***Oczami Justina***
Otworzyłem drzwi od swojego domu, nie używając do tego klucza. Ani trochę nie zdziwiłem się, że o godzinie pierwszej w nocy są one otwarte. Moi kumple zamieszkali chyba u mnie na stałe. Kiedyś traktowali mój dom, jak schronisko dla zagubionych zwierząt i przychodzili tu, kiedy tylko mieli na to ochotę. Od pewnego jednak czasu, prawie w ogóle stąd nie wychodzili.
Zdjąłem buty oraz kurtkę i powiesiłem ją na wieszaku. Wolnym krokiem wszedłem do salonu, gdzie na kanapie siedział Ryan oraz reszta chłopaków, z puszkami piwa w ręce. Kiedy tylko usłyszeli, że wszedłem do środka, ich wzrok wylądował na mnie.
-No nareszcie. - Ryan potarł swoje ręce, a po chwili zaklaskał w dłonie dwa razy. - Bieber, mamy dla ciebie niespodziankę. - na ustach chłopaków pojawiły się łobuzerskie uśmiechy. Cała piątka spojrzała w jednym kierunku, więc i ja podniosłem wzrok. Omal nie zachłysnąłem się powietrzem, kiedy zauważyłem, że z łazienki wyszła szczupła blondynka, mająca około dwudziestu lat. Uśmiechnęła się do mnie słodko, kiedy ja wzrokiem lustrowałem jej ciało. Miała na sobie krótką, skórzaną spódniczkę, która ledwo zakrywała jej tyłek, a także skórzaną kurtkę, która, przez rozpięcie zamka, ukazywała jej cycki, okryte jedynie czerwonym, koronkowym stanikiem. Moja oczy cały czas były szeroko otwarte. Nie, nie dlatego, że mnie podniecała, tylko przez fakt, że moi kumple byli zdolni do czegoś takiego.
-Hej. - zaczęła swoim piskliwym głosem, od którego przez moje ciało przeszła fala nieprzyjemnych, a wręcz odrzucających dreszczy. - Jestem Lily.
Gdy tylko usłyszałem to imię, moja szczęka niemal opadła na ziemię. Po prostu nie wierzyłem w to, co słyszę i co widzę. Przychodzę do własnego domu, szczęśliwy, że miłość mojego życia wybudziła się z dwumiesięcznej śpiączki i zastaję w domu moich kumpli oraz jakąś dziwkę, którą na siłę chcą mi wepchnąć do łóżka.
Podszedłem do blondynki i, z przesłodzonym uśmiechem na twarzy, mocno złapałem ją za ramię, prowadząc w stronę wyjścia z domu.
-Kotku, nie zdążyliśmy się nawet pobawić. - mruknęła, układając dłoń na mojej klatce piersiowej. Kiedyś, nie zastanawiał bym się nawet chwili. Już leżałbym na jej nagim ciele w mojej sypialni. Jednak wszystko się zmieniło. Wszystko, a także ja, ulogło znacznej poprawie.
-Przykro mi, ale nie chcę się czymś zarazić. - otworzyłem drzwi i wypchnąłem ją na dwór, z powrotem zatrzaskując drzwi.
Byłem tak cholernie wkurzony, że miałem ochotę rzucać przeróżnymi przedmiotami o ścianę. Nie mogłem uwierzyć, że moich kumpli stać było na coś takiego. To są chyba jakieś żarty, a jeśli tak, bardzo kiepskie i nie w moim guście.
-Co to, kurwa, miało być!? - wrzasnąłem, mierząc wzrokiem twarze kolegów.
-Chcieliśmy, żebyś wreszcie zapomniał o tym co było i zaczął żyć na nowo. Przespałbyś się z nią i by ci przeszło. Cała złóść, smutek i żal.
-Jakim jebanym prawem wpieprzacie się w moje życie!? - ryknąłem, czując, że nie panuję nad emocjami. - Przyprowadzacie do mojego domu jakąś dziwkę i wpychacie mi ją na siłę do łóżka! I na dodatek, ona miała na imię Lily. Lily, kurwa! Rozumiecie!? - uderzyłem pięścią w ścian bo czułem, że lada moment stracę nad sobą kontrolę i rzucę się na któregoś z chłopaków. - Wy nie wiecie, jak to jest, jak traci się własne dziecko, które się kochało, ale ja wiem! Ja, kurwa, wiem! - na prawdę nie chciałem przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu. Pospiesznie udałem się do kuchni i nalałem sobie szklankę wody, a z szafki wyjąłem tabletki nasenne, aby przespać się chociaż parę godzin. - Poza tym, nigdy nie lubiłem blondynek. Właśnie widać, jak wy mnie znacie. - mruknąłem, przechodząc obok nich. Zanim jednak mogłem zniknąć na schodach, poczułem silną dłoń, owijającą moje ramię.
-Bieber, ona... - Ryan podrapał się po karku, czując przede mną lekkie skrępowanie. - Ona nie żyje, tak...? - dokończył po chwili ciszy, a wzrok wszystkich chłopaków wylądował na mnie.
-Mylisz się. - mruknąłem, mimowolnie uśmiechając się delikatnie. - Twoja siostra dzisiaj się obudziła. Dokładnie w tym momencie, kiedy ja chciałem popełnić samobójstwo.
-A - ale jak... ? - zająkał się Ryan, opadając na kanapę.
-Normalnie. Otworzyła swoje piękne oczy, uśmiechnęła się do mnie, przytuliła... - spuściłem wzrok na podłogę. - Po prostu się obudziła i przywróciła mnie do życia.
-Nie wierzę... - szepnął Ry, a na jego usta wkradł się szeroki uśmiech.
-Z tego, co zauważyłem, już od dawna nie wierzyłeś w to, że Bree może się obudzić, a zamiast tego, przyprowadzasz mi do domu jakąś dziwkę.
-Jezu, moja malutka siostrzyczka żyje. - blondyn w dalszym ciągu był w szoku.
-Tak, żyje. - powtórzyłem po raz kolejny. - Żyje i wygoniła mnie z sali szpitalnej. Kazała wrócić do domu i porządnie się wyspać. Ja wracam i co zastaję?
-Skończ już, Bieber. - sapnął Ryan. - Przecież gdybym wiedział, że Bree się obudziła, nie zrobiłbym tego...
-Niech ci będzie. Ja idę spać, żeby rano wrócić do mojej księżniczki. Siema. - rzuciłem w stronę kumpli, po czym ruszyłem w stronę schodów. Po chwili znalazłem się w swojej sypialni. Wbrew pozorom, byłem cholernie niewyspany i zmęczony, dlatego niemal natychmiast zdjąłem przez głowę koszulkę i zsunąłem z siebie spodnie. W samych bokserkach wsunąłem się pod kołdrę. Ostatnią rzeczą, jaką zrobiłem, było napisanie sms'a do Jake'a. On, poza mną oczywiście, jako jedyny nie stracił nadziei. Często przychodził do szpitala i po prostu był przy Bree. I za to zyskałem do niego szacunek.
Kiedy odłożyłem telefon na szafkę nocną, położyłem głowę na poduszce i zamknąłem oczy. Teraz, kiedy miałem pewność, że moje słoneczko przywita mnie rano promiennym uśmiechem, mogę spać spokojnie. Nie wiem nawet kiedy, odleciałem w krainę snów...
***
Wysiadłem ze swojego nowego samochodu, który kupiłem tydzień po wypadku. Poprawiłem na głowie czapkę i ruszyłem w stronę kwiaciarni. Przychodziłem tutaj codziennie, aby kupić Bree kwiaty. I tem razem tak było. Wszedłem do środka, a w moje nozdrza uderzył mocny zapach wielu rodzajów kwiatów.
-Dzień dobry. - uśmiechnąłem się do sprzedawczyni, podchodząc bliżej lady.
-Witaj. - odwzajemniła gest. - Te same, co zwykle?
-Dzisiaj dużo większe, bo jest specjalna okazja. - obejrzałem kilka bukietów, wybierając ten największy. - Obudziła się.
-Nawet nie wiesz, jak się cieszę. - kobieta pogładziła mnie po ramieniu.
Była bardzo miłą osobą, miała koło czterdziestu lat, a jej uśmiech był wręcz zaraźliwy. W ciągu ostatnich tygodni była praktycznie jedyną osobą, z którą miałem ochotę rozmawiać.
-Przypomnij mi jeszcze, ile ona ma lat, bo z tego co pamiętam, byłam na początku zdziwiona.
-Piętnaście. - zaśmiałem się cicho. - Ale, jak to mówią, w miłości wiek nie jest ważny, prawda?
-Masz absolutną rację. - zgodziła się ze mną. - A teraz jedź już do tej swojej wybranki, bo pewnie nie może się ciebie doczekać.
-Dziękuję. - położyłem na blacie plik pieniędzy, po czym wyszedłem z kwiaciarni, udając się do swojego samochodu.
Kiedy tylko znalazłem się w środku, odpaliłem silnik i wyjechałem z parkingu. Moim celem był teraz szpital. Docisnąłem pedał gazu, aby jak najszybciej znaleźć się przy moim słoneczku. Byłem niesamowicie szczęśliwy. Świadomość tego, że Bree żyje, obudziła się i już niedługo będę mógł zabrać ją do domu sprawiała, że na moich ustach widniał ogromny uśmiech. Właściwie, uśmiech to mało powiedziane. Całe moje serce się radowało. Znowu miałem dla kogo żyć i znowu miałem dla kogo walczyć. Walczyć z uzależnieniem. Najbardziej bałem się tego, że znowu skrzywdzę Bree. Cholernie tego nie chciałem. Miałem się nią opiekować, jednak kiedy byłem na głodzie, traciłem nad sobą panowanie. Podczas śpiączki szatynki brałem jeszcze więcej, niż wcześniej. Czułem, że uzależniłem się jeszcze bardziej, a chciałem z tym skończyć i tylko Bree może mnie z tego wyciągnąć. Dzisiaj rano wciągnąłem jedną działkę. Nie potrafiłem się powstrzymać. Nie umiałem, bo obok nie było jej.
Parę minut później zatrzymałem się na parkingu przed szpitalem. Zgasiłem silnik i, biorąc w jedną rękę kwiaty, wysiadłem z samochodu, kierując się w stronę wejścia. Doskonale znałem drogę do sali, w której leżała Bree. Przez ostatnie dwa miesiące spędzałem w niej dużo więcej czasu, niż w swoim własnym domu.
Kiedy znalazłem się już na właściwym piętrze i stanąłem przed właściwymi drzwiami, nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Moje brwi powędrowały ku górze, kiedy zorientowałem się, że w pokoju nie ma Bree. Podszedłem powoli do łóżka i położyłem na nim kwiaty. W momencie, kiedy miałem odwrócić się w stronę drzwi, mój wzrok przykuła mała kartka, ułożona na poduszcce.
"Tak, wiem, że miałam tu na ciebie czekać, ale to leżenie jest cholernie nudne. Znajdziesz mnie... gdzieś w szpitalu. Sama nie wiem, dokąd pójdę. Kocham Cię ;*"
***Oczami Bree***
Obudziłam się dość wcześnie, przez pielęgniarki, które wchodziły do sal podczas porannego obchodu. Wyciągnęłam się na łóżku i ziewnęłam głośno, czując na swojej skórze chłodne, poranne powietrze, które wpadało do pokoju przez uchylone okno. Niemal natychmiast poczułam lekki ból w dolnej części pleców. Z moich ust wyleciało ciche przekleństwo, kiedy starałam się rozmasować obolałą część ciała. Nic to jednak nie dało. Po prostu za długo leżałam w łóżku. Postanowiłam więc wstać i przejść się na krótki spacer po szpitalu. Wsunęłam stopy w trampki i, zakładając na siebie rozpinany sweterek, wyszłam powoli z sali. Nie miałam pojęcia, gdzie zajdę, idąc prosto korytarzem. Jedynym miejscem, w którym byłam oprócz mojej sali, było pomieszczenie, w którym lekarz pobrał mi krew do badań, a i tak nie doszłam tam na własnych nogach, tylko zostałam wyręczona przez mojego Justinka.
Stawiałam powoli kroczek za kroczkiem, rozglądając się na boki. Tak bardzo chciałam już stąd wyjść. I nie mam tu na myśli tego, że pielęgniarki były niemiłe, a łóżko niewygodne. Po prostu chciałam powrócić do normalnego życia, wyjść na świerze powietrze, odetchnąć głęboko i... tęskniłam za Justinem. W sposób psychiczny miałam go cały czas przy sobie, jednak w tęskniłam za nim w sposób fizyczny. Za każdym razem, kiedy zaczynaliśmy się całować, do sali wchodziła pielęgniarka, bądź lekarz. Nie podobało mi się to, zwłaszcza, że bardo przypominali Ryana...
W pewnej chwili, kiedy przekręciłam głowę w bok, zajrzałam do sali, w której stało jedno łóżko dla osoby dorosłej i jedno dla malutkiego dziecka. Zdziwiona, że normalne łóżko jest idealnie pościelone i puste, weszłam po cichu do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Rozejrzałam się po wnętrzu i właśnie w tym momencie mój wzrok wylądował na małym, śpiącym dzieciaczku, który leżał w łóżeczku, ogrodzonym szczebelkami. Na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech, kiedy podeszłam bliżej niego. Oparłam się o łóżeczko i wpatrywałam w tego słodkiego aniołka. Oddychał cichutko i spokojnie, a wyraz jego twarzy, mimo że spał, był szczęśliwy. Była to dziewczynka, poznałam po delikatnych rysach twarzy, która mogła mieć nie więcej, niż pół roku. Była prześliczna i chociaż nie przepadałam za dziećmi, w tej mogłabym się zakochać od razu. Moje nastawienie zmieniło się, kiedy sama miałam zostać matką. Na to wspomnienie spod mojej powieki mimowolnie wypłynęła jedna łza, torując sobie drogę przez mój policzek. Otarłam ją szybko wierzchem dłoni i zastąpiłam lekkim uśmiechm.
Wtedy dziewczynka zaczęła podnosić powieki. Ziewnęła cicho i przetarła oczki piąstkami. Kiedy jej wzrok wylądował na mnie, uśmiechnęła się radoście, śmiejąc się cichutko.
-Kochanie, gdzie twoja mamusia? - spytałam, wiedząc, że i tak mi nie odpowie. Ujęłam swoją dłonią jej malusieńką i pogładziłam delikatnie jej gładką skórę. - Gdyby moja córeczka przeżyła, wyglądałaby pewnie tak, jak ty. A ja cholernie bym ją kochała i chciałabym się o nią troszczyć. To wszystko. - kolejne łzy spłynęły po moich policzkach. - Jak myślisz, czy twoi rodzice będą źli, jak chociaż przez chwilę potrzymam cię na rękach? - szepnęłam, a następnie, jedną dłoń wsunęłam pod jej główkę, a drugą pod pupkę tego meleństwa, po czym ostrożnie uniosłam jej leciuteńkie ciałko. Żeby nie ryzykować jej bezpieczeństwa, usiadłam na łóżku, umieszczając kruszynkę przed sobą. Była taka cudowna. Tak delikatna, spokojna i wspaniała. Przytuliłam ją do siebie, całując delikatnie w główkę, którą pokrywały drobne włoski. Poczułam, jak jej malutkie piąstki zaciskają się na mojej koszulce, przez co zaśmiałam się cicho.
-Rozumiem przez to, że również chciałabyś mnie przytulić. - szepnęłam, kołysząc nią delikatnie. - Justin by się ucieszył, gdyby miał taką córeczkę. Byłby szczęśliwy, że może się tobą zaopiekować.
Nagle usłyszałam, jak drzwi od sali, w której aktualnie przebywałam, otwierają się, a do środka wszedł mój chłopak.
-Kochanie, powinnaś leżeć, a nie... - przerwał, kiedy jego wzrok padł na maluszka, którego trzymałam w ramionach. Zahipnotyzowany pod wpływem spojrzenia dziewczynki, podszedł do łóżka i usiadł obok mnie. Zauważyłam, że ta drobna istotka również nie odrywa wzroku od Justina.
-Mogę? - spytał cicho, wyciągając ręce w stronę dzieciaczka.
-Oczywiście. - szepnęłam, podając mu kruszynkę.
Patrzyłam, jak profesjonalnie układa ją na swoich wytatuowanych ramionach, a na jego ustach pojawia się uśmiech. Pocałował dziewczynkę w czółko, kołysząc nią leciutko.
-Jest śliczna. - powiedział cicho, a w jego oczach zebrały się szklanki. Na prawdę nigdy nie przypuszczałabym, że Justin może być tak uczuciowy. Ja, w przeciwieństwie do wielu dziewczyn, ceniłam łzy u chłopaków. Dla mnie nie były oznaką słabości, tylko wrażliwości oraz empatii. Podziwiałam Justina, który w ciągu paru chwil potrafił z mężczyzny zmienić się w chłopaka, którego, najnormalniej w świecie, wzrusza widok tak maleńkiej kruszynki.
-To mogła być Lily, prawda? - szepnął, nie odrywając wzroku od jej słodkiej twarzyczki.
Nic nie mówiąc, wdrapałam się na łóżko i uklęknęłam za nim, obejmując go w pasie. Podparłam brodę na ramieniu szatyna, również wpatrując się w dzidzię.
-Tak, Justin. To mogła być Lily. - szepnąłam mu do ucha, całując delikatnie skórę za nim.
-Ale nie jest. - dodaliśmy w tym samym czasie, spuszczając głowy.
-Jest kochana, prawda? - zaśmiałam się cicho, biorąc w swoją dłoń, maleńką rączkę tej kruszynki. - Chciałabym mieć taką na co dzień. Móc ją do siebie przytulić i zaopiekować się nią.
-Będziemy mieli takie maleństwo, skarbie. Obiecuję ci to. - Justin odwrócił głowę i pocałował mnie delikatnie w policzek. - Będziemy ją kochać i chronić. Będziemy patrzeć, jak dorasta, jak z każdym dniem jest coraz bardziej samodzielna, aż pewnego dnia przyprowadzi do domu swojego chłopaka. Ja oczywiście go znienawidzę, ponieważ będzie kładł łapy na mojej maleńkiej córeczce, a ona będzie mnie wyzywać przez to, że nie będę pozwalał jej spotykać się z nim. Ona wtedy pójdzie do ciebie, a ty doskonale ją zrozumiesz, bo sama chodzisz z pewnym dupkiem, który, mimo że wygląda, jakby cały świat miał w dupie, kocha cię niewyobrażalnie mocno i wierzy, że kiedyś jego marzenia się spełnią.
Kiedy skończył swój monolog, moja twarz, którą schowałam w zagłębieniu jego szyi, zalana była łzami, spływającymi po koszulce chłopaka. Tak cholernie wzruszyło mnie to, co powiedział. Chciałam, aby to było prawdą. Chciałam razem z nim wychowywać naszą córeczkę i chciałam przekazać jej wszystko, co mogłam.
-Nie płacz, kochanie. Ja powiedziałem tylko, jak wyglądać będzie nasze dalsze życie.
-Ja... - zająkałam się, pociągając nosem. - Ja nie wiedziałam, że ty tak na prawdę na poważnie myślisz o nas, o naszym wspólnym życiu. Myślałam, że jestem dla ciebie dziewczyną na kilka miesięcy, a później zmienisz mnie na inną. Mimo to, kocham cię ponad wszystko i chcę z tobą być, ale gdybyś ty chciał odejść, nie zatrzymywałabym cię, bo to twoje życie i masz prawo robić to, co chcesz.
-Skarbie, jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć? - jego głos był pełen przejęcia. Położył dziewczynkę na łóżku i odwrócił się w moję stronę. - Jesteś dla mnie wszystkim i nigdy nie zmienię cię na inną. Chcę się z tobą ożenić, mieć z tobą dzieci, zamieszkać razem z tobą i nie opuścić cię aż do śmierci, rozumiesz? Nigdy wcześniej nie byłem zakochany i wiem, że nigdy nie zakocham się w żadnej innej dziewczynie. To ty jesteś tą jedyną i moje serce należy jedynie do ciebie. - w tym momencie uniósł swoją koszulkę, wskazując na nowo powstały tatuaż w miejscu, w którym znajduje się serce.
My princess, forever in my heart...
-Jesteś taki kochany, Justin. - szepnęłam, owijając jego szyję ramionami i wtulając się w niego. - Kocham cię i już zawsze będę.
-Razem na zawsze? - uniósł brwi, wpatrując się prosto w moje tęczówki.
-Razem na zawsze. - odparłam, po czym delikatnie, lecz namiętnie, złączyłam nasze wargi. Powoli wsunęłam język do jego ust, ocierając nim o podniebienie chłopaka. Usiadłam okrakiem na jego kolanach, pogłębiając pocałunek. Cały czas czuliśmy na sobie wzrok tego maleństwa, jedna nie był on przeszkodą.
-To się właśnie nazywa miłość, kochanie. - pogłaskał dziewczynkę po policzku, po czym spojrzał z powrotem na mnie.
-Ale, Justin, nie spieszmy się jeszcze z tym dzieckiem, dobrze? - spytałam cichutko, układając ręce na swoim brzuchu.
-Oczywiście, kochanie. Dam ci tyle czasu, ile tylko będziesz potrzebowała. - uśmiechnął się do mnie, po czym, tak po prostu, wtulił mnie w swoje ciało, pokazując, że jestem dla niego najważniejsza.
~*~
Eh, taki mi jakiś rozdział wyszedł. Trudno mi uwierzyć, że to już 40 rozdział. Sporo...
Wiem, że pewnie wiele osób z Was czeka na jakąś dramę, ale nie mogę jej wprowadzić tak od razu. Zapewniam Was jednak, że, raczej, nie spodziewacie się takiego obrotu sprawy.
Jej, wyobraziłam sobie Justina jako ojca. Idealny...
A TERAZ UWAGA! CHCIAŁAM WAS BARDZO SERDECZNIE ZAPROSIĆ NA WSPANIAŁEGO BLOGA WSPANIAŁEJ AUTORKI. JESTEM PEWNA, ŻE NIE POŻAŁUJECIE I, TAK JAK JA, ZAKOCHACIE SIĘ W TEJ HISTORII !
glow-in-your-eyes-enlighten-my-world.blogspot.com
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Kocham Was i do następnego ;*
środa, 2 kwietnia 2014
Rozdział 40...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
awww super :*
OdpowiedzUsuńKocham twoje opowiadania !!! <3
OdpowiedzUsuńJeju miałam łzy w oczach.
OdpowiedzUsuńAwwww kocham to
OdpowiedzUsuńSuper rozdział.Kocham to opowiadanie <3
OdpowiedzUsuńJeju popłakałam sie:')
OdpowiedzUsuńTacy kochani :3
Czekam na nn <3
@scute4
Boże, kocham wzruszające i lekko smutne rozdziały, a ten pomimo tego, że nie był smutny, to.. idealny!
OdpowiedzUsuńKurczę, gdy Bree znalazła tą malutką,piękną istotkę w pierwszym momencie, wydawało mi się, że Bree to sobie wyobraża. Że taki byłby właśnie obraz naszej kochanej Lily! :( Naprawdę tak myślałam. A potem, jak ją wzięła na rączki, to oś mnie tak ukłuło przy tym czytaniu. To piękne, jak może szybko narodzić się instynkt macierzyński. Nie mówię już o Justinie, który swoim zachowaniem, po prostu wmurował mnie w ścianę :o
Ile ja bym dała, żeby mieć takiego chłopaka.. Och, chyba wszystko :(
Bree jest szczęściary i Justin również, mam nadzieję, że jeśli będzie drama, to nie rozdzieli ich na długo, bo po prostu nie wytrzymam :((
Są tacy kochani i tacy czuli, że pisząc ten komentarz, spływa mi łza po policzku. Bo właśnie tak wyobrażam sobie siebie i swojego przyszłego męża :(
Kurczę, jesteś naprawdę zjawiskowa. Potrafisz opisać dokładnie każdą sytuację tak, że mogę ją czytać dziesięć razy, a i tak mi się nie znudzi! Od początku podobała mi się ta historia, bo była nieco inna niż wszystkie. I nie myliłam się, bo jeśli autorka jest niesamowita, to każde jej opowiadanie będzie genialne.
Ps. Jezu, nie spodziewałam się takiego wyróżnienia! :oo Kurczę, nie wiedziałam, że aż tak Ci się spodoba Glow-In-Your-Eyes-Enlighten-My-World. Jeju, naprawdę dziękuję, skarbie!
~ Drew.
Genialny jak zawsze :))))
OdpowiedzUsuńSłodki rozdział ;*
OdpowiedzUsuńskarbie dlaczego mi to robisz ? dlaczego znow karzesz mi plakac? jejku. nie moglam. tak mi szkoda malutkiej Lily.. ja pierdole. rycze. zniw rycze. Justin.. prawdziwy mężczyzna, tata i wgl jejku ja go kocham !! tak mi jest ich szkoda. ciekawe gdzie matka tego dziecka ; o . cos mi sie wydaje ze je zostawi albo umarla. jejku. no coz moge powiedziec rozdzial jest nieziemski, wspanialy a ty jestes genialna kochanke !!
OdpowiedzUsuńkocham cie !!!
true-big-love-jb.blogspot.com
red-sky-jb.blogspot.com
Jak ty możesz tak świetnie pisać ? Kocham to opowiadanie zresztą kocham wszystkie twoje opowiadanie ;P Rozdział oczywiście wspaniały i nie mogę się doczekać kolejne go ♥
OdpowiedzUsuńjejciu, kocham <33
OdpowiedzUsuńbrak słów .....
czekam na nn *__*
Ten rozdział był boski!!! Czekam nn <3 ;*
OdpowiedzUsuńMoje życie nie ma sensu bez ciebie gówniaro <3 Twój blog jest moim życiem. Jak najszybciej dawaj nexta :*
OdpowiedzUsuńKocham :) czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie :
marzwalczikochaj.blogspot.com
Awww cudowny rozdział ;** czekam z niecierpliwością nn ♥
OdpowiedzUsuńPo prostu brak mi słów. Już odkąd Bree była w szpitalu cały czas płakałam. Każdy twój rozdział jest niesamowity. Blog jest po prostu NIEZIEMSKI!!! Dziękuję Ci, że go założyłaś :)
OdpowiedzUsuńNiewierze co zrobili kumple Jusa, ale gdy trzymał tą malutką istotkę na rękach, łzy same leciały mi siurkiem z oczu. Pięknie to opisałaś <3
Każdego dnia myśle o tym opowiadaniu. Moim zdaniem jest ono najlepsze :D
Czekam nn i zycze weny :))
Wierna czytelniczka @TheKlaudiaK
♥
Świetny jak każdy!!! :*
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale kiedy to przeczytałam to pomyślałam o Justinie.
OdpowiedzUsuńNie ważne gdzie jesteś, ani co robisz w tym momencie.
Ważne jest, że wiesz, że w każdej chwili swojego życia myślę o tobie,
Że nawet bez poznania cię, każdy krok na mojej drodze był żeby przyjść do ciebie,
I każdego ranka otwieram oczy z nadzieją spotkania cię.
Wcześniej czy później przyjdziesz.
I każdej nocy proszę księżyc żeby prowadził cię przez życie, żebyś przyszedł szybko do mnie.
Nie ważne jak żyłeś przede mną,
Ważne jest, że nawet bez poznania się miłość już we mnie istniała,
Że moje łzy w końcu znalazły swój cel,
Ponieważ tylko z wiedzą, że istniejesz ty mogę żyć.
I każda łza i każde uderzenie w końcu miało sens,
Ponieważ przeszłabym z powrotem te same drogi żeby przyjść do ciebie.
P.S Uwielbiam czytać twojego bloga.
Kocham to opowiadanie jest takie piękne i inne w dobrym znaczeniu <3 :*
OdpowiedzUsuń♥♥
OdpowiedzUsuńJejku kocham twoje opowiadanie ;))
OdpowiedzUsuńMy god! ;3 Nie wierze dalej ze Lily już nie ma :'( Przyjaciele Biebsa są poprostu zadziwiający. Od kiedy Bree Była w szpitalu caly czas plakalam nawet w szkole jak sobie to przypomnialam.
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa kto wjechał w Justina i w Bree jak on w ogóle tak mógł ich tam zostawić?! Czekam nn i Zycze weny ;) ;3<3
Mmmm ;*
OdpowiedzUsuń