piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 18...

***Oczami Justina***
Obudziłem się rano, czując delikatny ciężar na swoim ciele. Spojrzałem w dół, zauważając drobną postać Bree, ułożoną na mnie. Dziewczyna wtulona była w moje ciało, a jej główka spoczywała na mojej klatce piersiowej. Mimowolnie na moje usta wkradł się uśmiech. Ułożyłem dłonie na jej pleckach, gładząc je delikatnie. Wsunąłem ręce pod koszulkę, którą miała na sobie, sunąc opuszkami palców po jej idealnie gładkiej skórze. Czułem jej cudowny zapach, który przypominał mi łąkę pełną kwiatów. Przymknąłem na chwilę powieki, a następnie pocałowałem ją delikatnie w główkę.
Chwilę później usłyszałem kroki na schodach. Drzwi od pokoju otworzyły się powoli, a do środka wszedł Zayn.
-Stary, ty... - nagle przerwał, kiedy wskazałem gestem ręki, aby mówił ciszej. - Jaka ona słodka... - uśmiechnął się, wpatrując swój wzrok w śpiącą Bree.
-Wiem... - mruknąłem cicho, gładząc Bree w dolnej  części pleców. - Ale jest moja. - posłałem mu znaczące spojrzenie.
-Spokojnie. - uniósł ręce w obronnym geście. - Przecież jej nie dotknę.
-Jesteś tego taki pewien? - zacisnąłem lekko szczękę, przypominając sobie wczorajszą noc.
-O czym ty mówisz, stary? - zmarszczył brwi, wpatrując się we mnie.
-Nie pamiętasz już, jak się wczoraj do niej dobieraliście? Jak chciałeś ją zgwałcić? Jak zastałem ciebie, siedzącego na niej? - wymieniałem po kolei, czując, jak krew w moich żyłach zaczyna płynąć szybciej.
-To znaczy, nie ukrywam, że mam cholerną ochotę ją przelecieć, ale wczoraj byłem pijany i kompletnie naćpany. - wzruszył lekko ramionami, opierając się o futrynę.
-Kurwa, stary. - powiedziałem głośnym szeptem. - Ja rozumiem, że na jej widok ci staje, ale nie jesteś jedynym. Mógłbyś jednak trzymać swoje łapy z daleka od małej. - mruknąłem, ponownie przenosząc wzrok na jej śliczną twarzyczkę.
-Od kiedy ty się zrobiłeś taki opiekuńczy? Traktujesz ją, jakby była twoją córką. - przewrócił oczami, na co ja zaśmiałem się cicho. - No może córką to nie. - poprawił, posyłając mi znaczące spojrzenie.
-Moja dzidzia... - mruknąłem z uśmiechem na ustach, głaszcząc ją po główce.
-No dobra. Ja wam już nie przeszkadzam. - mruknął Zayn, a następnie zniknął za drzwiami pokoju.
Zakręciłem sobie kosmyk jej włosów wokół palca. Pogładziłem ją po policzku, czując idealnie gładką skórę.
Chwilę później powieki szatynki zaczęły się powoli unosić, ukazując jej ciemne tęczówki. Zamrugała nimi parę razy, przyzwyczajając się do rażącego światła. Jej wzrok wylądował na mnie, kiedy dziewczyna zmarszczyła lekko brwi.
-Witam wśród żywych. - zaśmiałem się cicho, obserwując, jak Bree stara się skojarzyć ze sobą fakty.
-Hej. - mruknęła słodko, ponownie się na mnie układając.
-Boli główka? - pogładziłem ją lekko po włosach.
-Może troszkę. - odparła, tak samo słodkim tonem. - Która godzina? - spytała, mrużąc lekko oczy.
-13:30. - odparłem, zerkając wcześniej na zegarek.
-O matko... - westchnęła, układając ręce pod brodą. Zachichotałem cicho, oplatając ją ciaśniej ramionami.
Starałem się nie myśleć o tym, że jej ciało stykało się z moim przyrodzeniem, a szatynka, z każdym, nawet najdrobniejszym ruchem, ocierała się o nie. Tak swoją drogą poczułem, że jestem cholernie sfrustrowany seksualnie. W końcu, nie uprawiałem seksu od prawie dwóch tygodni. Tyle że teraz mam pewien problem. Już z żadną laską nie będę się czuł w łóżku tak, jak z Bree...
Nagle drzwi od pokoju otworzyły się po raz kolejny, a zza futryny wyjrzała głowa Briana.
-Dobra, stary. My lecimy. - rzucił pospiesznie. - A tak swoją drogą, to czy wy się w nocy pieprzyliście na schodach? - zmarszczył brwi przyglądając nam się uważnie, przez co ja i Bree parsknęliśmy śmiechem.
-Po prostu troszeczkę się upiliśmy... - zaćwierkała szatynka.
-Niech wam będzie. - zaśmiał się, poruszając znacząco brwiami. - Ja spadam. Nie bzykajcie się za długo, bo wam dzieciak wyjdzie. - rzucił na odchodne, zamykając drzwi. Słyszeliśmy jeszcze, jak schodzi po schodach, a następnie jak opuszcza dom, trzaskając drzwiami.
-Justiiiin... - przeciągnęła ten wyraz, unikając mojego wzroku. - Czy ty przy tym basenie byłeś bardzo pijany...? - spytała, kreśląc niewidzialne wzorki na mojej klatce piersiowej.
-To zależy do czego zmierzasz. - zaśmiałem się pod nosem, przez co dziewczyna uderzyła mnie delikatnie w klatkę piersiową. - Nie byłem. - odparłem, układając dłonie na jej bioderkach.
-A czy... - zacięła się, przygryzając dolną wargę. - Kiedy mówiłeś o tym, że chcesz skończyć z ćpaniem...
-Tak. - przerwałem jej. - Powiedziałem to na trzeźwo. Chcę spróbować, pod warunkiem, że ty mi w tym pomożesz. - posłałem jej znaczące spojrzenie.
-Oczywiście. - uśmiechnęła się przyjacielsko. Wyczułem w jej głosie prawdziwą radość. Poczułem na miejscu serca pewnego rodzaju ciepło. Na prawdę lepiej się żyje z myślą, że jest ktoś, kto się o ciebie martwi. - Justin... - zaczęła ponownie, tym razem patrząc prosto w moje tęczówki. - Co się zmieniło? Jeszcze wczoraj ćpałeś, a dzisiaj mówisz, że chcesz z tym skończyć. Co się stało? Brzuszek zaczął cię boleć? - poklepała mnie lekko po brzuchu.
-A dlaczego ty przestałaś? - przekrzywiłem lekko głowę, czekając na jej odpowiedź.
Dziewczyna na moment spuściła głowę, zasłaniając twarz włosami.
-Bo poczułam, że mogę żyć bez tego. Nie chciałam zmarnować sobie życia. Znalazłam cel w swoim życiu. Wiedziałam, że muszę spróbować i nie mogę się poddać bez walki. Zrozumiałam, że sięganie po narkotyki to tak na prawdę tchórzostwo. Uciekanie od własnych problemów. Kiedy znajdziesz sens swojego życia, zapomnisz o dragach. - ponownie spuściła głowę, jakby zastanawiając się nad czymś. - A oprócz tego, miałam już dość... - wymamrotała, a w jej oku zakręciła się jedna, pojedyncza łza.
-Ej, maleńka. Co się dzieje...? - pogładziłem ją po policzku, marszcząc lekko brwi.
-Nic. Po prostu zrozumiałam, że to do niczego nie prowadzi. - skwitowała, szybko przecierając, wierzchem dłoni, oczy. - Chodzi mi o to, że sięgasz po narkotyki w tym momencie, kiedy nie radzisz sobie ze swoim życiem, z problemami. Myślę, że sam dobrze wiesz, o czym mówię. - ostatnią część zdania powiedziała ciszej, bojąc się, że może mnie tym urazić.
-Wiem. - odparłem. - Właściwie zacząłem brać dopiero po śmierci rodziców. Miałem wrażenie, że wszystko się spieprzyło. Całe życie. Na początku czułem się bezsilny, ale...
-Ale tę siłę znalazłeś w narkotykach. - dokończyła za mnie.
-Tak. - potwierdziłem, przyglądając się jej uważnie. - Kim chcesz zostać w przyszłości? - spytałem nagle.
-Psychologiem. - powiedziała od razu, wzruszając lekko ramionami.
Pokiwałem lekko głową, uśmiechając się pod nosem. Była do tego stworzona.
-Opowiadasz o tym wszystkim, o problemach, o sięganiu po narkotykach, jakbyś mówiła to z własnego doświadczenia. Wiem, że ćpałaś, ale z tego co wiem, to ten dupek podał ci dragi, kiedy miałaś trzynaście lat, tak? - spytałem powoli.
Dziewczyna jednak milczała, bawiąc się krańcem mojej koszulki, którą miała na sobie. Poczułem, jak na moją klatkę piersiową, skapują pojedyncze łzy. Już nie starała się ich ukryć. Po prostu wylewała swoje emocje. Nie zdejmując z siebie szatynki uniosłem się lekko, a następnie objąłem ją ramionami, wtulając w swoje ciało.
-Spokojnie... - szepnąłem cicho, gładząc ją po pleckach i włosach.
Bree ukryła twarz w zagłębieniu mojej szyi. Czułem, jak jej łzy spływają po moim ramieniu. Czułem jej ból psychiczny. Ja również go odczuwałem. Nie wiedziałem, co przeszła ta drobna osóbka...
-Nie od razu po śmierci rodziców sięgnąłem po narkotyki. Na początku wystarczał mi alkohol i seks. Jednak później... - zaciąłem się, zaciskając szczękę. Poczułem łzy w kącikach oczu, lecz nie mogłem ich uwolnić. Nie teraz. - Później straciłem przyjaciela, który był dla mnie jak brat. Mogłem mu powiedzieć o wszystkim. Nie miałem przed nim żadnych tajemnic. Jeszcze kiedy moi rodzice żyli, był najbliższą mi osobą. A potem zostałem sam. Zupełnie sam. - podparłem brodę na jej ramieniu. - Trwałem tak przez prawie dwa lata. Aż w końcu... poznałem ciebie... - zakończyłem, mocniej ją w siebie wtulając.
-Wiesz, że nie jesteś sam, prawda? - szepnęła, gładząc mnie po plecach. - Możesz mi powiedzieć wszystko.
-Teraz wiem i dziękuję. Może się wydawać, że ja nic nie czuję, ale na prawdę jest inaczej. Twarz, jaką pokazuję przy kumplach to maska. Nie chcę, żeby widzieli moje emocje.
-Rozmawiałeś kiedyś z nimi tak szczerze? Wiesz, dlaczego oni zaczęli brać? - spytała cicho.
-Nigdy ich o to nie pytałem. - przyznałem. - Niby dobrze mi się z nimi gada, ale to jest całkowicie co innego. Do nich nie mam takiego zaufania. Jedynie z twoim kuzynem jest trochę inaczej. Chociaż przed nimi udaję, on zdaje się czasami wyłapywać moje emocje. Jednak tylko z jedną osobą wcześniej rozmawiałem tak, jak z tobą teraz. Wiesz, że nawet przypominasz mi mojego przyjaciela? Macie podobne charaktery i tak jak teraz się przyglądam, podobne oczy.
Dziewczyna zachichotała cicho przez łzy.
-To ciekawe. Przypominam ci chłopaka, a właśnie trzymasz ręce na moim tyłku...
-Jakoś same tam wędrują. - zrobiłem minę niewiniątka, uśmiechając się słodko.
-Justin... Jeśli nie jest to dla ciebie zbyt trudne, możesz powiedzieć, jak zginął twój przyjaciel? - spytała nieśmiało.
-Zaćpał się. - odparłem, wpatrując się w jeden punkt przed sobą.
-Justin, jeśli nie chcesz, nie musisz mi o tym mówić.
-Ale chcę. Za długo chowałem wszystko w sobie. - spuściłem głowę. - On jeden był przy mnie, kiedy moi rodzice zginęli. Nie potrzebowałem żałosnego pocieszania. Liczyło się dla mnie, że on tu był. Często siedzieliśmy w zupełnej ciszy, ale to wystarczało. - jeszcze nigdy nie powiedziałem nikomu, co czułem po jego śmierci. Bree jest pierwszą osobą, której na prawdę zaufałem.
-A jak miał na imię twój przyjaciel? - spojrzała na mnie z żalem w oczach.
-Ryan Marks. - odparłem cicho.
Nagle Bree wybuchnęła płaczem, zalewając się łzami. Nie pytając o nic wtuliłem ją w swoje ciało, gładząc delikatnie po główce. Szatynka nie potrafiła się uspokoić, a z jej oczu wypływało coraz więcej łez.
-Bree, co się stało...? - spytałem cicho, nie poluźniając uścisku wokół jej kruchego ciała.
-Ryan... - wychlipała, nie będąc w stanie wypowiedzieć jednego, pełnego zdania. - Ryan był moim bratem... - ponownie wybuchnęła głośnym płaczem, wtulając się w moje ciało.
Otworzyłem szerzej oczy. Nie mogłem uwierzyć w słowa szatynki. Czy to możliwe, że właśnie trzymałem w objęciach siostrę swojego najlepszego przyjaciela? Zmarłego przyjaciela...
-Ryan był twoim bratem...? - powtórzyłem jej słowa, kiedy dziewczyna spojrzała swoimi załzawionymi oczami na mnie.
-T - tak... - wychlipała, pociągając nosem. Zaczesałem do tyłu jej gęste, długie włosy, a następnie objąłem twarz szatynki dłońmi, ścierając z policzków łzy, zarówno te zaschnięte, jak i nowe, spływające po nich strumieniami.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytałem cicho, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Przecież to normalne, że nie chciała rozmawiać na tematy, sprawiające jej tyle bólu.
-Nie potrafiłam się z tym pogodzić. A najgorsze jest to, że to właśnie przeze mnie umarł. - wydusiła z siebie.
-Nie możesz się obwiniać o jego śmierć. - szepnąłem, składając delikatny pocałunek na jej czółku.
-Justin, ciebie tam nie było. Nie wiesz, dlaczego on wtedy wziął...
-Wiem, że to na pewno nie była twoja wina. Ryan był narkomanem. Wziął, bo był na głodzie.
-Nie, Justin. - ponownie wybuchnęła płaczem.
Zeszła ze mnie i usiadła obok, przysuwając kolana do klatki piersiowej. Ukryła w nich głowę, pociągając nosem. - Ryan wrócił wtedy do domu kompletnie załamany. Widziałam w jakim był stanie, a mimo wszystko zaczęłam na niego krzyczeć. Wielokrotnie ostrzegał mnie przed Austinem, ale ja go nie słuchałam. Mówił mi, żebym trzymała się od niego z daleka. Ja go nie słuchałam. Mówił, żebym otworzyła oczy. Ja go nie słuchałam. Powiedział, że Austin zrobi ze mnie dziwkę. Uderzyłam go w twarz i wykrzyczałam, że go nienawidzę. Powiedziałam mu wtedy, żeby najpierw wziął się za swoje życie. Żeby nie pouczał mnie, bo jest zwykłym ćpunem. Że uważa się za lepszego od Austina, a tak na prawdę jest taki sam. On chciał dla mnie dobrze. Mówił, że nie chce, żebym skończyła tak, jak on. Że dla niego jest już za późno, ale ja mam niecałe czternaście lat i całe życie jest przede mną. Ja go nie posłuchałam... - zalała się łzami, a ja mogłem wręcz fizycznie poczuć ból, z każdą kroplą, spadającą na czarną kołdrę. - Powiedział, że zniszczę sobie życie. Że chciał mnie ostrzec, ale jestem za głupia, żeby to zrozumieć. Że próbował, lecz widać nic to nie dało. Na koniec przeprosił mnie i poszedł do siebie. Parę godzin później poszłam do niego do pokoju, żeby na spokojnie porozmawiać, żeby go przeprosić za swoje słowa. Ale kiedy weszłam on... on leżał na podłodze, a obok pełno było woreczków po kokainie i heroinie. Zdążył jedynie wyszeptać, że kiedyś wspomnę jego słowa, a później... zamknął oczy. - ciaśniej objęła kolana ramionami. - Justin, on umarł na moich oczach, rozumiesz... Widziałam, jak umiera. Widziałam jego ból. Kurwa, ja to czułam! - objąłem jej ciało ramionami. - Justin, puść mnie! Nie zasługuję na to! Zabiłam osobą tak dla nas ważną. Tak cholernie ważną dla ciebie... - próbowała wyswobodzić się z moich objęć, jednak ja wzmocniłem uścisk. Dziewczyna próbowała odepchnąć mnie od siebie, lecz ja przytrzymałem ją, dociskając do swojego ciała. Wplątałem palce w jej włosy, układając główkę szatynki na swojej klatce piersiowej.
-Cii, kochanie. - złożyłem delikatny pocałunek wśród jej włosów.
-To wszystko przeze mnie. - wychlipała cicho.
-Nie mów tak. To nie prawda i ty dobrze o tym wiesz, Bree. Nie zabiłaś go. Nie miałaś z tym nic wspólnego. Sama brałaś, więc dobrze wiesz, że będąc narkomanem każdego dnia może przyjść koniec. Codziennie stajemy na granicy między śmiercią, a przyjemnością. On po prostu przesadził. Wziął za dużo. Równie dobrze to ja mogłem wziąć o działkę za dużo czy, nie daj Boże, ty. W każdej chwili możemy stracić życie. - gładziłem ją po główce, kołysząc się lekko. - Ryan nie chciałby, żebyś się o to obwiniała. To nie jest twoja wina tylko wypadek losu. Widocznie tak miało być. - nie przestawałem uspokajać Bree. - Wiesz, co mi kiedyś powiedział twój brat? - dziewczyna pokręciła przecząco głową, nie zmieniając pozycji. - Że ci, których kochamy nie odchodzą. Zostają z nami. Może nie ciałem, ale duchem. Są przy nas w tych lepszych chwilach i tych gorszych.
-Nie, Justin. On odszedł. - wydukała, mocniej się we mnie wtulając.
-Może i odszedł od innych, ale z nami zostanie na zawsze. O tutaj... - powiedziałem, a następnie delikatnie ułożyłem dłoń w okolicach serduszka szatynki.
-Tak bardzo mi go brakuje... - wyszeptała, a następnie wtuliła się we mnie.
-Mi też, skarbie. - wyszeptałem, obejmując jej ciałko ramionami. - Ale jestem pewien, że on nas teraz obserwuje. Patrzy na nas i wścieka się, że w ogóle dotknąłem jego maleńką siostrzyczkę. - zaśmiałem się cicho, na co Bree odpowiedziała mi tym samym. - Wychodzi na to, że zaczęliśmy ćpać mniej więcej w tym samym momencie, prawda?
-Jakoś tak. - pociągnęła nosem. - Pierwszy raz wzięłam mniej więcej dwa tygodnie po jego śmierci. - mruknęła cicho.
Przyglądałem jej się uważnie. Chciałem uchwycić wszystkie emocje, które opanowały jej ciało i duszę.
-Bree... - zacząłem niepewnie, przygryzając dolną wargę. - Powiesz mi, skąd masz te pocięcia na drugim nadgarstku? - spytałem, biorąc w dłonie jej lewy nadgarstek. Zacząłem powoli ściągać z niego bransoletki, obserwując reakcję dziewczyny. W pewnym momencie chciała zabrać rękę, jednak w ostatniej chwili zmieniła zdanie, pozwalając mi dokończyć ściąganie bransoletek. Chwilę później ujrzałem głębokie rany na jej nadgarstku. Przyłożyłem go delikatnie do ust, składając na nim delikatne pocałunki. - Powiesz mi...? - spytałem po chwili, kiedy nie usłyszałem z ust szatynki żadnego słowa.
-To jest pamiątka po... - zacięła się nagle, a spod jej powieki wypłynęła pojedyncza łza. - Po jednej z moich nieudanych prób samobójczych.
Moje serce zatrzymało się na moment. Wpatrywałem się w jej załzawioną, jednak nadal prześliczną twarzyczkę. Przez jakiś czas trwałem w stanie całkowitego osłupienia. Po chwili jednak otrząsnąłem się, obejmując jej twarz dłońmi.
-Boże, dzieciaku. Dlaczego chciałaś to zrobić? - spojrzałem jej prosto w oczy, szukając w nich wszystkich odpowiedzi.
-Bo już nie dawałam rady. Chciałam, żeby to wszystko się skończyło. Miałam dość... - wyszeptała, kolejny raz zalewając się łzami. - Nie chciałam żyć. Cały czas czułam, że to ja go zabiłam. Najpierw próbowałam podciąć sobie żyły, ale mnie uratowali. Potem połknęłam te jebane tabletki, ale to też się nie udało. - załkała, a ja poczułem, jak moje serce opada coraz niżej. - Później były już tylko narkotyki. Austin powiedział, że to uwolni mnie od problemów. Że dzięki narkotykom uwolnię się od życia. Bywały dni, że w ogóle nie trzeźwiałam. Cały czas byłam pod wpływem. A moi rodzice nawet tego nie zauważyli. Po śmierci Ryana całkowicie zajęli się pracą. Zapomnieli, że mają drugie dziecko. Zapomnieli, że miałam dopiero czternaście lat i nie znałam życia. Przez te półtora roku zdążyłam je poznać. Rodzice nigdy nie poświęcali mi uwagi. Ich kariera była ważniejsza. To Ryan się mną opiekował. To on mnie ostrzegał. Nie chciał, żebym skończyła tak, jak on. Kiedy jego zabrakło, nie widziałam sensu w tym, żeby żyć. Mógłbyś powiedzieć, że nie byłam sama. Ale rodzicom przecież nie zwierzę się ze swoich problemów. A oprócz nich miałam tylko Austina i jego kumpli. Sam przyznaj, że to nie najlepsze towarzystwo. To oni mnie w to wciągnęli. Wtedy było mi wszystko jedno. Nic nie miało znaczenia, dopóki nie poszłam do liceum. Tam poznałam chłopaków, a przede wszystkim Jake'a. Dzięki nim przestałam brać, uwolniłam się od tego wszystkiego. Uwolniłam się od Austina...
-Czujesz coś do Jake'a? - spytałem po chwili.
-Jest moim najlepszym przyjacielem. Nic więcej. Ja traktuję go jak starszego brata, a on mnie, jak młodszą siostrę, którą musi się opiekować, ponieważ jest ona zbyt głupia, żeby mogła normalnie żyć. Zawsze wpakuje się w jakieś gówno...
-Nawet tak nie mów. - przerwałem jej, przytulając do siebie szatynkę. - Gdyby nie ty, nawet nie próbowałbym skończyć z ćpaniem. - przeczesałem jej długie włosy, odrzucając je do tyłu.
-Do niczego się nie nadaję! Zawsze wszystko muszę spieprzyć! Dobrze wiem, że to przeze mnie Ryan nie żyje! Niszczę życie każdemu po kolei! Austin miał rację. Jestem nic nie wartą dziwką i tyle... - wybuchnęła płaczem, krzycząc przez łzy. - Najlepiej, żebym zaćpała się tak, jak Ryan. Przynajmniej dla nikogo nie byłabym problemem. - wychlipała, a jej łzy kapały na pościel. - Wiesz, jak mi jest cholernie ciężko? Codziennie mam ochotę wciągnąć chociaż jedną działkę. Codziennie staram się o wszystkim zapomnieć. Codziennie próbuję, ale nie potrafię. Jestem na to zbyt słaba...
Właśnie w tym momencie zrozumiałem, że ona jest na głodzie. Miała nieobecne spojrzenie i była cała roztrzęsiona, nie tylko od płaczu.
-Bree, nie mogę... - pokręciłem przecząco głową. - Nie zrobię ci tego.
-Justin, to ja nie mogę. Nie mogę już tu wytrzymać. Mam wszystkiego dosyć.
-Walczyłaś o to, żeby skończyć z ćpaniem. Nie możesz do tego wrócić. Ja ci na to nie pozwolę. Udowodniłaś, jak silna jesteś. To ja jestem tchórzem, sięgającym po dragi. Ty z tym skończyłaś...
-Muszę wziąć... - wyszeptała, chowając głowę w ramionach.
-Nie możesz. - powiedziałem ostro, a następnie przyciągnąłem do siebie dziewczynę, zamykając ją w uścisku. - Nie możesz do tego wrócić, ponieważ wtedy ja nie będę miał dla kogo walczyć... - pocałowałem ją w główkę, a następnie przytuliłem do swojej klatki piersiowej.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Po pierwsze, dziękuję Wam za wyrozumiałość. 
I chociaż w ogóle nie planowałam tego rozdziału, podoba mi się. Zauważyliście, że Bree i Justin nawet nie wyszli z łóżka...? Hihihi ;)
Matko! Czy Wy też przeżywałyście tak tę całą sprawę z Justinem i jego aresztowaniem? Ja przez cały dzień się trzęsłam i nie mogłam uspokoić...
A tak w ogóle, to dzisiaj była premiera Believe!!! Ja jadę jutro. Mam wrażenie, że dzisiaj nie zasnę... Normalnie czuję się jak przed koncertem haha ;)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam na mojego aska. Pytajcie, o co chcecie ;)
Kocham Was i do następnego ;-*

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Przepraszam...

Przepraszam, wiem, że zawiodłam. Wiem, że najpierw mówiłam, że rozdział pojawi się dzisiaj, potem mówiłam, że jutro. Wiem i przepraszam Was za to. Ale zatrzymałam się w miejscu. Czuję, że jeśli napiszę ten rozdział na siłę, całkowicie go spieprzę. Nie potrafiłam go teraz napisać. Ile razy zaczynałam, tyle razy zatrzymywałam się po paru zdaniach.
Mam nadzieję, że zrozumiecie i nie będziecie na mnie źli. Rozdział pojawi się do końca tygodnia, zwłaszcza, że już za parę dni premiera Believe! To na pewno doda mi skrzydeł...
Jeszcze raz przepraszam. Pamiętajcie, że Was kocham i na pewno nie odejdę. Nie chcę po prostu pisać tego na siłę...

wtorek, 14 stycznia 2014

Rozdział 17...

***Oczami Justina***
Obudziłem się bardzo wczesnym rankiem, kiedy na dworze było jeszcze ciemno. Czułem, że kac rozsadza mi czaszkę, co oznaczało, że byłem już prawie trzeźwy. Z poprzedniego wieczoru pamiętałem tylko fragmenty, jakieś przebłyski. Jednak było coś, co zapamiętałem w najdrobniejszych szczegółach. Bajka, którą opowiedziałem Bree na dobranoc. W tym momencie mój wzrok powędrował na drobną istotkę, leżącą zaraz koło mnie. Na moje usta mimowolnie wkradł się szczery uśmiech, kiedy przejechałem wierzchem dłoni po jej policzku. Wyglądała tak słodko i niewinnie, że człowiek nie chciał odrywać od niej wzroku.
Ja nie potrafiłem...
Dziewczyna w dalszym ciągu wtulona była we mnie. Czułem ciepło jej ciała i miarowy, spokojny oddech na klatce piersiowej. Gładziłem ją po włoskach i ramionkach, a moje oczy nie opuszczały jej prześlicznej twarzyczki.
I w tym momencie powróciłem myślami do historii, którą opowiedziałem Bree, a właściwie do części, kiedy dziewczyna już zasnęła. Te wszystkie słowa wyleciały ze mnie tak po prostu. Kiedy mówiłem, czułem ciepło w miejscu, zwanym sercem. Każdy wypowiedziany wyraz był szczery. I chociaż sam w to nie mogłem uwierzyć, właśnie taka była prawda.
To ona otworzyła mi oczy i pozwoliła oglądać świat z innej perspektywy. To dzięki niej poczułem, że mam serce. I co najważniejsze, zrozumiałem, że w tym sercu jest miejsce.
Miejsce dla Bree...
Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, ponieważ nigdy wcześniej nie czułem się tak jak teraz. Nigdy nie czułem się na prawdę szczęśliwy. A teraz, wystarczyło, że popatrzyłem na jej piękny uśmiech, na jej roześmiane oczy.
Kurwa! Nie miałem pojęcia, co mam zrobić! Kiedy teraz leżałem, podparty na jednym łokciu, i patrzyłem na Bree czułem, że... nie potrzeba mi niczego innego. Nie mam pojęcia, kiedy zdążyłem się tak zmienić. To, jaki wpływ na mnie ma ten dzidziuś, śpiący obok mnie, doprowadzało mnie do szaleństwa. Ja po prostu nie potrafiłem przestać o niej myśleć, zająć umysłu czymś innym.
To nienormalne, ale... boję się jej. Boję się piętnastolatki. Boję się tego, co ona może ze mną zrobić. Boję się tego, co ja zrobię...
To wszystko spadło na mnie dzisiaj w nocy. Dopiero teraz to zrozumiałem i przyjąłem do wiadomości...
Wyplątałem się ostrożnie z objęć szatynki i podszedłem do okna, za którym widać było jedynie ciemność. Wpatrywałem się w lekko pochylające się drzewa, słabe światło ulicznych lamp oraz falującą wodę w basenie. Byłem jakby w innym świecie, gdzie biłem się z własnymi myślami. Nie liczyło się dla mnie kto, co i jak. Była tylko ona.
I właśnie w tym momencie podjąłem jedną z  najważniejszych decyzji w swoim życiu...
Podszedłem do śpiącej Bree i ukucnąłem po jej stronie, obok łóżka. Pogładziłem ją delikatnie po policzku i po ramieniu.
-Bree... - szepnąłem jej do ucha, lecz dziewczyna w żaden sposób nie zareagowała. - Bree... - ponowiłem próbę, całując ją delikatnie w czółko. Szatynka jedynie przewróciła się na drugi bok, przez co z moich ust uciekł cichy chichot.
Wsunąłem ręce pod kołdrę, a następnie zacząłem wkładać je pod koszulkę, którą dziewczyna miała na sobie. Moje dłonie wylądowały na jej idealnie płaskim brzuchu.
-Bree, obudź się, bo pójdę jeszcze dalej. - mruknąłem, wywracając oczami.
-Nawet nie próbuj. - odparła, przez co na moich ustach zagościł mały uśmiech.
Dziewczyna otworzyła oczy, mrugając nimi parę razy. Jej wzrok padł na mnie. Posłała mi delikatny uśmiech, siadając po turecku na łóżku. Założyłem kosmyk jej włosów za ucho, podziwiając anioła przede mną.
-Jesteś w miarę trzeźwa? - spytałem z cichym chichotem.
-Myślę, że tak... - złapała się za głowę pocierając swoje skronie.
-A możesz iść ze mną na chwilę na dwór? Tu jest za gorąco. - mruknąłem cicho, podając jej rękę.
Bree z lekkim zdziwieniem na twarzy złapała ją i wstała z łóżka. Założyłem na siebie dresy, obserwując uważnie szatynkę. Obciągnęła trochę moją koszulkę, którą miała na sobie, zakrywając swój śliczny tyłeczek. Zaśmiałem się pod nosem, zdobywając od szatynki mrożące spojrzenie. Zeszliśmy po schodach do salonu, gdzie na kanapie leżał Brian. Po cichu udaliśmy się do kuchni. Wyjąłem z szafki tabletki przeciwbólowe, a następnie napełniłem dwie szklanki wodą. Podałem dziewczynie lek, sam popijając swoją tabletkę.
Już po chwili kierowaliśmy się w stronę wyjścia na taras. Otworzyłem przed szatynką szklane drzwi, przepuszczając ją pierwszą. Przeszliśmy parę metrów, aż w końcu zatrzymałem się, co zaraz po mnie uczyniła Bree, spoglądając na mnie pytająco.
-Chcę ci coś powiedzieć. Postanowiłem coś i sądzę, że chciałabyś o tym wiedzieć... - zacząłem, nabierając głęboko powietrze.
-Słucham. - posłała mi zachęcający uśmiech.
Ostatni raz spojrzałem na jasno świecący księżyc, wypuszczając z płuc powietrze.
-Chcę przestać ćpać... - wyrzuciłem na jednym tchu.
Obserwowałem jak jej mina zmienia się z każdą sekundą.
-Na - na pra - na prawdę? - wydukała w końcu, spoglądając na mnie z nadzieją w oczach.
-Tak. - przytaknąłem, nie odrywając wzroku od jej tęczówek.
W tym momencie dziewczyna rzuciła mi się na szyję, stając na palcach. Objąłem jej ciało ramionami, podpierając brodę na ramieniu szatynki.Gładziłem ją delikatnie po pleckach, składając pojedyncze pocałunki na jej ramieniu oraz szyi.
-Mówisz serio? - spytała po raz kolejny, obejmując moją twarz dłońmi.
-Tak. - odparłem przez śmiech. - Chcę skończyć z ćpaniem. - powtórzyłem.
Dziewczyna ponownie stanęła na palcach i, zarzucając mi ręce na szyję, zatopiła twarz w zagłębieniu mojej szyi.
-Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy... - wyszeptała mi do ucha, a przez moje ciało przeszły przyjemne dreszcze.
-Muszę spróbować i wierzę, że mi się uda. - wychrypiałem, mocniej wtulając w siebie ciało szatynki.
-Ja też w ciebie wierzę, Justin. - mruknęła prosto w moje usta, bawiąc się moimi włosami. - Nie masz pojęcia, jak się cieszę. - dodała, a ja zauważyłem, że w jej oczach zbierają się pierwsze łzy.
-Ale ty nie masz płakać. - zagroziłem, całując ją w czółko.
-Dobrze. - odparła szybko, ścierając z policzków pojedyncze łzy.
-Przepraszam, Bree... - mruknąłem cicho, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi.
-Za co? - spytała, układając głowę na mojej klatce piersiowej.
-Za wszystko, skarbie...
Trwaliśmy w takiej pozycji jeszcze przez jakiś czas. To dziwne, ale czułem, że nie brakuje mi niczego więcej. Nagle nawet odeszła mi ochota na wciągnięcie paru działek. Trzymałem w objęciach Bree, a to było o wiele ważniejsze...
-Pomożesz mi? - spytałem, patrząc prosto w jej oczy.
-Tak, Justin. Zrobię wszystko, żeby ci się udało... - odparła, posyłając mi delikatny uśmiech.
-Wiesz, że teraz ty będziesz musiała zastąpić mi narkotyki? - uniosłem jedną brew, uśmiechając się łobuzersko.
-Jestem gotowa. - odparła dumnie, po chwili chichocząc pod nosem.
-Jesteś gotowa znosić moje ciągłe zmiany nastrojów? - dopytywałem dalej, układając rękę na talii dziewczyny.
-Jestem gotowa. - odpowiedziała nieco poważniej, jednak nadal na jej ustach widniał uśmiech.
-A jak stracę nad sobą kontrolę? - ułożyłem na jej drobniutkiej talii drugą dłoń, przyciągając ją do siebie.
-Dopóki będziesz to robił ze względu na narkotyki, ja cię zrozumiem. - odparła, posyłając mi znaczące spojrzenie.
-A obiecasz, że przy mnie zostaniesz? - dopiero po chwili zrozumiałem, że moje myśli wypowiedziałem na głos.
-Obiecuję, Justin... - mruknęła, a następnie delikatnie musnęła moje wargi.
Chwilę później ponownie oparłem czoło o ramię szatynki, czując, jak dziewczyna sunie delikatnie dłońmi po moich nagich plecach. Owinąłem ciasno ramiona wokół jej pasa, przytulając ją do siebie.
-Justin... - wydusiła po chwili. - Zgnieciesz mnie...
Z moich ust uciekł cichy chichot, kiedy poluzowałem uścisk wokół kruchego ciałka Bree.
-A teraz ja muszę cię o coś spytać. Skąd ta nagła zmiana? - spojrzała mi prosto w oczy, a ja starałem się unikać jej spojrzenia jak tylko mogłem. - Justin, spójrz na mnie. - położyła mi dłoń na policzku, odwracając moją głowę w swoją stronę. - Jeszcze wczoraj ćpałeś, a teraz mówisz, że chcesz z tym skończyć. Coś się stało? - spytała, gładząc mnie po policzku.
Wiecie, co czułem w tym momencie? Miałem ochotę najnormalniej w świecie się rozpłakać. Wtulić się w nią i nigdy nie puścić. Zamknąć ją w swoich objęciach i wyszeptać do ucha, jak wiele dla mnie znaczy. Dziękować jej za to, ile dla mnie robi, jak się poświęca. Przepraszać za wszystko, co jej zrobiłem. I w końcu prosić ją o to, aby nigdy nie odeszła...
-Kiedyś się dowiesz, kotuś... - odparłem, a następnie delikatnie złapałem ją za nadgarstek i, podnosząc go do swoich ust, zacząłem składać na rozcięciach delikatne pocałunki.
-Cholernie trudno jest z ciebie cokolwiek wyczytać. - mruknęła po chwili, układając ręce na biodrach.
-Z ciebie jeszcze trudniej. Uwierz mi. - posłałem jej znaczący uśmiech.
Spostrzegłem stojącą na tarasie butelkę whisky. Podszedłem do stolika i podniosłem ją, wracając do stojącej kawałek dalej Bree.
-Musimy to uczcić. - podałem piętnastolatce butelkę z uśmiechem na ustach.
Dziewczyna przechyliła butelkę, biorąc z niej kilka łyków, a następnie oddała mi przedmiot. Zrobiłem to samo, co Bree, tylko że ja wlałem w siebie dwa razy więcej alkoholu. Postawiłem butelkę na ziemi, oblizując powoli wargi.
-Chłopaki wstaną jutro z kacem, a my nadal będziemy pijani... - zachichotałem pod nosem, czym od razu zaraziłem szatynkę.
Wziąłem kolejne parę łyków z butelki, siadając nad brzegiem basenu. Chwilę później Bree usiadła obok mnie, zginając nogi w kolanach.
-Teraz twoja kolej. - rzuciłem do niej, a następnie ułożyłem ręce na jej klatce piersiowej, delikatnie ją popychając. - Proszę bardzo. Już, kładziemy się, słonko. - mruknąłem słodko, przyglądając się roześmianej dziewczynie.
Wziąłem do ręki butelkę i przechyliłem ją lekko, wlewając alkohol do ust szatynki. Wypiłem kolejne parę łyków, czując przyjemne pieczenie w gardle. Położyłem się koło niej, układając ręce za głową.
-Wiesz co? - zacząłem, czując, jak szatynka opiera się na łokciu, przyglądając mi się uważnie. - Cieszę się, że umieścili mnie w tym ośrodku. - mruknąłem, wpatrując się w gwiazdy.
-Dzięki temu w końcu przestaniesz brać. - uśmiechnęła się do mnie.
-Nie, Bree. - odparłem, kręcąc przecząco głową. - Cieszę się dlatego, że poznałem ciebie... - spojrzałem prosto w jej śliczne tęczówki.
Dziewczyna posłała mi swój najpiękniejszy uśmiech, muskając delikatnie mój policzek.
Nagle podniosłem się z ziemi, a na moich ustach pojawił się łobuzerski uśmieszek. Czułem, że alkohol który wypiłem wcześniej miesza się z tym, który dołożyłem teraz. Ściągnąłem swoje dresy, zostając jedynie w czerwonych bokserkach.
-Justin, co ty robisz? - Bree wybuchnęła śmiechem, kiedy zaplątałem się w nogawki swoich dresów.
-Idę pływać. - wzruszyłem ramionami, z głośnym krzykiem wskakując do basenu. Wypłynąłem parę chwil później z wielkim uśmiechem na twarzy, przeczesując swoje włosy. - No już. Wskakuj, kicia. - rzuciłem do Bree, siedzącej na brzegu.
-Ale ja nie mam stroju. - mruknęła słodko, zakładając ręce na piersi.
-To będziesz pływać w bieliźnie. No chodź... - przeciągnąłem ostatni wyraz.
-A nie będziesz podglądał? - wydęła dolną wargę, unosząc pytająco brwi.
-Oczywiście, że nie, kotek. Jakbym mógł... - zrobiłem minkę niewiniątka, przez co oboje parsknęliśmy śmiechem.
Dziewczyna spojrzała na mnie, a następnie na butelkę whisky. Wzięła ją do ręki i wypiła parę łyków, a następnie wstała, chwytając za krańce mojej koszulki, którą miała na sobie. Oblizałem powoli wargi, przyglądając się uważnie dziewczynie. Bree zaczęła unosić materiał, odkrywając swoje idealne ciało moim głodnym oczom. Już po chwili ściągnęła koszulkę przez głowę, rzucając ją na moje, leżące na ziemi, dresy. Z głośnym piskiem wskoczyła do wody, wypływając obok mnie. Zaplątałem ramiona wokół jej nagiej talii, przyciągając ją do siebie. Mój wzrok zjechał na jej pełne piersi, a ja poczułem, że mój kolega po raz kolejny daje o sobie znać.
-Powiedziałam ci coś, Justin. - wybełkotała, podnosząc moją głowę. - Oczki mam na górze. - posłała mi słodki uśmiech, stając tak blisko mnie, że częściowo ograniczyła mi widok na jej cycki.
-Oj, kicia... - szepnąłem jej do ucha. - Wiesz dobrze, że ja tego nie kontroluję...
Dziewczyna wyplątała się z moich objęć, a następnie stanęła za mną, wchodząc mi na plecy.
-Chce mi się spać. Jak chcesz pływać, to pływaj, a ja się zdrzemnę. - mruknęła, obejmując moją szyję ramionami. Ułożyła główkę na moim karku, wtulając się we mnie od tyłu. Wsunąłem ręce pod uda szatynki, uśmiechając się pod nosem. Poczułem, jak Bree składa delikatne pocałunki na mojej szyi, ramionach i karku, przez co moje mięśnie się spięły. Z jednej strony jej dotyk mnie uspokaja, a z drugiej cholernie podnieca.
-Rozluźnij się, Justin... - mruknęła, sunąc dłońmi po mojej nagiej klatce piersiowej.
Przymknąłem powieki, relaksując się pod wpływem jej dotyku. Najchętniej nie przerywałbym tego już nigdy.
I w tym momencie przez myśl przeszło mi powiedzenie prawdy. Może lepiej byłoby, gdybym przyznał się, że ją posuwałem. Nie wiem, dlaczego, ale miałem wrażenie, że wszystko prędzej czy później wyjdzie na jaw. Bałem się, że przez to mogę ją stracić, a ja cholernie mocno chciałem, żeby była cały czas przy mnie, żeby cały czas mnie dotykała. Chciałbym 24 godziny na dobę czuć jej usta na swoich. Nie ukrywam również, że ponownie chciałbym w nią wejść, czując to, co wtedy.
Odgoniłem z głowy erotyczne myśli, chociaż było to niesamowicie trudne, zważając na to, że na moich plecach siedziała właśnie prawie naga nastolatka, a moje dłonie znajdowały się niebezpiecznie blisko jej tyłka.
Podpłynąłem do brzegu i oparłem się rękoma o kafelkową podłogę na tarasie. Bree zsunęła się z moich pleców, stając obok mnie. W tym momencie miałem idealną widoczność na jej przepiękne ciało. Różowa, koronkowa bielizna ukazywała wszystkie jej atuty. Stanik idealnie opinał się na pełnych piersiach dziewczyny, przez co oblizałem powoli wargi.
-Czy ty musisz być tak seksowna...? - mruknąłem, okręcając jej ciało tak, że dziewczyna stała tyłem do ściany basenu, a ja napierałem na jej delikatne ciało od przodu. Ułożyłem dłonie na jej biodrach, mocniej zaciskając na nich palce. - Przez ciebie nie potrafię się kontrolować. - warknąłem cicho, w dalszym ciągu skanując jej ciało.
-Zamknij oczy, a będzie ci łatwiej. - zaśmiała się cicho, wyplątując się z moich objęć.
Prychnąłem pod nosem, słysząc jej słowa. Niby jak miałem zamknąć oczy, skoro przede mną stała najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałem?
Moje mięśnie automatycznie się spięły, co nie uszło uwadze Bree. Położyła dłonie na moich ramionach i zaczęła sunąć po nich delikatnie.
-Musisz się odstresować. Jesteś cały spięty... - mruknęła słodko, wpatrując się w mój nagi tors.
-Pamiętasz, jak obiecałaś, że mi pomożesz? - uniosłem jedną brew.
-Tak. - przytaknęła szatynka, wpatrując się prosto we mnie.
-Musisz mnie odstresować, skarbie... - szepnąłem uwodzicielsko.
-Zapomnij, Bieber. - rzuciła od razu, przez co z moich ust uciekł cichy chichot.
-Zrobiłabyś mi masaż, kicia? - przybliżyłem się do niej, oczekując reakcji ze strony Bree.
-W takim razie, chodź na górę. - mruknęła, łapiąc mnie za rękę.
Z uśmiechem na ustach wyszedłem z basenu, otrzepując lekko mokre włosy. Podniosłem z ziemi dresy i założyłem na siebie, a mój wzrok automatycznie wylądował na Bree. Dziewczyna z wdziękiem - pomimo tego, że była wstawiona - wyszła z wody, siadając na skraju basenu, tyłem do mnie.
-Justin, podasz mi koszulkę? - spytała, w czasie kiedy zebrała wszystkie swoje włosy na jedną stronę, próbując pozbyć się z nich wody.
Podniosłem z ziemi czarną bokserkę i udałem się w stronę dziewczyny. Ukucnąłem przy niej i, ostatni raz spoglądając na jej piersi, założyłem koszulkę na lekko zziębnięte ciało Bree. Złapałem dziewczyną za rękę i pomogłem jej wstać, obejmując drobne ciałko w talii. Podparłem brodę na jej ramieniu i, zostawiając pustą już butelkę po whisky, skierowałem nas w stronę drzwi tarasowych. Zacząłem składać na szyi szatynki delikatne pocałunki, przez co z jej ust ciekł cichy chichot.
-Justin, przestań no... - mruknęła, kręcąc lekko głową.
Ja natomiast zacząłem wkładać dłonie pod koszulkę dziewczyny, delektując się jej idealnie gładką skórą na brzuchu. Szatynka odwróciła się przodem do mnie i objęła moje dłonie swoimi malutkimi.
-Rączki przy sobie, Justin. Nie obmacuje się małych dzieci. - mruknęła, czym spowodowała u mnie wybuch śmiechu.
-A duże dzieci? - szepnąłem z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy, ponownie wsuwając ręce pod jej koszulkę, tylko tym razem wylądowały one na pleckach dziewczyny.
Bree zawiesiła mi ręce na szyi, przybliżając się do mnie.
-Dużych dzieci też się nie obmacuje, chyba że one tego chcą. - szepnęła prosto w moje usta, a następnie wyplątała się z moich objęć, kierując się w stronę schodów.
Jeszcze przez chwilę patrzyłem na nią z uśmiechem na twarzy, a następnie sam ruszyłem na górę. Po paru chwilach dotarliśmy do mojej sypialni. Zamknąłem za nami drzwi, a następnie ściągnąłem dresy, rzucając je na oparcie fotela.
-Zabieraj się do roboty, maleńka. - rzuciłem do Bree, na co ta przewróciła jedynie oczami.
-Kładź się. - rozkazała, wskazując ręką na łóżko.
-Z przyjemnością. - położyłem się na brzuchu na materacu, układając ręce pod jednym z policzków.
Dziewczyna podeszła do łóżka, a następnie wdrapała się na nie. Usiadła okrakiem na dolnej części moich pleców, przez co na moich ustach zagościł łobuzerski uśmiech.
-Bree, czy ty coś w ogóle ważysz? - uniosłem jedną brew, spoglądając na nią.
-Całe 45 kilo. - wypięła się dumnie, a ja momentalnie prychnąłem śmiechem.
-Acha, rozumiem. Czyli jedynie 30 kilogramów mniej niż ja. - zaśmiałem się, z powrotem układając głowę na rękach.
-Dobra, a teraz przestań gadać i się rozluźnij. - mruknęła blisko mojego ucha, a przez moje ciało mimowolnie przeszły przyjemne dreszcze.
Przymknąłem powieki i wziąłem głęboki oddech. Poczułem chłodne dłonie Bree na swoich plecach. Sunęła delikatnie opuszkami palców po mojej rozgrzanej skórze, a przez moje ciało ponownie przeszły dreszcze.
-Nie przestawaj, kochanie... - mruknąłem do niej, czując ogarniające mnie odprężenie.
Dziewczyna w dalszym ciągu masowała i sunęła delikatnie po moich plecach. Co jakiś czas kreśliła na nich niewidzialne wzorki.
-Ja pierdole... - mruknąłem pod nosem.
-Justin, mogę się do ciebie przytulić? - spytała słodko, przez co na moich ustach od razu pojawił się szczery uśmiech.
-Nie musisz się pytać, dzidzia... - odparłem, sunąc delikatnie po nagim udzie szatynki.
Odwróciłem się na plecy, nie "zdejmując" z siebie Bree. Dziewczyna ponownie usiadła na mnie, tym razem w okolicach mojego krocza, przez co przygryzłem dolną wargę. Ułożyła główkę na mojej nagiej klatce piersiowej. Objąłem ramionami jej drobne ciałko, wtulając ją w siebie. Gładziłem delikatnie jej plecki, a następnie przeniosłem swoje dłonie na jej włosy. Wplątałem w nie palce, przeczesując co jakiś czas.
I w tym momencie poczułem, że moim szczęściem nie są narkotyki, tylko ona...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Jak obiecałam, dodaję szybciutko.
Cholercia, muszę przyznać, że w ogóle nie planowałam tego rozdziału, ale cholernie mi się podoba.
Czekam na Wasze opinie.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam na mojego aska. Z chęcią odpowiem na Wasze pytania ;-*
Kocham Was i do następnego ;-*

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 16...

Momentalnie oderwaliśmy się od siebie, spoglądając w stronę źródła dźwięku.
-Jack? - odezwaliśmy się w tym samym momencie, spoglądając na siebie pytająco.
-To mój kuzyn. - szatynka wzruszyła ramionami.
-To mój przyjaciel. - odparłem tym samym tonem.
-Tak, miło mi. A teraz może byś się ze mną przywitała, siostrzyczko? - uniósł jedną brew, wpatrując się w Bree. - Chyba, że wolisz obściskiwać się z Bieberem...
Dziewczyna ze śmiechem pokręciła głową, a następnie wyswobodziła się z moich objęć, wychodząc z basenu. Obserwowałem jej idealne ciało, sunąc wzrokiem po każdej jego części. Szatynka wpadła w objęcia swojego kuzyna, zawieszając mu ręce na szyi.
-Tak się za tobą stęskniłam... - mruknęła cicho.
-Ale wyrosłaś. - zaśmiał się cicho. - Ale nadal taka chudziutka. Przerzuć się na kokainę albo jakieś inne gówno, bo w końcu nie zostanie z ciebie nic.
-Od dwóch miesięcy jestem czysta. - odparła z uśmiechem na ustach.
-Udało ci się? - spytał z niedowierzaniem, tak samo, jak ja w parku.
-Dokładnie. - przytaknęła wesoło, lecz już chwilę później objęła twarz kuzyna dłońmi, patrząc mu głęboko w oczy. - A ty nigdy nie trzeźwiejesz, prawda? - posłała mu sceptyczne spojrzenie, prawdopodobnie zauważając rozszerzone źrenice chłopaka.
-Taki już jestem. - wyszczerzył się do niej. - A ty z jednego ćpuna na drugiego się przerzuciłaś, tak? - spojrzał na mnie znacząco, przez co ochlapałem go wodą.
-Spierdalaj. - rzuciłem do niego z rozbawieniem, przez co prychnął śmiechem.
-I jeszcze jedno, Bree. - Jack z powrotem odwrócił się w stronę szatynki. - Śliczny stanik, a to, co jest pod nim jeszcze piękniejsze. - mruknął, a po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Zgadzam się z tobą, Jack! - krzyknąłem do niego, biorąc sporego łyka z butelki whisky.
-Kurwa! Teraz mi to mówisz? - dziewczyna spojrzała na niego, niedowierzając. Zaczęła kierować się w stronę miejsca, w którym leżały nasze koszulki, lecz zdążyła przejść zaledwie parę kroków, kiedy zderzyła się z czyimś ciałem.
-Widzę, że przyszliśmy w samą porę. - Zayn oblizał powoli wargi, mierząc wzrokiem półnagie ciało piętnastolatki.
-Tak, cudowne wyczucie czasu. - mruknęła Bree, zakładając ręce na piersi. - Za chwilę pół miasta zobaczy mnie w samym staniku...
Nagle w ogrodzie pojawił się Brian i Brady przez co z moich ust uciekł cichy chichot.
-Usłyszałem, że rozmawiacie o czyimś staniku, więc od... O kurwa! - urwał nagle, kiedy jego wzrok spotkał Bree. - Cudownie... - na jego ustach momentalnie zagościł wielki uśmiech, kiedy mierzył ciało szatynki.
-Tak, cudownie... Rzeczywiście... - mruknęła szatynka, odchodząc w stronę naszych koszulek, kiedy cała nasza piątka parsknęła śmiechem. - Jasne, śmiejcie się, ale to nie wy paradujecie przed naćpanymi kolesiami w samym staniku. - rzuciła sarkastycznie, przez co kolejny raz chcieliśmy wybuchnąć śmiechem.
-Tylko mi przysługują takie rozrywki. - mruknąłem, dumnie wypinając pierś.
-Wybacz, skarbie, ale pozbyłam się koszulki tylko dlatego, że wrzuciłeś mnie do tego jebanego basenu. - wyrzuciła ręce w powietrze. - Więc teraz, jeśli pozwolisz, pożyczę sobie twoją. - dodała, a następnie podniosła moją czarną koszulkę i założyła ją na siebie.
Wśród nas uniosły się pomruki niezadowolenia, na co Bree jedynie wypięła do nas język.
-Mogłabyś go użyć w przyjemniejszym celu... - mruknął Zayn z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, zdobywając od szatynki niedowierzające spojrzenie.
-No taki sam, jak Bieber... - westchnęła, a ze mnie uciekł kolejny chichot.
-Oj, dzidzia... Nie złość się... - posłałem jej cwaniacki uśmiech. Dziewczyna stanęła centralnie przed miejscem, w którym akurat byłem w wodzie. - Pomogłabyś mi wyjść, kochanie? - wyszczerzyłem się do niej. Szatynka z głośnym westchnieniem przewróciła oczami, podając mi rękę. Już miała pomóc mi wyjść z basenu, kiedy ja przyciągnąłem ją do siebie, sprawiając, że kolejny raz znalazła się obok mnie w wodzie.
-Witam z powrotem. - posłałem jej czarujący uśmiech.
-Ugh... Justin! - pisnęła, a przez cały ogródek przeleciał dźwięk tłumionego śmiechu.
-Nie mogłem się powstrzymać, dzidzia... - wsunąłem rękę pod moją koszulkę, którą miała na sobie.
-Rączki przy sobie... - zatrzepotała słodko rzęsami, a następnie, przepływając obok mnie, skierowała się do wyjścia z basenu.
-Chodź tu, mała. - rzucił Zayn, wyciągając do niej dłoń, którą chwyciła, wychodząc z wody.
-A tobie już nie pomogę. - zmarszczyła brwi, spoglądając na mnie, przez co z moich ust po raz kolejny uciekł cichy chichot.
Wyszedłem z wody, roztrzepując włosy na wszystkie strony. Moi kumple weszli już do środka, natomiast Bree poszła po swoją koszulkę. Przyglądałem jej się i muszę przyznać, że nawet pomimo tego, że miała na sobie moją, o wiele za dużą koszulkę wyglądała cholernie gorąco. Podniosła z ziemi koszulkę, a kiedy zobaczyła, że się jej przyglądam, podeszła do mnie tanecznym krokiem.
-Chciałam ci tylko powiedzieć, że masz mały... a może raczej powinnam powiedzieć duży problem. - zachichotała cicho, a następnie ułożyła dłoń na moim nabrzmiałym kroczu.
-A czyja to wina? - uniosłem lekko brwi, przyciągając ją do siebie.
-Twoja, bo nie potrafisz trzymać łap przy sobie. - odpyskowała, a następnie, puszczając do mnie oczko, udała się do wnętrza domu.
Kurwa, uwielbiam tę dziewczynę...
Wziąłem do ręki butelkę whisky, upijając z niej parę łyków. Aktualnie nic nie zrobiłem z moim "kolegą", ponieważ mam przeczucie, że jeszcze nie raz mi dzisiaj stanie. Wystarczy popatrzeć na jej tyłek, a od razu robi się człowiekowi gorąco...
Wszedłem do salonu, gdzie zastałem Zayna i Jacka siedzących na kanapie oraz Brady'ego i Briana, przygotowujących alkohol.
-Gdzie moja dzidzia...? - wydąłem dolną wargę, rozglądając się w poszukiwaniu szatynki.
Brian i Brady z uśmiechami na ustach wskazali drzwi od łazienki, lecz zanim zdążyłem się tam udać, z pomieszczenia wyszła Bree.
-Pamiętaj, że nie zrobiliśmy jeszcze...
-Tak, wiem! Dzidziusia! - dziewczyna ze śmiechem wyrzuciła ręce w powietrze.
Już po chwili wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Chodź, dam ci jakieś suche ubrania. - złapałem Bree  za rękę i pociągnąłem na górę.
Po chwili dotarliśmy do mojego pokoju, a ja zamknąłem za nami drzwi. Wyjąłem z szafki jakąś bokserkę i, najkrótsze jakie znalazłem, spodenki do koszykówki. Podałem ubrania dziewczynie, która udała się z nimi do łazienki.
-Ależ nie krępuj się, skarbie. Ja zamknę oczki. - wyszczerzyłem się do niej, za co oberwałem poduszką.
-Oczywiście... - rzuciła z ironią, przewracając oczami.
Bree zniknęła za drzwiami łazienki, a ja w ty czasie przebrałem mokre spodenki na suche oraz założyłem koszulkę. Po chwili dziewczyna wyszła z łazienki, przebrana już w moje ubrania. Zmierzyłem wzrokiem jej ciało, zaczynając od szczupłych, pięknie opalonych nóg. Zatrzymałem się na jej górnej połowie, kiedy zorientowałem się, że koszulka, którą jej dałem, odkrywa część stanika dziewczyny, po bokach. Na moje usta niemal natychmiast wkradł się łobuzerski uśmiech.
-I jak ja mam iść tak do domu? Przecież matka mnie zabije. - westchnęła, zakładając ręce na piersi.
-Ale ty nigdzie nie idziesz, dzidzia. Zostajesz tutaj. - wyszczerzyłem się do niej.
-Juuustin... - przeciągnęła, przewracając oczami. - Ale ja nie...
-Możesz, możesz, kochanie. A nawet musisz. Smutno by mi było bez ciebie... - zrobiłem minę szczeniaczka, czym ostatecznie przekonałem Bree. - Pamiętaj,że mamy jeszcze pewne sprawy do dokończenia. - posłałem jej znaczące spojrzenie.
-Boże, człowieku! Nie chcę mieć dzidziusiów, dzieciaczków ani nic z tych rzeczy. - wyrzuciła ręce w powietrze.
-Jesteś tak cholernie seksowna, kiedy się wkurzasz. - mruknąłem, nie odrywając od niej wzroku.
Miałem dopowiedzieć, że zawsze jest seksowna, ale powstrzymałem swój kolejny komentarz.
Zeszliśmy na dół, udając się do salonu.
-Ej, mała! - rzucił kuzyn dziewczyny. - Słyszałaś, że Austina psy zgarnęły? - na mojej twarzy pojawił się głupkowaty uśmieszek.
-Na prawdę? - dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy.
-No tak. - przytaknął chłopak.
-I bardzo mu tak dobrze. - rzuciła szatynka, przeczesując mokre włosy.
-A jesteś pewna, że on cie nie sprzeda? - uniósł pytająco brwi, rozkładając się na kanapie.
Obserwowałem uważnie reakcję Bree, której źrenice powiększyły się dwukrotnie. Zauważyłem również, że wzrok chłopaków spoczął na Bree.
-Nie zrobi mi tego... - wydukała z lekką paniką w głosie.
-Jesteś tego taka pewna? - spytał ponownie, jednak dziewczyna jedynie pociągnęła z frustracją za włosy. - Ale powiem ci, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze. - mruknął ponownie. - Twój ojciec ma go bronić w sądzie...
Bree momentalnie parsknęła śmiechem, zwracając na siebie uwagę.
-Ty sobie ze mnie żartujesz, Jack... - wydukała.
-No właśnie nie. - odparł z poważnym wyrazem twarzy.
-Przecież mój ojciec go nienawidzi...
-Zaraz, zaraz... Wy mówicie o TYM Austinie? - spytał po chwili Zayn.
-Tsa. - mruknął Jack, przewracając oczami.
-Widziałem, że ktoś mu nieźle mordę obił. - zaśmiał się Brian.
Momentalnie parsknąłem śmiechem. Bree podeszła bliżej mnie, a ja objąłem ją ramieniem.
-No nie gadaj, że to ty. - Zayn pokręcił z rozbawieniem głową.
Wyszczerzyłem się do niego, przytulając do siebie dzidzię.
-A co mała ma z nim wspólnego? - skinął głową na Bree.
Dziewczyna westchnęła głośno, a ja zacząłem gładzić jej skórę pod koszulką.
-Chodziłam z nim. - mruknęła cicho. - Ale mnie bił i ogólnie był skurwielem, więc z nim zerwałam... - dodała, a ja automatycznie zacisnąłem pięści.
-Czyli to ty jesteś tą laską, o której cały czas mówi... - Zayn pokiwał głową.
Chłopaki wpatrywali się w nią jeszcze przez chwilę, aż w końcu powrócili do swoich zajęć.
-Proszę. - Brady wręczył szatynce drinka, za co podziękowała mu lekkim uśmiechem, upijając jeden łyk z przeźroczystej szklanki.
Wziąłem do ręki butelkę z whisky i przechyliłem ją tak, że bursztynowy alkohol wlał się do mojego spragnionego gardła. Bree razem z kuzynem usiedli na kanapie i zaczęli rozmowę, natomiast ja poczułem uścisk na prawym ramieniu. Zostałem pociągnięty przez Zayna i Brady'ego w głąb korytarza.
-Co jest, kurwa? - wyrwałem się, poprawiając koszulkę.
-Mamy dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. - zaczął brunet, opierając się o ścianę. Na jego ustach widniał łobuzerski uśmieszek, przez co zmarszczyłem lekko brwi.
-A więc słucham. - mruknąłem, zakładając ręce na piersi.
Chłopaki wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
-Co byś powiedział na to, żeby nakręcić jakiś porno filmik z tą twoją laleczką. - skinął głowę w stronę Bree.
Przenosiłem wzrok to na niego, to na nią z kamiennym wyrazem twarzy.
-Chcesz z piętnastolatki zrobić pustą porno lalkę? - uniosłem jedną brew, przyglądając mu się uważnie.
-Laska ma idealne warunki. Wiesz, co mam na myśli. -posłał mi znaczące spojrzenie, przenosząc wzrok na dziewczynę. Spojrzałem tam, gdzie on, mierząc wzrokiem ciało Bree.
-No z tym się z tobą zgodzę. - mruknąłem cicho.
-Wystarczy, że ją upijesz, a potem już wszystko pójdzie łatwo, prosto i przyjemnie. - zaśmiał się cicho.
-Pojebało was... - rzuciłem, kręcąc przy tym głową.
-Nie no, stary. Mówię poważnie. Najpierw ją nagramy, a potem znowu będziesz mógł się z nią zabawić. Same korzyści. - wzruszył ramionami, śmiejąc się pod nosem.
-Zapomnij... - mruknąłem, chociaż, nie powiem, propozycja zabawienia się z Bree mocno zadziałała na moją wyobraźnię.
-Kurwa, facet. Co jest z tobą nie tak? - Brady wyrzucił ręce w powietrze. - Zmieniłeś orientację czy co?
Parsknąłem śmiechem, opierając się o ścianę.
-Czy jakbym został gejem, stawałby mi za każdym razem, kiedy ją widzę? - wskazałem na mojego dzidziusia.
Chłopaki wybuchnęli śmiechem, klepiąc mnie po plecach.
-To w takim razie nie mam pojęcia, dlaczego nie chcesz z niej zrobić porno laleczki. Zrobiłaby karierę...
-Dobra, stary. Zamknij mordę. - rzuciłem, przewracając oczami.
-Wyluzuj. Ja chcę się tylko zabawić. Nic do niej nie mam. - uniósł ręce w obronnym geście. - A ty się nad tym poważnie zastanów. - wskazał na mnie.
-Nie zrobię jej tego. - mruknąłem spuszczając wzrok.
-Ale nic ci nie przeszkodziło, kiedy chciałeś ją przelecieć, co? - uniósł kpiąco brwi. - Ciekawe, co by zrobiła, gdyby się dowiedziała...
-Kurwa, nie zrobisz mi tego... - spojrzałem na kumpla niepewnie.
-Jesteś tego taki pewien? - chłopak wyciągnął z kieszeni telefon. Przyglądałem mu się uważnie, kiedy przeglądał w nim coś. - A co powiesz na to? - z cwaniackim uśmiechem na twarzy podał mi komórkę.
Na wyświetlaczu widniało zdjęcie moje i Bree. Dziewczyna siedziała na mnie okrakiem, a ja trzymałem jedną dłoń w okolicach jej tyłka, a drugą odpinałem zapięcie od sukienki szatynki. Zdjęcie zostało zrobione u mnie w salonie, w tym dniu, kiedy przespałem się z Bree.
-Myślałem, że jesteśmy kumplami. - warknąłem, podnosząc wzrok na Zayna.
-Bo jesteśmy, ale w tym momencie w ogóle cię nie poznaję, stary. Wiesz dobrze, że takie młode podniecają najbardziej, a ty nam tu mówisz, że jej tego nie zrobisz. Kurwa, ty dobrze się czujesz?
-Ja pierdole. - przewróciłem oczami. - To, że nie chcę zrobić z piętnastolatki dziwki nie oznacza, że coś jest ze mną nie tak, okey?
-Ale nikt ci nie każe robić z niej dziwki. Upijesz ją, a ona nie będzie nawet tego wszystkiego pamiętać. Kurwa, stary. Wyobrażasz sobie oglądać później taki filmik?
Nic nie odpowiedziałem, tylko myślałem. Zastanawiałem się nad tym wszystkim. Właściwie i tak niczego by nie pamiętała. Ale z drugiej strony, nie mogę jej tego zrobić. Wiem, że ona mi ufa, a ja nie mogę jej zranić.
-Nie, stary. Znajdź sobie jakąś inną panienkę do swoich zboczonych filmików. - mruknąłem w końcu.
-Twoja strata, facet. - uniósł ręce. - Ale powiem ci coś jeszcze i radzę ci się poważnie nad tym zastanowić. - przybliżył się do mnie, kładąc mi rękę na ramieniu. - Jeszcze tydzień temu przyjąłbyś tę propozycję z uśmiechem na ustach i nie zastanawiałbyś się ani chwili. Chyba jednak coś się zmieniło, stary... - posłał mi lekki uśmiech, odchodząc razem z Bradym. - I nie martw się. Nie pokażę jej tego...
***
-Dobra, co oglądamy? - spytał Jack, przeglądając płyty Justina.
-Coś straaasznego... - Brian zrobił przerażającą minę, przez co wszyscy parsknęli śmiechem. Całe towarzystwo było już lekko wstawione, przez co bardziej roześmiane.
-A nasza księżniczka nie będzie się bała? - Brady uniósł pytająco brwi, sunąc dłonią po nagim udzie szatynki.
-Nigdy! - odparła, biorąc do ręki poduszkę. Wtuliła się w nią, siadając na swoich stopach.
-W takim razie włączam Resident Evil. - poinformował Jack, wkładając płytę do odtwarzacza.
Bieber zajął miejsce obok Bree, układając jej rękę na ramieniu. Odgrodził tym samym Brady'ego od dziewczyny.
-Bieber, no... Podzieliłbyś się... - mruknął Zayn, siadając po drugiej stronie piętnastolatki. - Mieć taką dziewczynkę tylko dla siebie...
-Spierdalaj. - odparł Justin z lekkim uśmieszkiem.
-Ej, chłopcy. Przestańcie gadać bo nic nie słyszę. - mruknęła dziewczyna, niczym rozkapryszone dziecko, czym rozśmieszyła starszych chłopaków.
-Spokojnie, laleczko. Już się zamykam. - rzucił Zayn, a jego wzrok automatycznie zjeżdżał na pełne piersi piętnastolatki.
-Ej, nie gap się na mnie. - mruknęła wstawiona dziewczyna, uderzając go lekko w ramię.
Przeniosła wzrok na telewizor, starając się skupić na jednym ze swoich ulubionych filmów. Nie wiedziała jednak, że wzrok chłopaków - z wyjątkiem jej kuzyna - skupiony był na niej.
W pokoju nie brakowało alkoholu. Chłopaki z każdą chwilą wypijali kolejne kieliszki wódki, a Bree sączyła swoje drinki, które dostawiali jej kumple Justina.
-Boję się... - Justin wydął dolną wargę, udając przerażonego dzieciaka.
-To chodź tu do mnie. - mruknęła szatynka, przytulając do siebie chłopaka.
Bieber z uśmiechem na ustach ułożył głowę na klatce piersiowej dziewczyny, wtulając się w nią jak w matkę. - Nie bój się. - Bree głaskała go po plecach, śmiejąc się pod nosem.
-Dobra, ludzie! Mam pomysł! - rzucił nagle Zayn, przez co wszystkie pary oczu wylądowały na nim. - Gramy w butelkę, na rozbieranego. - poruszył znacząco brwiami, spoglądając ukradkiem na Bree.
W jego głowie pojawiły się obrazy chociażby półnagiej szatynki, a na usta wkradł się łobuzerski uśmiech.
-Dla mnie może być. - wybełkotał Brian, a pozostali, oprócz Bree, przytaknęli mu.
-Mała, co z tobą? - Brady wcisnął się pomiędzy dziewczynę, a Justina, układając dłoń na jej biodrze.
-Ja nie gram. Jak chcecie, to się rozbierajcie, a ja sobie popatrzę. - wybełkotała, odsuwając się lekko od Brady'ego, jednak już po chwili poczuła dłonie innej osoby na swojej talii, obejmujące ją od tyłu.
-Bez ciebie nie będzie zabawy. - Zayn mruknął jej do ucha. 
W czasie, kiedy brunet obejmował od tyłu niekontaktującą szatynkę, Brady położył dłoń na jej kolanie, sunąc nią coraz wyżej.
-Spieprzaj stąd, kurwa. - rzucił Bieber, odpychając kumpla od dziewczyny. Jeśli byłby trzeźwy, z pewnością zareagowałby szybciej, jednak w obecnym stanie nie potrafił tego zrobić.
-My sobie zagramy w rozbieranego w nocy, prawda kotku? - ostatnią część zdania wyszeptał do jej ucha.
-Chciałbyś, Justin... - wybełkotała, opierając się o jego ramię.
***
Godzinę później wszyscy byli już porządnie pijani. Śmiali się z każdego wypowiedzianego, a może raczej wybełkotanego słowa, chociaż i tak nic z tego nie rozumieli. W domu Justina panowała bardzo radosna atmosfera, przez alkohol, który pochłonęli w dużych ilościach.
Bree, chociaż jeszcze parę godzin temu przyrzekała sobie, że się nie upije, teraz nie ustałaby bez pomocy któregoś z chłopaków. Nie kontaktowała, a powieki same jej się zamykały, chociaż nie była zmęczona.
Głowa Justina spoczywała na kolanach Bree, kiedy on bawił się włosami dziewczyny, patrząc prosto w jej czekoladowe tęczówki. Na jego ustach widniał głupkowaty uśmiech, czyli taki, który tworzy się po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu.
-Bree, słonko ty moje... - wybełkotał, z trudem dobierając odpowiednie słowa.
Dziewczyna zmierzwiła jego włosy, posyłając mu nieprzytomny uśmiech. Szatyn uniósł lekko koszulkę, która miała na sobie Bree, a następnie zaczął składać delikatne pocałunki na jej brzuchu.
-Justin, to łaskocze... - zachichotała dziewczyna, próbując odsunąć od siebie Biebera, jednak bez skutku. - Jus - Justin... - zdołała wydusić przez śmiech. - Przestań.
Chłopak uniósł się lekko, zbliżając swoją twarz do jej.
-A co będę z tego miał, laleczko? - wybełkotał, po chwili ponownie parskając śmiechem.
-Słodki uśmiech niegrzecznej dziewczynki. - wyszczerzyła się do niego, powodując wybuch śmiechu wśród Justina i jego kumpli.
-Wolałbym dostać tę niegrzeczną dziewczynkę. - mruknął jej seksownie do ucha, układając szatynkę na oparciu kanapy.
Klękając na sofie, zaczął składać mokre pocałunki na jej szyi i dekolcie. Bree wplątała palce we włosy chłopaka, przeczesując je z tyłu głowy. Wsunął dłonie pod jej plecy, aby przybliżyć do siebie piętnastolatkę.
Nagle przerwało im głośne pukanie do drzwi. Zayn poszedł otworzyć, natomiast Justin nadal zabawiał się z Bree.
- Witam panów. - wybełkotał Zayn, widząc w drzwiach dwóch, dwudziestoparoletnich policjantów.
-Co tu się dzieje? - spytał jeden z nich, zaglądając do wnętrza domu.
-Nic wielkiego. - mruknął nieprzytomnie brunet. - Siedzimy sobie, gramy w karty, popijamy herbatkę... - Brady, stojący obok Zayna momentalnie parsknął śmiechem.
Policjanci, przewracając oczami, weszli do środka, udając się do salonu. Kiedy zauważyli szatyna, obmacującego dziewczynę, wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
-Zapomnieliście jeszcze dodać, że zabawiacie się z nieletnią. - przeniósł wzrok z powrotem na Zayna. - Ile koleżanka ma lat? - spytał, unosząc wysoko brwi.
-Osiemnaście, oczywiście. - wyśpiewał brunet, mierząc wzrokiem szatynkę.
-Kochanie, rodzice wiedzą, czym ty się zajmujesz, kiedy cię w domu nie ma? - odezwał się drugi z policjantów, odwracając się w stronę Bree. - Zobacz, ich jest pięciu do obsłużenia, a nas tylko dwóch. Z nami pójdzie ci szybciej. - on i jego współpracownik zaśmiali się cicho, wpatrując się w Bree.
-A czy ja, kurwa, wyglądam na dziwkę? - wybełkotała dziewczyna, patrząc na nich nieprzytomnie.
-A może nią nie jesteś, co kochanie? - pierwszy z policjantów zaśmiał się kpiąco, zakładając ręce na piersi.
Bree jedynie uniosła prawą rękę i pozdrowiła policjantów środkowym palcem. Justin i jego kumple parsknęli śmiechem, a dwaj mężczyźni pokręcili głową z lekkim rozbawieniem.
-W takim razie życzę udanej zabawy. - powiedział jeden z nich, a następnie udali się do wyjścia z domu...
***
Po jakimś czasie Bree i Justin udali się na górę, do sypialni chłopaka. Szatyn zamknął za nimi drzwi, a następnie podszedł do fotela i zostawił na nim swoje spodenki oraz koszulkę. Rozłożył się na łóżku, w dalszym ciągu utrzymując swój głupkowaty uśmiech. Jego wzrok zatrzymał się na Bree. Dziewczyna właśnie zahaczyła palce na gumce spodenek koszykarskich Justina, które miała na sobie. Zaczęła je ściągać, po chwili odkładając ubranie na fotel. Justin nabrał głęboko powietrza, wpatrując się w tyłek dziewczyny, okryty jedynie różową, koronkową bielizną. Przełknął głośno ślinę, przeczesując palcami swoje gęste włosy. Poprawił się na swoim miejscu, czując, jak jego "kolega" zaczyna wariować.
-Boże... - mruknął niewyraźnie. - Co ty ze mną robisz... - dodał, nie odrywając wzroku od ciała Bree.
-Przecież ja nic nie robię. - odparła, bełkocząc.
-Zdziwiłabyś się, maleńka. - pokręcił lekko głową, wskazując na swojego nabrzmiałego członka.
Dziewczyna zrobiła minę niewiniątka, siadając obok szatyna. Ułożyła dłoń na jego przyrodzeniu, sunąc po nim przez bokserki. Z ust chłopaka uciekło dość głośne przekleństwo.
-Spokojnie... - mruknęła dziewczyna.
-Nie pomagasz mi tym, słonko... - wydusił, czując narastające w nim podniecenie.
-Oj... - posłała mu swój słodki uśmiech, a następnie wdrapała się dalej na łóżko.
Ułożyła się tyłem do Justina, kładąc główkę na dużej, czarnej poduszce. Chłopak z uśmiechem na ustach wysunął kołdrę spod drobnego ciałka Bree, a następnie przykrył nią dziewczynę. Sam położył się obok piętnastolatki, obejmując jej ciało ramieniem. Pocałował ją delikatnie w policzek, układając głowę na poduszce.
-Dobranoc, dzidzia... - mruknął, po czym zamknął ciężkie powieki.
Minęło kilkanaście minut jednak dziewczyna nie mogła zasnąć. Słyszała koło swojego ucha miarowy oddech szatyna, który nieco ją uspokajał. Przekręcała się z boku na bok, wpatrywała się w sufit, w ścianę, w okno, aż w końcu w idealną twarz, śpiącego obok, chłopaka. Pogładziła go delikatnie po policzku, składając na nim delikatny pocałunek.
Postanowiła zejść na dół i nalać sobie szklankę wody. Miała nadzieję, że to pozwoli jej szybciej zasnąć. Wyplątała się z objęć Justina, stając na swoich nogach. Zachwiała się lekko i, zataczając na boki, udała się w stronę drzwi. Miała na sobie jedynie koronkową bieliznę i czarną bokserkę chłopaka, lecz w tym momencie nie zaprzątała sobie tym głowy.
Dotarła do ostatniego stopnia schodów, schodząc z niego. Przeczesując swoje długie włosy, udała się przez salon do kuchni, zataczając się lekko na boki.
Z jednej strony oczy same jej się zamykały, lecz kiedy kładła się na łóżko, za nic w świecie nie mogła zasnąć.
W tym momencie wzrok trzech chłopaków, siedzących w salonie padł na piętnastolatkę.
-Hej, laleczko. Co cię tu do nas sprowadza? - Brady uniósł pytająco brwi, a na ustach chłopaków pojawiły się łobuzerskie uśmiechy.
-Muszę się tylko napić. - mruknęła Bree, chcąc udać się do kuchni, jednak kumple Justina podnieśli się z kanapy i chwiejnym krokiem podeszli do szatynki.
Brian wziął ze stolika drinka i podał go dziewczynie.
-Właściwie, to miałam na myśli wodę. - wybełkotała, jednak po chwili wzięła od chłopaka alkohol.
Wypiła ze szklanki kilka łyków, czując czyjeś dłonie na swojej talii.
-Może się do nas przyłączysz, księżniczko? - Zayn uśmiechnął się łobuzersko, obejmując szatynkę od tyłu. - Smutno nam tu bez ciebie. - pokierował dziewczynę w stronę kanapy. Usiadł na sofie, sadzając Bree na swoich kolanach. W normalnych warunkach dziewczyna stawiałaby opór, lecz teraz całkowicie nie panowała nad tym, co robi. Była poddana osobom trzecim, którymi, w tym przypadku, okazali się pijani kumple Justina.
-Bieber śpi? - spytał Brian, siadając obok nich.
Dziewczyna lekko przytaknęła głową, a z jej ust wydobyło się ciche ziewnięcie.
Chłopaki wymienili między sobą znaczące spojrzenia, oraz cwaniackie uśmieszki. Cała trójka była porządnie pijana, tak samo jak dziewczyna.
Wykorzystując nieobecność kumpla, Zayn zaczął sunąć dłońmi po całym ciele szatynki. Cholernie podniecało go to, że Bree miała na sobie jedynie koronkową bieliznę oraz bokserkę. Jego ręce dotykały skóry na jej udach i tyłku. Wjeżdżał nimi wyżej, nie omijając piersi dziewczyny.
-Ej, zostaw. - mruknęła nieprzytomnie, odsuwając od siebie nachalne ręce chłopaka.
-Skarbie, nie udawaj takiej cnotki. Bieber mówił, co potrafisz... - w pokoju rozległy się śmiechy.
Do dziewczyny jednak nie docierały słowa, wypowiedziane przez Zayna. W przeciwnym wypadku, już rozrywałaby Justina na strzępy za to, że ją wykorzystał.
W tym czasie brunet cały czas posuwał się o krok do przodu. Jego ręka właśnie wślizgnęła się pod koszulkę, którą Bree miała na sobie.
-Przestań, to łaskocze... - zachichotała cicho, ponownie odsuwając od swojego ciała ręce Zayna.
-Kochanie, nie daj się prosić... - mruknął jej do ucha, zsuwając dłonie na tyłek szatynki.
-Nie, ja nie chce. - Bree zaczęła wiercić się na kolanach brunetach, nieświadomie ocierając się przy tym o krocze chłopaka.
-Ale ja chcę, skarbie. - odparł nieco bardziej agresywnie, układając dziewczynę na kanapie, pomiędzy swoim ciałem, a Bradym.
Bree nie była na tyle trzeźwa, aby po prostu odepchnąć od siebie bruneta, lecz nie była również na tyle pijana, aby mu się oddać. Po prostu nie wiedziała, co się dzieje, była w innym świecie, do którego zaprowadził ją nadmiar alkoholu.
Zayn usiadł na szatynce okrakiem, odpinając pasek od spodni. Zaczął podwijać jej koszulkę, ukazując idealnie płaski brzuch dziewczyny.
Nagle w pokoju pojawił się nieco zaspany Justin. Przeczesał swoje włosy, a następnie przetarł rękoma twarz. Nadal był pijany, jednak część alkoholu wyparowało z jego krwi, kiedy zobaczył swojego kumpla na Bree. Wiedząc, że dziewczyna była mocno pijana i nie docierały do niej jakiekolwiek słowa, podszedł do kumpla i uderzył go z pięści w szczękę. Chłopak opadł na kanapę obok, wycierając krew z rozciętej wargi.
-Kurwa, stary. Ogarnij się. - rzucił do Justina, wyrzucając ręce w powietrze.
-Czy ciebie pojebało? - szatyn wysyczał do niego, zaciskając pięści na jego koszulce.
-Ja pierdole! Co jest z tobą!? Masz w łóżku półnagą dziwkę i nic z tym nie robisz!? Kurwa, stary! Co się z tobą dzieje!? - wykrzyczał Zayn.
-Nie nazywaj jej tak. - warknął szatyn, zbliżając swoją twarz do jego.
-Bo co mi, kurwa, zrobisz!? - brunet odepchnął od siebie Justina. - Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało, kiedy chciałeś ją przelecieć!
-Zamknij mordę. - warknął Bieber, nieco głośniej, niż poprzednio.
-Kurwa, Bieber! Zachowujesz się jak jakaś pierdolona panienka! Od kiedy obchodzi cię to czy pieprzę jakąś małolatę czy nie!?
Justin w jednej chwili złapał chłopaka z koszulkę, a następnie zadał cios z pięści w brzuch. Zayn oddał mu ciosem w szczękę. Kolejny raz mieli do siebie doskoczyć, jednak przerwał im cichy odgłos kroków.
-Chłopaki, koniec tego. - wybełkotała Bree, stając pomiędzy nimi. - Żaden z was nie będzie mnie pieprzyć, więc odpuśćcie już sobie. - mruknęła, a następnie, chwiejnym krokiem, udała się w stronę schodów.
Justin ostatni raz popchnął Zayna, a następnie poszedł za Bree. Objął ją ramionami w talii, prowadząc na górę. Wszyscy dobrze wiedzieli, że nic nie będą pamiętać z tej nocy, więc ich dobre relacje nie pogorszą się przez jedną kłótnię.
Weszli do sypialni szatyna, a chłopak zamknął za nimi drzwi.
***Oczami Justina***
-Masz jakieś proszki nasenne? - spytała, siadając po turecku na łóżku.
-Opowiem ci bajkę, dzidzia. - mruknąłem, podchodząc do niej. Z moich ust uciekł cichy chichot, kiedy patrzyłem na kompletnie niekontaktującą Bree. Wyglądała i zachowywała się tak cholernie słodko, kiedy była pijana, że nie sposób było się nie uśmiechnąć.
-Ale musisz się położyć, kochanie. - powiedziałem, kucając przy łóżku, od strony Bree. Poprawiłem jej poduszkę, a następnie przykryłem jej ciałko kołdrą. Cmoknąłem ją w czubek nosa, a następnie sam wszedłem na łóżko, kładąc się pod kołdrą koło dziewczyny.
-To teraz mogę opowiadać. - mruknąłem, owijając ramię wokół jej talii.
-Słucham. - odparła, ziewając cicho. Ułożyła dłonie na mojej nagiej klatce piersiowej, sunąc opuszkami palców po moich mięśniach.
-A więc bardzo, bardzo dawno temu, czyli jakoś przed trzema tygodniami, pewna dziewczyna przyszła do miejsca, zwanego ośrodkiem uzależnień. - zacząłem, a na moich ustach automatycznie pojawił się uśmiech.
-Już mi się podoba. - mruknęła słodko. - Opowiadaj dalej.
-W tym ośrodku przebywał pewien chłopak który był zwykłym hujem.
-Justin... - syknęła cicho. - Nie przeklinaj przy dziecku...
Zachichotałem pod nosem, głaszcząc dziewczynę po włosach.
-No więc ten chłopak był... idiotą. Poznali się i od samego początku dobrze się ze sobą dogadywali. Tylko że ten chłopak... - przerwałem nagle, przygryzając dolną wargę.
-Bree, mogę cię o coś spytać? - podparłem się na łokciach po obu stronach jej głowy.
-Oczywiście. - posłała mi lekki uśmiech, bawiąc się moimi włosami.
-Byłaś kiedyś w takiej sytuacji, że cholernie czegoś żałowałaś, a jednocześnie cieszyłaś się, że to zrobiłaś? - spytałem wymijająco.
-Co masz na myśli? - wybełkotała cicho.
Westchnąłem głośno, starając się wymyślić jakiś bardziej obrazowy przykład, który chociaż w niewielkiej części dotrze teraz do Bree.
-Wyobraź sobie, że zjadasz cukierka. - zacząłem, zastanawiając się, skąd u mnie wzięły się takie pomysły. -  Z jednej strony żałujesz tego, bo od cukierków zepsują ci się zęby, a z drugiej strony jesteś zadowolona, bo ten cukierek był cholernie dobry. - tak, właśnie przez pewną metaforę porównuję Bree do cukierka. - Co byś zrobiła?
Dziewczyna wpatrywała się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Zjadłabym całą paczkę cukierków, a potem poszłabym do dentysty. - posłała mi słodki uśmiech, przez co ja momentalnie parsknąłem śmiechem, opadając na jej kruche ciało.
-A tak bardziej ogólnie? - spytałem, mając nadzieję, że dziewczyna jakoś mi pomoże.
-To zależy czy ten cukierek ma emocje. - oparła, a ja zmarszczyłem lekko brwi, zastanawiając się, do czego zmierza. - Jeśli nie ma, nie masz czego żałować. Jeśli jednak ma, będzie miał żal do ciebie o to, że go zjadłeś. W końcu jego mogło to boleć. - wzruszyła lekko ramionami.
Spuściłem głowę, doskonale rozumiejąc, co chce w ten sposób powiedzieć. W pewnym momencie poczułem, jak Bree siada na łóżku, a następnie obejmuje moją twarz dłońmi.
-Jeśli jednak ten cukierek ma dobre serduszko, to ci wybaczy... - uśmiechnęła się do mnie, co niemal natychmiast odwzajemniłem.
Jej słowa wziąłem sobie głęboko do serca...
-Opowiadaj, bo chcę wiedzieć, co będzie dalej. - ponagliła mnie, posyłając zachęcające spojrzenie.
-A więc ten chłopak zrobił coś, czego nie powinien zrobić i żałował tego, a z drugiej strony nie żałował, ponieważ cholernie mu się to podobało. Dziewczyna i chłopak z każdym dniem zbliżali się do siebie. Chłopak zaczął odkrywać tajemnice dziewczyny, bardziej ją poznawać. - mówiłem dalej, wpatrując się prosto w tęczówki Bree. - Kiedy on był przy niej, czuł się dziwnie, ale pozytywnie. Jakby w jego pozbawionym kolorów życiu zaświecił się maleńki płomyk nadziei. Tym płomykiem była właśnie ona. I pomimo wielu niepowodzeń ona poświęcała się dla niego i chciała mu pomóc, chociaż on na to nie zasłużył... - zauważyłem, że Bree zasnęła, oddychając równo i spokojnie. Wyglądała, jak prawdziwy aniołek. Ze względu na to, że Bree spała, postanowiłem dokończyć moją historię. - Ten chłopak chciał spędzać z dziewczyną coraz więcej czasu. Sam nie wiedział, dlaczego. Po prostu tego potrzebował. Gdy była w jego pobliżu czuł się... lepiej. Inaczej. Przy niej czuł, że ma po co żyć, że ma dla kogo żyć. Przy niej czuł, że nawet gdyby odszedł z tego świata, ta jedna mała osóbka by po nim płakała. Przy niej czuł, że pod żebrami, po lewej stronie, zamiast pustej dziury znajduje się coś, co wszyscy nazywają sercem. Przy niej nie musiał nikogo udawać. Wiedział, że jest dla niej ważny i to, nie wiedzieć czemu, powodowało ciepło rozchodzące się po całym jego ciele. Przy niej czuł, że jest komuś potrzebny, że ktoś by za nim tęsknił. Przy niej mógł pokazać swoje prawdziwe emocje i uczucia, a nie kolorowe maski, zmieniane razem z okolicznościami. Nie chciał, żeby ona kiedykolwiek od niego odeszła. Nie chciał, żeby go zostawiła. Nie chciał jej stracić. Nie potrafił nazwać tego, co nim kierowało. Był jakby w transie. Przy niej nie widział upływającego czasu. Przy niej cieszył się daną chwilą. Nie potrafił nazwać uczucia, które zawładnęło jego sercem, ale wiedział, że jest to coś cholernie silnego. To jakby przyciąganie. Przesunął się jego środek ciężkości. Nagle to nie grawitacja trzymała go przy ziemi, tylko ona. Był gotów zrobić wszystko. Być dla niej wszystkim. Przyjacielem, bratem, opiekunem. Potrzebował jej. Jak tlenu. Jak wody. Wiedział, że bez niej sobie nie poradzi, że bez niej zatrzyma się w miejscu. To dla niej otworzył swoje serce. To dla niej znalazł odpowiedni klucz. To właśnie dla niej chciał spojrzeć na świat inaczej. To dzięki niej chciał dać sobie szansę. Szansę na nowe życie. Życie, które pokazała mu ona. To właśnie dla niej chciał spróbować. To dzięki niej znalazł w sobie tyle odwagi. To ona otworzyła mu drzwi. Odsłoniła oczy. Przy niej widział wszystko inaczej. Wszystko było piękniejsze. Chciał patrzeć na nią godzinami. Podziwiać jej delikatne rysy twarzy, jej uśmiech, jej oczy. Chciał wsłuchiwać się w każde wypowiedziane przez nią słowo. Chciał czuć jej obecność. Chciał, by przy nim była, żeby nigdzie nie odchodziła. Chciał jej powiedzieć, jak wiele dla niego znaczy, jednak nie miał odwagi. To ona wskazała mu właściwą drogę. Pokierowała go. Była jego nadzieją. Czymś, co dawno już stracił. Jego uczucia odrodziły się na nowo. Chciał mieć możliwość wtulić ją w swoje ciało o każdej porze dnia i nocy. Jego myśli nie schodziły na żaden inny temat. Cały czas krążyły wokół niej. I  już wiedział, co zrobi. To dla niej będzie walczył. Bo to, kurwa, przy niej poczuł się naprawdę szczęśliwy... - w tym momencie spod moich powiek zaczęły wypływać słone łzy, których nie potrafiłem zatrzymać. - Co się ze mną dzieje...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
I znowu tak szybciutko. Jakiś długi mi wyszedł ten rozdział... ;)
Możecie mi powiedzieć, dlaczego popłakałam się, kiedy pisałam końcówkę...?
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam na mojego aska:
ask.fm/Paulaaa962
Zapraszam Was na wspaniale zapowiadającego się bloga:
http://livethedreamandlovelife.blogspot.com/#_=_
Kocham Was i do następnego ;-* (który również pojawi się szybciutko ;)

czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział 15...


***Oczami Justina***
Wpatrywałem się w jej rękę z szeroko otwartymi oczami, mając wrażenie, że moja szczęka uderzyła o podłogę. Podtrzymując jej nadgarstki jedną ręką, podciągnąłem rękaw swojej koszulki, przenosząc wzrok ze swojego ramienia na jej. W dalszym ciągu byłem kompletnie oszołomiony tym, co zobaczyłem.
Przypatrywałem się uważnie swoim śladom w okolicach żył, a następnie jej.
-Ty... - zdołałem wydukać, kiedy dziewczyna wyrwała się z mojego uścisku, zsuwając rękawy. Podeszła do krzesła na której leżała jej torba i chwyciła ją, zakładając sobie przez ramię. Skierowała się w stronę drzwi i dopiero wtedy, kiedy położyła swoją maleńką dłoń na klamce, wybudziłem się z mojego stanu osłupienia.
-Nigdzie się nie wybierasz. - mruknąłem, a następnie przerzuciłem jej ciało przez ramię, zanim zdążyłaby opuścić pomieszczenie.
-Justin, kurwa. Puść mnie. Nie żartuję. - warknęła, uderzając swoimi małymi piąstkami o moje plecy.
Nic nie mówiąc, ułożyłem jej drobne ciałko na łóżku. 
-Nigdzie nie idziesz, księżniczko, dopóki mi wszystkiego nie wyjaśnisz. - mruknąłem cicho, powstrzymując ją od wstania.
-Nie mam zamiaru nic ci wyjaśniać. - warknęła ponownie.
Przewróciłem oczami, wzdychając ciężko.
-Sory, ale teraz to ty się zachowujesz, jakbyś była na głodzie. - syknąłem. - A może jesteś, co? - zadrwiłem.
Już po chwili poczułem pieczenie na policzku. Zorientowałem się, że Bree uderzyła mnie w twarz...
-Powiedziałem ci, nie denerwuj mnie, bo...
-Bo co? - zakpiła. - Znowu mnie uderzysz? - zaśmiała się drwiąco. - Uwierz, przyzwyczaiłam się do tego.
Zaszła z łóżka, podchodząc do okna. Oparła się o parapet, spoglądając w przestrzeń przed nią.
-Bree, przepraszam, ale jestem kompletnie zdezorientowany. Czemu nic mi nie powiedziałaś...? - podszedłem do niej i objąłem ramionami od tyłu jej drobniutkie ciałko.
-Miałam się tym chwalić? Tak? - zaszydziła, stając ze mną twarzą w twarz.
-Nie o to chodzi. - mruknąłem cicho. - Po prostu mówię, że możesz mi zaufać.
-Chciałam o tym zapomnieć raz na dobre, a nie ciągle wracać. To... - podniosła rękawy, ukazując mi ślady po wkłuciach. - Przeraża mnie, rozumiesz? Przeraża i przerasta.
-Ale mi mogłaś powiedzieć, Bree. Ja bym cię zrozumiał. - tym razem to ja podwinąłem rękawy, ukazując szatynce swoje żyły.
-Nie podejrzewałeś pewnie, że mamy ze sobą tyle wspólnego. - mruknęła cicho, a następnie wybuchnęła głośnym płaczem. Lekko zdziwiony objąłem jej ciało ramionami, wtulając w siebie dziewczynę. Położyła główkę na mojej klatce piersiowej, a jej łzy moczyły moją koszulkę. Głaskałem ją delikatnie po włosach, starając się dodać dziewczynie otuchy. Skierowałem się w stronę łóżka, siadając na nim, a następnie posadziłem Bree na swoich kolanach, układając dłonie na jej bioderkach.
-Strzelam. Amfetamina. - mruknąłem, patrząc prosto w jej śliczne tęczówki.
-To aż tak widać? - spytała, bawiąc się rąbkiem mojej koszulki.
-Jesteś chudziutka, skarbie. - zaśmiałem się cicho. - Znam się na tym trochę i wiem, co wywołuje takie skutki. - wzruszyłem lekko ramionami. - Kiedy zaczęłaś?
-Jak miałam trzynaście lat. - odparła cicho.
Na mojej twarzy na pewno można było zobaczyć teraz spore zaskoczenie.
-Jejku, jaka dzidzia. - objąłem jej twarz dłońmi, robiąc minkę szczeniaczka.
-Nie jestem dzidzią. - podkreśliła ostatnie słowo, zakładając ręce na piersi.
-Dla mnie jesteś, kicia. - odparłem, uśmiechając się pod nosem. - Między nami jest prawie siedem lat różnicy...
Dobra. Nie wspomnę o tym, że uprawiałem ostry seks z "dzidzią". Boże, w ogóle, jak to brzmi. Zdecydowanie lepiej powiedzieć, że pieprzyłem się z seksowną nastolatką...
-To on ci to dał, prawda? - spojrzałem na nią, odrywając się od swoich myśli. - Twój były?
-Tak. - mruknęła cicho. - Byłam tak cholernie głupia. Mówił, że nie mogę się uzależnić po paru razach. A wiesz, po co mi to dał? - spytała, a ja pokręciłem przecząco głową. - Żeby mnie przelecieć. - odparła, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. - Wiesz, że ja nawet nie pamiętam swojego pierwszego razu? - ułożyła głowę na moim ramieniu, a ja błądziłem dłońmi po jej pleckach.
-To możemy go powtórzyć, a ty sobie wyobrazisz, że będzie to twój pierwszy seks. - mruknąłem jej do ucha z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
-Spieprzaj. - zaśmiała się cicho, uderzając mnie lekko w ramię.
-Pamiętaj, że ja jestem zawsze chętny. - puściłem do niej oczko.
-Zapamiętam to sobie. - mruknęła z rozbawieniem.
-A teraz mów, co było dalej. - zmazałem z twarzy głupkowaty uśmiech napalonego skurwysyna, wpatrując się w Bree.
-Wzięłam parę razy, aż w końcu się uzależniłam i nie mogłam żyć bez amfetaminy.
-Brałaś też coś innego? - uniosłem brwi, czekając na jej kontynuację.
-Było trochę skrętów, parę działek kokainy i... heroina... - spuściła głowę.
-Ostro... - pokiwałem lekko głową, mocniej wtulając ją w siebie. - Aż się dziwię, że nie zauważyłem, że bierzesz.
-Bo nie biorę. - odparła, patrząc mi prosto w oczy, przez co ja zmarszczyłem brwi. - Myślisz, że mogłabym tu przychodzić i mówić ci, żebyś skończył z ćpaniem, kiedy sama bym brała? Przecież to bez sensu.
-Chcesz mi powiedzieć, że przestałaś brać? - spytałem z niedowierzaniem.
-Tak. Jestem czysta od prawie dwóch miesięcy. - wzruszyła lekko ramionami. - Nie licząc tego skręta, którego mi dałeś. - popatrzyła na mnie sceptycznie.
-Przepraszam, dzidzia. Gdybym wiedział wcześniej...
-Serio? Ostatnio dzieciaczku, wczoraj mamusiu, a dzisiaj dzidzia? - westchnęła głośno, przez co z moich ust uciekł cichy chichot.
-Dzidzia nie ulega zmianie. Tak już zostaje. - odparłem z zadowoleniem. - Mój dzidziuś... - złapałem ją za policzki, uśmiechając się, jak babcia do swojego wnuczka.
-Chłopczyku, "dzidziusia" to ty sobie możesz zrobić. Ja jestem dla ciebie za stara. - wypięła mi język, przez co zaśmiałem się po raz kolejny.
-To proponuję, żebyśmy od razu przeszli do momentu, w którym robimy "dzidziusia". - wyszczerzyłem się do niej.
-Wyobraź sobie, że nie mam zamiaru robić sobie "dzidziusia" w wieku piętnastu lat. - mruknęła, kręcąc z rozbawieniem głową.
-To możemy robić "dzidziusia", nie robiąc "dzidziusia". - posłałem jej słodki uśmiech, wyciągając z kieszeni prezerwatywy.
Bree momentalnie parsknęła śmiechem, czym zaraziła również mnie.
-Dobrze, skończmy już o tych "dzidziusiach". - wydukała przez śmiech.
-No właściwie nie przemyślałem tego. "Dzidziuś"... - wskazałem na nią. - Miałby mieć "dzidziusia"? - wskazałem na jej brzuszek. - Trochę nie po kolei...
W tym momencie razem parsknęliśmy śmiechem, nie mogąc się opanować.
Naraz do pokoju weszła Joanna, posyłając nam pytające spojrzenie.
-Co wy tu wyprawiacie? - spytała, uśmiechając się delikatnie.
-Robimy dzidziusia. - ponownie parsknąłem śmiechem. Widziałem, jak z oczu Bree wypływają łzy, oczywiście przez nadmiar śmiechu, przez co kolejny raz parsknąłem, nie mogąc się powstrzymać.
-Bree, czy wszystko w porządku? - spytała, spoglądając na nas podejrzliwie.
-Tak, wszystko dobrze. - odparła od razu. - Po prostu humory nam dzisiaj za bardzo dopisują.
-To się cieszę. Róbcie sobie tego dzieciaczka, czy jak tam go nazwaliście...
-Dzidziusia! - odparliśmy równocześnie, kolejny raz wybuchając śmiechem.
Joanna wyszła, zostawiając nas samych, przez co na moich utach kolejny raz pojawił się łobuzerski uśmieszek.
-To co, zabieramy się do pracy? - mruknąłem cicho. - W końcu "dzidziuś" sam się nie zrobi. Musimy mu trochę pomóc. - posłałem jej znaczące spojrzenie.
-W twoich snach, chłopczyku. - szepnęła mi seksownie do ucha, a następnie zeszła z moich kolan...
***Oczami Bree***
Następnego dnia wstałam dość wcześnie, aby móc pobiegać. Pogoda zapowiadała się fantastycznie, ponieważ już od samego rana świeciło pełne słońce i nie zapowiadało się na to, aby miało się to zmienić.
Po południu poszłam z mamą na zakupy. Matko, jak ja tego nie cierpię. Nie dość, że bolały mnie nogi, to jeszcze głowa od tych wszystkich świateł.
Siedząc na łóżku, spojrzałam na zegarek, wskazujący godzinę siedemnastą. Westchnęłam głęboko, opadając na miękkie poduszki. Nagle usłyszałam dźwięk, informujący o nowej wiadomości. Wyciągnęłam rękę w stronę szafki nocnej, podnosząc z niej telefon. Przejechałam pacem po dotykowym ekranie, a moim oczom ukazała się nowa wiadomość od Justina. Na mojej twarzy automatycznie pojawił się lekki uśmiech, którego prawdę mówiąc, lekko się wystraszyłam.
Przecież to tylko sms...
Ale od Justina...
Otworzyłam wiadomość, wpatrując się w małe literki na ekranie.
"Masz może ochotę na spacer? J."
Wystukałam na klawiaturze odpowiedź, po czym wysłałam ją do szatyna.
"Jasne, czemu nie."
"W takim razie w parku za dwadzieścia minut. Czekam ;* "
Wpatrywałam się przez chwilę w ostatni znak wiadomości, jednak po chwili otrząsnęłam się z mojego tymczasowego stanu. Na ustach nadal miałam leki uśmiech, który nie chciał zniknąć.
Podeszłam do szafy i założyłam przewiewną koszulkę na ramiączka, a do tego parę krótkich, jeansowych, poszarpanych na dole spodenek. Chwyciłam swoją torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, a następnie wyszłam z pokoju, schodząc schodami na parter.
-Mamo, ja wychodzę. - rzuciłam do rodzicielki, stojącej w kuchni.
-A z kim? - spytała, nie odrywając wzroku od jakiegoś przepisu.
-Z Jake'iem. - skłamałam, wsuwając nogi w krótkie trampki. - Cześć! - rzuciłam na koniec, po czym opuściłam dom...
***Oczami Justina***
Dzisiaj po południu przyszła do mnie Joanna, aby poinformować mnie, że mogę wyjść na jeden dzień "legalnie". Jak najprędzej się dało złapałem wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, chowając je do kieszeni. Opuściłem budynek i skierowałem się w stronę parku, wyjmując z kieszeni telefon.
Postanowiłem napisać do Bree. Nie wiem, dlaczego, ale mam ochotę przebywać  nią jak najwięcej i rozmawiać z nią jak najczęściej.
Po paru minutach byliśmy już umówieni w parku, w którym właśnie przebywałem. Usiadłem na jednej z ławek i wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów, a następnie włożyłem jednego z nich między wargi. Podpaliłem koniec zapalniczką, po czym zaciągnąłem się mocno, trzymając w płucach dym. Nikotyna działała na mnie uspokajająco, jednak nic nie mogło się równać z tym, jaki wpływ miała na mnie Bree.
Parę minut później zobaczyłem tę drobną istotkę, zmierzającą w moją stronę, przez co na moich ustach pojawił się uśmiech. Już z daleko wiedziałem, że wyglądała ślicznie, zresztą, to żadna nowość. Ona zawsze wygląda przepięknie. Skanowałem jej ciało, które dzisiaj, ze względu na pogodę, w większej części wystawione było dla moich głodnych oczu. Jej nogi idealnie prezentowały się w krótkich, jeansowych spodenkach, przez co oblizałem powoli wargi. Już po chwili dziewczyna była parę metrów przede mną. Wstałem z ławki, robiąc dwa kroki w jej stronę. Bree stanęła na palcach i pocałowała mnie delikatnie w policzek.
-Hej. - przywitała się, posyłając mi ciepły uśmiech.
-Siema, dzidzia. - mruknąłem, uśmiechając się łobuzersko.
-Juuustin... - jęknęła cicho, kręcąc z rozbawieniem głową.
-Mój dzidziuś. - wyszczerzyłem się do niej, obejmując szatynkę ramieniem.
Ruszyliśmy jedną z alejek, wolno stawiając kroki.
-Uciekłeś o tej porze? - uniosła pytająco brwi.
-Wypuścili mnie na jeden dzień. - westchnąłem, ponownie wyjmując z kieszeni paczkę papierosów. Wystawiłem ją w stronę Bree, która przecząco pokręciła głową.
-Z tym też skończyłam. - wzruszyła ramionami. - Został jeszcze tylko alkohol.
-Byłaś na odwyku? - spytałem nagle.
-Nie. - mruknęła cicho, a moje źrenice momentalnie się rozszerzyły.
-Jak to, nie? Podobno skończyłaś brać. - przyglądałem się jej uważnie.
-No bo skończyłam, ale nie poszłam na odwyk. Sama przestałam brać. Sama, z własnej woli... - przystanęła nagle, patrząc mi prosto w oczy.
-S-sama...? - wydukałem. - Nikt cię nie pilnował, ani nigdzie nie zamknął? - wytrzeszczyłem na nią oczy. - Przecież to niemożliwe...
-Jak widać, możliwe. Nie chciałam, żeby ludzie zaczęli o tym gadać. Moi rodzice nic nie zauważyli. Tylko parę osób wie, że ćpałam. - mruknęła. - Moi przyjaciele, Austin i jego kumple, mój kuzyn, no i ty... Jakoś nie mam ochoty się tym chwalić.
-Podziwiam cię, dzidzia... - pokiwałem z uznaniem głową. - Ja bym nie dał rady.
-Dlatego masz mnie. - wyszczerzyła do mnie swoje śliczne, białe ząbki.
Z cichym chichotem objąłem jej ciało ramieniem, przyciągając do siebie.
-Cieszę się, że trafiłem do tego ośrodka. - mruknąłem cicho, mając nadzieję, że jednak tego nie usłyszy.
-Na prawdę? Myślałam, że nie chcesz skończyć ćpać. - przyglądała mi się uważnie.
-Bo nie chcę przestać, ale dzięki temu, poznałem ciebie. - posłałem jej szczery uśmiech.
-Oh... Jaki ty słodki... - zaćwierkała, przeczesując moje włosy. Westchnąłem cicho, patrząc prosto w jej ciemne tęczówki.
Po chwili ruszyliśmy dalej, gadając o głupotach.
Przy Bree czułem się, jakbym rozmawiał z najlepszym kumplem, a teraz, kiedy dowiedziałem się, że Bree również brała, spojrzałem na nią z całkiem innej perspektywy. Była osobą taką, jak ja. Należała do mojego świata...
-Chodź,idziemy do mnie. - powiedziałem, łapiąc Bree za rękę.
-A w jakim celu? - uniosła brwi, oczekując mojej odpowiedzi.
-Możemy... pograć w karty. - na mojej twarzy automatycznie pojawił się łobuzerski uśmieszek. - W pokera... rozbieranego... - dodałem, robiąc minkę niewiniątka.
-Jasne. - zaśmiała się. - Jeśli mogę zacząć od zdejmowania bransoletek, to nie mam nic przeciwko. - poruszyła znacząco brwiami, a uśmiech na mojej twarzy zmienił się z łobuzerskiego, na uśmiech napalonego dupka.
-Jestem w to dobry, skarbie. W końcu będziesz musiała pokazać te dwa cuda... - przeniosłem wzrok na jej cycki, oblizując powoli wargi.
-Nie pamiętasz już, że dla ciebie jestem dzidzią? - podeszła do mnie na tyle blisko, że nasze ciała zaczęły się stykać. - Oczki mam tutaj, kochanie... - uniosła moją głowę tak, że teraz patrzyłem w jej czekoladowe tęczówki. - Dzidziusia się nie podgląda, bo wtedy mamusia takiego dzidziusia pójdzie na policję i oskarży pewnego chłopca o maltretowanie wzrokiem i pedofilię...
-Ale ten chłopiec zdąży zobaczyć to, co chce... - mruknąłem do niej, uśmiechając się łobuzersko.
Bree parsknęła śmiechem, kręcąc z rozbawieniem głową.
-Chodź, dzidzia... - zachichotałem cicho, obejmując szatynkę ramieniem.
Po dziesięciu minutach dotarliśmy do mojego domu. Otworzyłem drzwi, przepuszczając dziewczynę, a następnie sam wszedłem do środka. Moja dzidzia zdjęła buty i położyła koło nich torbę.
-Ostatnio nie zdążyłam się tutaj rozejrzeć. - mruknęła, wodząc wzrokiem po salonie. - Ładnie tu masz...
-Co byś chciała do picia? - spytałem, idąc w stronę kuchni.
-Obojętnie. - rzuciła krótko. - Ja idę do ogrodu.
Wziąłem do ręki, nie otwartą jeszcze, butelkę wódki oraz sok. Zmieszałem to ze sobą w odpowiednich proporcjach, a następnie dodałem kilka kostek lodu. Wyjąłem z barku butelkę whisky, po czym udałem się za Bree. Postawiłem butelkę z bursztynowym alkoholem na stoliku, a z drinkiem w ręce podszedłem do stojącej obok szatynki.
-Proszę bardzo, księżniczko. - ukłoniłem się przed nią, wręczając Bree szklankę z napojem.
-Dziękuję. - posłała mi swój najpiękniejszy uśmiech, całując krótko w policzek.
-Zaraz wracam. - rzuciłem szybko, po czym zniknąłem za szklanymi drzwiami tarasowymi.
Podszedłem do szafki i otworzyłem jedną z szuflad. Podniosłem znajdujące się w niej jakieś papiery mojego ojca, wyjmując to, przez co krew w moich żyłach płynęła szybciej.
Udałem się do łazienki, opierając swoje ciało o umywalkę.
-Tak bardzo mi tego brakuje... - szepnąłem sam do siebie, a następnie wysypałem biały proszek na półkę, układając z niego idealną kreskę. Wciągałem ją powoli, czując, jak narkotyki rozchodzą się po moim organizmie. Parę sekund później skończyłem ćpać, wyrzucając małe, foliowe opakowanie do śmietnika. Przemyłem twarz wodą, a następnie wytarłem ją w ręcznik. Wyszedłem z łazienki, kierując się prosto na taras, gdzie siedziała Bree.
-To rozumiem, że gramy w pokera, tak skarbie? - puściłem do niej oczko. - Ale bransoletek możesz pozbyć się od razu...
-W twoich snach... - posłała mi znaczące spojrzenie, podnosząc się z krzesła.
-W takim razie, mam lepszy pomysł. - mruknąłem seksownie. - Pójdziemy pod krzaczka, zrobić dzieciaczka... - wybełkotałem powoli.
Bree momentalnie parsknęła śmiechem, nie mogąc się opanować.
-A co z naszym dzidziusiem? - zrobiła słodką minkę.
-Będzie i dzieciaczek i dzidziuś i wszystko, co tylko zapragniesz. Ja jestem otwarty na wszelkie propozycje - wydukałem przez śmiech.
Zdecydowanie kokaina zaczęła działać...
-Ile tego wziąłeś? - spytała nagle, a ja od razu wiedziałem, co miała na myśli.
-Czy to ważne...? - uśmiechnąłem się głupkowato.
-Dla mnie tak, Justin. Przecież wiem, że nie skończysz ćpać z dnia na dzień, ale nie chcę, żebyś mnie okłamywał, dobrze? - spytała, stając tuż przede mną.
-Dobrze. - przytaknąłem, obejmując ją w talii. - A teraz chcę dzieciaczka. - mruknąłem, ponownie się do niej zbliżając.
-Możesz sobie pomarzyć... - zaćwierkała słodko, robiąc kroczek w tył. Na mojej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, a w głowie układałem chytry plan.
-A może jednak. - nalegałem, robiąc krok w przód.
-A może jednak nie. - odparła, cofając się.
I w tym momencie dotarła do skraju basenu, wpadając do wody z głośnym piskiem. Wybuchnąłem głośnym i niepohamowanym śmiechem, patrząc na zdezorientowaną szatynkę.
-Ty debilu! - wrzasnęła, odgarniając z twarzy mokre włosy, jednak już po chwili parsknęła śmiechem.
-Twoja mina była bezcenna, dzidzia. - wydusiłem przez śmiech, łapiąc się za brzuch.
-Wiesz co, Justin...? - szepnęła uwodzicielsko, przez co moje mięśnie lekko się spięły. - Chodź, zrobimy sobie tego twojego upragnionego dzidziusia... - dodała, podpływając do brzegu basenu.
Wynurzyła się lekko, podpierając ramiona na kafelkowym brzegu.
-Taak...? - mruknąłem, kucając przy niej.
-Tak. - odparła, uśmiechając się łobuzersko. - Musisz tylko podejść odrobinkę bliżej mnie...
Wykonałem jej polecenie tak, że teraz dzieliła nas odległość paru centymetrów. Dziewczyna ułożyła dłonie na mojej klatce piersiowej, delikatnie po niej sunąc. W pewnym momencie zacisnęła swoje małe piąstki na mojej koszulce, wciągając mnie do basenu. Wynurzyłem się po paru chwilach, w dalszym ciągu będąc kompletnie zdezorientowanym.
-Masz swojego dzieciaczka... - szatynka wypięła do mnie język, a ja dopiero teraz wszystko zrozumiałem.
-O nie, kicia... Tego ci nie podaruję... - mruknąłem, a następnie sprawnym ruchem ściągnąłem z siebie koszulkę, odrzucając ją na brzeg.
Zanurkowałem, słysząc jedynie głośny pisk dziewczyny, a następnie wypłynąłem zaraz przed nią.
-I gdzie się wybierasz, maleńka. Mamy chyba jeszcze dzieciaczki do dokończenia. - parsknąłem śmiechem, czym niemal natychmiast zaraziłem Bree.
Mój wzrok zjechał trochę niżej, zatrzymując się na różowym, koronkowym staniku dziewczyny, który widoczny był przez mokrą koszulkę. W tym momencie jej ubranko odsłaniało dosłownie wszystko, narażając mojego sfrustrowanego seksualnie "kolegę" na zawał.
I znowu podniecam się "dzidzią"...
Ułożyłem dłonie na jej talii, dociskając drobne ciałko dziewczyny do brzegu basenu. Spojrzałem prosto w jej śliczne oczy, lecz chwilę później mój wzrok mimowolnie wylądował na jej pełnych piersiach. Oblizałem powoli wargi, zbliżając się do kompletnie przemoczonej dziewczyny. Chwilę później złączyłem nasze spragnione usta w namiętnym pocałunku. Bez żadnego ostrzeżenia wsunąłem język do jej ust. Odszukałem jej i wtedy zaczęła się prawdziwa walka. Żadne z nas nie chciało ustąpić. Oboje chcieliśmy wygrać. To nie był jeden z tych słodkich i romantycznych pocałunków. Ten był zdecydowanie agresywny...
Moje dłonie powędrowały do krańców jej koszulki, podwijając ją lekko. Dziewczyna, o dziwo, nie zaprotestowała i nie zatrzymała tego, więc sunąłem dłońmi coraz wyżej. Chwilę później ściągnąłem z szatynki koszulkę, odrzucając ją w miejsce, gdzie leżała moja. Moja dłonie zaczęły błądzić po jej cudownym ciele, delektując się delikatnością jej skóry. Wsunąłem ręce pod uda piętnastolatki, podnosząc jej ciało na wysokość moich bioder. Dziewczyna oplątała nogi wokół mojego pasa, zawieszając mi ręce na szyję. Jednak w dalszym ciągu nie przerwaliśmy naszego cholernie gorącego pocałunku.
Czułem jej ciało, dociśnięte do mojego krocza, przez co z moich ust uciekł cichy jęk. Bardziej naparłem na dziewczynę, chcąc być jak najbliżej szatynki.
-Nie chciałbym wam przerywać, ale, Bieber, bardzo cię proszę, nie obmacuj mojej kochanej kuzyneczki, bo wam z tego dzieciak wyjdzie...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Tak, to miał być najdłuższy rozdział w historii rozdziałów, ale rozbiłam go na dwie części i dodałam dzisiaj. W ogóle to wszystko zawdzięczam mojej kochanej Gosi ;-*
Dziękuję Wam za 20 komentarzy i to w tak krótkim czasie ;)
Zapraszam na mojego aska :
Zapraszam Was również na wspaniałego bloga :
Kocham Was i do następnego ;-*