Otworzyłam drzwi wejściowe i weszłam do środka. Zdjęłam ze stóp buty, po czym postawiłam je przy szafce. Ściągnęłam również kurtkę z ramion i powiesiłam ją na wieszak. Kiedy weszłam do salonu zastałam moich rodziców oraz Ryana, siedzących w salonie, na kanapie.
-Bree, możesz tu na chwilkę? - spytał tata, na co ja niepewnie skinęłam głową i podeszłam do niech. Tata przyjrzał się dokładnie pozostałościom siniaków na moim policzku oraz ramionach, po czym westchnął głęboko. - Jak się czujesz?
-Czy każdy musi o to pytać? - nie wytrzymałam i wyrzuciłam ręce w powietrze. - Nie możecie udawać, jakby nic się nie stało? To za dużo dla was?
-On musi ponieść konsekwencje tego, co zrobił, dlatego uważamy, że powinnaś to zgłosić na policję. - wtrąciła mama, a po jej słowach moje oczy rozszerzyły się dwukrotnie.
-Chyba sobie żartujecie. Nie mam najmniejszego zamiaru komukolwiek o tym mówić. - mruknęłam, po czym uciekłam na górę, ignorując krzyki rodziców.
Kiedy tylko weszłam do pokoju, udałam się do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. W momencie, kiedy mój wzrok wylądował na lustrze, moje brwi zmarszczyły się, tworząc jedną linię.
"Kocham Cię słoneczko i zawsze będę, ale nie chcę Cię więcej ranić. Przepraszam, że muszę Cię zostawić. Ona tam na mnie czeka, a i ja wiem, że będziesz szczęśliwa razem z Austinem. Cóż, widać nie mieliśmy być razem. Kocham Cię..."
Jeszcze przez parę kinut wpatrywałam się w róg lustra, przetwarzając w głowie te słowa.
-Ona tam na mnie czeka... - wyszeptałam, a pod moją powieką mimowolnie pojawiła się jedna łza. Czyli że Justin kogoś miał? Zakochał się w innej dziewczynie i dlatego nie odzywał się do mnie przez prawie tydzień? Poza tym, co miały oznaczać słowa, że będę szczęśliwa razem z Austinem? Przecież ja go nie kocham i wiem, że nie pokocham. Jesteśmy jedynie przyjaciółmi. Nic więcej.
Wyszłam z łazienki i wyjęłam z kieszeni telefon, po czym wybrałam numer do Zayna. Po paru sygnałach usłyszałam w słuchawce jego, lekko zachrypnięty, niski głos.
-Siema, mała. - zaczął, kiedy ja usiadłam na łóżku, zaczesując do tyłu włosy.
-Hej, nie przeskadzam? - spytałam słodko, wiedząc, że nawet jeśli byłby zajęty, mój ton głosu sprawi, że rzuci wszystko, co robił parę chwil temu. Cóż, czasami byłam wredna.
-Ty nigdy. - odparł od razu.
-Mógłbyś do mnie przyjechać? Chciałabym z tobą porozmawiać, a to nie jest rozmowa na telefon. - przygryzłam dolną wargę, czekając na jego odpowiedź.
-Będę za pięć minut. - mruknął, po czym rozłączył się, nie czekając na moją odpowiedź.
Powoli zwlekłam się z łóżka, po czym wyszłam z pokoju i zeszłam schodami na dół, do salonu, gdzie siedzili moi rodzice razem z Ryanem. Kiedy spojrzeli na mnie, automatycznie odwróciłam wzrok. Nie chciałam na nich patrzeć, a tym bardziej z nimi rozmawiać.
-Będziemy mieć gościa. - mruknęłam cicho, siadając na fotelu i zakładając rece na piersi.
-Obiecuję, że jeśli przyjdzie tu Bieber, to...
-Nie, nie on. - przerwałam bratu głośnym warknięciem.
W tej chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Podniosłam się, a następnie podeszłam do drzwi i otworzyłam je, czując na plecach wzrok Ryana oraz rodziców.
-Hej. - przywitałam się z Zaynem, wpuszczając go do środka.
-Siema młoda. - uśmiechnął się do mnie. - Dzień dobry! - krzyknął do moich rodziców.
-A ty co tutaj robisz? - brwi Ryana powędrowały w górę.
-Twoja sio... - nie dałam mu dokończyć, ponieważ złapałam bruneta za rękę i zaciągnęłam go na górę. Od razu wprowadziłam go do łazienki i wskazałam lustro. Chłopak w skupieniu przeczytał tekst, marszcząc przy tym brwi.
-Justin był u ciebie? - spytał po chwili ciszy, drapiąc się po karku.
-Musiał to napisać, kiedy mnie nie było w domu. - wyszłam z łazienki i usiadłam na swoim łóżku, układając ręce na kolanach. - Zayn, czy Justin kogoś ma? Zdradzał mnie?
-Na pewno nie. On jest bezgranicznie w tobie zakochany. Jestem pewien, że nie ma nikogo innego.
-To co oznaczało to zdanie, że ona tam na niego czeka? Czy on mówił ci, że gdzieś wyjeżdża?
-Powiem ci szczerze, że nie rozmawiałem z nim od kilku dni. Jest całkowicie nieobecny i prawie w ogóle nie wychodził z domu.
-Jeśli masz chwilę czasu, mógłbyś pojechać ze mną do Justina? Chciałabym z nim porozmawiać, a boję się iść do niego sama. - spuściłam głowę, bawiąc się swoimi palcami.
-Oczywiście. Sam chętnie dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi. - wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń.
Złapałam ją niepewnie. Nadal zachowywałam dystans do mężczyzn, ponieważ wydarzenia sprzed ponad tygodnia cały czas powracały do mojej głowy.
-Nie bój się Bree. - brunet pogładził mnie po ramieniu, kiedy wychodziliśmy z mojego pokoju. Zeszliśmy schodami na parter, udając się prosto do przedpokoju. Kiedy ja wsuwałam stopy w buty, w progu pojawił się Ryan.
-Gdzie porywasz moją siostrzyczkę? - uniósł brwi, mierząc wzrokiem bruneta, jednak zanim ten zdążył odpowiedzieć, do rozmowy wtrąciłam się ja.
-Przestań zachowywać się, jak mój ojciec. - warknęłam, zakładając skórzaną kurtkę.
-Po prostu się o ciebie martwię. - przewrócił teatralnie oczami, zaciskając lekko szczękę.
-To przestań. Sama potrafię o siebie zadbać, a ty wiecznie wpieprzasz się w nieswoje sprawy. - otworzyłam gwałtownie drzwi i wyszłam z domu, ciągnąc za sobą Zayna.
Nic nie mówiąc, otworzył przede mną drzwi od swojego samochodu. Mruknęłam ciche podziękowania i usiadłam na miejscu pasażera. Kiedy chłopak odpalił silnik i zjechał z podjazdu, wreszcie mogłam odetchnąć.
-Nie masz pojęcia, jak ten człowiek cholernie mnie denerwuje. Chce być równocześnie moim ojcem, matką i bratem.
Z ust bruneta uciekł cichy chichot, kiedy zmienił pas, wjeżdżając na drogę, prowadzącą do domu... mojego chłopaka.
-Rozmawiałaś ostatnio z Justinem? - spytał niepewnie, spoglądając na mnie kątem oka.
-Nie, nie byłam gotowa. Bałam się iść do niego sama. - szepnęłam, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Przecież to chore, żeby bać się osoby, którą kocha się ponad życie. Nie chcę czuć strachu, a wiem, że będzie mi on towarzyszył jeszcze przez jakiś czas. Z drugiej jednak strony, chciałam porozmawiać z Justinem. Chciałam wyjaśnić mu wszystko. Chciałam, aby wiedział, że nie jestem na niego zła. Po prostu nie potrafię jeszcze pewnie czuć się w jego towarzystwie. Nie potrafiłam wymazać wspomnień i zapomnieć o tym, co mi zrobił. Wiedziałam, że z czasem zacznie to zanikać, a ja po prostu potrzebowałam Justina do życia. I mimo wszystko, mimo wszystkich ludzi, którzy chcą mnie od niego odsunąć, ja nie zamierzam go zostawić. Zbyt wiele dla mnie znaczy...
Parę minut później Zayn zatrzymał się na podjeździe przed domem szatyna. Niepewnie wysiadłam z samochodu i poczekałam, aż brunet dołączy do mnie. Razem ruszyliśmy w stronę drzwi wejściowych. Nie byłam pewna, czy powinnam była tu przyjść. I teraz nie mówię już o tym, że boję się, że Justin po raz kolejny może mnie skrzywdzić. Byłam z Zaynem, więc na moment strach zniknął. Ja natomiast bałam się, że zastanę go tam z inną dziewczyną. Po napisie, który zostawił na moim lustrze byłam niemal pewna, że ma kogoś, kogo również pokochał. Nie byłabym na niego zła. Chciałam się z nim po prostu pożegnać.
Weszliśmy do wnętrza domu, rozglądając się po salonie. Panowała w nim kompletna pustka i cisza, co było dość dziwne, jak na Justina.
-Idź zobaczyć na górę, a ja sprawdzę siłownię. - Zayn wskazał na schody, prowadzące do piwnicy.
-Ale nigdzie stąd nie pójdziesz, prawda? - w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Nie chciałam zostawać tutaj sama. Jeszcze nie.
-Spokojnie, Bree, idę tylko na dół, za chwilkę wracam. - posłał mi uspokajający uśmiech, po czym zniknął za drzwiami.
Przygryzając doklną wargę, udałam się schodami na górę. Lekko się trzęsłam, ponieważ pamiętam, co stało się ostatnim razem, kiedy tu przyszłam. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo. W domu było nienaturalnie cicho, a kiedy weszłam do jego sypialni...
Potrząsnęłam głową, aby odgonić od siebie wspomnienia. Ostrożnie i z cholerną niepewnością złapałam za klamkę i weszłam so pokoju szatyna. Nikogo tam jednak nie zastałam. Już miałam wyjść, kiedy zobaczyłam, że światło w jego łazience jest zapalone. Podeszłam więc do drzwi i otworzyłam je, przechodząc do kolejnego pomieszczenia.
-Nie!!! - z moich ust wydobył się przeraźliwy pisk, kiedy tylko zobaczyłam jego ciało na ziemi, w kałuży krwi. W jednej chwili mój umysł został oczyszczony ze wszelkich wątpliwości, a nawet wspomnień. Nagle zapomniałam, co mi zrobił i jak bardzo mnie skrzywdził. Liczyło się to, że był mężczyzną, którego kochałam i już zawsze będę kochać. - Zayn! - wrzasnęłam, nie kontolując łez, spływających po moich policzkach. - Zayn, kurwa, chodź tu! - starałam się, aby mój głos był głośny i wyraźny.
Upadłam przed nieprzytomnym Justinem na kolana i przyłożyłam dwa palce po lewej stronie jego szyi. Jego tętno było niemal niewyczuwalne, jednak jeszcze żył. Wiedziałam, że z każdą chwilą jego organizm będzie stawał się coraz słabszy, aż w końcu jego serce się zatrzyma.
-Justin, kocham cię. - wychlipałam, obejmując dłońmi jego, mokre od łez, policzki. - Proszę cię, nie zostawiaj mnie. - pocałowałam go w czoło, jedną ręką wyciągając z kieszeni telefon.
W tym momencie do łazienki wszedł Zayn. Jego oczy były nienaturalnie powiększone, kiedy spojrzał na Justina.
-Kurwa mać! - warknął, wplątując palce we włosy i szarpiąc nimi z frustracją. - Stary, błagam cię, nie rób nam tego. - ukucnął obok mnie, potrząsając nim lekko.
-Zawiąż mu to nad żyłami. - pospiesznie ściągnęłam ze swoich ramion chustki i podalam je brunetowi. Następnie wybrałam numer na pogotowie i przyłożyłam telefon do ucha.
-Halo? - w słuchawce odezwał się damski głos.
-Przyślijcie karetkę na adres 6th Street 126. - wymamrotałam szybko, czując, jak słabnę.
-Co się stało? - zadała kolejne pytanie.
-Mój chłopak próbował popełnić samobójstwo. Błagam, szybko! - wręcz krzyknęłam w głośnik swojej komórki.
-Przyjęłam, karetka jest już w drodze. - zakończyła połączenie, więc schowałam telefon do kieszeni.
-Justin, proszę cię... - wychlipałam, pociągając nosem. - Nie możesz mnie zostawić. Nie możesz...
To, co czułam w tym momencie było wręcz nie do opisania. Byłam bezsilna, w momencie, w którym mój chłopak umierał na moich oczach. To straszne uczucie. W jednym momencie uleciała ze mnie cała, pewnego rodzaju, nienawiść do niego. Poczułam, że kocham go jeszcze bardziej, ale również to, że w każdej chwili mogę go stracić.
W tym momencie spojrzałam na jego pocięte i zakrwawione ręce. Oprócz tego, że podciął sobie żyły, miał również wyryte na przedramionach dwa napisy. Drżącą ręką chwyciłam chusteczkę i ostrożnie, najdelikatniej, jak mogłam, starłam, jeszcze świerzą, krew. Na prawej ręce wycięte miał moje imię, natomiast na lewej, Jazzy. Zmarszczyłam brwi i przyglądałam się tej nazwie przez kilka sekund.
-Zayn, znasz ją? - uniosłam brwi, przejeżdżając opuszkami palców po imieniu dziewczyny, prawdopodobnie niesamowicie ważnej dla Justina.
-Jazzy? Nigdy o niej nie słyszałem. Nie mam pojęcia, kim ona jest. - pokręcił głową, a w jego oczach widoczne było zdziwienie, co oznaczało, że nie kłamał.
Nasze przemyślenia na temat tajemniczej dziewczyny przerwał dźwięk karetki, która zaparkowała pod domem.
-Będziesz żył, rozumiesz? Musisz żyć. - ostatni raz pocałowałam go w czoło, po czym odsunęłam się, widząc lekarzy, wchodzących do łazienki.
***
Od kilku godzin siedzę razem z chłopakami, Zaynem, Bradym oraz Brianem, na korytarzu szpitalnym. Lekarze nadal walczą o życie Justina, jednak ja nie tracę nadziei. Wierzę, że jest silny i nie podda się bez walki. Nie może mi tego zrobić. Nie może mnie zostawić. Mimo tego, co mi zrobił, przez jego próbę samobójczą moje uczucia tylko nabrały mocy. Chcę, żeby wszystko było tak, jak dawniej. Żebym mogła schować się w jego ramionach i wypłakać w jego koszulkę. Aby głaszcząc mnie po głowie i szepcząc do ucha czułe słówka potrafił mnie zawsze pocieszyć.
Zamknęłam mój umysł na wydarzenie sprzed tugodnia. Chcę o tym definitywnie zapomnieć i znowu czuć się przy Justinie bezpiecznie. Wiem, że nie chciał tego zrobić i że żałuje. Dla niektórych mogłabym być w tej chwili postrzegana, jako brudna dziwka, która nie ma do siebie szacunku. Powiem wam szczerze, że w tym momencie, w dupie mam zdanie innych. Kocham go i chcę z nim być. Nic więcej.
Po chwili z sali wyszedł lekarz. Na jego twarzy nie było widać smutku. Co więcej, był to ten sam lekarz, który zajmował się mną, kiedy byłam w śpiączce.
-Przeżył, teraz powinno być już lepiej. - wystarczyło jedno zdanie, aby wywołać uśmiech na mojej twarzy.
-Możemy do niego wejść? - spytałam nieśmiało, ocierając z kącików oczu pozostałości łez.
-Dobrze, tylko zachowujcie się cicho. - pouczył nas, po czym odszedł na wieczorny obchód.
Niepewnie podniosłam się z ziemi, na której siedziałam i podeszłam do drzwi sali, w której leżał Justin. Wzięłam głęboki oddech, po czym pchnęłam białe drzwi i weszłam do środka. Była to ta sama sala, a nawet to samo łóżko, na którym ja leżałam jeszcze dwa tygodnie temu. Powoli podeszłam do krzesła i usiadłam na nim. Dopiero teraz spojrzałam na Justina. Jego idealna twarz była trochę bledsza, niż zazwyczaj, jednak spokojna. Oddychał cicho i miarowo. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, co przeżywał Justin, kiedy siedział na tym krześle, na którym siedzę teraz ja, przez dwa miesiące. Ledwo co tutaj weszłam, a już jestem w całkowitej rozsypce.
-Justin, proszę cię, obudź się. - wuchlipałam cichutko, składając delikatne pocałunki na jego dużej dłoni. - Kocham cię, nie zostawiaj mnie. - przejechałam opuszkami palców po jego policzku, całkowicie nie przejmując się faktem, że zaraz obok, w tej samej sali, stali kumple Justina. - Ja nie jestem na ciebie zła. Chcę, żeby wszystko było tak, jak dawniej. Chcę, żebyś znowu był uśmiechenięty. - pogładziłam go po główce, a następnie pocałowałam w czółko.
***Oczami Justina***
Szedłem prostą drogą, wśród gęstych krzaków i drzew. To był park. Byłem w parku, jednak nie poznawałem go, nigdy wcześniej go nie widziałem. Uniosłem głowę i przymrużyłem oczy przez rażące słońce, którego nie zasłaniała żadna chmura.
W tym momencie zrozumiałem, że umarłem. To był koniec, a jednocześnie, dla mnie, początek. Uśmiechnąłem się delikatnie, rozglądając się po okolicy. Ta śmierć nie była nawet taka zła. Fizycznie w ogóle nie cierpiałem. Z bólem psychocznym było trochę gorzej, jednak do wytrzymania.
Nagle zobaczyłem w oddali drobną postać. Postać, którą tak dobrze znałem i za którą tak cholernie tęskniłem. Niewiele myśląc, puściłem się biegiem w jej kierunku. Kiedy znalazłem się przy dziewczynie, objąłem jej ciało ramionami i uniosłem ją w powietrze, obkręcając się kilka razy dookoła.
-Puść mnie, wariacie! - pisnęła ze śmiechem, wtulając się w moją szyję. Postawiłem ją na ziemi, wplątałem palce w jej włosy i przytuliłem jej główkę do swojej klatki piersiowej, przymykając powieki.
-Tak cholernie za tobą tęskniłem. - pocałowałem ją w czółko, po chwili odsuwając się od szatynki.
-Ja też, Justin. - pogładziła mnie po ramieniu, cały czas się uśmiechając.
-Kocham cię, Jazzy. - roztrzepałem jej włosy, po chwili łapiąc ją za rękę. - Opowiedz, co u ciebie? Jak się czujesz?
-U mnie wszystko w porządku. Tutaj nic mi nie grozi, jestem bezpieczna. Lepiej opowiedz, co się zmieniło u ciebie, bo, z tego, co wiem, dużo.
-Szkoda gadać. - mruknąłem cicho, drapiąc się z zakłopotaniem po karku. - Wszystko się spieprzyło.
-Właśnie widziałam, że trochę się stoczyłeś. - Jazzy posłała mi zatroskane spojrzenie.
-Trochę? Przecież ja upadłem na samo dno. - jęknąłem, przypominając sobie moje ziemskie życie. - A to, co zrobiłem ostatnio... - nie chciałem kończyć, ponieważ za bardzo mnie to bolało.
Jazmyn, bo tak brzmiało jej pełne imię, spuściła głowę, kopiąc niewielki kamień, znajdujący się pod jej butem. Następnie uniosła wzrok i spojrzała na mnie smutno.
-Widziałam to. Widziałam, co zrobiłeś tej biednej dziewczynie. - wyszeptała, a w jej oczach zalśniły łzy
-Obiecałem ci, że nigdy nie skrzywdzę w ten sposób żadnej dziewczyny. Żadnej. A ja... zgwałciłem osobę, którą kocham. Nie byłem wtedy sobą. Narkotyki tak na mnie działają, że nie potrafię się kontrolować.
-Wiem, Justin, ale musisz nauczyć się nad sobą panować, bo inaczej odepchniesz od siebie wszystkie osoby, które są dla ciebie ważne.
-Teraz i tak nie ma to już znaczenia. Zostawiłem ich tam. Wiem, że beze mnie wszystkim będzie lepiej. Nie żałuję.
-Justin, ty nie umarłeś. Jesteś na granicy, między życiem, a śmiercią i w każdej chwili możesz tam wrócić.
-Ale ja nie chcę wracać. Boję się, rozumiesz? Boję się.
-Czego? - spytała cicho, ściskając delikatnie moją dłoń.
-Boję się, znowu ją skrzywdzę. - spuściłem głowę, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy.
-Ona cię kocha, wiesz? Cholernie mocno cię kocha i już dawno ci wybaczyła. Nie jest na ciebie zła, zrozum to.
-Ale, kurwa, ja nie potrafię sobie wybaczyć. I nigdy nie wybaczę. Każdego dnia będę żył ze świadomością, że zgwałciłem własną dziewczynę, która jest dla mnie wszystkim.
Przez długi czas milczeliśmy, idąc prostą drogą. Widziałem, że Jazzy przetwarzała w głowie moje słowa. Chciała coś powiedzieć, jednak nie wiedziała, co.
-Czy ty w ogóle chcesz skończyć z ćpaniem, czy tylko obiecujesz jej, że spróbujesz, a i tak nie masz zamiaru z tym skończyć? - spytała cicho, z niepewnością głosie.
-Chcę skończyć z ćpaniem. Cholernie chcę, ale nie potrafię. Żałuję dnia, w którym wciągnąłem pierwszą działkę. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, zrobiłbym to.
-To jej to pokaż. Zapisz się na odwyk i w końcu wyjdź na prostą, człowieku, bo już całkiem zniszczysz swoje życie.
-Już je zniszczyłem. - mruknąłem pod nosem, zaciskając szczękę.
-Zrób to dla niej, ona cię potrzebuje, a ty zdajesz się tego nie zauważać.
-Próbowałem, starałem się, ale i tak wszystko poszło się jebać. Jestem zbyt słaby.
-Więc zrób to dla mnie. - uśmiechnęła się do mnie delikatnie, czego nie potrafiłem nie odwzajemnić.
-Jazzy, chcę, ale nie umiem. To jest silniejsze ode mnie.
W tym momencie dziewczyna przystanęła, więc i ja to zrobiłem. Stanęła przede mną i objęła moją twarz dłońmi, wpatrując się w moje tęczówki.
-Więc zrób to dla nas. I dla mnie i dla niej. Dasz radę?
Mocniej zacisnąłem szczękę oraz pięści, spuszczając wzrok na swoje buty. Wziąłem kilka głębokich oddechów, zamykając na moment powieki. Musiałem podjąć w tym momencie cholernie ważną decyzję. Wiedziałem, że najwyższy czas wziąć się za siebie. Zbyt długo byłem na dnie.
-Dam radę. - westchnąłem wreszcie.
Jazzy momentalnie pisnęła ze szczęścia i zawiesiła mi ręce na szyi, wtulając się we mnie. Jej reakcja była bardzo podobna do reakcji Bree, kiedy za pierwszym razem powiedziałem jej, że chcę skończyć z ćpaniem. Objąłem szatynkę ramionami w talii i przyciągnąłem ją do siebie jeszcze bliżej.
-Dziękuję. - szepnęła mi do ucha. - Dziękuję, Justin. A teraz mam do ciebie pytanie. - stanęła na palcach, układając dłonie na moich ramionach. - Twoja córeczka jest kochanym dzieciaczkiem... - przygryzła dolną wargę, wpatrując się we mnie niepewnie. - Chciałbyś ją poznać?
-Lily? - wydukałem, a moje źrenice rozszerzyły się znacznie. Nie mogłem uwierzyć w jej słowa. Jeszcze niedawno płakałem po stracie córki, a teraz mam szansę ją zobaczyć, przytulić, pocałować. Zdecydowanie moje próba samobójcza była jedną z lepszych rzeczy, jakie udało mi się wykonać.
-A masz jeszcze jakieś dzieci? - sapnęła, zakładając ręce na piersi.
-Nie. - pokręciłem szybko głową, mrugając oczami ze zdwojoną prędkością. - Oczywiście, że chcę ją poznać. Zabierz mnie do niej. - pospiesznie złapałem szesnastolatkę za rękę i pociągnąłem w przeciwnym kierunku.
-Justin. - jęknęła, starając się zaprzeć nogami i mnie zatrzymać. - Justin! - podniosła głos, szarpiąc mnie za rękę. Kiedy jej notoryczne gadanie zaczęło działać mi na na nerwy, przerzuciłem sobie ciało szatynki przez ramię i ruszyłem dalej.
-Kurwa, Justin, idziesz w złym kierunku! - zachichotała, a ja momentalnie się zatrzymałem.
-Trzeba było tak od razu. - sapnąłem, odwracając się na pięcie. Po prośbach Jazzy, postawiłem ją na ziemi i objąłem ramieniem, aby nigdzie mi nie uciekła.
Po chwili doszliśmy do czegoś, co w ziemskim życiu mogło przypominać park, tyle że bez śmieci oraz młodzieży, ćpającej na ławkach. Zmrużyłem oczy, przyglądając się okolicy. Zrozumiałem, że właśnie tutaj bym mieszkał, gdybym postanowił nie wracać na ziemię.
I wtedu mój wzrok wylądował na trzech osobach, siedzących na jednej z ławek. Przystanąłem na moment, łapiąc Jazzy za rękaw.
-Czy to...
-Tak, Justin. To twoi rodzice i twoja córeczka. Chcesz tam iść, czy jednak się rozmyśliłeś? - pogładziła mnie po ramieniu, dodając mi w ten sposób otuchy.
-Chcę. - odetchnąłem głęboko, ruszając powoli w stronę mojej rodziny.
Mimo, że nie miałem pewności, czy aby na pewno nie jest to sen, odczuwałem lekki stres. Wiedziałem, że ich zawiodłem. Byłem i nadal jestem złym człowiekiem. Nie chcieliby mieć takiego syna.
-Cześć... - mruknąłem, z cholerną niepewnością i pewnego rodzaju skrępowaniem. Nie widziałem ich w końcu od ponad trzech lat. Jedyne, co mi pozostało, to zdjęcia, do których i tak nie zaglądam. Nie widziałem takiej potrzeby.
-Justin... - wyszeptała moja mama, po czym wstała z ławki, zmniejszyła dzielącą nas odległość i tak po prostu mnie do siebie przytuliła. Byłem lekko zaskoczony jej gestem, ponieważ rodzice bardzo rzadko okazywali mi jakąkolwiek czułość. Przyznajmy sobie szczerze, odpychałem ich od siebie przez połowę życia.
-To ja. - uśmiechnąłem się do kobiety, drapiąc się z zakłopotaniem po karku.
Następnie podszedł do mnie tata i przywitał się ze mną po męsku.
-Dawno się nie widzieliśmy. - poklepał mnie po plecach, na co ja przytaknąłem.
-Ale ty wyrosłeś. Już nie jesteś chłopcem, tylko mężczyzną. - mama pogładziła mnie po policzku, na co ja jedynie przewróciłem oczami.
-Wyobraź sobie, że mam dwadzieścia jeden lat. - mruknąłem, krzywiąc się lekko, kiedy zaczęła roztrzepywać moje włosy.
-I piętnastoletnią dziewczynę, prawda? - wtrącił tata, oboje z matką posyłając mi znaczące spojrzenia.
Wystarczyła najdrobniejsza wzmianka o Bree, a na moich ustach pojawił się uśmiech. Nic nie mogłem na to poradzić. Kochałem ją cholernie mocno, a kiedy w mojej głowie pojawiał się jej obraz, momentalnie chciałem zamknąć ją w swoich ramionach i już nigdy nie puścić.
-Zgadza się. - westchnąłem cicho. - Widzę, że nawet tutaj nic się przed wami nie ukryje.
-Wiemy o wszystkim, co wydarzyło się w twoim życiu, Justin. Widzimy wszystko, co robisz. - na ustach mojej mamy pojawił się lekki uśmiech, a moje oczy rozszerzyły się w szoku.
-Nie... - wymamrotałem pod nosem, kręcąc energicznie głową. - Czy wy chcecie mi w ten sposób powiedzieć, że widzicie, co robię w swojej sypialni? - byłem przerażony. Kurwa, moi rodzice "podglądają" mnie, podczas seksu!?
-Widzimy wszystko, co robisz, synku... - powtórzyła moja mama, kiwając głową.
-Ja pierdole... - przyłożyłem dłoń do czoła, czując, jak nagłe ciepło przeszło przez całe moje ciało. - Czyli widzicie, co robię ze swoją dziewczyną w łóżku, tak?
Rodzice wymienili między sobą znaczące spojrzenia, a ich miny posmutniały. Mama przełknęła głośno ślinę i wpatrywała się we mnie, dopóki ja nie spuściłem wzroku.
-Czyli wiecie... - wyszeptałem, szurając butem po trawie. - Wiecie, co zrobiłem...
-Tak. - odparł tata krótko, a jego ton był suchy.
-Na prawdę nie widziałeś, jak ona cierpiała, jak błagała cię, żebyś ją zostawił, żebyś przestał? - w oczach kobiety zebrały się łzy, dlatego mężczyzna przytulił ją do swojego boku i pocałował w czoło, głaszcząc uspokajająco po plecach.
-Byłem na głodzie. Nie panowałem nad sobą. Na prawdę nie chciałem zrobić jej krzywdy. Myślisz, że to... - wystawiłem w ich kierunku swoje pocięte nadgarstki. - Powstało bez powodu?
-To cię nie usprawiedliwia, Justin. - odrzekł ostro ojciec.
-Nie próbuję się usprawiedliwiać. Ja tylko... - nie potrafiłem zakończyć tego zdania, ponieważ mój wzrok wylądował na maleńkiej osóbce, którą Jazzy trzymała w swoich ramionach. Musiałem kilka razy zamrugać oczami, aby nie rozkleić się przy rodzicach. Powoli wyminąłem ich, kierując się w stronę maleństwa.
-To jest właśnie Lily, Justin. - Jazzy uśmiechnęła się do mnie, a następnie ostrożnie podała mi mojego aniołka.
To był właśnie ten moment. Kiedy wziąłem ją na ręce i przytuliłem do siebie, postanowiłem, że muszę się zmienić, że skrzywdziłem już za dużo osób i że chcę w końcu wyjść na prostą. Nie zostanę tutaj. Mimo, że bardzo chcę, nie zostanę, bo jednak tam, na ziemi, czeka na mnie ta jedna, jedyna osoba.
-Kocham cię, skarbie. - pocałowałem dziewczynkę w czółko, czując, jak uśmiecha się delikatnie. Złapała w swoje malutkie rączki nieśmiertelnik, który miałem zawieszony na szyi, i zaczęła się nim bawić. Jej oczy... Były tak bardzo podobne do oczu Bree. Niemalże takie same, tylko mniejsze i bardziej radosne. Pogłaskałem ją po włoskach, jedną dłoń cały czas trzymając pod jej pupką, aby nie spadła. - I twoja mamusia też cholernie mocno cię kocha... - dodałem szeptem, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy. Po chwili patrzenia na MOJĄ córeczkę, nie wytrzymałem. Oddałem małego szkraba mojej mamie, a sam podszedłem do Jazzy, objąłem ją ramionami i, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi, po prostu się rozpłakałem.
-Spokojnie, Justin. - wyszeptała, delikatnie głaszcząc mnie po plecach. - Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Nie płacz... - wplątała palce w moje włosy i pogładziła skórę mojej głowy.
-Nie wiedziałem, że to, co do niej czuję, jest aż tak silne. Byłem pewien, że jestem zakochany również w tobie. - wychlipałem w jej ramię. - Między innymi dlatego tutaj przyszedłem.
-Nie, Justin. Ty jeszcze żyjesz, więc tego nie widzisz, jednak ja wiem, że kochasz tylko ją. Tylko i wyłącznie ją. - szepnęła mi do ucha.
-Teraz to zrozumiałem. Nie potrafię bez niej żyć. Tylko ona się liczy. Kocham ją...
-Cieszę się, że to zrozumiałeś. A teraz wracaj do niej i zaopiekuj się nią. Bree to wspaniała dziewczyna. Postaraj się odzyskać jej zaufanie, bo tylko ona może cię zmienić. - pogładziła mnie po policzku, a następnie musnęła moje usta i rozpłynęła się w powietrzu...
~*~
Hm, inaczej planowałam drugą część rozdziału. Całkiem inaczej, jednak wyszło tak, jak wyszło ;)
Niech Was nie zmylą ostatnie słowa Justina. To jeszcze nie oznacza, że jak siobudzi, znowu będą razem i wszystko będzie pięknie...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam na mojego aska:
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;*
Ps. Chciałam Was bardzo serdecznie zaprosić na wspaniałe opowiadanie. Wejdźcie, a jestem przekonana, że nie pożałujecie ;))
http://www.love-choice.blogspot.com/
Ps.2. Dlaczego pan od fizyki mówi na mnie "Pacynka"...? =D
wtorek, 15 kwietnia 2014
Rozdział 45...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Awwe paula zabijesZ mniej e, ostania spena najlepsza kocham ♥♡
OdpowiedzUsuńmmm słodko <3
OdpowiedzUsuńLovkiiii
OdpowiedzUsuńJejku jaki poruszający rozdział jesteś kochana :*
OdpowiedzUsuńAwww Juss nie umarł *-* Kochasz pisać dramy , prawda? Haha , ale i tak cię kocham i to jak piszesz. Rozdział boski i taki poruszający :) Czekam nn <3<3<3
OdpowiedzUsuńheartbreaker-justinandmelanie.blogspot.com
Piekny rozdział <3 Bardzo mi się podobał i bardzo się cieszę,że tak szybko się nie pogodzą,ponieważ wtedy to opowiadanie nie byłoby takie realne w końcu rzadko kiedy ktoś wybacza tak szybko osobie,która zrobiła jej taką krzywdę.Życzę wenny i mam nadzieje,że nastepny rozdział pojawi się jak naszybciej ♥♥♥
OdpowiedzUsuńZnowu rycze. Ja tego nie moge powstrzymać. Czytam, czytam i tu nagle same łzy spływają mi po policzkach. ja juz bym tak chciala zeby bylo okej. zeby on sie obudzil. zeby ona mu wybaczyla.
OdpowiedzUsuńpiekny rozdzial. tak bardzo mi sie podoba ten motyw z jego bliskimi... malutka Lily.. jejku.
Bree wciaz sie boi Justina ;< ciekawe jak ona przezyje ten pobyt Justina w szpitalu. cholernie wspanialy i wzruszający rozdzial. masz ogromny talent bejbe xx
kocham cie xx
true-big-love-jb.blogspot.com
red-sky-jb.blogspot.com
Jejku boski rozdział. Mam nadzieję, że dość szybko się pogodzą ale Justin musi odzyskać zaufani.
OdpowiedzUsuńMasz genialny talent mam nadzieję, że będziesz pisarką.
Czekam na nn <3 xx
Piękny. Justin taki cudowny. BOże jak oni się kochają. Czekam na nn oczywiście :** Kocham
OdpowiedzUsuńO jesjku to jest niesamowite Lily i inni po prostu wspaniałe ;')
OdpowiedzUsuńpiękny <3
OdpowiedzUsuńPiekne ♥ czekam na nowy *.*
OdpowiedzUsuńSuper ! Nareście nadrobiłam z czego bardzo się cieszę :) Czekam z niecierpliwością na następny i zapraszam do mnie
OdpowiedzUsuńhttp://change-me-jbff.blogspot.com/
Przeplakalam całą prespektywe Justina <3<3<3<3<3<3
OdpowiedzUsuńJak się okaże, ze on nie pamięta jej, albo nie będą razem to, będzie to Totalny kit. Mam nadzieje, ze tak nie zrobisz, bo juz za duzo tego typu jest opowiadań i zakończeń, ale ogółem jest megaaa zajebiste. Kocham, kocham kuurwa!! <3<3 *-*
OdpowiedzUsuńMÓJ BOŻE TEGO NIE DA SIĘ OKREŚLIĆ SŁOWAMI...... TO JEST TAK PIĘKNE <33333 a ta cała perspektywa Justina :'(
OdpowiedzUsuńKOCHAM i znowu rycze ;'( tyle emocji ..... jejciu no nie ma na to słów :* ommmam <3333 CHCE JUŻ KOLEJNY *____* kocham twoje opowiadania jesteś Świetna a to co piszesz to przechodzi wszystko <333 C.U.D.O :***
O. Mój. Bieber. UWIELBIAM TO OPOWIADANIE ! TE EMCJE I TO WSZYSTKO I UGHHHHHH JA CHCE JUŻ NEXTA <3
OdpowiedzUsuńGratuluję talentu Pacynko <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdzial! Juz myslalam ze Justin kocha je obie uff... Tera tylko wez to wytlumacz Bree chlopie!:D
OdpowiedzUsuńCudownie ci wyszedł ten rozdział !!! ;)
OdpowiedzUsuńCzekam nn <3 ;*
O kurwa :O <33333333
OdpowiedzUsuńjest cudowny czekam na next :D <3
OdpowiedzUsuńMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMMM jaki długaśny rozdział <3 I w dodatku taki idealny *.*
OdpowiedzUsuńGdybym była na miejscu Bree, pewnie nie myślałabym nawet o tym, że napisał o jakiejś dziewczynie na szybie, a bardziej tym, że tym napisem chciał się ze mną pożegnać. Ale to tylko ja, a ja jestem głupia. xdd
Cieszę się, że uratowali Justina, bo już myślałam, że on rzeczywiście umrze i będzie się nią opiekował z góry, czy coś. Jejku, tego bym nie przebolała, no bo w końcu są zbyt idealni :((
A potem ta scena "na granicy życia i śmierci". Wszystko opisałaś, wręcz bajecznie i pięknie. To, jak Jazzy ucieszyła się na jego widok, to, jak Justin ujrzał swoich rodziców i to, że cholera.. on mógł zobaczyć Lily! Przytulił ją i .. Boże, boję się, że się rozkleję, jak dalej będę tak pisać.
Jesteś genialna i nie potrafię już nawet obrać w słowa tego, jak bardzo Cię podziwiam. <3
Czekam na kolejny :3
~ Drew.
glow-in-your-eyes-enlighten-my-world.blogspot.com
angelsdonotdieyet.blogspot.com
płacze ;(
OdpowiedzUsuńo raju :o ale piękny rozdział ryczałam od początku cała się trzęsłam jak zobaczyłam że dodałaś kurwa mam nadzieje że Justin się opamięta i serio się zmieni szkoda mi Bree kurwa nie wiem co pisać jezu CUDNE CZEKAM NA NASTĘPNY <3
OdpowiedzUsuńhttp://tough-love-jb.blogspot.com/
O Jezu!!!! Zajebisty rozdział!!!!
OdpowiedzUsuńJustin byłby świetnym ojcem :)
I ten koniec z Lily!!
Awwww *-*
Słodziaśne!!! :D
Czekam nn i zycze weny ♥
@TheKlaudiaK
JAK ZWYKLE ROZDZIAŁ CUDOWNY!!
OdpowiedzUsuńO Boże myślałam że on umrze ale wszystko jest dobrze :) Mam nadzieję że Bree i Justin będą ze sobą <3 Kc i czekam nn ;*****
OdpowiedzUsuńCudo kochanie !!! Wspaniałe ! CUDOWNE ! GENIALNE... BRAK MI SŁÓW.. PRZEPRASZAM ;(
OdpowiedzUsuńZnowu rycze jak głupia :')
OdpowiedzUsuńCzekam na nn <3
@scute4
Bosko!
OdpowiedzUsuńhttp://dangerous-love-bieber-rose.blogspot.com/ + komentarz mile widziany
On żyje. Teraz czekam na nn <3 efivgrfb poplakałam się <3
OdpowiedzUsuńDZIĘKUJĘ pięknie za polecenie mojego bloga w notce! Jesteś kochana! <3 A co do rozdziału.. straszliwie się wzruszyłam. Bree i Justin MUSZĄ być ze sobą, oni tak do siebie pasują, że normalnie jak nie wiem co do czego, haha. I dobrze, że on żyje! Bo już mi serce w gardle stało! Czekam na następny, Kochana! ;*
OdpowiedzUsuńJejku. Oni muszą ze sobą być. Pasują do siebie jak.. żadne porównanie nie przychodzi mi do głowy, ale pasują hahah. Dobrze, że żyje. Niech się zejdą znowu, proszę.:D Czekam na następny. xxxx
OdpowiedzUsuńZapraszam: http://okropna-rzeczywistosc.blogspot.com/