wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 49...

Stałam nieruchomo i od kilku sekund wpatrywałam się w jeden punkt, czyli w tęczówki szatyna. Nie mogłam, po prostu nie potrafiłam uwierzyć w jego słowa. Mimo że przyszłam tu z zamiarem wygarnięcie mu wszystkiego, teraz czułam niewyobrażalną pustkę w miejscu, w którym znajduje się serce. Justin jest częścią mnie. Bez niego staję się słabą, całkowicie inną osobą.
-Nie mówisz tego na poważnie... - wymamrotałam w końcu. Brałam pod uwagę rozstanie z nim, ale kiedy takie słowa wydobyły się z jego ust, zamarłam i zapomniałam o wszystkich swoich postanowieniach.
-Śmiertelnie poważnie, Bree. Nie pozwolę, żebyś więcej cierpiała z mojego powodu. Nie zasługujesz na to, a ja nie zasługuję na ciebie. Chcę, żebyś była szczęliwa, a przy mnie nie będziesz.
-Justin, nawet sobie ze mnie nie żartuj! - podniosłam głos, wyrzucając ręce w powietrze. - Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, chcesz mnie tak po prostu zostawić? To bardziej ja powinnam z tobą zerwać, ale kiedy powiedziałeś, że mnie nie zdradziłeś, uwierzyłam ci i chciałam dać kolejną szansę. A ty mi teraz mówisz, że z nami koniec? Wiesz w ogóle, jak ja się czuję?
-Przepraszam, kochanie. Po prostu do siebie nie pasujemy. - powiedział, ze spokojem w głosie.
-Może byłoby lepiej, gdybym w ogóle nie obudziła się z tej śpiączki? - w mich oczach zebrały się niechciane łzy.
-Nie mów tak, słoneczko. - podszedł do mnie, objął moją twarz dłońmi i pocałował mnie w czubek głowy. - Ja chcę po prostu, żebyś przestała cierpieć i w końcu była szczęśliwa. Uwierz mi, ja to robię jedynie dla twojego dobra.
Wtedy po moich policzkach spłynęły łzy. Nie chciałam ich pokazać, jednak nie potrafiłam tego powstrzymać.
-Powiedz mi prawdę, Justin. Znalazłeś sobie inną? Zakochałeś się? Czy może ona może ci dać coś, czego nie mogę ci dać ja?
-Nie ma żadnej innej, niunia. Kocham cię najmocniej na świecie. Ciebie i tylko ciebie. Na zawsze.
-Więc dlaczeo chcesz mnie zostawić? Gdybyś na prawdę czuł to, o czym mówiłeś, zostałbyś przy mnie.
-Ja to robię dla ciebie... i nie zmienię już zdania. - wtedy posłał mi ostatnie, smutne spojrzenie, odwrócił się i zaczął odchodzić. Nie potrafiłam po prostu stać i się temu przyglądać, dlatego zrzuciłam z ramienia torbę i podbiegłam do szatyna, po czym stanęłam przed nim, objęłam jego twarz dłońmi i wpiłam się w jego usta. Nie wiedziałam już, jak mam go przy sobie zatrzymać. Chociaż na początku chciałam z nim skończyć, kiedy przyszedł na to czas, nie potrafiłam nic powiedzieć, a zamiast tego poczułam, że kocham go jeszcze mocniej.
Czułam, jak po chwili zawahania, Justin zaczął odwzajemniać pocałunek, układając dłonie na moich biodrach. Przyciągnął mnie bliżej siebie, więc stanęłam na palcach, pogłębiając pocałunek.
Wkładałam w to tyle emocji, ile tylko mogłam. Miałam nadzieję, że to przekona Justina. Możecie sobie pomyśleć, że jestem głupią gówniarą, która nie potrafi pogodzić się z tym, że zerwał z nią chłopak, jednak Justin był dla mnie kimś znacznie więcej. Kochałam go i jestem pewna, że on mnie również, dlatego nie rozumiem jego decyzji.
-Kocham cię, Bree. - wyszeptał w moje usta, ocierając z policzków łzy. - I właśnie dlatego, że cię kocham, nie mogę z tobą być. - ostatni raz złożył pocałunek na moim czole, po czym odszedł, zostawiając mnie w kompletnej rozsypce.
Powoli odwróciłam się na pięcie i, ze wzrokiem wbitym w swoje buty, stawiałam krok za krokiem. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, jednak moje stopy nie chciały mnie szybko prowadzić. Czułam, jak uginają się pode mną kolana, lecz szłam dalej przed siebie, jakby cały świat zniknął.
Kiedy już na prawdę miałam wrażenie, że się przewrócę, poczułam, jak moje ciało obejmuje para silnych ramion. Do moich nozdrzy doszedł zapach perfum mojego brata. Z zamkniętami oczami odwróciłam się twarzą do niego i wtuliłam się w klatkę piersiową Ryana. Chłopak gładził mnie po plecach, aby dodać mi otuchy, jednak w tym momencie niewiele to pomagało.
-Cii, kochanie. Nie płacz. On nie jest wart twoich łez. - wyszeptał mi do ucha, ciaśniej obejmując mnie ramionami. - Zerwałaś z nim?
-Nie, to on zerwał ze mną. - wychlipałam, odsuwając się od Ryana i ocierając łzy z policzków. - Powiedział, że to dla mojego dobra.
-Uwierz mi, skarbie, tak będzie lepiej. Zaufaj mi, wiem, co mówię. - niepewnie skinęłam głową. Skoro Justin nie chciał ze mną być, nie będę mu się narzucać. - Bree, jest jeszcze coś. - podrapał się z zakłopotaniem po karku, a następnie wsunął dłonie do kieszeni. - Powinnaś to zgłosić na policję. Ten skurwiel musi zapłacić za to, co ci zrobił...
***Tydzień później***
Siedziałam w salonie, na kanapie, oglądając razem z mamą program o nastoletnich matkach. Z Justinem nie widziałam się już od kilku dni. Nie chciałam mu się narzucać. To jego życie i ma prawo z nim robić to, co chce. Nie oznacza to oczywiście, że przestałam go kochać. Po prostu starałam się żyć tak, jakby jego nigdy nie było w moim życiu. Wiedziałam, że nigdy o nim nie zapomnę i zawsze będę go kochać, jednak nie chciałam już dłużej cierpieć z powodu braku tego jedynego.
W międzyczasie, Ryan zgłosił na policję to, że Justin mnie zgwałcił. Z początku nie chciałam się na to zgodzić, lecz z czasem zrozumiałam, po licznych namowach Ryana i Jacka, że on musi zapłacić za to wszystko. Miałam bardzo mieszane uczucia i chciało mi się wręcz płakać, ponieważ wiedziałam, że na jutrzejszej rozprawie będę musiała zeznawać przeciwko niemu. Nie będę potrafiła spojrzeć mu w oczy i skazać go na więzienie. Byłam całkowicie rozbita...
-Bree... - z zamyśleń wyrwał mnie głos mojej mamy. Kiedy spojrzałam na nią, ona wskazała na ekran telewizora, więc przeniosm tam wzrok. - Proszę cię, pamiętaj o zabezpieczeniach. Nie chcę jeszcze zostać babcią.
-Mamo... - jęknęłam, spuszczając głowę i zasłaniając twarz włosami.
-Jestem twoją matką i to normalne, że rozmawiam z tobą o tego typu sprawach.
-Tak, dobrze, wiem, do czego służą prezerwatywy. - mruknęłam, przygryzając wnętrze policzka.
-No nie wiem, skarbie. Raz już zaszłaś w ciążę. - poczułam lekkie ukłucie w sercu, kiedy mama wspomniała o mojej maleńkiej Lily, jednak zacisnęłam zęby, nie chcąc tego po sobie pokazać.
-I ja i Justin byliśmy wtedy pijani. - westchnęłam, posyłając mamie znaczące spojrzenie.
-No to może czas pomyśleć o tabletkach? - uniosła brwi. - Przejdziemy się razem do ginekologa i on przepisze ci coś.
-Mamo, zastanów się, jak to będzie wyglądało, jak piętnastolatka przyjdzie po tabletki antykoncepcyjne. Poza tym... nie spieszy mi się, żeby znowu... - trochę plątał mi się język, lecz po smutnej i zmartwionej minie mojej mamy poznałam, że doskonale wiedziała, co miałam na myśli.
-Dobrze, kochanie. Jednak kiedy zdecydujesz się i będziesz gotowa znowu rozpocząć współżycie seksualne z mężczyznami, powiedz mi o tym. Chcę wiedzieć, co się dzieje w życiu mojej córki.
-Dobrze, mamo. - przytuliłam się do niej lekko, co odwzajemniła, z matczyną opieką.
Naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi, który rozszedł się po całym domu.
-Wejdź! - krzyknęłam, wiedząc, kto postanowił mnie odwiedzić.
I nie myliłam się. Już po chwili ujrzałam Austina, który wszedł do salonu. Od jakiegoś czasu, to on stał się dla mnie tą najbliższą osobą. Był dla mnie wsparciem w tych trudnych chwilach.
-Hej. - przywitałam się z nim, kiedy pochwylił się nade mną i musnął mój policzek.
-Siema, młoda. - uśmiechnął się do mnie i do mojej mamy. - Dzień dobry.
-Cześć, kochanie. - zauważyłam, że ostatnio moja mama bardzo polubiła Austina. Nie wiem, dlaczego dopiero teraz.
-To my idziemy na spacer. - uderzyłam lekko dłońmi o swoje kolana, a następnie wstałam i razem z brunetem udałam się w stronę wyjścia.
***
-Wiesz, uratowałeś mnie. Moja mama wymyśliła, że pójdzie ze mną do ginekologa, żeby przepisał mi tabletki antykoncepcyjne. Jeśli byś wtedy nie przyszedł, już pewnie umówiłaby mnie na wizytę. - sapnęłam cicho, opierając głowę o ramię Austina.
-Wiem, kiedy przerwać czyjąś rozmowę. - zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem. - Niunia, a co z... - przerwał, układając dłoń na moim przuchu i gładząc go delikatnie. - Dostałaś okres, czy... jesteś w ciąży? Robiłaś test? - mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Na prawdę łatwiej się żyje ze świadomością, że jest ktoś, kto martwi się o nas, chociaż wcale nie musi.
-Robiłam i, dzięki Bogu, nie jestem. - wypuściłam z siebie głośne westchnienie ulgi.
-To dobrze. - Austin pocałował mnie w głowę, głaszcząc dolną partię moich pleców. - Rozmawiałaś z Justinem?
-Nie, nie wiem nawet, co robi, co się z nim dzieje. Nic nie wiem. - źle się z tym czułam. Nadal zajmował ogromną część mojego serca. Powinnam go chociaż odwiedzić. Nie, jako była dziewczyna, tylko jako przyjaciółka.
-Z tego, co wiem, aresztowali go parę dni temu i siedzi w areszcie, czeka na proces. Przyznał się do wszystkiego i ma zamiar odpowiedzieć za wszystko, co ci zrobił, słoneczko.
-Nie chcę, żeby poszedł przeze mnie siedzieć. Owszem, skrzywdził mnie, ale był wtedy całkiem innym człowiekiem.
-Może sędzia uwzględni fakt, że Justin dobrowolnie zapisał się na odwyk i wymierzy mu mniejszą karę. Jutro rozprawa?
-Tak. Boję się, Austin. Boję się spojrzeć mu w oczy i zeznawać przeciwko niemu. Nie chcę mu zaszkodzić. Nie chcę tam w ogóle iść. Pomóż mi... - jęknęłam cicho, patrząc na niego z błaganiem w oczach.
-Posłuchaj, Bree. Powiesz jutro wszystko tak, jak było, a potem będziesz miała już spokój. Uwierz mi, tak będzie lepiej.
***Oczami Justina***
Siedziałem na kanapie w salonie, popijając whisky z butelki. Moje myśli cały czas skupione były wokół Bree, a dokładnie wokół tego, co powiedziałem jej wtedy, w parku. Oczywiście, że nie chciałem jej zostawić. Nienawidzę siebie za to. Jednak wiem, że nie zasługuję na nią i na jej miłość. Jestem potworem, potrafiącym jedynie ranić innych. Przeze mnie Bree tak cholernie cierpiała. I fizycznie i psychicznie. Wiedziałem, że beze mnie będzie jej lepiej. Ułoży sobie życie na nowo, bez kłopotów i problemów. Ja to zrobiłem jedynie dla niej, dla jej dobra. Najchętniej przez cały czas trzymałbym jej drobniutkie ciałko w ramionach i muszę się wręcz powstrzymywać, żeby nie pojechać teraz do niej i nie porwać jej gdzieś, gdzie będziemy tylko my. Dodatkowo, byłem jeszcze na głodzie, jednak dla własnego sumienia nie chciałem się naćpać. Wolałem zatopić wszystkie smutki w alkoholu.
W tym właśnie momencie usłyszałem głośne pukanie do drzwi. Lekko zdziwiony, podniosłem się z kanapy i udałem się w stronę wejścia. Nie spodziewałem się teraz gości i, przyznajmy sobie szczerze, nie chciałem nikogo widzieć. Wolałem być sam.
-Pan Justin Bieber? - w progu ujrzałem dwóch policjantów.
-Tak. - mruknąłem, opierając się jednym ramieniem o drzwi i zakładając ręce na piersi. - Coś się stało?
-Dostaliśmy zgłoszenie od niejakiego Ryana Marksa, że zgwałciłeś nieletnię Bree Marks. Pójdziesz z nami.
***
Siedziałem, zakuty w kajdanki, na jednym z krzeseł na komisariacie, a obok stało dwóch policjantów. Oparłem się na łokciach o swoje kolana, a wzrok wbiłem tępo w podłogę. Nie miałem do nikogo pretensji o to, że się tutaj znalazłem, ponieważ w pełni na to zasłużyłem. Cholernie tego żałowałem, jednak nie mogłem cofnąć czasu. Zdążyłem się już nawet pogodzić z tym, że kilka kolejnych lat spędzę w więzieniu.
Po chwili jeden z policjantów złapał mnie za ramię i kazał mi wstać. Niechętnie dałem się wprowadzić do jednego z pokojów przesłuchań, gdzie usiadłem na drewnianym krześle, przed biurkiem.
-Kogo ja tu widzę. - zza moich plecóe doszedł do mnie głos, znanego mi, komisarza. Nie odwróciłem się jednak w jego stronę i pozostałem niewzruszony. - No, panowie, co przeskrobał tym razem? Narkotyki? Bójki? Czy może seks z dziewczynką, która nie ukończyła piętnastu lat?
-Gwałt. - przerwał mu jeden z mężczyzn.
Jones, bo tak miał ów policjant na nazwisko, zmarszczył brwi, zasiadając za biurkiem. Ułożył na nim obie dłonie, splatając razem palce. Jego wzrok przeszywał mnie na wylot, sprawiając, że aż poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku.
-Z tego, co słyszałem, możesz mieć każdą. Co cię skłonił do gwałtu?
-Narkotyki. - mruknąłem cicho, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
-Powiedz dokładnie, dlaczego to zrobiłeś, bo rozumiem, że przyznajesz się do winy.
-Tak, przyznaję się, ale nie mam zamiaru nic mówić. Nie chciałem tego i staram się zapomnieć. To wszystko.
-Dobrze, masz do tego prawo. W takim razie, odprowadźcie go do aresztu.
***
Zostałem wprowadzony do jednej z cel, a policjanci zdjęli z moich nadgarstków kajdanki. Zamknęli za mną drzwi i dopiero wtedy, kiedy wyszli, zobaczyłem, że w niewielkim pomieszczeniu nie jestem sam. Na łóżkach leżało dwóch facetów, mniej więcej w moim wieku, najwyżej trzy lata starszych.
-Siema. - mruknął ieden z nich, odrywając wzrok od gazety pornograficznej. - Jestem Danny, a to Mike.
-Justin. - uścisnąłem jego dłoń, którą wyciągnął w moją stronę.
Podszedłem do wolnego łóżka i rzuciłem na nie czarną, sportową torbę, do której spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy. Położyłem się na łóżku i zacząłem tępo wpatrywać się w sufit. Usłyszałem, jak sprężyny w łóżkach moich współlokatorów zaskrzypiały. Chłopaki usiedli na materacach, wpatrując się we mnie przenikliwie.
-Za co siedzisz? - spytał, jeśli dobrze pamiętam, Mike.
-A wy? - odparłem pytaniem na pytanie, unosząc brwi.
-Bójki. - odparli równocześnie, chichocząc cicho pod nosem. Wydawali się w porządku, dlatego, mimo że nie chciałem się w to zagłębiać, postanowiłem im powiedzieć.
-Też bym się śmiał, gdybym siedział za bójki. - mruknąłem, układając ręce za głową. - Wsadzili mnie za gwałt.
Widziałem, jak chłopaki wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
-Przypadkowa laska, w krzakach, po imprezie? - spytał Danny, przerywając męczącą ciszę.
-Nie. Zgwałciłem własną dziewczynę, osobę, którą cholernie kocham. - warknąłem, czując, jak rośnie mi ciśnienie.
Cały czas widziałem przerażenie w oczach Bree, tę niepewność, kiedy ją dotykałem i łzy, gdy posunąłem się za daleko. Nie potrafiłem sobie tego wybaczyć.
-Więc dlaczego to zrobiłeś? - w głosie Mike'a słychać było niepewność. Chciał wiedzieć, jednak bał się mojej reakcji.
-Jestem narkomanem. Dla niej chciałem skończyć z ćpaniem. Przyszła do mnie, kiedy byłem na głodzie. Nie kontrolowałem sam siebie. Pobiłem ją, wyzwałem, rozebrałem... i zgwałciłem. - mówiąc to, wpatrywałem się tępo w kraty w oknie. - Spierdoliłem wszystko.
-Ile ona ma lat? - Danny usiadł obok mnie i poklepał mnie po ramieniu.
-Jest małą dzidzią, ma tylko piętnaście lat.
-O, stary, seks z takim dzieciakiem musi być cholernie podniecający. - Mike zagwizdał cicho, a ja nie potrafiłm powstrzymać chichotu, który uciekł z moich ust.
-Jest. - westchnąłem. - Ale wtedy, kiedy ona tego chce. Można się porządnie zabawić.
-Przyznaj, potrzebowałeś jej tylko w łóżku, mam rację?
-Zdecydowanie nie. Kocham ją cholernie mocno i gdybym tylko mógł, cofnąłbym czas.
-To ona wydała cię psom? Ja bym suce nie odpuścił, gdyby mnie sprzedała, nawet po czymś takim.
-Nie, to nie ona, tylko jej brat, czyli mój "przyjaciel". Ale przyznajmy sobie szerze, zasłużyłem sobie na to i nie mam zamiaru się bronić...
***Oczami Bree***
Leżałam razem z Astinem na łóżku, w moim pokoju, a w ręce trzymałam album ze zdjęciami. Na prawdę dobrze spędzało mi się czas w towarzystwie mojego byłego. Muszę przyznać, że się zmienił. Bardzo się zmienił. Może nie chce skończyć z ćpaniem, jednak ujawniła się w nim wrażliwa i opiekuńcza strona, której nie miałam szansy poznać.
-Pamiętasz to? - brunet wskazał na zdjęcie, na którym, razem z jego kumplami byliśmy na basenie. - Miałaś wtedy czternaście lat. Pamiętam to bardzo dokładnie. Siedzieliśmy z chłopakami w wodzie i czekaliśmy na księżniczkę, dla której piętnaście minut to za mało na przebranie się. - mówiąc to, pstryknął palcem czubek mojego nosa. - Kiedy w końcu wyszłaś z przebieralni, byłaś zawinięta w ręcznik od stóp do samej głowy i za wszelką cenę nie chciałaś go zostawić. Dopiero kiedy wrzuciłem cię do wody, puściłaś go i... - zwolnił i ściszył głos, aby dodać swojej wypowiedzi lepszego nastroju. - I wtedy mi stanął. - dokończył krótko, jednak już po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Serio? Na widok czternastolatki? - wyrzuciłam ręce w powietrze i sapnęłam głośno.
-Tak, Bree. Przecież dobrze wiesz, jak na mnie działałaś... i działasz nadal. - podrapał się z lekkim zakłopotaniem po karku.
-Czyżby mój kochany Austinek się zawstydził? - zaćwierkałam, odwracając się twarzą w jego stronę. Złapałam go za policzki, jak babcia swojego wnuczka i potrząsnęłam delikatnie jego głową.
-No bo wiesz... - faktycznie udał zawstydzonego i uniósł krańce swojej koszulki, chowając w niej głowę. Wtedy odsłonił również swoje mięśnie brzucha. Przygryzłam lekko dolną wargę, przejeżdżając opuszkami palców po jego mięśniach.
-Widzę, że dużo ćwiczyłeś. - mruknęłam z uznaniem, poklepując go po ramieniu.
-Coś muszę robić, żeby zabić czas. - zachichotał, układając się z powrotem na poduszkach.
-To może idź na studia. Masz dwadzieścia lat, chyba czas najwyższy w końcu zrobić coś ze swoim życiem, kolego. - położyłam się obok i podparłam na jednym łokciu, patrząc na chłopaka znacząco.
-Po pierwsze, nie pójdę na studia, bo musiałbym się dużo uczyć, a po drugie, skarbie, ja nawet nie skończyłem liceum. Gdzie by mnie przyjęli? - sięgnął jedną ręką po album ze zdjęciami i przewrócił kolejną stronę, tym samym kończąc naszą rozmowę o jego przyszłości. - Pamiętasz to? - spytał, wskazując na jedną z fotografii. Przeniosłam na nią wzrok, widząc mnie i Austina, w jednej z ciemnych uliczek. Brunet unosił moje ciało, a ja oplątałam nogi wokół jego pasa. Całowaliśmy się.
-Jak mogłabym zapomnieć? - spytałam retorycznie, spuszczając wzrok. - Wtedy po raz pierwszy...
-Przespaliśmy się ze sobą. - dokończył za mnie, odkładając album na bok. - Zabrałem ci niewinność, kotku. - nachylił się nade mną, opierając się po obu stronach mojej głowy, na łokciach. Wystraszyłam się odrobinkę, ponieważ od dnia gwałtu nie byłam tak blisko z żadnym facetem.
-Wiem, Austin... - westchnęłam cicho, układając ręce za jego szyją.
-To była piękna noc... - szepnął, zbliżając się do mnie. W jednej chwili jego wargi złączyły się z moimi w namiętnym pocałunku. Nie wahałam się długo. Odwzajemniałam go, a co gorsza, wkładałam w to uczucia.  Austin przejechał językiem po mojej dolnej wardze, więc uchyliłam je i wpuściłam go do środka. W tej chwili nie docierało do mnie to, co robię. To był impuls. Nie zastanawiałam się nad tym.
Objęłam jego twarz dłońmi i przyciągnęłam jego ciało jeszcze bliżej siebie. Austin zawisł nade mną i przeniósł swoj usta na moją szczękę. Składał na niej delikatne pocałunki, wysyłając przyjemne dreszcze, przebiegające przez całe moje ciało.
Wtedy drzwi od pokoju otworzyły się, ukazując moją mamę. Kiedy zobaczyła, w jakiej pozycji się znajdujemy, jej oczy rozszerzyły się lekko, a ona odkaszlnęła niezręcznie. Austin zsunął się ze mnie powoli i usiadł obok mnie, na łóżku. Dopiero wtedy zdecydował się podnieść wzrok i zatrzymać go na kobiecie.
-Nie chciałam wam przeszkadzać. - mruknęła z zakłopotaniem. - Ryan prosił, żeby ci przekazać, że rozprawa jest jutro o 12. I z tego, co teraz widzę, dobrze, że twój brat tu nie przyszedł. - odniosła się do wydarzenia sprzed paru sekund, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Biorąc głęboki oddech, wstałam z łóżka i podeszłam powoli do okna, opierając się o parapet. Spod mojej powieki uciekła jedna łza. Nie wiem dlaczego. Może przez to, że nadal cholernie kochałam Justina i, mimo że nie byliśmy już razem, czułam się, jakbym go zdradziła tym pocałunkiem.
-Kochanie, nie płacz. - Austin objął mnie od tyłu w talii, opierając brodę na moim ramieniu.
-Nie powinniśmy tego robić. - szepnęłam, odwracając się twarzą do niego. Chłopak otarł delikatnie łzy z moich policzków, a kiedy to zrobił, objął dłońmi moją twarz. Cholera. Znowu, kiedy spojrzałam w jego oczy, poczułam to coś, nad czym nie potrafiłam zapanować. Nie myśląc wiele, objęłam ramionami jego szyję, stanęłam na palcach i złączyłam nasze usta. Z początku nieśmiały pocałunek, zmienił się walkę o dominację, pomiędzy naszymi językami. Chłopak przeniósł dłonie na moje biodra i przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie. Następnie wsunął ręce pod moje uda i uniósł mnie na wysokość swojego pasa. Oplątałam go dookoła nogami, szarpiąc delikatnie za końcówki jego włosów. Brunet skierował się w stronę łóżka, a po chwili ułożył delikatnie moje ciało na poduszkach. Zawisł nade mną, cały czas nie odrywając swoich warg od moich. To dziwne, ale poczułam się, jak parę miesięcy temu, kiedy jeszcze byliśmy razem.
Nie wiem nawet kiedy, zaczęłam wsuwać dłonie pod jego koszulkę, badając opuszkami palców jego mięśnie. Brunet uznał to za znak, żeby na moment oderwać swoje usta od moich i ściągnąć koszulkę przez głowę. Następnie odrzucił ją na drugi koniec łóżka i ponownie naparł na mnie swoim ciałem, muskając delikatnie moje usta. Po chwili przeniósł swoje na mój dekolt i szyję. Delikatnie sunął wargami po mojej rozgrzanej skórze, a jego dotyk sprawiał mi przyjemność. Przy nim czułam się bezpiecznie, mimo tego, co wydarzyło się niecały miesiąc temu.
Poczułam, jak jedna z jego dłoni zaczęła wsuwać się pod moją koszulkę, unosząc jej materiał z każdą kolejną chwilą. Zadrżałam minimalnie, jednak nie chciałam tego przerywać. Austin wyczuł moją niepewność i chciał zabrać dłoń, jednak nie pozwoliłam mu na to, kiwając przecząco głową. Brunet uniósł moją bluzkę nad piersi, więc uniosłam się lekko i pozwoliłam mu ściągnąć ze mnie górną część garderoby.
-Wiem, że ty już tego nie czujesz, ale ja w dalszym ciągu cię kocham, niunia. - szepnął, ponownie łącząc nasze wargi. Podczas tego pocałunku czułam się tak... niesamowicie. Cholera, sama nie potrafię tego wyjaśnić, ale potrzebowałam tego właśnie w tej chwili. Jednak nie chciałam zaprzestać na samym pocałunku, dlatego powolutku zsunęłam dłonie do zapięcia spodni Austina. Rozpięłam pasek i wyjęłam go ze szlufek, kładąc go obok nas.
-Skarbie, nic na siłę. Jeśli nie chcesz, nie musimy tego robić. - wyszeptał, głaszcząc mnie delikatnie po głowie. A ja sama już nie wiedziałam, czego chcę, a czego nie. Zdecydowałam się jednak nie przerywać tego, co zaczęliśmy. Przy Austinie się nie bałam. Wiedziałam, że będzie delikatny i mnie nie skrzywdzi, dlatego rozpięłam guzik oraz rozporek od jego spodni i zsunęłam z niego ubranie. On również powoli odpiął moje spodenki i odrzucił je na podłogę.
Brunet delikatnie całował mój dekolt, zjeżdżając ustami w kierunku moich piersi. Zaczął muskać, odkrytą spod stanika, skórę, a ja wplątałam palce w jego włosy. Nie bałam się. Chociaż myślałam, że będę odczuwała niepewność, nie było tego. Zyskałam pewność, że chcę kochać się z Austinem, mimo że nic do niego nie czuję,bo moje uczucie już dawno wygasło.
Chłopak ostrożnie wsunął dłoń pod zapięcie mojego stanika. Spojrzał mi w oczy, a pod jego spojrzeniem kryła się troska i zmartwienie. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby był aż tak opiekuńczy względem mnie. Kiedy uniósł brwi, doszukując się w moich oczach pozwolenia na wykonanie kolejnego kroku, skinęłam powoli, jednak pewnie, głową. Odpiął górną część mojej bielizny i zsunął ją z moich ramion. Jego wzrok zatrzymał się na moich nagich piersiach. Ponownie przywarł do nich wargami. Przymknęłam powieki, czerpiąc przyjemność z jego delikatnego dotyku. Po chwili zdjął ze mnie również koronkowe majtki, a z siebie zsunął bokserki, uwalniając swojego kolegę.
-Gumki? - uniósł brwi, czekając na moją odpowiedź.
-Nie trzeba. - potrząsnęłam lekko głową, biorąc głęboki oddech i układając dłonie na jego ramionach. Nieświadomie zacisnęłam powieki. W tym momencie powróciły wspomnienia z dnia, w którym Justin mnie skrzywdził. Nie chciałam o tym pamiętać, a zwłaszcza w tym momencie. Lecz gdy Austin zaczął muskać moje usta i gładzić po policzku, otworzyłam oczy, pozbywając się niepewności.
-Skarbie, nie bój się. Obiecuję, że będę delikatny... - ostatni raz złożył krótki pocałunek na moich wargach, a następnie ostrożnie rozsunął moje nogi, umiejscowił się między nimi i zaczął we mnie bardzo delikatnie i powoli wchodzić. Nie czułam bólu, nie czułam strachu. Jedyne uczucie, jakie powstało w dole mojego ciała to przytłaczająca przyjemność.
Jednak w tym właśnie momencie poczułam się, jak nic nie warta szmata. Justin przeze mnie pójdzie siedzieć, a dodatkowo właśnie go "zdradzam". Natomiast przez tę noc daję Austinowi nadzieję, że do niego wrócę i wszystko będzie tak, jak dawniej.
Jestem okropna. Ranię wszystkich, którzy są dla mnie ważni. Nie chcę tak żyć...
~*~
Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale przez to całe bierzmowanie... ugh ://
Kochani, dziękuję Wam za 100 tysięcy wyświetleń! Jesteście najwspanialszymi czytelnikami na świecie!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam na mojego aska:
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ♥

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział 48...

***Oczami Austina***
Siedziałem w klubie, przy jednym ze stolików, razem z Jake'iem. Tak, jesteśmy przyjaciółmi. Właściwie od początku szkoły trzymaliśmy się zawsze razem. Kiedy mnie wyrzucili, nasze relacje uległy pogorszeniu, ale teraz, zdaje się, wszystko powoli wraca do normy.
-Austin... - z rozmyśleń wyrwał mnie, lekko spanikowany, głos Jake'a. - Spójrz za siebie...
Odwróciłem się twarzą do wnętrza klubu. Mój wzrok niemal natychmiast padł na Biebera, trzymającego za rękę Jenifer. Moje oczy lekko się rozszerzyły, kiedy zobaczyłem, że blondynka pchnęła go lekko na ścianę i wpiła się w jego wargi, sunąc dłońmi po klatce piersiowej chłopaka.
-To oni już nie są razem? - spytałem, wpatrując się w jeden punkt. - Justin i Bree, nie są już razem? - ponowiłem, lekko zirytowany, kiedy nie otrzymałem żdnej odpowiedzi. Wtedy spojrzałem w miejsce, w które wpatrzony był Jake. Drobna postać Bree stała niedaleko wyjścia. Tak, ona dobrze widziała, co w tej chwili robi jej chłopak. Chwilę później dziewczyna po prostu odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia, nie zwracając uwagi już na nic.
-Pójdę za nią. - Jake wstał z kanapy, udając się za szatynką.
A ja zostałem i patrzyłem, jak Bieber i Jenifer kierują się w stronę ostatniego pokoju, tym samym niszcząc życie mojej księżniczce. Po tym, co Bieber zrobił jej dwa tygodnie temu, chciałem go zabić. Na prawdę chciałem go zabić, jednak wiedziałem, że Bree nadal go kocha. Wspierałem ją i troszczyłem się o nią, lecz ona postanowiła mu wybaczyć i wrócić do niego. Po tym wszystkim, co jej zrobił, myślałem, że będzie teraz cały czas przy niej. On jednak, jak widać, woli pieprzyć na imprezie przypadkowe laski. Pomińmy fakt, że Jenifer jest moją byłą.
I w tym właśnie momencie przyszedł czas na prawdziwe, dorosłe decyzje. Mogę pozwolić na to, aby Justin zdradził Bree. Mogłem na to pozwolić, a później pocieszać Bree. Ponownie się do niej zbliżyć i starać się o nią. Mogłem sprawić, że wrócilibyśmy do siebie. Mogła znowu być moja...
Ja jednak byłem cholernie głupi, czyli inaczej dojrzały, i nie miałem zamiaru pozwolić mu skrzywdzić Bree. Moje słoneczko już wystarczająco dużo się nacierpiało.
Wstałem z krzesła i ruszyłem w stronę pokoju, za którgo drzwiami zniknęli Justin i Jenifer. Wszedłem do pomieszczenia, widząc ją, bez bluzki, i jego, trzymającego ręce na jej talii. Podszedłem do Biebera i wymierzyłem mu jedno, zdecydowanie słabe, uderzenie w szczękę. Nie chciałem zrobić mu teraz krzywdy. Chciałem, aby się obudził, oprzytomniał i przejrzał w końcu na oczy, zanim wszystko spieprzy. Odwróciłem jego twarz w swoją stronę. Nie było od niego czuć alkoholu. Mógłbym nawet przysiadz, że wypił mniej ode mnie. Jego źrenice również były naturalnej wielkości, co oznaczało, że nie był naćpany. Nie zachowywał się jednak normalnie. Powieki same mu się zamykały i jestem pewien, że nawet gdyby na prawdę chciał przelecieć Jenifer, nie zrobiłby tego, bo zasnąłby podczas zdejmowania spodni. On praktycznie zasypiał na stojąco, więc nie ma mowy o seksie w takim stanie.
-Ciesz się, że ratuję ci dupę, idioto. - mruknąłem pod nosem, kręcąc przy tym głową.
***Oczami Bree***
Wyszłam z klubu i niemal natychmiast wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów. Wsunęłam jednego do ust, podpalając jego koniec zapalniczką. Zaciągnęłam się porządnie kilka razy i wypuściłam z płuc dym, który powodował lekkie podrażnienie mojego gardła. Nie paliłam od bardzo dawna, jednak bywały sytuacje, taka jak ta, że nie potrafiłam się bez tego obejść.
-I ty człowieku miałeś zostać ojcem? - prychnęłam sama do siebie.
W tym momencie przypomniały mi się słowa Justina, które wypowiedział do mnie podczas naszej pierwszej, wspólnie spędzonej, nocy, jako para. Przyrzekał mi, że nigdy mnie nie zdradzi i pomimo swojego charakeru, nie byłby do tego zdolny.
-Pierdol się, idioto. - mruknęłam pod nosem, przydeptując niedopałek papierosa butem.
Nie, nie miałam zamiaru płakać. Przynajmniej na razie. Cóż, mogłam się tego po nim spodziewać. W końcu, przeleciał połowę szkoły. I to niby dla mnie miałby się zmienić? Przecież to bez sensu.
Zaczęłam iść powoli chodnikiem, trzymając ręce zaplątane na piersi. W głowie cały czas miałam obraz Justina, obściskiwującego się z Jenifer. I chociaż starałam się go pozbyć, on ciągle powracał. Jestem niesamowicie ciekawa, co będzie mi tłumaczył jutro. Że tego nie chciał? Że była to chwila słabości? A może ponownie na mnie zrzuci winę, dlatego, że nie sypiałam z nim przez ponad dwa tygodnie, od czasu, kiedy mnie zgwałcił? Nie wiedziałam już, co mam o tym wszystkim myśleć. Prawdę mówiąc, chyba wolałabym, aby nasze relacje pozostały na etapie przyjaźni. Wtedy nie mogliśmy mieć do siebie o nic pretensji i lepiej się rozumieliśmy. Coraz częściej zaczynałam się zastanawiać, czy ja i Justin w ogóle powinniśmy być razem. Owszem, kochałam go, a on kochał mnie, jednak to nie wystarcza, aby stworzyć prawdziwy związek.
W pewnym momencie, kiedy szłam przed siebie, nie zwracając uwagi kompletnie na nic, co działo się dookoła, obok mnie zaczął zatrzymywać się jakiś samochód. Przez parę sekund jechał równo ze mną, kiedy w końcu postanowiłam zatrzymać się i wyjaścić wszystko z kierowcą.
-Może gdzieś cię podwieźć, słoneczko? - szyba od strony pasażera obniżyła się, a moim oczom ukazał się mężczyzna, koło dwudziestu czterech lat, czarnoskóry, siedzący na miejscu kierowcy.
-Dzięki, poradzę sobie. - mruknęłam, zakładając ręce na piersi i idąc dalej. On jednak nie odpuścił i trzymał się zaraz obok mnie.
-Tak piękna dziewczyna, jak ty, nie powinna chodzić o tej porze sama. - przewróciłam oczami, jednak nie zatrzymałam się. - To dla ciebie niebezpieczne. - zatrzymałam się, ponownie obracając swoje ciało w jego stronę.
-I uważasz, że bezpieczniej dla mnie byłoby pojechać z tobą? - uniosłam brwi, stukając rytmicznie stopą o chodnik.
-Zdecydowanie, skarbie. - uśmiechnął się do mnie łobuzersko, na co ja, po raz kolejny już dzisiaj, przewróciłam oczami.
-Właściwie i tak mam wszystko w dupie. - mruknęłam, po czym otworzyłam drzwi od strony pasażera i wsiadłam do samochodu. Nie myślałam wtedy, na jak wielkie niebezpieczeństwo się narażam. Byłam tak wkurzona, że praktycznie nie myślałam w ogóle. Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w domu. Nic więcej.
-To gdzie cię zawieść, mała? - ruszył z chodnika, przenosząc na mnie wzrok.
-Byleby jak najdalej stąd. - warknęłam cicho, niemal niesłyszalnie, pod nosem. - Do zachodniej dzielnicy. - powiedziałam głośniej.
Ogólnie moje miasto funkcjonowało trochę inaczej, niż reszta miast. U nas, normalni ludzie mieszkali jedynie na obrzeżach, osiem mili od centrum miasta. Wiele osób w ogóle nie zapuszcza się do centrum.
Wtedy usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Wyjęłam go z kieszeni, widząc na wyświetlaczu, że dzwonił do mnie Ryan.
-Chłopak się martwi? - czarnoskóry uniósł pytająco brwi, spoglądając na mnie kątem oka.
-Nie ma na to czasu, bo właśnie pieprzy inną. - tępo wbiłam wzrok w przednią szybę. - To brat. - wzruszyłam ramionami i, ignorując dźwięk telefonu, schowałam go do kieszeni.
-Czyli rozumiem, że jesteś wolna... - zaczął, oblizując powoli wargi, a jedna z jego dłoni wylądowała na moim udzie.
-Nie, nie jestem i zabieraj te łapy. - mruknęłam, odkładając jego rękę na jego kolano.
-Zamierzasz wybaczyć chłopakowi zdradę? - tym razem oparł jedno ramię o moje oparcie.
-Wybaczałam mu już zdecydowanie za dużo, a zdrady nie mam zamiaru wybaczać. - fuknęłam, zagłębiając się w oparciu fotela.
-To może moglibyśmy pojechać w jakieś ustronniejsze miejsce, na przykład do lasu. Jestem pewien, że byłoby nam bardzo dobrze. - oblizał powoli wargi, wyjmując z kieszeni skręta. - Chcesz? - spojrzał na mnie znacząco.
-Dzięki, skończyłam z tym. - potrząsnęłam szybko głową, krzywiąc się lekko. - I masz mnie zawieźć tam, gdzie cię prosiłam, a nie do jakiegoś lasu. W ogóle wiesz, ile mam lat?
-Dziewiętnaście? - zachichotał, a ja momentalnie parsknęłam śmiechem.
-Nie chcesz wiedzieć. - poklepałam go lekko po ramieniu.
-Teraz to musisz powiedzieć, bo jestem cholernie ciekawy.
-Mam piętnaście lat, więc oszczedź sobie tych głupich tekstów, dobrze? - przeczesałam palcami włosy i odrzuciłam je do tyłu. Mina tego chłopaka była w tym momencie niesamowicie zabawna, oczy powiększyły mu się kilkukrotnie, a on wpatrywał się we mnię tępo.
-Piętnaście...? Zdecydowanie wyglądasz na starszą. - pokręcił szybko głową, skupiając się na drodze.
-A słyszałam, że na młodszą... - westchnęłam, przymykając powieki. Byłam zmęczona i jednocześnie wkurzona, więc nawet zauważyłam, że czarnoskóry przejechał miejsce, w którym miał mnie wysadzić i pojechał dalej. Zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy zaczął zatrzymywać się na jednym z leśnych parkingów.
-Co ty robisz? - spytałam natychmiast, czując, że wzrasta we mnie panika.
-Chyba nie myślałaś, że jak grzeczny chłopiec odwiozę cię do domku. - na jego ustach pojawił się obrzydliwy uśmieszek. - Czas się troszeczkę zabawić. - mruknął, odpinając pasek od swoich spodni.
-Nie jestem dziwką, skurwielu. - warknęłam, pospiesznie otwierając drzwi. Wysiadłam z samochodu, biegnąc przed siebie, jednak już po chwili usłyszałam krzyki kolesia, który mnie tu przywiózł.
-I tak nie uciekniesz, ślicznotko! - razem z tymi słowami zobaczyłam przed sobą grupę chłopaków, opierających się o samochody. Dookoła był praktycznie jedynie las, a wokoło panowała całkowita ciemność.
-Nie... - szepnęłam sama do siebie. Jak mogłam być tak głupia, żeby o tej porze wsiadać z jakimś obcym facetem do samochodu? Przecież ja mu się wystawiłam. Jak mam teraz stąd uciec? Jestem sama jedyna, przeciwko kilku chłopakom. Moją jedyną szansą jest przypomnienie sobie tego, czego nauczyłam się na ustawkach.
-Chodź tu do nas, kochanie. - z jednej strony, od przodu, zaczęło się do mnie zbliżać trzech kolesi, a zanim zdążyłam się zorientować, czarnoskóry, który przywiózł mnie tutaj, ułożył dłonie na moich biodrach, od tyłu.
Zadrżałam pod wpływem jego dotyku. Kiedyś nie zareagowałabym w ten sposób, jednak teraz bałam się. Po tym, co zrobił mi Justin, ciągle miałam wrażenie, że ktoś chce mnie skrzywdzić.
-Zostawcie mnie. - warknęłam, wyrywając się z objęć czarnoskórego chłopaka. On jednak oplątał ramiona wokół mojej talii i przyciągnął mnie do siebie.
Postanowiłam, że przyszedł czas użyć swoich zdolności w praktyce. Uniosłam kolano i z całej siły uderzyłam mężczyznę w krocze. Kiedy zgiął się w pół, wymierzyłam uderzenie w jego szczękę, w nos, a na koniec, ponownie z kolana, w brzuch. Kiedy odepchnęłam go od siebie, stracił równowagę i upadł na beton. Wtedy odwróciłam się do innego chłopka, który był najbliżej mnie, i jemu zrobiłam to samo, co temu pierwszemu.
-Ostra jest. - trzech kolejnych facetów podeszło do mnie. Z nimi nie miałam już szans. Trzech dorosłych mężczyzn na jedną, drobną piętnastolatkę? Nie, to zdecydowanie za dużo.
Jeden z nich szarpnął mnie za kurtkę i jednym szybkim ruchem ściągnął ją ze mnie, odrzucając ją na ziemię. Mnie jednak nadal przepełniała złość, a nie strach. Byłam wściekła na wszystkich. Na Justina, na Ryana, na Jacka i na tych facetów. Na siebie też byłam wkurzona, właściwie najbardziej.
Jeden z  chłopaków popchnął mnie lekko na maskę swojego samochodu i stanął między moimi nogami, w międzyczasie odpinając pasek od swoich spodni. Zacisnęłam palce w pięści i wymierzyłam mu uderzenie w nos, słysząc charakterystyczny dźwięk łamanych kości.
-Głupia dziwka. - warknął pod nosem, ocierając rękawem krew z nosa. Następnie, zanim zdążyłam sie zorientować, uderzył mnie z pięści w brzuch. Jęknęłam cicho, kładąc rękę na obolałym miejscu. Kiedy chciałam się wyrwać, uderzył mnie w twarz i mocniej docisnął do samochodu.
-Kurwa, puść mnie! - wrzasnęłam, szarpiąc się w jego uścisku. - Piętnastolatkę chcesz zgwałcić!? Pojebało cię!?
-Nie ważne, ile masz lat. - szepnął, kładąc dłonie na moich piersiach. Właśnie wtedy spod mojej powieki wypłynęła pierwsza łza i chociaż reszta też chciała wypłynąć, nie pozwoliłam im.
I nagle, jakby znikąd, na parkingu pojawiła się czarna, zakapturzona postać. Mężczyzna, poznałam po posturze i po ruchach, odepchnął ode mnie tych kolesi, uderzając ich parę razy w twarz oraz w brzuch. Trzymając się za obolałem miejsca, obserwowałam poczynania nieznajomego. Sam przegonił pięciu facetów, którzy wsiedli do swoich samochodów i odjechali z parkingu. Mężczyzna podszedł do mnie, a ja mogłam wtedy zobaczyć, że miał koło dwudziestu siedmiu lat.
-Nic ci nie zrobili? - spytał, zdejmując z głowy kaptur.
-Nic, dziękuję. - mruknęłam, gładząc się lekko po brzuchu. Wtedy właśnie spojrzałam na jego twarz. Te rysy, te usta i te oczy... Kogoś mi przypominał, jednak nie wiedziałam, kogo.
-Chodź, odprowadzę cię do domu. Nie powinnaś wracać sama. - objął mnie w talii i zaczął kierować się w stronę osiedla.
-Skąd wiesz, że tam mieszkam? - spytałam cicho, marszcząc przy tym brwi. Mężczyzna podrapał się lekko po karku, wsuwając dłonie do kieszeni.
-To jest pierwsza droga, jaką mogłem wybrać. - wzruszył lekko ramionami, idąc prosto przed siebie. - Za to ty nie powinnaś w ogóle przychodzić w takie miejsca. Prosisz się o to, żeby ktoś cię przeleciał.
-Trafiłam tu... przez przypadek. - wymamrotałam, wiedząc, że ma rację.
-Przez przypadek wsiadłaś do samochodu obcego faceta, tak? - spojrzał na mnie sceptycznie, a moje oczy rozszerzyły się znacznie.
-Skąd wiedziałeś, że... - gestykulując w powietrzu rękoma starałam się przekazać mu to, co chciałam powiedzieć.
-Widziałem. Dużo rzeczy widzę. - pokiwał lekko głową, odwracając ją w drugą stronę. - Wiem więcej, niż możesz sobie wyobrazić. - wyszeptał tak, abym nie mogła tego usłyszeć, jednak ja doskonale zrozumiałam to zdanie i wystraszyłam się jeszcze bardziej.
Przyspieszyłam kroku, chcąc w końcu znaleźć się w swoim domu. Ten facet był co najmniej dziwny. Nie znam go, za to, odniosłam takie wrażenie, że on mnie bardzo dobrze. Za dobrze...
-Poczekaj, księżniczko. Chyba nie chcesz iść dalej sama. Różni ludzie kręcą się po Detroit.
Po raz kolejny miał rację. Chyba jednak wolałam iść z nim, niż sama, narażając się na poważne niebezpieczeństwo. W końcu, gdyby chciał mnie skrzywdzić, już by to zrobił, a nie ratował mi życie, prawda?
W ciszy doszliśmy pod mój dom, w którym nadal paliły się światła. Odwróciłam się w stronę chłopaka. Znowu miał na głowie kaptur, przez co nie mogłam przyjrzeć się jego twarzy.
-Dziękuję, za wszystko. - powiedziam cicho, uśmiechając się do niego delikatnie.
-Cała przyjemność po mojej stronie. - odparł, ponownie wsuwając dłonie do kieszeni. Odwróciłam się w kierunku bramki, jednak zanim zdążyłam przez nią przejść, do moich uszu doszedł głos mężczyzny. - Pozdrów chłopaka. Pozdrów Justina...
Moje oczy rozszerzyły się znacznie, kiedy obróciłam się w jego stronę, jednak chłopaka już tam nie było. Jakby zniknął. Jakby wyparował w powietrzu, lub prysł, niczym bańka mydlana. Poczułam ucisk w żołądku. Nie wiedziałam, skąd ten człowiek mnie zna. Nie byłam nawet pewna, czy chcę wiedzieć.
Po chwili weszłam do domu, zastając moich rodziców, Ryana oraz Jack, chodzących po salonie. Kiedy tylko wzrok mamy wylądował na mnie, podeszła do mnie, objęła ramionami i wtuliła w siebie.
-Dziecko, tak się o ciebie martwiłam. Gdzie byłaś? Tak się bałam, że coś ci się stało. - wychlipała w moje ramię.
-Wszystko w porządku. Mogłam tylko zostać zgwałcona przez grupę jakiś facetów, ale zamiast tego uratował mnie psychol, który podobno bardzo dobrze mnie zna, chociaż ja widziałam go pierwszy raz w życiu. Dodatkowo, mój ukochany chłopak zdradził mnie dzisiaj, a możliwe, że po raz kolejny jestem z nim w ciąży, bo nie mam okresu od kilku pieprzonych dni! - krzyknęłam, wypowiadając wszystkie słowa bardzo szybko. Chwilę później wyrwałam się z uścisku mamy i pobiegłam schodami na górę, wpadając do swojego pokoju. To prawda, właśnie przed chwilą odkryłam, że powinnam dostać okres parę dni temu. Nie chciałam nawet dopuścić do siebie myśli, że po raz kolejny mogłabym zajść w ciążę. Nie w momencie, w którym dowiedziałam się, że mój chłopak mnie zdradza. Miałam nadzieję, że to po prostu pomyłka. Nie przypominam sobie, żebym przed gwałtem kochała się z Justinem bez zabezpieczeń.
Weszłam do łazienki i zapaliłam światło, a następnie podeszłam do szafki, wyjmując z niej kosmetyczkę. Rozsunęłam zamek i wyjęłam małe opakowanie z żyletkami, które w tym momencie jako jedyne mogły przynieść mi upragnione ukojenie. Nie, nie chciałam się zabić. Nie jestem taka słaba. Chciałam po prostu na chwilę zająć swój umysł czymś innym.
Przyłożyłam ostry, metalowy przedmiot do nadgarstka, z którego chwilę wcześniej odwiązałam chustkę, i wbiłam go w skórę, tworząc pierwsze przecięcie. Krew powoli wypłynęła z mojej rany, skapując do umywalki i barwiąc na czerwono jej powierzchnię. Wykonałam kolejne kilka cięć, wpatrując się w stróżki krwi, spływające powoli po moim nadgarstku. Na drugim zrobiłam to samo i już po chwili moja skóra pokryta była czerwoną substancją.
W tym momencie do łazienki weszła moja mama. Spojrzała na mnie z przerażeniem i już chciała wyrwać mi żyletkę, jednak jej w tym przeszkodziłam.
-Spokojnie, mamo. Nie chcę się zabić. To mnie po prostu uspokaja, działa, jak tabletki. To nic złego. Mnie to nie boli i nie robię sobie krzywdy. - wytłumaczym, odkręcając chłodną wodę i zmywając z przedramion krew.
-Dziecko, nie chcę, żebyś to robiła. Nie okaleczaj się, kochanie. - podeszła do mnie i pogłaskała po włosach.
Ja w tym czasie opłukałam nadgarstki i założyłam na nie opatrunki, które następnie przykryłam kolorowymi chustkami. Nie zwracając uwagi na mamę, wyszłam z łazienki i podeszłam do swojego łóżka, siadając na nim po turecku. Moja rodzicielka usiadła obok, gładząc delikatnie moje ramię.
-Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, prawda? - zaczęła, patrząc mi prosto w oczy. - Co się dzisiaj wydarzyło? Opowiedz mi.
Wzięłam głęboki oddech i zaczesałam włosy do tyłu. Zdecydowałam, że powiem jej o wszystkim. Była moją matką. Widziałam, że starała się, abym traktowała ją również jak przyjaciółkę. Prawdę mówiąc, chciałam mieć do niej tyle zaufania. Chciałam żyć ze świadomością, że zawsze mogę się jej zwierzyć, kiedy tylko będę miała jakiś problem.
-Kiedy Justin przyszedł dzisiaj do nas, po południu, powiedział mi, że zapisał się na odwyk i chce skończyć z ćpaniem, żebyśmy znowu mogli być szczęśliwi, tak, jak dawniej. Cieszyłam się. Na prawdę się ucieszyłam, że chce to dla nas zrobić. Jednak kiedy Jack zabrał mnie do tego klubu... - zacięłam się, zaciskając mocno powieki. Nie chciałam płakać. Nie chciałam, aby moje łzy wypłynęły przez jego głupotę. - Całował się z Jenifer i szedł razem z nią w kierunku jednego z pokoi. Nie muszę chyba objaśniać, co z nią robił...
-Tak mi przykro, skarbie... - mama nachyliła się i pocałowała mnie w czoło.
Kiedy chciałam po raz kolejny coś powiedzieć, do mojego pokoju wszedł Ryan i Jack. Oparli się plecami o ścianę i wpatrywali się we mnie, co niesamowicie mnie denerwowało.
-Czy on zdradził mnie raz, czy to już trwało od dłuższego czasu? - spytałam, tępo wpatrując się w okno.
-Nie chcieliśmy ci tego mówić, Bree, ale on już od dawna pieprzy przypadkowe panienki na imprezach. Bieber nie potrafi być wierny. Przykro mi, że musiałaś dowiedzieć się o tym w ten sposób. - odparł Ryan, smutnym głosem.
-Szkoda, że nie powiedzieliście mi tego wcześniej, na przykład dwa tygodnie temu, zanim mnie pobił i zgwałcił... - mój głos pozbawiony był jakichkolwiek emocji.
W pokoju zapanowała kompletna cisza. Ja nie miałam zamiaru się odzywać, za to mama i chłopaki po prostu nie wiedzieli, co mają powiedzieć.
-Bree, a to, co w salonie powiedziałaś na sam koniec... to o ciąży... - nie potrafiła złożyć pełnego zdania, ponieważ cały czas się zacinała. - Skarbie, współżyłaś z Justinem bez zabezpieczeń? - spytała cicho, gładząc mnie po ramieniu.
-Nie wiem, nie pamiętam, może raz. - mruknęłam, odpinając guzik od swoich spodenek i ściągając je z siebie. Następnie przykryłam się kołdrą i położyłam głowę na poduszce. - To pewnie tylko pomyłka. Uważaliśmy. Nie chcieliśmy teraz dziecka. - obróciłam się plecami do mamy, brata i kuzyna. - Możecie już iść? Chce mi się spać. - dodałam i, ziewając głośno, zamknęłam powieki. Ostatnimi myślami, jakie powróciły do mojej głowy były zdrady Justina. Byłam przekonana, że mimo wszystko, mimo to, jaki był kiedyś, zmienił się dla mnie i jest mi wierny. Ufałam mu w stu procentach, a może nawet bardziej. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że może mnie zdradzać. Jednak nie płakałam. Uważałam, że łzy zostawia się na cierpienie, a to nie zaliczało się do cierpienia. Owszem, bolało. Serce mnie bolało, kiedy pomyślę sobie, że przez tyle czasu mnie oszukiwał. Jednak to było jedynie błachostką. Płakałam wtedy, kiedy mnie zgwałcił. Płakałam wtedy, kiedy dowiedziałam się, że mój maleńki aniołek nie żyje. Tamte wydarzenia były o wiele bardziej poważne, niż zdrada...
***Oczami Justina***
Kiedy obudziłem się rano i rozejrzałem po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem, zorientowałem się, że leżę na kanapie u siebie w salonie. Zmarszczyłem brwi, starając sobie przypomnieć jakiekolwiek wydarzenia ze wczorajszego wieczoru. Na marne. Całkowita pustka w głowie.
Wtedy usłyszałem za sobą kroki więc odchyliłem do tyłu głowę, aby zobaczyć, kim są moi goście. Muszę przyznać, że byłem mocno zdziwiony, kiedy zobaczyłem Austina i Jake'a.
-Jesteś z siebie zadowolony? - mruknął Austin, zkładając ręce na piersi.
-Ale o co ci chodzi? - uniosłem brwi, nie potrafiąc zrozumieć nic z jego słów.
-Może o to, jak wczoraj prawie zdradziłeś Bree? - odparł pytaniem na pytanie, tak, jak ja wcześniej.
Momentalnie zerwałem się z kanapy, wytrzeszczając oczy. W tym momencie błagałem Boga, aby okazało się to jedynie żałosnym żartem z ich strony.
-Kurwa, nie... - wymamrotałem pod nosem, zaciskając pięści. - Jak? Czemu? Kiedy? - z moich ust wylatywały bezsensowne pytania kiedy chodziłem w kółko po salonie.
-Całowałeś się z Jenifer, już byliście w jednym z pokoi na tyłach klubu, ale zdążyłem wam przerwać. - mruknął Austin.
-Z Jenifer!? - krzyknąłem, szarpiąc za końcówki swoich włosów. - Boże, jestem twoim dłużnikiem. Dzięki, stary. - poklepałem go po ramieniu, wchodząc do kuchni i nalewając sobie szklankę wody. - W ogóle jakim pieprzonym cudem miałem przespać się z tą idiotką? Przecież ja, kurwa, kocham Bree i nie miałem najmniejszego zamiaru jej zdradzać.
-My to wiemy, ale ona odniosła inne wrażenie... - wtrącił Jake, posyłając mi znaczące spojrzenie.
-Co... co wy chcecie przez to powiedzieć? - mój głos zadrżał, a oczy rozszerzyły się, kiedy powoli rozumiałem ich przekaz.
-Ona tam była. Widziała, jak wchodzisz razem z Jenifer do pokoju. To jasne, że pomyślała tylko o jednym.
-Ja pierdole. - warknąłem, kopiąc w róg kanapy. - Kurwa, kolejny raz ją krzywdzę. Kolejny raz jestem zwykłym chujem i kolejny raz rozumiem, że na nią nie zasługuję. Nie zasługuję nawet na najmniejszą część jej.
Dopiero teraz zrozumiałem, że odkąd poznałem Bree, ona cały czas cierpi. To ja sprowadzam na nią te wszystkie nieszczęścia. To, kurwa, przeze mnie dzieje się jej krzywda. Nie zasługuję na jej miłość. Moje maleństwo powinno związać się z kimś, kto będzie dla niej dobry. Ja potrafię ją jedynie ranić i doprowadzać do łez. Pieprzyć moje życie. Jestem jednym wielkim błędem, który nie udał się Bogu. Po cholerę w ogóle istnieją tacy ludzie, jak ja? Żeby niszczyć innych? Czy może niszczyć ich świat?
Nie wiem, ale jestem przekonany, że nie powinienem się urodzić. Nie powinienem...
***Oczami Bree***
Obudziłam się rano, czując, jak ktoś głaszcze mnie po głowie. Otworzyłam powoli powieki, napotykając zatroskane spojrzenie Ryana.
-Nie, nie to chciałabym zobaczyć, budząc się rano. - wymamrotałam, słysząc cichy śmiech brata.
-A ja bardzo chętnie oglądałbym cię z samego rana. - poruszył zabawnie brwiami, na co i ja parsknęłam śmiechem.
-Ryan, ty jesteś gejem, to po pierwsze, a po drugie, jestem twoją siostrą. - poklepałam go po ramieniu.
-Pozwól, że teraz ja coś wyjaśnię. Gejem byłem dwa lata temu, zmienił orientację i teraz interesują mnie dziewczynki, takie, jak ty. - rozczochrał moje włosy, przez co zmroziłam go wzrokiem.
-Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? - sapnęłam z poirytowaniem. - Myślałam, że się przyjaźnimy.
-Przyjaźniliśmy się, kiedy nie byłaś taką suką. - zachichotał, a ja niemal natychmiast złapałam poduszkę i rzuciłam ją w twarz Ryana.
-Spierdalaj. - prychnęłam, udając naburmuszoną, małą dziewczynkę.
Naszą "kłótnię" przerwał dźwięk komórki, informujący o nowej wiadomości. Wzięłam telefon do ręki i odblokowałam go. Kiedy zauważyłam na wyświetlaczu imię mojego, jeszcze, chłopaka, straciłam humor, a do głowy powróciły mi wspomnienia ze wczorajszego wieczoru.
"12:00 w parku."
To jedyne słowa, jakie do mnie napisał. Po zdradzie wysyła mi trzy, pieprzone słowa! Chociaż z drugiej strony może to i dobrze. Nie będę miała przynajmniej żadnych oporów, żeby powiedzieć mu, co o nim myślę.
-To Bieber? - syknął mój brat, zaciskając szczękę i pięści.
-Tsa. - mruknęłam, odkrywając kołdrę i wstając z łóżka. - Chce się spotkać.
-Nie idź, mała. On na ciebie nie zasługuje. - Ryan położył mi rękę na ramieniu, jednak ja delikatnie ją strąciłam.
-Czas, żebyśmy sobie wszystko dokładnie wyjaśnili. Już czas...
***
Weszłam do parku, trzymając dłonie schowane w tylnych kieszeniach spodenek. Rozejrzałam się na boki, szukając jego - człowieka, który cholernie mnie zranił i równocześnie człowieka, który jest całym moim światem i z którym planowałam przyszłość. Kurwa, przecież my nawet myśleliśmy o dziecku. Po stracie Lily, długo rozmawialiśmy na temat ciąży. Chcieliśmy założyć rodzinę, nie czekając na moją pełnoletność. Postanowiliśmy zaczekać z tym do moich szesnastych urodzin. Tak, teraz wszystkie nasze plany poszły się jebać. Zresztą, tak jak całe nasze wspólne życie.
-Cześć... - mruknęłam, podchodząc do szatyna, siedzącego na ławce. Zachowywał się dziwnie. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko palił papierosam trzymając jedną rękę schowaną w kieszeni bluzy.
-Siema. - mruknął pod nosem, rzucając niedopałek na chodnik.
-Masz mi coś do powiedzenia? - założyłam ręce na piersi, uderzając stopą o beton.
-Nie zdradziłem cię. - powiedział, nadal tępo wpatrując się w drzewa.
-Odniosłam inne wrażenie, kiedy lizałeś się z Jenifer w klubie, a potem zniknęliście w jednym z pokoi. - na prawdę staram się opanować swoje emocje.
-Nie pamiętam niczego z wczorajszego wieczoru. Całkowita pustka. Nic... - wyjął z kieszeni kolejnego papierosa i już chciał podpalić go zapalniczką, kiedy wyjęłam go z jego warg i wyrzuciłam na trawę.
-Możesz w końcu skawie na mnie spojrzeć? Czuję się, jakbym mówiła do ściany. - ułożyłam dwa palce pod jego brodą i obróciłam twarz chłopaka w swoją stronę.
-Nie potrafię ci, kurwa, spojrzeć w oczy. Czuję się, jak ostatni chuj. Gdyby nie Austin, przeleciałbym wczoraj tę dziwkę, chociaż wcale tego nie chciałem. - warknął, nadal unikając mojgo wzroku. - To twój były zaciągnął mnie do domu. I jestem mu za to cholernie wdzięczny...
-Ryan mówił, że zdradziłeś mnie wiele razy. - mruknęłam cicho, czując, jak niewidzialna gula tworzy się w moim gardle.
-Pojebało go!? - krzyknął, wreszcie na mnie spoglądając. - Nigdy w życiu cię nie zdradziłem!
-Nie wiem już, komu mam wierzyć. - pokręciłam przecząco głową, odrzucając włosy do tyłu.
-Wiesz co? Właściwie możesz wierzyć temu swojemu braciszkowi, który, odkąd się pojwił, chce mi jeszcze bardziej rozpieprzyć życie. - splunął na ziemię, wstając z ławki. - Przyszedłem tu, bo chcę ci coś powiedzieć. - wziął głęboki oddech, obejmując moją twarz dłońmi. - Nawet ślepy by zauważył, że nie układa się między nami. Potrafię cię tylko krzywdzić, nic więcej. To przeze mnie płaczesz i przeze mnie cierpisz. Proszę cię, słonko, znajdź sobie kogoś, kto pokocha cię chociaż w niewielkiej części tak, jak ja. Kochałem cię, kocham i będę kochać, ale, jak widać, ludzie tacy jak ja nie zasługują na miłość i szczęście. - zmarszczyłam brwi, nadal nie wiedząc, do czego zmierza. - Nasz związek nie ma już szans i nie ma nawet sensu. Będziesz się męczyć przy mnie. Zasługujesz na kogoś lepszego. To koniec, Bree. Koniec z nami. Odchodzę...
~*~
Cóż... rozdział miał się skończyć w innym momencie, ale tak jest wściwie lepiej ;)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam na mojego aska:
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ♥
Ps. Nie, Bree nie jest w ciąży. Tak tylko sobie napisałam ;)
Ps. 2. Jak Wam się podoba sablon? Wiem, nie jest z Madison, ale i tak jest dla mnie śliczny, a po prostu potrzebowałam zmian ;)

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 47...

***Tydzień później***
W związku z tym, że zaczął się kolejny nudny i dłużący się rok szkolny, a moi rodzice chcieli, abym poprawiła oceny, siedziałam właśnie na łóżku, z książką w ręku. Odkąd tylko było pewne, że Ryan ledwo przechodził z klasy do klasy, rodzice odpuścili jemu i przenieśli swoje ambicje na mnie. Chcą, abym została adwokatem, tak, jak oni. Ja wiem, że źle czułabym się w tym zawodzie, dlatego na razie ich słowa wpuszczam jednym uchem, a wypuszczam drugim. Niedługo powiem im, że nie chcę zostać prawnikiem. Cóż, będą musieli się z tym po prostu pogodzić.
W tym momencie światło słoneczne, wpadające przez otwarte okno, zostało zasłonięte przez jakąś postać. Uniosłam powoli wzrok, napotykając na swojej drodze, najpierw czerwone, dopasowane spodnie, następnie czarną bokserkę oraz tatuaże na przedramionach, a na sam koniec tę przepiękną buźkę i czekoladowe, hipnotyzujące tęczówki.
-Siema, skarbie. - nachylił się nade mną, po czym pogłaskał mnie po policzku i pocałował w czoło.
-Kolego, myślisz, że takie przywitanie wystarczy? - uniosłam jedną brew, a następnie uklęknęłam na łóżku, aby moja twarz była bliżej jego, objęłam jego szyję ramionami, po czym złączyłam nasze wargi.
Mój strach zniknął już w większej części, została jedynie niepewność. Nie bałam się przebywać w jego towarzystwie i traktować go tak, jak kiedyś. Oczywiście, minie jeszcze sporo czasu, zanim ponownie zdecyduję się na seks z nim. To, że nie obawiałam się pocałować go, czy spać z nim w jednym łóżku nie oznaczało, że mogę się z nim kochać, nie pamiętając o tamtym wydarzeniu.
-Co robisz, myszko? - rozłożył się na łóżku obok mnie, układając ręce za głową.
-Uczę się. - jęknęłam, wykrzywiając usta w grymasie. Justin zachichotał cicho, zakręcając sobie kosmyk moich włosów wokół palca.
-A czego? - usiadł na łóżku i umiejscowił się zaraz za mną. Następnie podzielił moje włosy na dwie części i zaczął coś na nich tworzyć.
-Znienawidzonej przeze mnie biologii. - wymamrotałam, przekładając kartkę w książce.
-To po jaką cholerę się tego uczysz? - uniósł jedną brew, jednak jego wzrok nadal spoczywał na moich włosach.
-Jeśli chcę zostać psychologiem, muszę zdawać na medycynę, a jeśli chcę się dostać na medycynę, muszę umieć biologię. Proste. - wzruszyłam lekko ramionami. - Justin, właściwie to co ty robisz? - spytałam, kładąc  dłonie na włsach.
-Zrobiłem ci warkoczyki. - zachichotał, klaszcząc w dłonie. Momentalnie parsknęłam śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Po kim ty masz takie zdolności? - odwróciłam się twarzą do niego.
-Kiedy Jazzy była młodsza, miała czternaście lat, nauczyła mnie, jak się robi warkoczyki i za każdym razem, kiedy miała rozpuszczone włosy, tworzyłem na nich cuda. - wyszczerzył się do mnie, głaszcząc mój policzek.
-Musiałeś ją bardzo mocno kochać, prawda? - kiedy Justin ułożył się na poduszkach, umiejscowiłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Tak, kochałem ją. Jak przyjaciółkę. - pogładził mnie po plecach, składając delikatny pocałunek na czubku mojej głowy.
-Czemu nigdy mi o niej nie powiedziałeś? Nie ufasz mi? - wydęłam dolną wargę, robiąc minę małego szczeniaczka.
-Oczywiście, że ci ufam, słonko. Po prostu nie chciałem do tego wracać. - szepnął, obejmując mnie ramionami.
Wiedziałam, że było mu ciężko o tym mówić, a swoimi pytaniami przywracałam jego wspomnienia. W końcu, Jazzy była dla niego na prawdę ważna, a jej śmierć wstrząsnęła Justinem, zwłaszcza że umarła na jego oczach, w jego ramionach.
Leżeliśmy w ciszy jeszcze przez jakiś czas, kiedy nagle drzwi od mojego pokoju otworzyły się, ukazując w progu postać Ryana i Jacka. Spojrzałam na nich gniewnie, mocniej wtulając się w Justina.
-Myślałem, że masz do siebie chociaż odrobinę szacunku. Jak widać, moja siostra okazała się zwykłą...
-Nie kończ. - warknął szatyn, po czym wstał z łóżka, stając na przeciw Ryana. Czułam, że to może źle się skończyć. Justin i Ryan dalej się nienawidzili, a może raczej to mój brat nienawidził mojego chłopaka i za wszelką cenę chciał nas skłócić.
-Zamknij mordę, skurwielu. - blondyn popchnął Justina, jednak ten ledwo drgnął.
-Nie będziesz obrażał mojej dziewczyny. - zaakcentował dwa ostatnie słowa, a mi, mimo wszystko, zrobiło się jakoś lepiej na serduszku.
-A ty, kurwa, nie będziesz jej gwałcił! - ryknął, zbliżając się do niego. Wymierzył uderzenie w jego szczękę, jednak Justin uniknął ciosu i uderzył Ryana w brzuch. Zaczęli na siebie wrzeszczeć i wyzywać się, a ja nie potrafiłam ich od siebie odciągnąć.
W tym momencie do pokoju weszła moja mama, jednak ani Justin, ani Ryan nie przejęli się jej obecnością. Dalej wymierzali sobie kolejne uderzenia w twarz, w brzuch, w żebra, a my starałyśmy się ich od siebie odsunąć.
-Przestańcie, do cholery jasnej! - wrzasnęła moja mama, szarpiąc Ryana za koszulkę.
Mój brat po chwili puścił Justina. Również szatyn odsunął się od niego i objął mnie w talii. Chłopaki, razem z moją mamą zniknęli za drzwiami, zostawiając nas samych.
-Przyszedłem, żeby ci coś powiedzieć. - objął moją twarz dłońmi, patrząc mi prosto w oczy. - Zapisałem się z powrotem na odwyk.
-Na prawdę? - wyjąkałam, wplątując palce w końcówki jego włosów.
-Tak, mam dość tego białego gówna, które niszczy nam życie. - warknął, rozbijając swoje wargi o moje.
Byłam cholernie szczęśliwa, że wreszcie zdecydował się dobrowolnie na leczenie. Może wtedy nasze życie wreszcie zacznie być normalne. Może wtedy w pełni będziemy mogli cieszyć się sobą. Może wtedy pomiędzy nami wnkońcu zagości spokój.
Moje rozmyślenia przerwały dłonie Justina, które wylądowały na moim tyłku. Momentalnie odsunęłam się od niego, spuszczając głowę. Udawało mi się to kontrolować, jednak teraz, kiedy stało się to tak nagle, wspomnienia powróciły.
-Przepraszam... - wyszeptałam, po czym zamknęłam się w łazience.
***Oczami Justina***
Wieczorem, siedziałem na kanapie w salonie, popijając powoli piwo. Wpatrywałem się w ekran telewizora, oglądając jeden z tych programów, których nigdy nie chciałem oglądać, jednak nie było nic ciekawszego.
W pewnym momencie usłyszałem pukanie do drzwi. Zmarszczyłem lekko brwi i podniosłem się z kanapy, kierując się w stronę drzwi. Byłem zdzwiony, ponieważ nie spodziewałem się teraz nikogo. Otworzyłem jednak drzwi, zastając w progu Ryana i Jacka.
-Od razu mówię, że nie mam zamiaru kolejny raz się z tobą bić. - uniosłem ręce w geście obronnym.
-Ja też nie. - mruknął, drapiąc się z zakłopotaniem po karku. - Możemy wejść? Chcemy porozmawiać. - dodał, kiedy ja otworzyłem szerzej drzwi, wpuszczając ich do środka. - Bieber, nie powiem, że przyszedłem cię przeprosić, bo na to nie zasłużyłeś, ale jesteśmy kumplami i chcę, żeby między nami było tak, jak dawniej. - wypuścił głośno powietrze.
-Wiem, że zasłużyłem na to, abyś mi porządnie przyjebał, ale ja na prawdę nie byłem wtedy sobą. Przecież nigdy w życiu bym jej nie zgwałcił. Kocham twoją siostrę, rozumiesz? - wplątałem palce we włosy i szarpnąłem ich końcówkami.
-Wiem, co nie zmienia faktu, że jeszcze jestem na ciebie wściekły. - posłał mi groźne spojrzenie. - Mogłeś się naćpać i wtedy nic byś jej nie zrobił.
-Cały czas staram się z tym skończyć. Dla niej. Tylko dla niej. - jęknąłem, opadając na kanapę.
-To może musisz postarać się bardziej. - stanął za mną, klepiąc mnie po ramieniu.
-Tak, wiem... - wymamrotałem, opierając się o kolana i chowając w nich głowę.
-A teraz chodź. Pójdziesz z nami na jakąś imprezę, może wtedy się pogodzimy. Po pijaku jesteśmy jak bracia. - zachichotał, biorąc do ręki drugą puszkę piwa, otwierając ją i upijając kilka łyków.
-Nie mam nastroju, stary. - skrzywiłem się lekko, na myśl o światłach, głośnej muzyce i skąpo ubranych dziwkach, chodzących po całym klubie.  Nie miałem ochoty iść dzisiaj na jakąkolwiek imprezę. Kiedyś chodziłem do klubów codziennie, jednak było to zanim poznałem Bree.
-Bieber, nie zachowuj się, jak ciota. Rusz dupę i zbieraj się razem z nami. - Jack uderzył mnie lekko w tył głowy.
-A Bree? Dziewczyny potrzebują chyba trochę więcej czasu na przygotowanie się. - posłałem im znaczące spojrzenie, chichocząc cicho pod nosem.
-Daj tej dziewczynie chwilę spokoju. Jesteś przy niej przez cały czas. Ma chyba prawo trochę od ciebie odpocząć. Wiesz, czasem jesteś wkurwiający. - parsknąłem śmiechem, kiedy usłyszałem jego słowa.
-Niech wam będzie. Dajcie mi dziesięć minut. - z głośnym westchnieniem podniosłem się z kanapy, kierując się prosto do swojej sypialni.
***
Gdy całą trójką weszli do klubu, wzrok wielu dziewczyn wylądował na nich. Justin niemal natychmiast skierował się do baru. Usiadł na jednym z wysokich krzeseł i zamówił pierwszy kieliszek wódki. Wypił go duszkiem, czując, jak pierwsza dawka alkoholu rozchodzi się po jego organizmie. Po chwili podeszła do niego szczupła, wysoka blondynka i usiadła na krześle obok szatyna. Chłopak zmierzył ją wzrokiem, oblizując powoli dolną wargę. Owszem, była według niego atrakcyjna, jednak nawet przez myśl nie przeszło mu, aby się z nią przespać. Miał Bree, dziewczynę, którą kochał i nie miał zamiaru jej zdradzać.
-Wydajesz się samotny, kotku. - mruknęła seksownie, wpatrując się w jego lewy profil.
-Może i się taki wydaję, ale na prawdę nie jestem samotny. - odparł krótko, nie chcąc zagłębiać się we flirt z blondynką.
-Moglibyśmy się dobrze zabawić. - przejechała swoimi długimi paznokciami po jego ramieniu.
-Jestem zajęty. - westchnął głośno i, odwracając się w jej stronę, posłał dziewczynie przesłodzony uśmiech. - A na pewno nie chciałabyś mieć do czynienia z moją dziewczyną, bo od razu złamałaby ci nos. - dodał, chichocząc cicho.
Nie widział jednak, że w tym samym czasie, za jego plecami, jego najlepszy przyjaciel, Ryan, dosypał do jego kieliszka silne proszki nasenne. Właśnie zaczął realizować swój plan. Plan, aby rozdzielić swoją siostrę i chłopaka, którego znienawidził w ciągu jednego dnia.
Kiedy wymieszał alkohol Justina, wstał z krzesła i podszedł do jednego ze stolików, przy którym siedział Jack oraz jego była, Jenifer.
-Rozumiem, że wiesz, co masz robić. - posłał jej znaczące spojrzenie. - Masz szansę zdobyć Biebera na całą noc, a dodatkowo wkurzyć moją siostrę.
-Będzie przez to płakać? - uniosła jedną brew, stukając paznokciami o blat stołu.
-Możliwe, że tak.
Ryan czuł lekkie wyrzuty sumienia, że łamie serce swojej siostrze, jednak tak na prawdę chciał ją po prostu chronić przed Justinem. Wiedział, że będąc na głodzie może kolejny raz posunąć się do przemocy, względem Bree, dlatego wolał, aby cierpiała przez pewien czas psychicznie, niż żyła w chorym związku, w którym byłaby bita przez mężczyznę, którego kocha.
-Jack, czas już na ciebie. - skinął w stronę kuzyna, więc ten wstał z krzesła i udał się w stronę wyjścia.
Wsiadł do swojego samochodu, zaparkowanego na parkingu, niedaleko klubu, i ruszył w stronę domu Bree. Po paru minutach zatrzymał się na podjeździe, wysiadł z auta i udał się do drzwi. Bez pukania wszedł do środka, a następnie skierował się do salonu, gdzie siedziała jego kuzynka, razem z rodzicami.
-Mała, musisz jechać ze mną. - powiedział od razu, nawet nie witając się ze swoją ciotką i wujkiem.
-Wiesz, która jest godzina? Nie chce mi się nigdzie wychodzić. - sapnęła, zakładając ręce na piersi.
-A chcesz zobaczyć, jaki twój chłopak jest na prawdę? - uniósł jedną brew do góry, jednak Bree nawet na niego nie spojrzała.
-Wiem. Jest egoistycznym dupkiem, a kiedy chce jest kochany i troskliwy. Coś jeszcze? - przyłożyła do ust szklankę z sokiem pomarańczowym, upijając z niej kilka łyków.
Jack wiedział, że musi zabrać swoją kuzynkę do klubu, dlatego, nie zważając na zdziwione spojrzenia jej rodziców, podszedł do szatynki, a następnie przerzucił sobie jej lekkie ciałko przez ramię i udał się do wyjścia. Po drodze wziął jeszcze z wieszaka jej kurtkę, wyszedł z domu, podszedł do swojego samochodu i posadził Bree na fotelu pasażera, przypinając ją pasem. Kiedy zajął swoje miejsce, napotkał obok siebie gniewne spojrzenie piętnastolatki, która siedziała z rękoma założonymi na piersi.
-Możesz mi łaskawie powiedzieć, co ty odpierdalasz!? - wyrzuciła ręce w powietrze, marszcząc brwi. Nie podobało jej się to, że jej kuzyn, siłą wyniósł ją z domu, nie licząc się z jej zdaniem.
-Chcę ci pokazać, co wyrabia Bieber, za twoimi plecami. - Jack mocniej zacisnął palce na kierownicy, walcząc z samym sobą, aby powstrzymać uśmiech, kształtujący się na jego ustach.
Gdy parę minut później, kiedy zatrzymali się pod klubem, w głowie nastolatki, myśli zaczęły toczyć ze sobą walkę. Nie wiedziała, po co Jack ją tu przywiózł i jaki związk ma z tym Justin. Ufała swojemu chłopakowi, bo nigdy nie dał jej powodu do tego, aby musiała go kontrolować. Poza tym, to było sprzeczne z jej charakterem. Mimo, że była dziewczyną, a jednocześnie najbliższą osobą dla Justina, nie chciała wtrącać się w jego życie i w jego prywatne sprawy.
***Oczami Bree***
-Chodź, młoda. - Jack objął mnie opiekuńczo ramieniem i wprowadził do klubu. - Przepraszam, że musisz się o tym w ten sposób dowiedzieć. Chcemy ci tylko pokazać, jaki twój chłopak jest na prawdę.
Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Była już na prawdę późna godzina, a ja zdecydowanie wolałam siedzieć w swoim pokoju, niż przepychać się między spoconymi, ocierającymi się o siebie ludźmi.
I nagle zobaczyłam jego. Był ubrany tak samo, jak u mnie, dzisiaj po południu. Jednak nie na to zwróciłam uwagę. Jego dłoń spleciona była z dłonią Jenifer. Ona przyciśnięta była do jego boku. Kierowali się w stronę prywatnych pokoi, oddzielonych od reszty klubu korytarzem. Jakby tego było mało, w pewnym momencie Jenifer docisnęła ciało Justina do ściany i wpiła się w jego wargi, układając dłonie szatyna na swoich biodrach. Na moment przymknęłam powieki. Nie chciałam tego oglądać. Gdy w końcu je otworzyłam, Justin razem z Jenifer byli już przy drzwiach jednego z pokoi, po chwili znikając za nimi.
Czy płakałam? Nie. Moje oczy były wręcz nienaturalnie suche, smutne i puste. Powoli odwróciłam się w kierunku drzwi i ruszyłam w ich stronę, nie oglądając się za siebie.
Niewiem, dlaczego, ale miałam wrażenie, że przez cały czas ktoś mnie obserwuje, że ktoś śledzi każdy mój ruch. Dyskretnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednak nic nadzwyczajnego nie przykuło mojego wzroku, więc zignorowałam to.
Błąd...
~*~
Przepraszam, rozdział miał być dłuższy i skończyć się całkiem inaczej, ale nie wyrobiłam się czasowo.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam na mojego aska:
ask.fm/Paulaaa962
Ps. Kto pisze jutro testy i kompletnie nic nie umie?
A ja ;D

piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 46...

***Oczami Bree***
Poprawiłam kołdrę Justina, przykrywając go do pasa. Jego klatka piersiowa była odsłonięta, ponieważ nie miał na sobie koszulki. Cóż, bałam się troszkę, jednak byłam na siebie z tego powodu wściekła. Bałam się tylko dlatego, że Justin, będąc nieprzytomnym, leżał tutaj półnagi. Tylko dlatego. Przecież nawet się nie odezwał. Ba, on nawet się jeszcze nie obudził, a ja już miałam mieszane uczucia, przebywając z nim sam na sam w jednym pomieszczeniu. Wiedziałam jednak, że muszę oswoić się z jego obecnością, ponieważ chciałam zacząć wszystko od nowa. Cały nasz związek, mimo że nie miał typowych przerw, chciałam rozpocząć na nowo i wyeliminować z niego większość kłopotów. Przede wszystkim chciałam, abym była ja i Justin, a nie my i narkotyki. To bez sensu, jednak kiedy szatyn dobrowolnie nie odda się na leczenie, nie mam nawet co marzyć o normalnym związku. To niemożliwe.
Delikatnie położyłam dłoń na policzku chłopaka i zaczęłam go gładzić. Wyglądał tak spokojnie, kiedy spał. W ogóle nie przypominał tego mężczyzny, którym stawał na głodzie. Potrząsnęłam głową, aby odgonić od siebie niewygodne myśli. Obrysowałam palcami linię jego szczęki, a następnie ponownie pogłaskałam go po policzku, po czole i przeczesałam jego włosy.
W tym momencie jego powieki drgnęły, a po chwili otworzyły się, ukazując jego karmelowe tęczówki. Najpierw spojrzał na sufit, powoli przeniósł wzrok na ścianę, aż w końcu zatrzymał się na mnie. Widziałam, że chciał coś powiedzieć, jednak skutecznie mu to uniemożliwiłam, kręcąc głową i przykładając palec do jego ust.
-Cii, nic nie mów. - szepnęłam, ponownie przeczesując jego włosy. Były tak miękkie i gęste. Przez parę chwil wpatrywałam się w jego oczy, a on utrzymywał wzrok na moich. Nie wytrzymałam jednak długo w ciszy i postanowiłam się odezwać. - Jak się czujesz? - spytałam, głaszcząc go po policzku.
-Dobrze... - mruknął cicho. - A ty? - powoli podniósł ręce i przeczesał swoje włosy.
-Też...- szepnęłam, spuszczając wzrok. Była to nasza pierwsza rozmowa od ponad tygodnia. Wcześniej nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Po raz pierwszy czułam przy nim lekkie skrępowanie, którego, za wszelką cenę, chciałam się pozbyć. Marzyłam o tym, abym mogła znowu zachowywać się przy Justinie naturalnie. - Dlaczego chciałeś to zrobić? - szepnęłam, a mała grupka łez uzbierała się pod moimi powiekami.
-Może dlatego, że nie potrafię sobie wybaczyć? - odparł pytaniem na pytanie, a ton jego głosu był arogancki. Jakby był na mnie zły. Jakby przeszkadzała mu moje obecność.
Jedna łzy zaczęła spływać po moim policzku, torując sobie drogę na sam dół. Pociągając nosem, wstałam z krzesła i założyłam ręce na piersi. Obróciłam się w stronę drzwi, mając zamiar wyjść z pomieszczenia. Nie chciałam mu się narzucać. Skoro nie chciał ze mną rozmawiać, nie będę go do tego zmuszać.
-Zdrowiej szybko. - mruknęłam w tym samym momencie, w którym moja dłoń spoczęła na klamce, kładąc na nią lekki nacisk.
-Przepraszam. - wuszeptał, ledwo słyszalnie. Z powrotem odwróciłam się twarzą do niego, widząc, jak powoli podniósł się do pozycji siedzącej i oparł się plecami o ścianę. - Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć. Zostań... - wypowiadając ostatnie słowo, spuścił głowę, bawiąc się skrawkiem kołdry.
Z głośnym westchnieniem wróciłam na swoje miejsce, siadając na krześle i ukłacając swoją tobę na podłodze. Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, jednak po jakimś czasie musiałam odwrócić wzrok, ponieważ nie mogłam znieść tak intensywnego spojrzenia.
-Kim jest Jazzy? - to pytanie uleciało ze mnie mimowolnie. Nie kierowałam się zazdrością. Byłam po prostu ciekawa, kim jest dziewczyna, która ukradła Justinowi serce. Nic więcej.
Justin westchnął głęboko, przeczesując palcami końcówki włosów. Następnie przetarł dłońmi twarz i wziął głęboki oddech.
-Jazzy jest... była moją przyjaciółką. - zaczął, prostując się na łóżku. - Poznaliśmy się, kiedy ona miała czternaście lat. Ja miałem wtedy osiemnaście...
***Wspomnienie***Oczami Justina***
Siedziałem z kolegami w parku, popijając piwo z puszki. Wyciągnąłem z kieszeni papierosa oraz zapalniczkę. Podpaliłem jego koniec, po czym wsunąłem do ust i zaciągnąłem się mocno, po chwili wypuszczając z ust dym. W pewnym momencie, z jednej z uliczek wybiegła jakaś młodziutka dziewczyna, a zaraz za nią mężczyzna.
-Zapowiada się ciekawie... - mruknął jeden z nich, siadają na ławce, przodem do nich.
W tym momencie, kawałek od nas, mężczyzna złapał tę kruszynkę i przyciągnął do siebie.
-I tak mi nie uciekniesz, dziwko! - ryknął, szarpiąc ją za włosy. Nie spodobał mi się ten facet. Nie powinien jej tak traktować.
-Błagam, zostaw mnie. - jęknęła cichutko, starając się wyrwać z jego uścisku. On jednak zaczął wsuwać ręce pod jej bluzkę. Dziewczyna szarpnęła mocno ramionami, aby uwolnić się od jego dotyku. Wtedy on uniósł prawą rękę i z całej siły uderzył tę ślicznotkę w twarz.
Nie miałem zamiaru dalej bezczynnie się temu przyglądać. Wstałem z ławki, po czym rzuciłem na ziemię papierosa i przydeptałem go butem.
-Bieber, gdzie idziesz? - spytał jeden z moich kumpli, a wszyscy patrzyli na mnie pytająco.
-Czas jej pomóc. - wzruszyłem lekko ramionami, ruszając w stronę faceta, szarpiącego tę dziecinkę. - Puść ją. - warknąłem, zaciskając pięści i szczękę.
-Nie wpierdalaj się w nieswoje sprawy. - odparł, ponownie szarpiąc szatynkę za włosy.
-Powiedziałem, kurwa, zostaw ją! - wrzasnąłem, wymierzając uderzenie w jego szczękę. Uniknąłem ciosu faceta i po raz kolejny go uderzyłem, tym razem w brzuch.
-Jeszcze cię dorwę, szmato. - zagroził dziewczynce, po czym splunął na ziemię i odszedł w przeciwnym kierunku.
-Nic ci się nie stało? - podszedłem do nastolatki, odgarnąłem jej włoski i objąłem jej twarzyczkę dłońmi, gładząc delikatnie kciukami jej policzki.
-Nic, dziękuję. - uśmiechnęła się do mnie lekko.
-Boli cię to? - obróciłem ostrożnie jej główkę, przyglądając się zaczerwienionemu policzkowi.
-Przyzwyczaiłam się. - wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok.
-Skurwiel. - wymamrotałem pod nosem. - Chodź, odprowadzę cię do domu. - delikatnie złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie, po czym objąłem jej drobne ciałko ramieniem. - Jak masz na imię, słoneczko?
-Jazzy. - powiedziała cicho, z nieśmiałością w głosie i wsunęła dłonie do kieszeni swojej jeansowej kurtki. - A ty?
-Justin. - posłałem jej serdeczny uśmiech. Na chwilę zatrzymałem wzrok na jej słodkiej buźce. Była śliczna. Miała jasnobrązowe, proste włosy, opadające na jej ramiona, a oczy czarne i hipnotyzujące. Nie pomyślałem o niej w taki sposób, w jaki myślałem o każdej innej dziewczynie. - A ile masz lat, dziecinko?
-Czternaście. - westchnęła, zakładając kosmyk włosów za ucho.
-Kim był ten facet i czego od ciebie chciał? - wiedziałem, że w tym momencie zachowywałem się, jak jej ojciec, jednak zmartwiła mnie ta cała sytuacja.
-To mój chłopak, a może już były... sama nie wiem. - mruknęła, zakładając ręce na piersi. Ciężko było jej o tym mówic, jednak ja chciałem jej pomóc. Nic więcej. Nie miałem względem niej złych zamiarów. Przecież to jeszcze maleńka dziewczynka... - Czego ode mnie chciał? Tego, o co zawsze robi mi aferę.
-To znaczy? - uniosłem brwi, nie rozumiejąc tego, co chce mi powiedzieć.
-Chce zabrać mi dziewictwo, a ja tego nie chcę. Nie ufam mu. - spojrzała na mnie tymi swoimi dużymi oczkami.
-Rozumiem... - szepnąłem, spuszczając głowę.
***Koniec wspomnienia***
Wpatrywałam się w Justina, którego wzrok wbity był w białą pościel. Oddychał cicho i spokojnie, ale wiedziałam, że dużo kosztowało go mówienie o niej.
-Byliście razem? - zdecydowałam się w końcu spytać, ponieważ ta cisza była lekko krępująca.
-Nie, byliśmy jedynie przyjaciółmi. Owszem, raz się z nią przespałem, ale nic więcej nas nie łączyło.
-Justin... gdzie ona teraz jest? - wiedziałam, że to pytanie mogło być dla niego najtrudniejsze.
-Nie żyje...
***Wspomnienie***Oczami Justina***
Wyszedłem ze sklepu, chowając do kieszeni kilka paczek żelków, które mogłyby poprawić nastrój mojej księżniczki. Przez ostatnie dwa tygodnie była ciągle smutna, płakała, straciła chęci do życia. Po tym, jak została zgwałcona, nic już się dla niej nie liczyło.
Parę minut później wszedłem do swojego domu i ściągnąłem buty. Niemal natychmiast zobaczyłem kartkę, ułożoną na szklanym stoliku w salonie.
"Przepraszam, Justin. Ja już po prostu nie dawałam rady. Nie potrafię o tym zapomnieć, to dla mnie zbyt wiele. Pamiętaj, że byłeś dla mnie najważniejszy. Nie obwiniaj się za to. Kocham Cię. Jazzy."
Momentalnie, wszystko, co trzymałem w dłoniach, upadło na ziemię, wywołując szelest. Nie myśląc już o niczym. Pognałem schodami na górę, wpadając do swojej sypialni. W moich oczach zebrały się łzy, kiedy zobaczyłem, że drzwi od łazienki są uchylone, a w środku paliło się światło.
-Jazzy... - szepnąłem, wchodząc do kolejnego pomieszczenia. - Jazzy, nie!!! - wrzasnąłem, upadając obok niej na kolana. - Kochanie, błagam, obudź się. - ująłem jej twarz  dłońmi i złożyłem pocałunek na jej czole.
Dziewczyna leżała na ziemi, w kałuży krwi. Jej żyły były podcięte, a twarzyczka nienaturalnie blada. Na moment otworzyła powieki i zamrugała kilka razy oczami, patrząc na mnie.
-Kocham cię, Justin... - szepnęła, posyłając mi delikatny uśmiech.
-Mała, nie rób tego, nie żegnaj się. Błagam cię. Zostań tutaj, ze mną. Zobaczysz, uda nam się to wszystko naprawić. Razem na pewno damy radę, tylko proszę, nie odchodź. - wychlipałem, trzymając jej drobniutkie ciałko w ramionach. - Nie rób mi tego. Potrzebuję cię. - wplątałem palce w jej włosy, przytulając ją do siebie. - Jazzy... - potrząsnąłem nią lekko. - Jazzy, obudź się... - odgarnąłem włosy z jej twarzy, pocierając kciukami jej policzki. - Jazzy, kurwa! - krzyknąłem, kiedy, przykładając dwa palce po lewej stronie jej szyi, nie wyczułem pulsu. - Kocham cię, maleńka. - wyszeptałem, wtulając twarz w jej włosy. Byłem całkowicie załamany. Teraz nie miałem już całkiem nikogo. Moi rodzice zginęli, Ryan się zaćpał, a teraz Jazzy, moje kochanie, moja księżniczka popełniła samobójstwo. Nie potrafiłem się z tym pogodzić.
***Koniec wspomnienia***
Kiedy Justin skończył opowiadać, po policzkach, zarówno Justina, jak i moich, spływały łzy. Nie wiedziałam, że przeszedł przez coś takiego. Nigdy nie opowiadał mi o swojej przyjaciółce. Cały ten ból chował w środku, w sobie.
-Ona została zgwałcona, a ja obiecałem jej, że nigdy czegoś takiego nie zrobię. Obiecałem i co? Wszystko poszło sie jebać. Jestem zwykłym skurwysynem, który nie zasłużył na życie.
-Nie mów tak, proszę. - wychlipałam, głaszcząc go po ramieniu.
-Ale taka jest prawda. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, a potrafię cię tylko krzywdzić.
-Nie prawda, Justin. To dzięki tobie zaczęłam się uśmiechać, a przecież nikt nie powiedział, że życie jest piękne i proste. - otarłam z jego policzków łzy.
-Przepraszam, Bree. Ja na prawdę nie chciałem. - szatyn płakał coraz mocniej.
-Cii, nie jestem na ciebie zła. - wplątałam palce w jego włosy, siadając na łóżku, na którym leżał chłopak. Przyciągnęłam go delikatnie do siebie i wtuliłam w swoje ciało. Justin schował twarz w zagłębieniu mojej szyi, mocząc łzami moją koszulkę. Oplątał ramiona wokół mojej talii, przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie. Moje ciało zesztywniało, pod wpływem jego dotyku. Wspomnienia z tamtego dnia momentalnie powróciły. Wiedziałam jednak, że nie mogę go teraz od siebie odepchnąć, bo to mogłoby go jeszcze bardziej załamać. Przez cały ten czas myślałam tylko o sobie, a ani przez chwilę nie pomyślałam o tym, co czuje Justin.
-Spokojnie, kochanie... - głaskałam chłopaka po główce, czując, jak powoli zaczyna się uspokajać. - Kocham cię. - szepnęłam mu do ucha, całując skórę przy nim.
-Ja ciebie też, słonko. - pogładził mnie delikatnie po plecach. W pierwszym momencie, jego gest zabolał mnie w sposób psychiczny. Po chwili jednak odetchnęłam głęboko, wiedząc, że nie zrobi mi krzywdy.
Odsunął się ode mnie delikatnie, obejmując dłońmi moją twarz. Dokładnie ją obejrzał i przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze.
-Mogę? - spytał, wpatrując się w moje usta.
-Tak. - skinęłam niepewnie głową, zbliżjąc swoją twarz do jego. Justin delikatnie musnął moje usta, po chwili powtarzając tę czynność. Ułożyłam dłonie na jego ramionach, spokojnie oddając pocałunek. Był ostrożny, jednak pełen uczuć. Powoli panowałam nad strachem i udawało mi się zachowywać normalnie przy Justinie. Owszem, odczuwałam jeszcze niepewność, to przecież nie zniknie od razu, ale z każdą chwilą czułam się coraz silniejsza. Jednak w momencie, w którym poczułam jego ręce, zjeżdżające w kierunku mojego tyłka, odsunęłam się od niego gwałtownie.
-Przepraszam. - westchnął szatyn, przeczesując swoją grzywkę.
-Nic... nic się nie stało. - wydukałam, spuszczając wzrok. Zaczęłam bawić się skrawkiem koszulki, czując, jak chłopak gładzi delikatnie moje ramię i składa na nim pocałunki. Uniosłam głowę, a jedną rękę ułożyłam na szyi Justina i ponownie przyciągnęłam go do siebie. - Tylko musisz jeszcze uważać na swoje rączki. - mruknęłam w jego usta, po chwili muskając je delikatnie, z pasją i oddaniem. Naparł na moje wargi, a jego dłonie, tym razem, objęły moją twarz.
-Przepraszam, kochanie. - szepnął, muskając je. - Przepraszam cię. - powtórzył czynność. - Jesteś dla mnie najważniejsza. Kocham cię...
W tym momencie drzwi od sali otworzyły się cicho, a do środka weszli kumple Justina - Zayn, Brady i Brian. Chciałam odsunąć się od szatyna, jednak on cały czas trzymał w dłoniach moją twarz i nie pozwolił mi się oddalić.
-Nie odchodź, proszę... - szepnął w moje usta, gładząc moje policzki.
-Nie odejdę. - kolejny raz musnęłam jego usta, po czym zsunęłam się z łóżka i usiadłam na krześle obok.
-Siema, stary. - Zayn podszedł do Justina i przywitał sięz nim. - Dobrze, że do nas wróciłeś.
-Mam uwierzyć, że na prawdę się cieszysz? - zachichotał szatyn, kręcąc z rozbawieniem głową. - Dobrze wiem, że wolałbyś, żebym znalazł się po drugiej stronie, a wtedy ty zająłbyś się moim maleństwem. - spojrzał na mnie znacząco.
-Oj, nie zgłębiajmy się w szczegóły. - brunet machnął lekceważąco ręką, jednak już po chwili wszyscy śmialiśmy się cicho.
-Jak się czujesz, stary? - Brady przysunął do siebie jedno z krzeseł i usiadł na nim przodem, opierając się przedramionami o jego oparcie.
-Dobrze. - mój chłopak wzruszył ramionami, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. - Widziałem się z rodzicami. - spuścił głowę, kiwając nią lekko. Wziął głęboki oddech, wiedząc, że chcemy usłyszeć dalszą część. - Powiedzieli, że widzą mnie z góry i obserwują każdy mój ruch. A oprócz tego... - jego dłonie zwinęły się w pięści. - Widziałem Lily...
Po jego słowach, moje oczy zatopiły się we łzach. Zaczęłam cicho łkać, ale nie z bólu, spowodowanego stratą,bardzo bliskiej dla mnie, osoby, tylko ze szczęścia, że Justin miał szansę spotkać się ze swoją córeczką. Z naszą córeczką.
-Jaka ona jest...? - wyszeptałam, mając wzrok wbity w jeden z tatuaży Justina.
-Jest prześliczna. Tak podobna do ciebie... - westchnął, rysując palcem wskazującym małe kółka na mojej dłoni. - I ma takie same oczy, jak ty. Tylko bardziej radosne... - spojrzał na mnie smutno. Rozumiałam, o co mu chodzi. Nie byłam typem osoby, która uśmiecha się na siłę. Nie maskowałam swoich uczuć. Kiedy byłam smutna, po prostu to pokazywałam. - Moi rodzice się nią opiekuję. Moi rodzice... i Jazzy. - jego głos się zawahał, dlatego ścisnęłam jego dłoń, aby dodać mu otuchy. Pomogło, ponieważ już po chwili odetchnął głęboko i uniósł głowę, z uśmiechem na twarzy.
***Oczami Ryana***
Siedziałem na łóżku swojej siostry, u niej w pokoju, przeglądając jej komórkę. Tak konkretnie, sprawdzałem, czy nie kontaktowała się z Bieberem w ciągu ostatnich dni. Po tym, co jej zrobił, nienawidziłem go całym sercem.
Po chwili, do pokoju Bree wszedł Jack, z rękoma schowanymi do kieszeni. Zamknął za sobą drzwi, aby to, o czym rozmawiamy, nie doszło do moich rodziców. Oparł się plecami o ścianę i założył ręce na piersi, unosząc wzrok prosto na mnie.
-Bieber chciał z sobą skończyć. - zaczął, a na moich ustach pojawił się nikły uśmiech. - Podciął sobie żyły, ale mała i Zayn uratowali go w ostatniej chwili.
-Kurwa. - warknąłem. - Miałem nadzieję, że nie będę musiał więcej oglądać jego mordy.
Tak, życzyłem mu śmierci. Skrzywdził moją siostrę, a ja nie puszczę mu tego płazem. Zapłaci za to, co jej zrobił.
-To nie wszystko. Bree i Justin się pogodzili, a powiem ci nawet więcej. Całowali się. - widziałem, jak jego szczęka jest coraz bardziej zaciśnięta.
-Co, kurwa!? - krzyknąłem, rzucając jej telefonem przez pokój. - Jak można być taką idiotką? Nie wiem, może podobało jej się, jak ją bił i gwałcił?
Jack nic nie odpowiedział, tylko wpatrywał się tępo w okno. Byłem wściekły. Ja tu robię wszystko, aby uchronić swoj siostrę od tego dmskiego boksera, a ona, po tym wszystkim, co jej zrobił, wpada w jego ramiona? Przecież tylko dziwka może się tak zachować. W tym momencie Bree pokazała, że całkowicie nie ma do siebie szacunku, a i ja go do niej straciłem. Moja duma jednak nie pozwoliła mi zostawić tego w spokoju.
-Wiem, co zrobimy... - potarłem o siebie dłonie, a na moich ustach pojawił się łobuzerski uśmiech. - Oni nie będą razem. Nie mogą...
~*~
Cóż, rozdział dość nudny, ale w następnym będzie się więcej działo ;)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam Was na mojego aska:
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;*