrzuciłam z siebie, wdrapując się na jego kolana i obejmując ramionami jego szyję. Mocno wtuliłam się w szatyna i zacisnęła powieki, aby chociaż w pewnym stopniu pozbyć się strachu.
-Koteczku, co się dzieje? Dlaczego płaczesz? Ktoś cię skrzywdził? Powiedz mi o wszystkim... - składał delikatne pocałunki wśród moich włosów, jedną ręką głaszcząc moje plecy, pod koszulką. - Malutka, Ryan coś ci zrobił? Powiedz, a zabiję skurwiela.
-Nie, to nie on... - wychlipałam, mocniej się w niego wtulając.
-A kto? I co ci zrobił? Ktoś cię dotykał? Uderzył? - odgarnął z mojej twarzy włosy chcąc spojrzeć mi w oczy, jednak ja ponownie schowałam głowę. - Aniołku, co się stało. Nie płacz już. - Justin położył mnie na łóżku, a ja niemal natychmiast chwyciłam kołdrę i przykryłam się nią pod sam nos. - Ej, niunia, powiesz mi w końcu? - delikatnie gładził mnie po włosach i policzku. - Kogo się boisz?
Wzięłam głęboki oddech i podniosłam się do pozycji siedzącej, niemal od razu zatapiając twarz w koszulce chłopaka.
-Justin, jakiś zboczeniec mnie prześladuje. - wychlipałam, a moje ciało drżało lekko.
-O czym ty mówisz, kochanie? - wsunął dwa palce pod moją brodę i uniósł ją, abym spojrzała mu prosto w oczy.
-Kie - kiedy wyszłam z łazienki, byłam w samej bieliźnie. Wtedy dostałam pierwszego sms'a. Ten ktoś mnie widział. Podglądał mnie. - zaczęłam, czując, jak każdy mięsień na ciele mojego chłopaka napina się. - Potem ten ktoś napisał, żebym się go nie bała, kiedy wskoczyłam do łóżka i zaczęłam drżeć. Następny sms był o treści, że kiedy zamyka oczy, leży obok mnie w łóżku, dotyka mnie, kocha się ze mną, a - a kiedy zaczęłam płakać, on napisał, że chętnie przyjdzie mnie pocieszyć i że może być nam bardzo przyjemnie. - na sam koniec nie wytrzymałam i po prostu wybuchnęłam głośnym płaczem.
-Kim on jest? - warknął szatyn, zaciskając pięści oraz szczękę. - Zajebię gnoja...
-Uspokój się, Justin i nie zostawiaj mnie tutaj samej. - załkałam, trzymając w dłoni skrawek jego koszulki.
-Nie zostawię cię, myszko. Nie bój się już. - jego głos jednak mnie nie uspokoił. - Cichutko, dzieciaczku... - posadził mnie okrakiem na swoich udach i oplątał ramiona wokół mojej talii.
-Boję się, że on przyjdzie do mnie w nocy, że coś mi zrobi...
-Spokojnie, i tak miałem porwać cię na spacerek, szkrabie. Zbieraj się. - klepnął mnie leciutko w tyłek, na co zachichotałam przez łzy. Zsunęłam się z jego kolan i podeszłam do szafki, z której wyjęłam czarną, dopasowaną spódniczkę, sięgającą mi zaraz za tyłek, oraz luźną bokserkę z kwiatowym wzorem. Nie miałam zamiaru przebierać się w pokoju, dlatego złapałam Justina za rękę i wprowadziłam go do łazienki, każąc mu usiąść na murku przy wannie.
-Musisz mnie pilnować przez cały czas. - mruknęłam nieśmiało, po czym ściągnęłam z siebie koszulkę i założyłam przygotowaną bluzkę. Na dół włożyłam spódniczkę i przeczesałam włosy, przekładając je na jedną stronę.
-Możemy iść? - spytał, kiedy wyszliśmy z łazienki, a ja chwyciłam skórzaną kórtkę i wsunęłam stopy w trampki na koturnie, z również kwiecistym wzorem, dopasowanym do bluzki.
-Tak. - odparłam, widząc, jak szatyn usiadł na parapecie. Chwyciłam jeszcze tylko komórkę, a następnie zgasiłam światło w pokoju i podeszłam do okna. Justin stał już na trawie, wyciągając ręce w górę i dając mi znak, abym również skoczyła. Tak, jak zawsze, przymknęłam lekko powieki, przełożyłam obie nogi przez parapet, po czym odepchnęłam się lekko, lądując prosto w rękach szatyna.
-Witam, słonko. - musnął czubek mojego nosa, stawiając mnie na ziemi. Poczułam lekki strach. Na dworze było całkowicie ciemno, a ja miałam świadomość tego, że gdzieś tutaj kręci się ten chory człowiek, który wypisywał do mnie te sms'y. Widząc to, Justin oplątał ramiona wokół mojej talii i przyciągnął mnie bliżej siebie. Oparłam głowę na jego ramieniu i wtedy przestałam się bać. Był moją ochroną, w każdym, możliwym tego słowa znaczeniu.
-Znam jedno miejsce, w parku, do którego chciałbym cię zabrać. - Justin szepnął mi do ucha, gładząc dłonią dolną część moich pleców.
-Prowadź. - zachęciłam go, splatając razem nasze palce.
Wtedy Justin schylił się i wsunął jedną dłoń pod moje kolana, a drugą pod plecy, po czym uniósł moje ciało. Zachichotałam cicho, zarzucając mu ręce na szyję.
-Co tylko rozkażesz, księżniczko...
***
Kiedy Justin doszedł na polanę, na samym końcu parku, położył mnie delikatnie na trawie. Obszar dookoła nas rozświetlała jedynie łuna księżyca, co dodawało temu miejscu... romantycznego cienia. Na środku polany znajdowało się małe jeziorko. Nie wiem, dlaczego, ale poczułam teraz ogromną ochotę na pływanie, albo chociaż wejście do wody. Zdjęłam więc buty oraz kurtkę i odrzuciłam ją na trawę, a następnie podeszłam do Justina. Ściągnęłam z niego jeansową kamizelkę, którą miał na ramionach, i ją również zostawiłam na ziemi.
-Idziemy pływać, misiek. - złapałam go za pasek od spodni i pociągnęłam w stronę jeziorka. - Zdejmij buty. - dodałam szybko, kiedy znaleźliśmy się przed wodą, a Justin nadal miał na sobie Supry. Chłopak wykonał moje polecenie, a następnie przerzucił sobie moje ciało przez ramię i wszedł do wody. - Bardzo zimna? - jęknęłam cicho, słysząc syk szatyna.
-Może troszkę, ale da się wytrzymać. - poklepał mnie po tyłku, zsuwając powoli do wody. Kiedy moje stopy dotknęły piaszczystego dna, woda sięgała mi już do biustu. Zadrżałam lekko, lecz nie było mi zimno. Temperatura była wręcz idealna.
-Bree, Jerry'emu jest zimno. - mruknął szatyn, układając obie dłonie na swoim przyrodzeniu. Momentalnie parsknęłam śmiechem, widząc grymas na jego twarzy.
-Mój biedaczek... - wydęłam dolną wargę, podpływając do niego. Ułożyłam dłonie na barkach szatyna i stanęłam na palcach, aby złączyć nasze usta w pocałunku, pełnym miłości i namiętności.
Chłopak powoli wsunął ręce pod moje uda i uniósł mnie na wysokość swoich bioder, a ja owinęłam go dookoła nogami.
-Kocham cię, słoneczko. - kilka razy musnął moje usta, po czym wtulił twarz w moją szyję. - Ale serio mi zimno i chciałbym już stąd wyjść, bo inaczej już nigdy nie zrobię ci żadnej Lily czy kogoś innego. - zachichotałam w jego usta, kiedy, ze mną na rękach, zaczął wychodzić z wody.
Po chwili położył mnie na trawie, a sam ułożył się obok. Przeniósł ręce za głowę i zaczął wpatrywać się w księżyc.
-O czym myślisz? - spytałam, układając głowę na jego klatce piersiowej.
-O tym, że mam najwspanialszą dziewczynę na świecie. - objął mnie jednym ramieniem i pocałował w czubek głowy. Mimowolnie na moje usta wkradł się szeroki uśmiech. Mocniej wtuliłam się w szatyna, zaciągając się jego zapachem. - Jakkolwiek głupio to zabrzmi, moi rodzice cię... polubili. - wsparłam się na jego klatce piersiowej i uniosłam wysoko brwi, chcąc, aby kontynuował. - Kiedy prawie przeszedłem na drugą stronę, spotkałem swoich rodziców, Jazzy i Lily. Rozmawiałem z nimi. Powiedzieli, że jesteś idealną dziewczyną dla mnie. To prawda. Jesteś moim nacudowniejszym aniołkiem.
Oparłam się na łokciach po obu stronach jego głowy i delikatnie musnęłam jego usta. Następnie powtórzyłam czynność, tylko tym razem złączyłam nasze wargi na dłużej. Chwilę później, Justin pchnął mnie delikatnie na trawę i ponownie naparł swoimi wargami na moje. Wplątałam palce w jego włosy z tyłu głowy i szarpnęłam delikatnie za ich końcówki, otrzymując cichy jęk, który uciekł z ust szatyna. Jedna z jego dłoni wylądowała na moim udzie. Zaczął kierować ją coraz wyżej. Kiedy dotarł do materiału spódniczki, zaczął wsuwać rękę pod niego. Po chwili dotarł do mojego tyłka. Zauważyłam, że cały czas obserwował, czy nie posunął się za daleko. Nie chciał mnie wystraszyć i robił wszystko powoli i delikatnie, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Może jego dotyk nie sprawiał mi już bólu, jednak nadal pozostawała niepewność.
-Powiedz, skarbie, jak posunę się za daleko. - szepnął w moje usta, przebiegając palcami po koronce od moich majtek. Po chwili przeniósł dłoń na przód pod moją spódniczką, przez co mój oddech przyspieszył. Delikatnie dotykał moje miejsce intymne przez cienki materiał dolnej części bielizny. Jęknęłam cicho, czując, jak moje ciało lekko się spina.
-Spokojnie, skarbie. Rozluźnij się... - szepnął mi do ucha, pocierając palcami moją kobiecość. Chwilę później zaczął ściągać ze mnie majtki. Kiedy nie miałam ich już na sobie, włożył je do tylnych kieszeni swoich spodni. Musnął krótko moje usta, po czym ponownie wsunął dłoń pod moją spódniczkę. Delikatnie włożył we mnie dwa palce, przez co pisnęłam cicho i wzięłam głęboki wdech. Zaczął powoli poruszać nimi we mnie, sprawiając mi ogromną przyjemność. Mój oddech był coraz szybszy i coraz bardziej płytki. Z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej podniecona.
-Justin... - wyjęczałam, nie potrafiąc tego powstrzymać. Na ustach szatyna pojawił się ten, dobrze mi znany, łobuzerski uśmieszek. Chłopak musnął moje usta, a ja jedną rękę ułożyłam za jego karkiem i przyciągnęłam go do siebie. Nie zaprzestał ruchów dłonią, dzięki czemu odczuwałam zarówno przyjemność fizyczną, jak i psychiczną, powstałą dzięki jego obecności i jego bliskości.
-Proszę... - kolejny raz jęknęłam, czując, że jestem coraz bliżej szczytu.
-O co mnie prosisz, kochanie? - szepnął mi do ucha, zwalniając ruchy. Cholera, robił mi to specjalnie.
-Zrób mi dobrze. - wydusiłam z siebie ostatkami sił. To było motywacją dla Justina. Przyspieszył ruchy swoich palców, zataczając we mnie kołka. Kciukiem zaczął pieścić moją łechtaczkę, dzięki czemu po prostu odpływałam. Już po chwili poczułam, jak każdy mięsień w moim ciele się rozluźnia. Doszłam z głośnym jękiem, wypuszczając z siebie soki. Justin, z uśmiechem na ustach, wyjął ze mnie palce, przyłożył je do swoich ust, po czym dokładnie oblizał.
-Cudownie smakujesz, niunia. - szepnął, puszczając do mnie oczko.
-Przestań, bo się zarumienię. - uderzyłam go lekko w klatkę pięrsiową, na co zachichotał.
-Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek się zarumieniła, myszko. Nie należysz do tych wstydliwych. - pogłaskał mnie po policzku i pocałował w czoło. Ja jednak przyciągnęłam go do siebie i złączyłam nasze wargi w namiętnym pocałunku. Bez ostrzeżenia wsunęłam język do jego ust, chcąc czuć te wspaniałe dreszcze, przechodzące przez całe moje ciało. Justin zawisł nade mną, opierając się na łokciach po obu stronach mojej głowy.
-Justin, kochaj się ze mną. - szepnęłam w jego usta, kiedy oderwaliśmy się od siebie, żeby zaczerpnąć powietrza. - Teraz i tutaj.
-Kochanie, nie chcę cię wystraszyć i do niczego zmuszać, a wiem, że nie jesteś jeszcze gotowa.
-Chyba to ja powinnam decydować, czy chcę z tobą współżyć czy nie. - pogładziłam go po policzku. - A ja chcę to z tobą zrobić. Teraz i tutaj.
Justin jeszcze przez chwilę patrzył na mnie niepewnie, lecz kiedy przygryzłam dolną wargę, poddał się. Usiadł na mnie okrakiem i zdjął z siebie koszulkę, odrzucając ją obok na trawę.
-Powiedz, jeśli zrobię coś, czego nie będziesz chciała, słonko, dobrze? - pogłaskał mnie delikatnie po włosach i pocałował w czoło. Pokiwałam głową, sunąc dłońmi po jego nagiej klatce piersiowej. Chłopak zaczął podwijać moją koszulkę, masując delikatnie moje boki. Kiedy zdjął ją ze mnie, ułożył ją na swojej. Widziałam w jego oczach lekki strach i niepewność. Martwił się, że zrobi mi tym krzywdę.
-Nie bój się, Justin. - ujęłam jego dłonie swoimi i ułożyłam je na swoich piersiach. Już się go nie bałam. Zablokowałam swój umysł na wydarzenia z tamtego dnia.
Szatyn objął delikatnie mój biust, sunąc opuszkami palców po wierzchu moich piersi. Następnie zaczął całować mój dekolt, obojczyki, przygryzając i ssąc moją skórę w niektórych miejscach. Jęczałam cicho, kiedy jego dłonie dotykały wcięcia w mojej talii, bojego brzucha, ud i piersi. Krótko mówiąc, błądziły po całym moim ciele. Już się nie bałam. Może noc, spędzona z Austinem, przełamała tę barierę ochronną, którą utworzyłam po gwałcie. Może wtedy był przełom i miałam w końcu przestać się bać.
Przeniosłam dłonie na jego spodnie i odpięłam pasek, który wyjęłam ze szlufek i odrzuciłam na trawę. Następnie złapałam między palce guzik i rozporek, a po chwili zsunęłam z niego spodnie. Jedną ręką złapałam gumkę od jego bokserek, a drugą wsunęłam za jego bieliznę i ułożyłam dłoń na jego, lekko nabrzmiałym, członku. Ścisnęłam go delikatnie, po czym rozluźniłam dłoń i przejechałam nią od dołu do góry jego długości. Szatyn warknął blisko mojego ucha i przygryzł lekko jego płatek.
-Nie przestawaj, maleńka. - wyjęczał cicho, więc przyspieszyłam ruchy ręką.
-Przejęłam nad tobą kontrolę. - zachichotałam i zaczęłam całować jego szyję.
-Kocham cię, myszko. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham. - z każdym słowem składał pocałunek na mojej twarzy. Kiedy wyjęłam rękę z jego bokserek, odpiął mój stanik i ostrożnie zsunął go z moich ramion. Zaczął całować moje piersi. Po chwili wziął do ust jeden z moich sutków i zaczął go ssać, drugą ręką pieszcząc drugi.
-Justin... - jęknęłam, ciągnąc za końcówki jego włosów.
-Teraz to ja mam nad tobą kontrolę. - otarł o mnie swoim przyrodzeniem.
Chwilę później wsunął dłoń pod moją spódniczkę, obejmując mój pośladek i ściskając go lekko. Następnie chwycił materiał i zaczął go powoli zsuwać, aż w końcu zdjął ze mnie dolną część garderoby, odkładając ją na trawę.
-Nie wziąłem gumek, kochanie. - szepnął mi do ucha, całując skórę za nim.
-Nie są potrzebne. - odparłam, gładząc delikatnie jego nagie plecy.
-A jeśli stworzymy małego człowieczka? - zaśmiał się cicho, zaczesując moje włosy do tyłu.
-To będziemy go wychowywać i opiekować się nim. - uniosłam się na moment, aby musnąć jego usta, a chwilę późnie delikatnie rozsunęłam nogi.
Kiedy Justin splątał razem nasze palce i ułożył nasze dłonie po obu stronach mojej głowy, zacisnęłam mocno powieki, przygotowując się na lekki ból na początku. Cóż, Justin nie potrafił być delikatny w łóżku. Nigdy mi to nie przeszkadzało, lecz dzisiaj potrzebowałam tej delikatności. Nie chciałam się jednak odzywać i prosić go o to. Nie umiałam.
Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy Justin powoli i cholernie delikatnie zaczął we mnie wchodzić, cały czas obserwując moją reakcję. Otworzyłam oczy, wlepiając wzrok w jego tęczówki.
-W porządku, aniołku? - spytał z troską, na moment przestając się ruszać.
-Tak. - przytaknęłam z uśmiechem, więc Justin, dalej z niesamowitą ostrożnością, wszedł we mnie całą swoją długością.
Zaczął poruszać się we mnie spokojnie, jednak z niesamowitą precyzją. Cóż, z precyzją, którą nabył przez doświadczenie, lecz nie myślałam o tym w ten sposób.
-Uprawiałem seks na prawdę wiele razy, ale nigdy w lesie, na trawie. - zachichotał mi do ucha, czego nie potrafiłam nie odwzajemnić. - Zdażało się w samochodzie czy w toalecie na imprezach, ale to miejsce jest najbardziej oryginalne.
-Miałam tego nigdy nie powiedzieć, ale pieprzyłam się z Austinem w szkolnym kiblu. Boże, pamiętam, jak bardzo się bałam, że ktoś może nas przyłapać. - wyrzuciłam z siebie, czując, jak Justin zaczął przyspieszać.
-W męskiej czy w damskiej? - wysapał mi do ucha, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi.
-W męskiej. Nie miałam wtedy jeszcze piętnastu lat. Kurwa, ale się bałam... - przeniosłam dłonie na jego plecy i wbiłam w nie paznokcie, lekko unosząc biodra. Postanowiłam przestać już gadać i w pełni oddać się tej chwili, która mogłaby trwać wiecznie. Z każdym jego pchnięciem, z moich ust wydobywał się jęk. Za każdym razem był on głośniejszy, ponieważ prowadził do szczytu.
Właśnie w tym momencie zaczęłam się zastanawiać, jak mój kochany, troskliwy i opiekuńczy Justin, którego widziałam na co dzień, potrafił zmienić się w brutala i gwałciciela, tamtego wieczoru. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Mimo że sama byłam narkomanką, narkotyki, a właściwie ich brak, nie działały na mnie tak silnie, jak na mojego chłopaka. Wtedy zastanawiał się nawet, czy byłby zdolny sprzedać mnie za kilka działek. I doszłam do wniosku, że byłby...
***Oczami Justina***
Starałem się być tak delikatny, jak tylko mogłem. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby ta krucha istotka kolejny raz przeze mnie cierpiała. Już dość łez przeze mnie wypłakała. Nie mogłem jej znowu zranić. Chociaż muszę przyznać, że w moim obecnym stanie było to niezmiernie trudne. Po tym, co Bree zrobiła w moich bokserkach, zacząłem tracić kontrolę, lecz powstrzymałem się od gwałtownego wejścia w nią, ponieważ wiedziałem, że sprawi jej to ból.
Poruszałem się w niej dość ostro i stanowczo, ale Bree nie zatrzymała mnie, dlatego uznałem, że jej również jest dobrze. Muszę przyznać, że troszkę bałem się, kiedy powiedziała, żebym się z nią kochał. W pierwszym momencie pomyślałem, że chce to zrobić ze względu na mnie, a sama nie jest jeszcze gotowa. Mam nadzieję, że jednak była to jej świadoma decyzja. Cóż, jak spojrzała na mnie tymi słodkimi oczkami, nie potrafiłem jej odmówić. Poza tym, na miłość Boską, jestem w końcu facetem. Nie można mnie winić, że jej uległem.
Po paru chwilach poruszania się w niej, zsunąłem jedną rękę przez jej piersi, talię i biodra, zatrzymując ją pod kolanem szatynki. Ugiąłem jej nogę i uniosłem na wysokość swoich bioder, tym samym wchodząc w nią jeszcze głębiej. Z ust dziewczyny uciekł krzyk rozkoszy, a ona zamknęła powieki. Ja natomiast, jedną ręką podparłem się na łokciu za jej głową i wykonywałem jeszcze mocniejsze pchnięcia. Jednak ani na moment nie zapomniałem o odczuciach Bree. Dzisiaj chciałem sprawić, żeby przede wszystkim ona poczuła się, jak w niebie.
-Justin, błagam, szybciej. - wyjęczała mi przy samym uchu. Jej podniecony głos był dla mnie najpiękniejszą muzyką.
Cholera, z żadną dziewczyną nie czułem się w łóżku, lub w tym przypadku na trawie, tak, jak z Bree. Możliwe, że to dzięki temu, iż nie kochałem żadnej innej dziewczyny, z którą spałem. Moje słoneczko było tą jedyną, do której czułem cholernie silne uczucie.
-O cholera, wiesz, że moi rodzice to widzą? - w tym momencie do mojej głowy powrócił głos mamy. Spanikowałem. Na prawdę się wystraszyłem. Seks przed własnymi rodzicami jest... krępujący.
-I ty mówisz mi to teraz!? - pisnęła, w międzyczasie wbijając mi paznokcie w plecy. Ten fakt bardzo mnie pobudzał. Chociaż jeszcze bardziej podnieciło mnie to, że przez nagły stres, ścianki dziewczyny mocniej zacisnęły się na moim członku. Wywołało to lekki ból, ale taki cholernie przyjemny. Boże, chciałem więcej, dlatego przyspieszyłem ruchy. Zauważyłem, że na czółku mojego maleństwa pojawiły się maleńkie kropelki potu. Sam, mimo że była dość chłodna noc, byłem cały rozpalony. Ale nikt nie może się nam dziwić. To, co było między nami, nawet w tym momencie, to nie tylko seks. To była po prostu cholernie gorąca i namiętna miłość.
-Justin, zaraz dojdę! - do moich uszu doszedł krzyk Bree. I ja poczułem, że mój penis zaczął pulsować w niej, co oznaczało, że zbliżam się do końca.
-Dojdź dla mnie, aniołku. - warknąłem, po czym wpiłem się w jej wargi i wsunąłem język do jej ust. Wykonałem dwa ostateczne i najmocniejsze pchnięcia, powodując orgazm, rozchodzący się po naszych ciałach. Szatynka pisnęła w moje usta, a ja mocno zacisnąłem palce na jej biodrze, już teraz przeklinając siebie w myślach, że pozostawię na jej ciałku siniaki.
Po paru chwilach, kiedy nasze oddechy zaczęły wracać do normalnego tępa, wyszedłem z niej ostrożnie i położyłem się obok, na trawie.
-Nie zapomnę tej nocy do końca życia... - wyszeptała po chwili, przekładając ręce za głowę.
-Nie zapomnę żadnej nocy, spędzonej z tobą. - przejechałem opuszkami palców po wierzchu jej piersi.
Dziewczyna po chwili chwyciła swój stanik i założyła go na swój biust, a następnie wyjęła z tylnej kieszeni moich jeansów swoje koronkowe majteczki oraz paczkę papierosów. Ja w tym czasie wsunąłem na tyłek bokserki i spojrzałem na Bree, która podpaliła jednego szluga zapalniczką. Wysunąłem go z jej warg i wsunąłem między swoje, zaciągając się głęboko.
-Skarbie, idziemy do mnie, czy zostajemy tutaj? - spytałem po chwili, oddając jej papierosa.
-Zostajemy tutaj. - westchnęła, po czym pchnęła mnie delikatnie na trawę, usiadła na mnie okrakiem i wpiła się w moje wargi...
~*~
Dobra, dam im trochę prywatności ;D
Cóż, dużo osób czekało na taki rozdział, prawda? =D
A co sądzicie o anonimowych sms'ach?
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam Was na mojego aska. Chętnie poczytam Wasze propozycje ;)
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;*

środa, 7 maja 2014

Rozdział 51...

Hehehe, zanim zapomnę, rozdział dedykowany Karolince, przez jej SZANTAŻ, a propo pewnych wydarzeń w opowiadaniu (UCZCIWA wygrana w kalambury) xd. Tak, kocham Cię ;D

***Oczami Bree***
Od paru chwil wpatrywałam się w swoje szpilki, nie potrafiąc wydobyć z siebie chociażby jednego słowa. Nie chciałam, aby Justin dowiedział się o tym w ten sposób. Chciałam powiedzieć mu to na spokojnie, wyjaśnic, jednak Ryan, jak zwykle musiał się wtrącić.
-Co, skarbie? Zapomniałaś, jak się mówi? - mój brat zaśmiał się bez humoru, przez co poczułam się jeszcze gorzej.
-Bree, przespałaś się z Austinem? - Justin ułożył dwa palce pod moją brodą, odnajdując wreszcie mój wzrok. - Kochanie, tak czy nie?  - dopytywał.
-Tak. Dzisiaj w nocy przespałam się z Austinem. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Przepraszam, Justin. - w moich oczach zebrały się łzy, które zaczęły powoli spływać po moich policzkach. - Nie kocham go, to była chwila słabości, nic więcej.
-Spokojnie, kochanie, nie jestem na ciebie zły. Nie mam nawet za co. Zerwałem z tobą i kazałem ci być szczęśliwą. Nie mogę mieć do ciebie pretensji, niunia. - podszedł do mnie, wplątał palce w moje włosy i pocałował mnie w czoło. Automatycznie owinęłam go ramionami w pasie. Nie chciałam go puścić, ponieważ bałam się, że może znowu ode mnie odejść, zostawić mnie.
-Przepraszam, Justin. - wychlipałam w jego klatkę piersiową.
-Nie masz za co. Nie jestem na ciebie zły. - pogłaskała mnie po głowie i po plecach. - Nie płacz już, proszę.
Powoli odsunęłam się od niego i otarł z moich policzków łzy. Mimo wszystko, byłam teraz cholernie szczęśliwa. W końcu, miałam przy sobie cały mój świat.
-I masz zamiar tak po prostu, bez mrugnięcia okiem, wybaczyć jej zdradę? Mam ci powiedzieć, jak krzyczała w nocy jego imię? Naprawdę chcesz usłyszeć szczegóły?
-Bree nie jest moją własnością i ma prawo robić to, co chce, zwłaszcza, że nie byliśmy wtedy razem. - warknął Justin, obejmując mnie ramionami w talii.
-Jesteście po prostu żałośni. - rzucił w naszym kierunku, po czym odszedł w stronę wyjścia z budynku.
-Tęskniłem za tobą. - szepnął, po czym delikatnie musnął moje usta. - Kocham cię. - powtórzył czynność, a ja stanęłam na palcach i pogłębiłam pocałunek.
-Ja ciebie też. Proszę, nie zostawiaj mnie już.
-Nie zamierzam. - rozczochrał moje włosy, chichocząc cicho.
Wtedy z sali sądowej wyszli moi rodzice. Podeszli do nas, a mój tata zmierzył Justina wzrokiem.
-Posłuchaj mnie, młody człowieku. Jeśli jeszcze raz ją skrzywdzisz, inaczej sobie porozmawiamy. - posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, na co Justin skinął głową.
-Nie zamierzam jej więcej ranić. Obiecuję. - odparł z ogromną powagą w głosie.
Rodzice odeszli, ponownie zostawiając nas samych.
-Bree, mogłabyś pójść ze mną do ośrodka uzależnień? Chcę dać ostateczną odpowiedź, że zostanę na odwyku i chcę skończyć z ćpaniem.
-Oczywiście. - musnęłam delikatnie jego policzek, po czym złapałem go za rękę i razem wyszliśmy z sądu.
-Ślicznie wyglądasz, kochanie. - szepnął mi do ucha, kiedy wyszliśmy na świeże powietrze.
-Dziękuję. - zaczęłam rysować niewidzialne wzorki na jego dłoni. - Justin, mogę cię o coś spytać? - mruknęłam nieśmiało.
-Oczywiście, maleńka. - odparł, zarzucając mi rękę na ramię.
-Czy ja na prawdę wyglądam, jakbym chciała, żeby ktoś mnie... zgwałcił? - wydukałam niepewnie, unosząc wzrok i wbijając go w tęczówki szatyna.
-Nie słuchaj tego jebanego adwokacika, słoneczko. Wyglądasz przepięknie. - ułożył dłoń w dole moich pleców, przyciągając mnie bliżej siebie. Oparłam głowę na jego ramieniu i mocno zaciągnęłam się zapachem jego perfum.
***
Weszliśmy do ośrodka uzależnień, trzymając się za ręce. Może wyglądałam teraz jak zwykła gówniara, ale nie potrafiłam puścić Justina. Tak bardzo chciałam zatrzymać go przy sobie, że nie mogłam nawet puścić jego ręki. Uczucie, jakim go darzyłam, stało się jeszcze silniejsze przez te dni rozłąki. Chciałam, aby był jedynym mężczyzną w moim życiu. Chciałam jego, tylko jego.
-Czy mnie wzrok nie myli? - zza pleców doszedł do nas głos Joanny, dyrektorki ośrodka. - Bree i Justin, trzymający się za ręce. To może oznaczać tylko jedno. - kiedy odwróciliśmy się twarzami do niej, posłała nam promienny uśmiech. - Czyżbyście byli razem?
-Tak. - przytaknęłam, wtulając się w bok Justina. Poczułam lekkie wibracje, co oznaczało, że szatan zachichotał, wprawiając w drgania swoją klatkę piersiową.
-Zgadza się. Moje słoneczko jest tylko moje. - pocałował mnie w czoło i pogładził po lecach.
-Chodźcie do mojego gabinetu i o wszystkim mi opowiecie. - zaklaskała w dłonie, wskazując kolejny korytarz. Wtuleni w siebie, podążyliśmy za kobietą, po chwili wchodząc do jej gabinetu. Justin, jako ostatni, zamknął drzwi, następnie siadając na krześle obok mnie.
-Przede wszystkim, chciałem powiedzieć, że zdecydowałem się wrócić na odwyk. - mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie.
-Bardzo się cieszę. - zapisała jego nazwisko na jednej z kartek, po czym odwróciła ją, dając do podpisania szatynowi. - A teraz opowiedzcie, od kiedy to trwa? - spojrzała na nas znacząco.
-Już od bardzo dawna. - zaśmiał się chłopak, układając dłoń na moim kolanie i gładząc je delikatnie. - Kiedy jeszcze byłem w ośrodku, cóż, coś nas do siebie ciągnęło. Oczywiście, musiałem być takim idiotą, że... - spojrzał na mnie, aby upewnić się, że może mówić dalej. Skinęłam głową, a on uznał to za znak. - Upiłem Bree, wykorzystałem ją i, cóż, wyszedł nam z tego dzieciak. - Joanna otworzyła usta, w kompletnym zdziwieniu.
-Jesteś w ciąży? - podniosła się z krzesła i zerknęła na mój brzuch.
-Byłam. - spuściłam głowę, sunąc opuszkami palców po dłoni Justina. - Wtedy Justin chciał skończyć z ćpaniem. Dla mnie i dla naszej maleńkiej Lily. Jednak później mieliśmy wypadek samochodowy, w którym straciliśmy dziecko, a Justin znowu zaczął brać.
-Teraz widzę, że bardzo dobrze zrobiłam, prosząc cię, abyś przyszła do środka i pomogła mu z tym skończyć. Tylko ty możesz mu pomóc.
-Staram się, jak tylko mogę. - westchnęłam, przenosząc wzrok na Justina. Uniosłam jedną rękę i delikatnie przeczesałam jego włosy.
-A co wy dzisiaj tacy eleganccy? Jak was zobaczyłam, omal nie pomyślałam, że właśnie wzięliście ślub cywilny. - zaśmiała się cicho, a ja nie potrafiłam tego nie odwzajemnić.
-Wracamy z sądu. - odparłam, spuszczając lekko głowę.
-Cóż, pierwsze, o czym pomyślałam to to, że Justin został skazany za współżycie z osobą, która nie ukończyła pietnastu lat, ale ty Bree już dawno skończyłaś, prawda?
-Tak, tak. - skinęłam szybko głową, posyłając jej blady uśmiech.
-Byłem oskarżony o gwałt. - głos Justina pozbawiony był jakichkolwiek emocji, kiedy tępo wpatrywał się w okno.
-Gwałt, którego nie było. - wtrąciłam odrazu, posyłając Justinowi groźne spojrzenie.
-Który był. - westchnął głośno, przebiegając palcami po włosach. Joanna spojrzała na nas podejrzliwie. Zmarszczyła brwi i oparła się przedramionami o biurko.
-Byłeś wtedy na głodzie? - zwróciła się do Justina, na co on skinął głową. - Bree wybaczyła ci zdradę?
-Nie zdradziłem jej. - wyszeptał, a w moich oczach mimowolnie zebrały się łzy. Justin spojrzał na mnie ze współczuciem i otarł słoną ciecz z moich policzków. - Przepraszam. - szepnął, nachylając się i składając delikatny pocałunek na moim czole.
-Jest w porządku. - wymamrotałam, pociągając nosem.
-Czy to znaczy, że... - Joanna wciągnęła głośno powietrze, wstrzymując je przez moment. - Justin, zgwałciłeś ją? - spytała niepewnie, wpatrując się w Justina z lekkim przerażeniem. Zaczęłam cicho płakać i drżałam lekko. Nie potrafiłam tego powstrzymać. Przywołanie wspomnień dużo mnie kosztowało.
-Przepraszam, słoneczko. - Justin wstał z krzesła i ukucnął obok mnie, opierając się o moje kolana. - Wiesz, że nie chciałem i bardzo tego żałuję. - szepnął, głaszcząc mnie po włosach.
-Wiem, Justin... - pocałowałam go delikatnie w czubek głowy, widząc, jak po jego policzku spłynęła jedna, pojedyncza łza. - Jest w porządku.
Joanna wstała zza biurka i, współczującym wzrokiem, spojrzała na mnie. Podeszła do mnie i tak po prostu przytuliła. Nawet nie wiedziałam, że tego właśnie potrzebuję. Przez całe życie jestem otoczona facetami i dopiero teraz widzę, że dobrze jest czasem porozmawiać z kobietą.
-Wybaczyłaś mu to? - spytała cicho, abym tylko ja mogła ją usłyszeć. Skinęłam delikatnie głową i odsunęłam się od niej, posyłając blady uśmiech.
-My będziemy się już zbierać. - mruknęłam, biorąc z fotela swoją torbę.
-Dobrze, cieszę się więc, że postanowiłeś do nas wrócić, Justin. Uwierz mi, że nie będziesz tego żałował.
-Muszę to w końcu przerwać. Nie zamierzam kolejny raz skrzywdzić osobę, którą kocham. - wtedy pogłaskał mnie po policzku i pocałował w czoło.
-Do widzenia. 
Wyszliśmy z ośrodka uzależnień, niemal w tym samym momencie mrużąc oczy przed silnym światłem słonecznym. Była dzisiaj wyjątkowo dobra pogoda.
-Co powiesz na spacerek? - Justin objął mnie ramieniem i przyciągnął bliżej siebie.
-Z tobą zawsze. - uśmiechnęłam się promiennie, wtulając się w jego bok.
Weszliśmy do parku, który o tej porze był wyjątkowo pusty. Żadnych narkomanów, siedzących na ławkach, żadnych dzieci, biegających po alejkach, nawet żadnych starszych ludzi.
Dziwne...
Justin usiadł na jednej z ławek i przyciągnął mnie na swoje kolana, za biodra. Oplątałam dłonie wokół jego szyi i delikatnie musnęłam wargi chłopaka, przekładając w ten pocałunek swoją miłość.
Zmienił się. Naprawdę się zmienił. Przez ten krótki czas bardzo spoważniał. Już nie był tym dzieciakiem, który zabiera mi ubrania i dogryza na każdym kroku. Stał się dorosły. Tak naprawdę dorosłym mężczyzną. Kiedy się uśmiechał, widać było szczerość i powagę w jego geście. Nie uśmiechał się już chamsko czy złośliwie. Nie. Mój Justin naprawdę spoważniał.
-Tęskniłem za tobą, kotku. - trącił nosem moją szyję. - I nie ważne, ile razy już ci to mówiłem, powiem po raz kolejny. Kocham cię, niunia. - zaplątał sobie kosmyk moich włosów wokół palca.
W tym momencie z jednej z alejek wyszła grupa chłopaków w wieku Justina. Zaczęli kierować się w naszą stronę. Justin, widząc to, przeklął cicho, chowając twarz w moje włosy.
-Co się dzieje? - spytałam, obejmując jego twarz dłońmi.
-Ten koleś mnie nienawidzi. - mruknął, sunąc dłońmi po moich bokach.
-Dlaczego? - drążyłam temat. Byłam po prostu ciekawa. Z każdym dniem dowiaduję się o nim czegoś nowego.
-Przez to, że obrcałem jego laskę. Ja do niczego jej nie zmuszałem. Sama wskoczyła mi do łóżka.- wzruszył ramionami, mocniej wtulając mnie w siebie.
-No, Bieber, niezłą sobie dziwkę znalazłeś. - jeden z nich  zawołał z daleka. Justin drgnął niebezpiecznie i już chciał ruszyć w jego kierunku, kiedy ułożyłam dłoń na ramieniu szatyna, uspokajając go tym samym.
-Przestań, nie warto. - mruknęłam mu do ucha, przygryzając jego płatek.
-Nie będę słuchał, jak ten skurwiel cię obraża. - warknął, mocniej zaciskając palce na moich biodrach.
-Spierdalaj. - rzucił w stronę chłopaka.
-Musi być świetna w łóżku. Pożyczysz mi ją kiedyś, czy może mam ją sobie sam wziąć, co? Założę się, że bez problemu wskoczy mi do łóżka.
-Nie jestem dziwką. - warknęłam, unosząc wyrok i wlepiając go w chłopak. Był wysokim, dobrze zbudowanym brunetem o czarnych oczach. Miał na sobie czarną bokserka, podkreślającą jego ciemniejszą karnację i nisko opuszczone spodnie, również czarne.
-Jaka pyskata. - zagwizdał głośno. - Już mi się podobasz.
-Bardzo mi przykro, ale ty mi nie. - posłałam mu przesłodzony uśmiech zarzucając Justinowi ręce na szyję.
-Powiedz mi skarbie, ile masz lat? Piętnaście? - zaśmiał się pod nosem, chowając dłonie do kieszeni. - Widać Bieber lubi takie. Nie dziwię ci się. Założę się że jest ci potrzebna jedynie do seksu.
Wtedy ja wstałam z kolan szatyna, podeszłam do bruneta i z całej siły i uderzyłam go w twarz. Wiedziałam, że ani trochę nie spodziewał się mojego ruchu. Złapał się za policzek i chciał coś powiedzieć, jednak ja jedynie posłałam mu bezczelne spojrzenie, chwyciłam Justina za rękę i wyprowadziłam go z parku.
-Uwielbiam twoją agresywną stronę, kicia. - szepnął mi do ucha, kiedy wyszliśmy na ulicę.
-Zapewne jeszcze nie raz będziesz miał okazję ją zobaczyć. - uśmiechnęłam się do niego zalotnie po czym odrzuciłam do tyłu włosy i ruszyłam w stronę centrum miasta.
***
Długo nad tym myślałam. Długo zastanawiałam się, czy porozmawiać z mamą. Tak szczerze porozmawiać. Powinnam była to zrobić już wiele lat temu, jednak nie miałam w sobie wystarczająco dużo odwagi. Chciałam, żeby wiedziała. Chciałam, aby przestała traktować Ryana jako ideał.
Wyszłam z łóżka i podeszłam do drzwi, otwierając je. Zbiegłam na dół, po schodach, zastając mamę, siedzącą na kanapie w salonie, przed laptopem. Niepewnie podeszłam do niej i zajęłam miejsce na przeciwko.
-Cześć, córeczko. - uśmiechnęła się do mnie, na moment odrywając wzroku od monitora.
-Chciałam z tobą porozmawiać. Tak naprawdę szczerze porozmawiać. - zaczęłam bawić się swoimi palcami, splecionymi na kolanach .
Mama, zaniepokojona, odłożyła laptopa na szklany stolik i spojrzała na mnie pytająco. Wzięłam głęboki oddech. Bałam się opowiedzieć jej o wszystkim. Bałam się, że mnie wyśmieje, że mi nie uwierzy. Jednak w głębi duszy miałam ogromną nadzieję, że podejdzie do mnie, przytuli, pogłaszcze po głowie i pocieszy.
-O co chodzi, Bree? Wydajesz się zdenerwowana. - zaczęła, kiedy żadne słowo nie chciało przejść przez moje gardło.
-Chciałam z tobą porozmawiać o tym, co było, zanim Ryan rzekomo umarł. - wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu.
-Co się wtedy stało? Opowiedz mi wszystko. - usiadła obok mnie i objęła moją dłoń swoimi.
-Chodzi o to, że... - zacięłam się. To było naprawdę trudne, zwłaszcza po tak długim czasie milczenia. - Ryan... zawsze uważaliście go za wspaniałego i kochanego synka. Nie był taki. Owszem, w stosunku do was zachowywał się bardzo dobrze. Mną też przez długi czas się opiekował. Jednak... on jest chory. - spuściłam wzrok, nie wiedząc, jak inaczej mogłabym to nazwać.
-Boże, Ryanowi coś dolega? Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś? - kobieta przyłożyła dłoń do ust.
-Chodzi o to, że on tego nie zauważa. On jest chory psychicznie, ale nie potrafi się do tego przyznać przed samym sobą.
-Do czego zmierzasz?
-Ryan mnie bił. - westchnęłam głośno, decydując się zacząć od tej części historii. - Bił i wyżywał się na mnie, kiedy jeszcze mieszkał z nami, te dwa lata temu.
-Dziecko, dlaczego mi o tym wcześniej nie powiedziałaś? Przecież razem coś byśmy na to poradziły. W ogóle dlaczego on ci to robił?
-Mamo... Ryan molestował mnie seksualnie...
***Oczami Justina***
Z rękoma, schowanymi w kieszeniach, doszedłem do domu mojego aniołka. Zapukałem cicho, jednak nie chciało mi się czekać, aż ktoś otworzy drzwi, dlatego nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Już miałem przywitać się z rodzicami szatynki, kiedy nagle usłyszałem cichy, wystraszony i łamiący się głos.
-Mamo... Ryan molestował mnie seksualnie...
Tyle wystarczyło, żeby krew w moich żyłach zaczęła płynąć szybciej, a szczęka zacisnęła się. Pewnym krokiem wszedłem do salonu. Wzrok dziewczyny oraz jej matki od razu wylądował na mnie.
-Co ten chuj ci zrobił!? - krzyknąłem, podchodząc do niej, kucając i opierając się o kolana piętnastolatki.
-Nie krzycz, Justin, proszę... - szepnęła, wplątując palce w moje włosy i przeczesując je delikatnie. Poklepała miejsce obok siebie na kanapie, po czym wzięła głęboki oddech i, za namową swojej mamy, kontynuowała opowieść.
-Kiedy byłam młodsza, a konkretnie miałam osiem lat, to wszystko się zaczęło. Ryan przychodził w nocy do mojego pokoju i siadał obok, na łóżku. Ja wtedy się budziłam. Uśmiechał się do mnie i odkrywał moją kołdrę, a następnie... rozbierał mnie. - spod jej powieki wypłynęła jedna łza, którą otarłem kciukiem. - Nie wiedziałam, dlaczego to robił, ale za każdym razem powtarzał, że w ten sposób pokazuje że mnie kocha i że jestem jego ukochaną siostrzyczką. - zakpiła cicho. - On wtedy dotykał mnie, obserwował moje ciało, a ja bałam się tego, jak na mnie patrzył.
-Bree, dlaczego ty mi nigdy o tym nie powiedziałaś? -objąłem jej twarz obiema dłońmi i spojrzałem prosto w jej oczy, w których widniała jedynie pustka.
-Nie chciałam do tego wracać. Bałam się, wstydziłam. On to robił przez kilka lat. Kiedy miałam dwanaście, zrozumiałam wszystko. Wtedy zaczął mnie bić.
-Kochanie, ale on cię nigdy... nie gwałcił, prawda? Mówiłaś, że dziewictwo straciłaś z Austinem. - pogładziłem ją po policzku i pocałowałem w czółko. Byłem w tym momencie tak cholernie zły. I dlatego, że Ryan okazał się jeszcze większym chujem, i na siebie, że przez tyle lat nie zobaczyłem, że mój przyjaciel jest pedofilem, jak i również na Bree, która przez tyle czasu nie powiedziała mi, że była molestowana przez własnego brata. Przecież mogła mi zaufać. Zrozumiałbym ją.
-Nie, tylko mnie dotykał. - mruknęła cicho. - Wiecie, jaka to trauma dla dziecka, kiedy ktoś każe wam się rozbierać, a później was obmacuje? - wymieniliśmy z jej mamą zatroskne spojrzenia. -On mnie nie gwałcił ale... ocierał się o mnie. - zacisnęła mocno powieki, aby powstrzymać łzy, jednak nie udało jej się to i po prostu zaczęła płakać. Objąłem ją ramionami i wtuliłem w siebie, aby chociaż w pewnym stopniu dodać jej otuchy.
W tym momencie, drzwi wejściowe otworzyły się, a po domu rozniósł się głos Ryana. Momentalnie zerwałem się z kanapy i, ignorując prośby Bree oraz jej mamy, wpadłem do przedpokoju.
-Ty chuju! - wrzasnąłem w kierunku blondyna. Rzuciłem się na niego i wymierzyłem mu pierwsze uderzenie w szczękę. - Jak mogłeś jej to robić!? Kurwa, to jest twoja siostra! Jak mogłeś!? - nie dałem mu dojść do słowa, ponieważ wymierzyłem kolejne uderzenie w jego szczękę. - Jesteś zwykłym pedofilem, skurwielu! Nie chcę nawet myśleć, co jej robiłeś! Ja pierdole, ona była małym dzieckiem, a ty ją obmacywałeś, ocierałeś się o nią! Jesteś chory! Powinieneś się leczyć! Jak mogłeś doprowadzać się do orgazmu przy pomocy małej dziewczynki i to na dodatek twojej siostry! Jesteś zwykłym zboczeńcem, śmieciu! Nie nawidzę cię! - po tych słowach, Ryan leżał już na ziemi, a z jego nosa oraz łuku brwiowego wypływała krew.
-Justin, uspokój się. Zabijesz go. - mama Bree podniosła głos, łapiąc mnie za ramię i odciągając od swojego syna.
-Na to właśnie zasłużył. Jest nic nie wartym gównem, które nie zasłużyło na życie. - splunąłem ze wściekłością, jednak kiedy zobaczyłem, że szatynka patrzy na mnie ze łzami w oczach, przestałem. Podszedłem do niej i pocałowałem szatynkę w czółko.
-Spotkamy się później, skarbie. Muszę ochłonąć, bo inaczej go zajebię. - mruknąłem, po czym bez słowa wyszedłem z domu mojej dziewczyny.
***Oczami Bree***
Kiedy nadszedł wieczór, wyjęłam z szuflady czystą, koronkową bieliznę i udałam się z nią do łazienki. Zdjęłam z  siebie ubrania i weszłam pod prysznic, odkręcając wodę. Nalałam na dłonie żelu pod prysznic i wtarłam go w siebie, aby po chwili spłukać całą pianę. Ciepła woda chociaż w pewnym stopniu rozluźniała moje spięte mięśnie. Przywrócenie bolesnych wspomnień naprawdę nie było miłe i wiele mnie kosztowało.
Po chwili wyszłam spod prysznica na kafelkową podłogę. Wytarłam się dokładnie ręcznikiem, a następnie rozczesałam włosy i założyłam na siebie czerwoną, koronkową bieliznę, idealnie dopasowaną do mojego ciała.
Wyszłam z łazienki i zgasiłam za sobą światło, jednak zanim zdążyłam wyjąć z szuflady koszulkę do spania, otrzymałam sms'a. Podeszłam do szafki nocnej i wzięłam komórkę do ręki, po czym odblokowałam ją, wpatrując się w mały ekran.
"Pięknie wyglądasz w tej seksownej bieliźnie, kochanie.
Anonim..."
~*~
Z góry przepraszam za wszelkie literówki...
Cóż, na początku chciałam się dowiedzieć, dlaczego większość osób uznała poprzedni rozdział za dramę? Przecież nie był dramatyczny? No chyba że chodziło Wam o mój styl pisania ;)
Po drugie, tak sobie czytałam Wasze opinie i w większości przypadków pisaliście, że tak szkoda Wam Justina, że jest biedny i tak dalej, a z Bree jest zwykła dziwka. Hej, hej, chyba większość osób zapomniała już, że to Justin pobił i zgwałcił Bree, a ona praktycznie w ogóle nie powinna mu wybaczać ;)
Cóż, tak, lubię takie końcówki xd
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam Was na mojego aska ;)
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;*