piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 25...

Bałam się. Cholernie się bałam, że nie uda mi się go uspokoić. Nie chciałam nawet myśleć, co mógłby zrobić, będąc na głodzie, ale wiedziałam również, że później będzie tego żałował.
Widziałam tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Musiałam spróbować, chociaż nie wiedziałam, czy mi się uda. Objęłam twarz szatyna obiema dłońmi i delikatnie złączyłam nasze usta. Z początku, chłopak był jakby w szoku, jednak po chwili zaczął poruszać swoimi wargami, dopasowując się do mnie. Były idealnie ze sobą połączone i pragnęły siebie nawzajem. Gładziłam go po policzkach, a spod mojej powieki, niespodziewanie wypłynęła jedna, pojedyncza łza.
Chociaż wiedziałam, czułam, że mnie skrzywdził, nie potrafiłam być na niego zła. Wielokrotnie zdążyłam się przekonać, co ludzie potrafią zrobić, kiedy są na głodzie. Justin chciał się zmienić. Chciał przestać ćpać i wyjść na prostą. A ja, poza tym, że chciałam, to musiałam mu również pomóc. Już jakiś czas temu zrozumiałam, że nie zależy mi tylko i wyłącznie na tym, żeby Justin przestał ćpać, ale również na nim samym. Nasze relacje były na prawdę bardzo bliskie, a na jedyną przeszkodą były narkotyki.
Wiecie, co ceniłam w Justinie najbardziej? To, że pomimo tego, że był, jaki był, nigdy mnie nie wykorzystał. Wiedziałam, że mogę mu ufać i polegać na nim. Nie okłamałby mnie, a ja właśnie to ceniłam najbardziej.
Po chwili rozłączyliśmy nasze wargi. Chłopak patrzył mi prosto w oczy, nie odsuwając się ode mnie. Nie wiedziałam, czy agresja chociaż w pewnym stopniu z niego uszła. Nie wiedziałam, czy kolejny raz mnie nie uderzy. Nic nie wiedziałam i właśnie dlatego się bałam.
-Już w porządku? - spytałam cicho, spoglądając na niego niepewnie. Chłopak dalej wpatrywał się we mnie, a wyraz jego twarz powoli zmieniał się z wściekłej, w smutną.
-Przepraszam, Bree. - wyszeptał w końcu, a ja w duchu odetchnęłam głęboko. Teraz czułam się już bezpieczna. - Kicia, ja nie chciałem. Nie panuję nad sobą. Na prawdę nie chciałem cię skrzywdzić, ja...
-Wiem, Justin. - przerwałam mu. - Wiem, że nie chciałeś mnie uderzyć. Rozumiem.
Szatyn spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem w oczach.
-Pobiłem cię i wyzwałem, a ty tak po prostu mi wybaczasz? - spytał, nie kryjąc szoku. - Dlaczego? Powinnaś na mnie nawrzeszczeć, uderzyć, a zamiast tego ty...
-Tak. Nie jestem na ciebie zła i nie mam do ciebie żalu. - pokiwałam lekko głową, potwierdzając jego słowa. - Rozumiem, co czujesz. Doskonale rozumiem.
-Boże... - szepnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Jesteś najwspanialszą osobą na świecie. - objął mnie ramionami i przytulił do siebie.
Może to i dziwne, ale właśnie w jego ramionach czułam się bezpieczna. To on sprawiał, że się uśmiechałam. To dzięki niemu wciąż żyję...
-Justin, byłabym wdzięczna, gdybyś mnie już puścił. Wiesz, nie mogę oddychać. - wymamrotałam, czując ciasny uścisk wokół swojego ciała. Jednak chłopak dalej trzymał mnie w swoich objęciach, całując delikatnie moją szyję. - Kurwa, Justin. Ja się duszę. - pisnęłam, klepiąc go lekko po plecach.
-Dziękuję, Bree. - uśmiechnął się do mnie, odsuwając się ode mnie lekko.
-Nie masz za co. - mruknęłam, rozmasowując swoje obolałe żebra.
-Nie mam za co!? - krzyknął, przez co momentalnie podskoczyłam, zdziwiona jego nagłym wybuchem.
-Więc teraz masz do mnie pretensje, że ci wybaczyłam, tak? Dobrze, proszę bardzo. Nie odzywam się do ciebie przez kolejny tydzień, nie dotkniesz mnie przez najbliższy miesiąc, a dzisiaj śpię na kanapie. - mruknęłam, zakładając ręce na piersi.
-Nie, nie, nie. - chłopak pokręcił energicznie głową, czym zdecydowanie poprawił mi humor. - Chodzi mi tylko o to, że... Skrzywdziłem cię, a ty tak po prostu... - wyrzucił ręce w powietrze, szukając odpowiednich słów.
-Justin, nie pierwszy raz ktoś mnie uderzył... - powiedziałam cicho, spuszczając głowę. Włosy zasłoniły moją twarz, kiedy ja przygryzłam dolną wargę. Poczułam, jak szatyn bierze moją twarz w swoje duże dłonie, unosząc ją delikatnie.
-Bree, mówisz tylko o Austinie, prawda? - jego wzrok przenikał przez moje ciało.
-Nie. - powiedziałam pewnie. Myślałam, że mój głos chociaż zadrży, jednak brzmiał stanowczo, czyli tak, jak chciałam.
-Bree, spójrz na mnie. - szatyn kolejny raz odwrócił moją głowę i utkwił swoje spojrzenie w moich tęczówkach. - Kto cię uderzył?
-Wielu chłopaków. - wzruszyłam lekko ramionami, chcąc pokazać mu, że nie przejmuję się tym.
Jednak prawda była zupełnie inna...
-Kto? - dopytywał, nie puszczając mojej twarzy.
-Austin, Jason, koledzy Austina i... - przy ostatnim imieniu zacięłam się na moment.
-Bree... - zaczął Justin, a po jego głosie poznałam, że znał już prawdę. - Ryan cię bił?
Westchnęłam głośno, przeczesując swoje kasztanowe włosy.
-Ryan był dobrym bratem. - mruknęłam pod nosem. - Opiekował się mną. Zawsze przy mnie był...
-Czy Ryan cię bił? - tym razem jego głos brzmiał ostrzej i poważniej.
Z głośnym westchnieniem obróciłam się tyłem do chłopaka, podwijając lekko koszulkę. Chłopak zrozumiał, o co chodzi i przytrzymał ją, błądząc dłonią po moich nagich plecach.
-To on ci to zrobił? - spytał, kiedy jego palce weszły w kontakt z moimi bliznami na kręgosłupie.
-Tak. - mruknęłam cicho. - Wyżywał się na mnie, kiedy był na głodzie. Służyłam mu, jako worek treningowy. Te blizny zostały po tym, jak zepchnął mnie ze schodów.
-Co zrobił!? - chłopak uniósł głos, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.
-Zepchnął mnie ze schodów. - odparłam, niewzruszona. - Trafiłam wtedy do szpitala, maiłam wstrząs mózgu. Jednak nie powiedziałam, że to przez Ryana. Zrzuciłam całą winę na siebie. Nie chciałam, aby ktoś odebrał mi mojego starszego brata.
-Boże, Bree. Nie powinnaś mu na to pozwalać. - Justin wplątał palce w moje włosy.
-Ryan był dobrym człowiekiem. On nie zachowywał się tak zawsze. Tylko wtedy, kiedy był zdenerwowany. Ja po prostu nie chciałam, żeby go ode mnie zabrali. Gdyby nie on, zostałabym sama.
-A wasi rodzice? Nic z tym nie robili? Przecież musieli widzieć jakieś ślady, siniaki, cokolwiek...
-Justin, jedyne, co oni widzieli, to małe literki w papierach służbowych. Oni na mnie w ogóle nie zwracają uwagi. Ryan był ich kochanym synkiem, a kiedy urodziłam się ja, traktowali mnie jak wpadkę, coś, co nie miało się zdarzyć. Moja mama myślała nad usunięciem ciąży, jednak żaden lekarz nie chciał zrobić tego legalnie, a w nielegalne interesy nie miała zamiaru się wplątywać. Kiedy ja się urodziłam, od samego początku stałam się dla Ryna kochaną siostrzyczką, którą musi się opiekować. To on zaprowadzał mnie do przedszkola oraz do szkoły, a nie moi rodzice. Dla nich byłam jedynie problemem. Kiedy Ryan przedawkował, najpierw mnie oskarżyli o jego śmierć. Wszyscy dookoła zarzucali mi, że to przeze mnie Ryan wziął za dużo. Później rodzice w ogóle przestali mnie zauważać. Nasze rozmowy ograniczały się do krótkiego "cześć" i "dobranoc". A ja najnormalniej w świecie potrzebowałam matki. Potrzebowałam kogoś, kto będzie potrafił mnie pocieszyć i wesprzeć. Potrzebowałam osoby, z którą będę mogła o wszystkim porozmawiać. Chyba każdy potrzebują matki, a zwłaszcza dziewczyny w moim wieku... - starałam się, żeby z moich oczu nie wypłynęła ani jedna łza, ale, prawdę mówiąc, nie wiem, czy mi się to udało.
Justin złapał mnie za biodra i podsadził lekko, sadzając mnie na swoich kolanach.
-Wiesz, że ze mną możesz porozmawiać o wszystkim, prawda? - pogładził mnie delikatnie po włosach.
Muszę przyznać, że to na prawdę niesamowite. Wystarczyło parę minut, żeby z agresywnego, zmienił się w mojego Justina, w mojego przyjaciela.
***Oczami Justina***
Byłem wkurwiony, jak nigdy, tylko że teraz na siebie. Jak mogłem ją tak potraktować? No jak? Przecież ja ją, kurwa, kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niej, a właśnie w ten sposób mogę ją stracić.
Przejechałem opuszkami palców po jej delikatnym, zaczerwienionym policzku. Przyłożyłem do niego usta, składając na nim kilka pocałunków. Następnie ułożyłem ją na kanapie i podwinąłem jej koszulkę, zatrzymując się przy żebrach. Ułożyłem dłonie na jej brzuszku, głaszcząc go powoli. Nachyliłem się i zacząłem go delikatnie całować. Niepostrzeżenie wysunąłem język i narysowałem nim na skórze szatynki serce
-Justin, co ty robisz? - zachichotała cicho, na co ja wzruszyłem ramionami, pomagając jej się podnieść. - Chodź, nie zostawię cię już samego. - złapała mnie za ręce, po czym odwróciła się, idąc w stronę schodów. Trzymałem dłonie na jej brzuszku, podążając zaraz za nią.
-Dlaczego ty jesteś taka cudowna, hm? - mruknąłem jej do ucha.
Szatynka wzruszyła ramionami, kierując się do mojej sypialni. Otworzyła drzwi, wchodząc do środka. Rozłożyła się na łóżku, układając ręce za głową. Zaśmiałem się cicho, wyjmując z szuflady czystą parę bokserek. Udałem się do łazienki, zamykając za sobą drzwi, nie na klucz, oczywiście. Jakoś bardzo by mi nie przeszkadzało, gdyby Bree weszła do łazienki, kiedy ja będę pod prysznicem.
Odpiąłem spodnie oraz zsunąłem z siebie bokserki, wchodząc pod prysznic. Odkręciłem ciepłą wodę, rozluźniając swoje spięte mięśnie.
Nadal byłem na siebie wściekły, że tak ją potraktowałem. Pobiłem i wyzwałem. Najgorsze jest to, że wśród moich słów było również "dziwka". Wiem dobrze, że właśnie to bolało Bree najbardziej. Nie potrafiłem sobie wybaczyć...
Nalałem na dłonie żel pod prysznic, wcierając go w swoje ciało. Umyłem włosy szamponem, a następnie spłukałem całe ciało wodą. Otworzyłem drzwi od prysznica, biorąc z szafki ręcznik. Owinąłem go wokół bioder, a następnie wyszedłem na kafelkową podłogę.
Nagle do moich uszu doszło ciche pukanie do drzwi.
-Śmiało wchodź. - rzuciłem do dziewczyny, stając przed lustrem i roztrzepując włosy.
Szatynka powoli otworzyła drzwi od łazienki, wchodząc do środka.
-Ja tylko po koszulkę. - mruknęła cicho, podchodząc do szafki.
Zsunąłem z siebie ręcznik, biorąc do ręki bokserki.
-Justin! - pisnęła, zasłaniając dłonią oczy. Momentalnie parsknąłem śmiechem, widząc jej reakcję.
-Spokojnie, kicia. To tylko goły facet. - wydukałem przez śmiech.
-Jesteś okropny. - uderzyła mnie w ramię, a następnie wyszła z łazienki.
Cały czas śmiejąc się, wsunąłem na tyłek niebieskie bokserki. Wytarłem ręcznikiem włosy, po czym odrzuciłem go na szafkę i wyszedłem z łazienki. Bree leżała na moim łóżku, wpatrując się w telewizor.
-To co oglądamy, mała? - ułożyłem się obok niej, obejmując ją ramieniem.
-Ja chcę jakąś bajkę. - wydęła dolną wargę, trzepocząc słodko rzęsami.
-Jedyne, co mam, to Shrek. - zachichotałem, na co dziewczyna pokiwała z zapałem głową.
Wstałem i wyjąłem z szafki płytę, wkładając ją do odtwarzacza.  Następnie wcisnąłem "play" i wróciłem do szatynki, leżącej na łóżku.
Oj, kochanie. Żebyś ty wiedziała, jak na mnie działasz...
Nakryłem dziewczynę kołdrą, przytulając się do niej. Objąłem ją w pasie, układając głowę wśród jej włosów. Szatynka skupiona była na filmie, a ja rysowałem wzorki na jej odkrytym ramieniu.
I w tym momencie zacząłem się zastanawiać, czy dla Bree jestem tylko i wyłącznie przyjacielem. Nie wiedziałem, czy ona darzy mnie jedynie przyjaźnią, czy może czymś odrobinę silniejszym. Wpatrywałem się w jej słodką twarzyczkę z przymrużonymi oczami.
-Justin, mieliśmy oglądać film. Czy ja, twoim zdaniem, wyglądam ja Shrek? A może jak osioł? - uniosła brwi, zakładając ręce na piersi.
Momentalnie parsknąłem śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Boże, słonko. Wiesz przecież, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie.
-Justin, każda dziewczyna jest piękna. - posłała mi znaczące spojrzenie.
-Nie, reszta wygląda jak Shrek. Tylko ty jesteś śliczna. - wyszczerzyłem się do niej.
-Przestań, Justin, bo pomyślę, że się we mnie zakochałeś. - zachichotała cicho, a ja w tym momencie miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
Gdybyś tylko wiedziała, skarbie...
Po dwóch godzinach film się skończył. Zauważyłem, że Bree zasnęła, więc ostrożnie wyswobodziłem się z jej objęć. Wyjąłem z odtwarzacza płytę i wyłączyłem telewizor, wracając do łóżka. Wsunąłem się pod kołdrę, nakrywając nią nasze ciała.
-Justin, gdzie mi uciekasz. - mruknęła cichutko, przysuwając się do mnie. Ułożyła główkę oraz obie dłonie na mojej nagiej klatce piersiowej. Czułem jej ciepły oddech na swojej skórze. Wplątałem palce w jej włosy, całując delikatnie w czółko.
-Nigdzie nie uciekam, słonko. Nie mam zamiaru... - mruknąłem cicho, wsuwając dłonie pod jej koszulkę i przymykając powieki.
***
Obudziłem się rano, mrużąc lekko oczy. Przeszukałem rękoma całe łóżko, jednak nigdzie nie znalazłem Bree. Uchyliłem jedną powiekę, jednak nadal nie widziałem nigdzie szatynki. Wyciągnąłem rękę po komórkę, odblokowując ją. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał godzinę 11:40.
-O kurwa. - mruknąłem, zdając sobie sprawę, że za dwadzieścia minut jestem umówiony z matką Bree.
Zwlekłem się z łóżka i podszedłem do fotela, na którym leżały moje spodnie. Założyłem je na siebie, a z szafki wyciągnąłem koszulkę na krótki rękaw. Wszedłem do łazienki, żeby ułożyć włosy i wykonać podstawowe czynności toaletowe.
Parę minut później zszedłem na dół. Wziąłem z szafki klucze od domu oraz od samochodu i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Wsiadłem do swojego sportowego BMW, odpalając silnik. Zjechałem z podjazdu, wjeżdżając na główną drogę.
Po dziesięciu minutach zaparkowałem na parkingu przed centrum handlowym. Wysiadłem, kierując się w stronę wejścia. Wsunąłem dłonie do kieszeni, udając się do kawiarni. Zobaczyłem siedzącą przy stoliku mamę Bree. Podszedłem do niej i zająłem miejsce na przeciwko.
-Witam. - powiedziałem, układając ręce na stoliku.
-Dziękuję, że przyszedłeś. - odparła, popijając łyk swojej kawy. - Chciałam porozmawiać z tobą o Bree. Mieszka teraz u ciebie, prawda?
-Tak. - mruknąłem. - I bardzo dobrze nam się razem mieszka. - dodałem, uśmiechając się pod nosem. - Mam się do kogo przytulić w nocy. - widziałem, jak kobieta zacisnęła lekko szczękę.
-Czy wy sypiacie ze sobą? - spytała w końcu.
-To znaczy sypiamy w jednym łóżku, ale nie sypiamy ze sobą. - odparłem, przygryzając lekko dolną wargę. Mama Bree pokiwała lekko głową, splatając ze sobą palce.
-Nie wiem, czy Bree będzie chciała ze mną rozmawiać. Ja wiem, że ją zaniedbywałam. Wiem i chciałabym to naprawić.
-Bree mówiła, że potrzebuje matki. Potrzebuje kogoś, z kim mogłaby porozmawiać o wszystkim. Zamiast tego, słyszy od swoich rodziców jedynie wyzwiska. Ona chciałaby , żebyście ją przeprosili. Jestem pewien.
-Mógłbyś mi pomóc? - uniosła pytająco brwi. - Chciałabym się spotkać z Bree. Mam nadzieję, że nie macie żadnych planów na dzisiaj.
-Nie. - odparłem.
-To dobrze. Czy mógłbyś przyjść razem z Bree do parku, nie mówiąc jej o tym, że chcę się z nią spotkać?
-Dobrze. - skinąłem głową. Wiedziałem, ile dla szatynki znaczy poprawienie relacji z rodzicami.
-Widzę, że jesteś zdenerwowany. Coś się stało? To przez Bree? - zmarszczyła lekko brwi, zakładając nogę na nogę.
-Nie. Po prostu nie brałem nic od kilku dni. - mruknąłem, krzywiąc się lekko. Na twarzy pani adwokat widziałem zaskoczenie, przez co zachichotałem cicho. - Tak, to dzięki Bree.
-Powiedz mi, czy ona na prawdę była narkomanką?
-Tak. Zaczęła brać po śmierci Ryana, ponieważ nie miała w nikim wsparcia. Wpadła w złe towarzystwo, zaczęła zadawać się z Austinem i jego kumplami, co nie mogło się dobrze skończyć. - zacisnąłem lekko pięści, przypominając sobie, co ten skurwiel zrobił mojej Bree. - Ale skończyła z ćpaniem. Raz na zawsze. A teraz musi użerać się ze mną.
-Jeszcze raz dziękuję, że się ze mną spotkałeś. Nie myśl sobie tylko, że teraz zacznę cię lubić. Nadal nie mogę zrozumieć, jak Bree z tobą wytrzymuje. - pokręciła lekko głową.
Zachichotałem w odpowiedzi, szczerząc się do niej.
-Ja będę się już zbierał. O której mamy być w parku? - spytałem, wstając z krzesła.
-O osiemnastej. - odparła. - Dziękuję, Justin.
-Nie robię tego dla pani, tylko dla Bree.
-Zależy ci na niej, prawda? - zmarszczyła brwi, przyglądając mi się w skupieniu.
-I to bardzo. - mruknąłem, po czym skinąłem głową i wyszedłem z kawiarni.
***
Zaparkowałem na parkingu przed szkołą, gasząc silnik. Otworzyłem drzwi i wysiadłem, udając się w stronę wejścia do budynku. Mam nadzieję, że wszyscy się za mną stęsknili.
Wszedłem do środka, a do moich uszu niemal natychmiast dotarł dźwięk rozmów i krzyków.
Tsa, nigdy nie lubiłem tego miejsca...
Zauważyłem jednak, że wszyscy skupieni są w jednym miejscu, a na mnie nikt nie zwraca uwagi. Chyba powinienem się obrazić...
Udałem się w stronę zbiorowiska, przepychając się przez uczniów. Normalnie stanąłem, jak wryty, kiedy zobaczyłem obrazek przede mną. Bree siedziała okrakiem na Jennifer, byłej dziewczynie Ryana, i okładała ją pięściami po twarzy. Paru moich kumpli dopingowało ją, jedynie Jake starał się odciągnąć szatynkę od, leżącej na ziemi, Jennifer.
Wybuchnąłem śmiechem, zwracając przy tym uwagę kumpli. Zauważyłem również, że cały ten tłum ludzi był raczej podzielony. Po jednej stronie stały dziewczyny, które ze współczuciem patrzyły na Jennifer, a męska część dopingowała Bree.
Ja pierdole! Nie wiedziałem, że ta laska potrafi się tak bić...
-Dobra, słonko. Koniec tego dobrego. - zaśmiałem się podchodząc do szatynki. Złapałem ją w pasie i podniosłem, stawiając obok Jennifer. Dziewczyna starała się wyszarpać z mojego uścisku, jednak ja ciasno złapałem ją za nadgarstki.
-Widzisz, Justin, co ta wariatka mi zrobiła? - wychlipała dziewczyna, która właśnie podnosiła się z ziemi. Prychnąłem ironicznym śmiechem, patrząc na nią z pogardą.
Nagle mój wzrok wylądował na chłopaku, zmierzającym w naszą stronę.
-Co jest, kurwa? - warknął Austin, stając obok Jennifer. - Nic ci nie jest, kochanie?
Zobaczyłem na twarzy Bree rozbawienie, kiedy okazało się, że Austin i ta dziwka są razem.
-To ta ćpunka się na mnie rzuciła! - pisnęła Jennifer, wskazując na szatynkę. Wzrok wszystkich wylądował na Bree, a ja dopiero teraz zrozumiałem, że ona powiedziała na głos, że moja księżniczka była narkomanką. - Niedługo dołączysz do swojego brata, szmato!
Już miałem do niej podejść, kiedy Bree wyrwała się z moich objęć i wręcz rzuciła w kierunku Jenifer. Na drodze stanął jej Austin, którego uderzyła z pięści w nos.
-Ty głupia dziwko! Nic nie wiesz! - kopnęła dziewczynę kolana w brzuch.
Austin odepchnął szatynkę od swojej panienki, przez co, tym razem, to ja się wkurwiłem.
-Może zamiast ją bić, będziesz taki odważny ze mną? - wyrzuciłem ręce w powietrze podchodząc do niego. Zaczęliśmy się bić, wśród tłumu gapiów.
-Do mnie masz pretensje, że ją biję!? - prychnął z niedowierzaniem, zadając kilka ciosów. - To ty ją, kurwa, bijesz! - popatrzył na Bree, która miała duży, lekko siny i zaczerwieniony ślad na policzku. Wiedziałem, że ją skrzywdziłem, ale nie mogłem w tym momencie dać po sobie poznać, że dotarły do mnie jego słowa. - Ta szmata zapłaci za to, co zrobiła mojej dziewczynie.
-Chyba nie mówisz o Jennifer. - parsknąłem śmiechem, uderzając go w brzuch. - To zwykła dziwka. Ze mną też się puściła. - prychnąłem, unikając ciosu bruneta.
Nagle na korytarzu rozległ się dźwięk kroków.
-Co tu się dzieje!? - ryknął dyrektor, kiedy przedarł się przez tłum uczniów. - O nie... - mruknął, kiedy tylko jego wzrok wylądował na nas. - Oboje zostaliście z tej szkoły wyrzuceni, więc jakim prawem się tu jeszcze pokazujecie?
Zignorowałem słowa dyrektora, mierząc, z mordem w oczach, Austina.
-Jennifer, a tobie co się stało? - spojrzał na dziewczynę, której twarz była cała we krwi.
-Ta wariatka się na mnie rzuciła.
-Kto? - dyrektor uniósł pytająco brwi.
-Bree Marks.
Wśród uczniów rozległy się szepty, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że nigdzie nie ma szatynki. Udałem się do wyjścia z budynku, rozglądając się na boki. Bree siedziała skulona na murku, ramionami oplatając kolana. Podszedłem do niej powoli, układając dłonie na jej kolanach.
-Dzidzia, uśmiechnij się. - mruknąłem, zamykając jej maleńkie dłonie w swoich.
-Jestem uśmiechnięta. - uniosła głowę i wyszczerzyła się do mnie. - Złamałam nos i Jennifer i Austinowi. - zatrzepotała słodko rzęsami, na co ja pokręciłem z rozbawieniem głową.
Ze szkoły zaczęli wychodzić uczniowie, co jakiś czas zerkając na nas.
-To chodź, kicia. - uniosłem do góry nasze dłonie, dając jej do zrozumienia, że ma wstać. Dziewczyna stanęła na murku, będąc kilka centymetrów wyższa ode mnie. Wsunąłem dłonie pod jej uda i podniosłem ją, a ona oplątała mnie nogami w pasie. Z uśmiechem na ustach przesunąłem ręce na jej tyłeczek, kiedy dziewczyna ułożyła główkę w zagłębieniu mojej szyi. Widziałem, jak wielu uczniów patrzy na nas ze zdziwieniem w oczach, jednak ja jedynie prychnąłem cicho. Trzymałem w ramionach moją księżniczkę i nic innego nie miało znaczenia. Zobaczyłem również, jak Austin patrzy na nas ze wściekłością, na co posłałem mu spojrzenie, pełne wyższości.
Po chwili posadziłem moją dziewczynkę na fotelu pasażera i zapiąłem jej drobne ciałko pasem. Sam usiadłem po przeciwnej stronie, odpalając silnik i wyjeżdżając z parkingu.
-Nie wiedziałem, że potrafisz się tak bić. - mruknąłem, kiwając lekko głową.
-Ryan mnie nauczył. Czasami się przydaje. - odparła, opierając główkę o boczną szybę.
-A tak właściwie, to za co dzisiaj oberwała ta suka?
-Obrażała Ryana. To wystarczyło. - mruknęła Bree, zakładając ręce na piersi. - Na prawdę, każda dziewczyna może mnie wyzywać i nie będę na to reagować, jednak kiedy ktoś mówi źle o Ryanie, po prostu siebie nie kontroluję.
-A tobie nic się nie stało? - ująłem jej twarzyczkę jedną dłonią, odwracając w swoją stronę. Dziewczyna miała rozciętą wargę, ale oprócz tego, Jennifer nie zostawiła na buźce Bree żadnego śladu.
Po paru minutach zaparkowałem przed swoim domem. Wysiadłem, a następnie otworzyłem drzwi od strony Bree. Dziewczyna wysiadła, posyłając mi delikatny uśmiech. Założyłem kosmyk jej włosów za ucho, po czym objąłem ją ramieniem, udając się w stronę drzwi wejściowych.
Zdjęliśmy buty i kurtki, a ja złapałem dziewczynę za rękę, prowadząc ją na górę. Otworzyłem drzwi od swojej sypialni, następnie wchodząc do łazienki. Usiadłem na krześle przy umywalce, sadzając piętnastolatkę na swoich kolanach.
-Justin, mogę wiedzieć, co ty robisz? - uniosła jedną brew, zakładając ręce na piersi.
-Dzisiaj ja pobawię się w pielęgniarkę. - zachichotałem, a następnie wyciągnąłem z jej kosmetyczki waciki. Namoczyłem jeden wodą utlenioną, po czym przyłożyłem delikatnie do rozciętej wargi szatynki. Skrzywiła się lekko, jednak nie poruszyła się. Zmyłem odrobinę krwi, wyrzucając wacik do śmietnika. Dziewczyna już miała wstać, kiedy ja ułożyłem dłonie na jej bioderkach i przytrzymałem.
-Coś się stało? - spytała, układając dłonie na moich barkach.
-Bree, zależy ci na mnie? - spytałem prosto z mostu, wpatrując się w jej tęczówki.
-Tak, Justin. - odparła, sunąc rękoma po moich ramionach.
-Pytam tak czysto teoretycznie. - zacząłem powoli. - Wybaczyłabyś mi wszystko?
Szatynka zmarszczyła brwi, oblizując powoli wargi.
-To zależy, co miałabym ci wybaczyć. - odparła, wzruszając lekko ramionami. Pokiwałem ze zrozumieniem głową, sunąc dłońmi po nagich udach dziewczyny. - Justin, chcesz mi coś powiedzieć? - uniosła brwi, wpatrując się we mnie przenikliwym wzrokiem.
Całe moje ciało się spięło i miałem nadzieję, że Bree tego nie poczuła. Nie wiedziałem, czy mam jej powiedzieć i modlić się, żeby mi wybaczyła, czy dalej ją okłamywać, ale jednocześnie mieć pewność, że przy mnie zostanie. Moje myśli toczyły ze sobą zawziętą walkę. Już otwierałem usta, aby jej o wszystkim powiedzieć, lecz po chwili znowu je zamykałem. Przygryzłem wnętrze policzka, kreśląc wzorki na jej bioderkach.
-Tak tylko spytałem. Nie potrafię sobie samemu wybaczyć, że cię wczoraj pobiłem. Przepraszam, maleńka. - ułożyłem dłoń na jej zaczerwienionym policzku.
-Nie myśl o tym, Justin. Po prostu nie myśl. - wplątała palce w moje włosy, przytulając mnie do siebie.
***
Wyszliśmy z domu, przechodząc przez bramkę. Z lekką nieśmiałością złapałem dziewczynę za rękę, lecz cała niepewność zniknęła, kiedy szatynka mocniej ją ścisnęła, uśmiechając się do mnie.
-To gdzie idziemy? - spytała, unosząc brwi.
-Do parku. - odparłem, oblizując powoli wargi.
-Justin, jak myślisz... - zaczęła cicho. - Czy moi rodzice żałują tego, co powiedzieli?
-Tak, kochanie. Jestem pewien, że zanim się zorientujesz, przyjdą cię przeprosić.
Uśmiechając się lekko, pociągnąłem ją w stronę wejścia do parku. Szliśmy powoli jedną z alejek, wdychając świeże, czyste powietrze. W tym momencie moim oczom ukazała się kobieta siedząca na jednej z ławek. Mama Bree uniosła głowę, wpatrując się w nas. Dziewczyna również ją zauważyła, ponieważ przystanęła na moment, przenosząc wzrok na mnie. Posłałem jej delikatny uśmiech, wsuwając ręce do kieszeni.
-Dziękuję, Justin. - szepnęła, po czym stanęła na palcach i przytuliła się do mnie.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Jejku, co się dzieje. Dodaję rozdziały z dnia na dzień ;P
Tak, w tym rozdziale nic się nie wydarzyło. Ale nie martwcie się, Justin jeszcze pokaże swoją złą stronę...
A tak na marginesie, zbliżamy się wielkimi krokami do momentu, na który wszyscy chyba czekają ;)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam Was na mojego aska:
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;-*

czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 24...

Bree trzymała moją dłoń głaszcząc ją delikatnie. Starałem się oddychać normalnie i nie myśleć o narkotykach, jednak było to niesamowicie trudne, biorąc pod uwagę mój obecny stan.
-A co, jeśli przez przypadek zrobię ci krzywdę? - zerknąłem kątem oka na szatynkę. - Wiesz, że kiedy jestem na głodzie, jestem agresywny. Nie chcę stracić nad sobą kontroli, kiedy będę przy tobie. - pogłaskałem ją po policzku.
-Nie będę miała ci tego za złe. - odparła cicho, spoglądając na mnie swoimi ślicznymi oczkami.
-Jeśli będę cię prosił, żebyś dała mi chociaż jedną działkę, nie słuchaj mnie, dobrze?
-Nigdy nie dam ci narkotyków. - mruknęła cicho.
Zacisnąłem lekko pięści i szczękę, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że mógłbym skrzywdzić Bree. Chociaż z drugiej strony, wiedziałem, co robię, kiedy jestem na głodzie. Nie zachowuję się normalnie i tracę nad sobą kontrolę.
-Wiesz, że już od miesiąca nie uprawiałem seksu? - zachichotałem cicho, kręcąc lekko głową.
-No właśnie! - Bree klasnęła w dłonie. - Może powinieneś iść do jakiegoś klubu, znaleźć panienkę na dzisiejszą noc i wtedy zapomniałbyś na chwilę o dragach. - spojrzała na mnie przekonywującym wzrokiem.
Momentalnie parsknąłem śmiechem, klepiąc ją po ramieniu. Przy niej na prawdę czułem, jakbym rozmawiał z kumplem.
-Wolę zostać z moją dzidzią. - rozczochrałem jej włosy, przez co posłała mi oburzone spojrzenie.
-Justin, a co z ośrodkiem? Nie powinieneś tam wrócić? - spytała, marszcząc brwi.
-Wiesz, to jest tak. Ludzie z ośrodka nie mogą trzymać mnie tam na siłę, a policja nie raczy przyjść i sprawdzić, czy jestem na odwyku. Dlatego póki nikt mnie nie szuka, nie wracam tam. Zastanawiałem się tylko nad tym, czy powinienem iść i powiedzieć Joannie, że chcę skończyć z ćpaniem i mam prywatny odwyk w swoim domu.
-Jeśli podchodzisz do tego na poważnie, powinieneś jej powiedzieć. Jestem pewna, że się ucieszy. - szatynka posłała mi serdeczny uśmiech.
-W takim razie pójdę do niej jutro, kiedy będziesz w szkole.
Skierowaliśmy się w stronę wyjścia z parku. Po odwiedzeniu grobu moich rodziców czułem się jakby... lżej. Nie byłem na cmentarzu od ich śmierci, czyli przez całe dwa lata. Właściwie sam nie wiedziałem, dlaczego. Może to przez tę świadomość, że ich zawiodłem, a może po prostu się bałem.
Nie wiem...
Nagle ujrzałem dwóch chłopaków, idących z naprzeciwka.
-Kurwa... - usłyszałem ciche mruknięcie Bree, kiedy przeczesała swoje długie, kasztanowe włosy.
-Sprzedałaś Austina? - jeden z nich podszedł do piętnastolatki.
-Nie, to on sprzedał mnie. - założyła ręce na piersi.
-Kurwa, on może teraz przez ciebie iść siedzieć! - krzyknął, wyrzucając ręce w powietrze.
-W końcu dostanie to, na co zasłużył. - dziewczyna przeniosła ciężar ciała na drugą nogę.
-Ty szmato. - warknął, jednak zanim zdążył ją uderzyć, odepchnąłem go od Bree.
-Szmatą możesz nazywać swoją matkę. - wymierzyłem mu uderzenie w szczękę, przez co zachwiał się lekko.
Dosłownie sekundę później poczułem, jak maleńkie dłonie Bree obejmują moje ramię. Dziewczyna odciągnęła mnie od chłopaka, przez co sapnąłem cicho.
-Obiłbym mu mordę, to może nauczyłby się szacunku.
-Justin, proszę cię... - jęknęła, idąc w stronę wyjścia z parku.
-Nie pozwolę, żeby ktoś cię tak traktował.
***
Otworzyłem przed dziewczyną drzwi od swojego domu, wpuszczając ją do środka. Zdjąłem buty oraz kurtkę, wieszając ją na wieszaku. Bree ułożyła swoją torbę na szafce, kierując się do wnętrza domu.
-Grasz w kosza? - spytałem po chwili, opadając na kanapę obok niej.
-Jasne. - uśmiechnęła się do mnie, na co ja zaklaskałem w dłonie.
-W takim razie gramy! - zawołałem wesoło, podnosząc się z miejsca.
-Ale Justin, ja nie mam ubrań. Nie będę grać w jeansach. - wydęła dolną wargę, przybierając minę małej dziewczynki.
Oj, kochanie. Nawet nie wiesz, jaką ja mam ochotę wziąć cię tu i teraz...
-Dam ci swoje ciuchy. - wzruszyłem lekko ramionami, a następnie udałem się schodami na górę, prosto do swojej sypialni.
Kiedy tylko wszedłem do pomieszczenia, poczułem w kieszeni wibrację. Wyciągnąłem telefon, widząc na ekranie numer mojej pani adwokat, czyli jednocześnie mamy Bree.
-Witam panią serdecznie. - zacząłem z wielkim uśmiechem, siadając na łóżku.
-Witaj. Nadal nie mogę uwierzyć, że do ciebie zdzwonię. - zaczęła. - Chciałam się tobą spotkać.
-Ja rozumiem pani zainteresowanie, ponieważ nie ukrywam, że jestem zabójczo przystojny. Ale pani ma męża, ja jestem kilkanaście lat młodszy. Nie żeby mi to przeszkadzało, bo mogłoby nam być na prawdę dobrze w łóżku...
-Bieber, do cholery jasnej! - krzyknęła, a z moich ust uciekł chichot.
Uwielbiałem denerwować tę kobietę.
-Jeśli pani nie przeszkadza ta różnica wieku, to możemy się spotkać. W jakich godzinach nie ma pani męża w domu? - na prawdę starałem się nie wybuchnąć śmiechem.
-Człowieku, czy z tobą nie można normalnie porozmawiać? Ja nie wiem, jak Bree potrafi wytrzymać z tobą chociaż chwilę. - zachichotałem pod nosem, przypominając sobie naszą wczorajszą scenę na kanapie, w salonie. -Chciałam porozmawiać o Bree. Możesz się jutro ze mną spotkać?
-Gdzie i o której? - opadłem na łóżko, przeczesując palcami włosy.
-O dwunastej w kawiarni, w centrum, pasuje ci? - spytała, a ja przeskanowałem w głowie swój jutrzejszy plan.
-Tak, pasuje. - odparłem, wzdychając cicho.
-W takim razie do zobaczenia jutro. - powiedziała i już miała się rozłączać, kiedy zatrzymał ją mój głos.
-Ale na szybki numerek nie mam co liczyć? - zachichotałem, jednak nie usłyszałem odpowiedzi, ponieważ matka Bree rozłączyła się, oburzona moimi słowami.
Pokręciłem z rozbawieniem głową, a następnie przetarłem twarz dłońmi, wstając z łóżka. Wyjąłem z szafki spodenki do koszykówki oraz koszulkę na krótki rękaw. Sam przebrałem się w strój sportowy, po czym zszedłem na dół z ubraniami, przygotowanymi dla Bree.
-Proszę bardzo, księżniczko. - podałem jej ciuchy, a ona podeszła do mnie i musnęła mój policzek, następnie znikając za drzwiami łazienki, znajdującej się na parterze.
-Nie miałem nic przeciwko, żebyś przebierała się tutaj! - krzyknąłem, utrzymując na ustach uśmiech.
-Wiem i dlatego poszłam do łazienki! - odparła, również krzykiem. - Nie chciałam, żeby ci stanął!
Momentalnie parsknąłem śmiechem, opadając na kanapę.
Kurwa, kocham tę dziewczynę!
Po chwili Bree wyszła z łazienki, przebrana już w moje ubrania. Podszedłem do szafki w przedpokoju i wyjąłem z niej piłkę do kosza, a następnie objąłem szatynkę ramieniem, prowadząc w stronę drzwi tarasowych. Udaliśmy się na tyły domu, gdzie znajdowało się małe boisko do koszykówki. Bree wzięła ode mnie piłkę do kosza i zaczęła ją dokładnie oglądać.
-W takim razie zaczynamy. - zachichotałem, patrząc na szatynkę. - To jest piłka. Powtórz. - rozkazałem, zakładając ręce na piersi.
-Piłka. - wykonała moje polecenia, przewracając z rozbawieniem oczami.
-Piłka jest okrągła. - wymawiałem każde słowo głośno i wyraźnie.
-A twoje spodenki są za luźne i mi spadają. - powiedziała jeszcze wyraźniej, przez co momentalnie parsknąłem śmiechem.
-Możesz je zdjąć. - poruszyłem znacząco brwiami, przez co oberwałem od niej piłką w klatkę piersiową. - To jest piłka. Piłka służy do rzucania do kosza, a nie w Justinka.
-A ja jestem Bree, mam piętnaście lat, jestem grzeczną dziewczynką, z którą rozmawia się o kwiatkach i motylkach, a nie o zdejmowaniu spodni. - wypięła do mnie język.
-Miło mi. Ja jestem Justin, mam dwadzieścia jeden lat, jestem niegrzecznym chłopcem, który myśli tylko o seksie i bardzo rozprasza się, kiedy wypinasz do niego swój języczek. - posłałem jej przesłodzony uśmiech.
-Synku, chyba mnie nie zrozumiałeś. Jestem grzeczną dziewczynką, z którą rozmawiasz o wszystkim co jest GRZECZNE. - wyostrzyła ostatnie słowo.
-Serio, Bree? - parsknąłem śmiechem. - Synku? - pokręciłem z rozbawieniem głową. - Czyli staje mi na widok matki?
-JESTEM GRZECZNĄ DZIEWCZYNKĄ, Z KTÓRĄ MOŻESZ ROZMAWIAĆ TYLKO I WYŁĄCZNIE NA GRZECZNE TEMATY. - podeszła do mnie i uderzyła kilka razy w moją klatkę piersiową.
-JESTEM NIEGRZECZNYM CHŁOPCEM, KTÓRY WIECZORAMI ZMIENIA GRZECZNĄ DZIEWCZYNKĘ W NAPALONĄ NASTOLATKĘ, KTÓRA NIEMALŻE UPRAWIA SEKS NA KANAPIE W SALONIE. - stanąłem tak blisko niej, że nasze ciała się stykały, przekrzykując ją.
-Może jeszcze głośniej, bo sąsiedzi cię nie słyszeli! - wyrzuciła ręce w powietrze.
-Jak sobie życzysz. - mruknąłem, uśmiechając się łobuzersko. - Ludzie, wczoraj prawie uprawiałem seks z... - w tym momencie Bree zatkała mi usta dłonią.
-Zamknij się, kretynie. - sapnęła, posyłając mi mordercze spojrzenie.
-Chodź tu do mnie. - na moje usta wkradł się cwaniacki uśmiech, kiedy ułożyłem dłonie na jej biodrach, przyciągając jej ciało bardzo blisko swojego.
-Co ty wyprawiasz, synku? - Bree pokręciła z politowaniem głową.
Wsunąłem dłonie pod jej uda i uniosłem jej leciutkie ciało na wysokość swoich bioder. Szatynka oplątała mnie nogami w pasie, układając mi ręce na szyję.
-Wydaje mi się, że mieliśmy grać w kosza. - przeczesała delikatnie moje włosy.
-To nam nie ucieknie. - mruknąłem, wpatrując się w jej czekoladowe tęczówki.
-W takim razie, co masz zamiar robić? - wplątała palce w moje włosy, z tyłu głowy.
-Może to... - odparłem, opierając swoje czoło o jej. Zacząłem przybliżać swoje usta do jej, uśmiechając się przy tym. Dziewczyna powoli oblizała wargi, jeszcze bardziej mnie tym podniecając.
Kiedy już miałem złączyć nasze usta w cudownym, słodkim, a zarazem namiętnym pocałunku, przeszkodził nam głos, dochodzący zza płotu.
-Dzień dobry, Justin. - przywitała się starsza kobieta, moja sąsiadka.
Przewróciłem oczami, przed odwróceniem się w stronę staruszki.
-Dzień dobry. - skinąłem głową, uśmiechając się do niej.
-Powiedz mi, kochanie, co u ciebie słychać? Skończyłeś już brać narkotyki? - spytała, opierając się o płot.
Ta kobieta była jedną z na prawdę niewielu osób, do których miałem szacunek.
-A w porządku. Jeszcze do końca nie skończyłem z ćpaniem, ale jestem na dobrej drodze. - spojrzałem znacząco na Bree. - Ktoś mi w tym pomaga...
-Dzień dobry. - przywitała się Bree, kiedy ja w dalszym ciągu trzymałem ją na rękach.
-Witaj, kochanie. - uśmiechnęła się do szatynki. - Właśnie ostatnio często widuję was razem.
-Jesteśmy przyjaciółmi. - odparła piętnastolatka, bawiąc się końcówkami moich włosów.
-Przyjaciółmi, którzy prawie bzykają się na kanapie. - szepnąłem jej do ucha, przez co oberwałem lekko w klatkę piersiową.
-Cieszę się, że Justin w końcu znalazł sobie normalną przyjaciółkę, a nie ciągle z tymi kumplami. - spojrzała na mnie sceptycznie, a ja zrobiłem minkę niewiniątka. - W takim razie ja wam już nie przeszkadzam. - zaklaskała cicho w dłonie, po czym udała się do swojego domu.
-Miła jest... - powiedziała Bree, wzruszając lekko ramionami.
-Dużo jej zawdzięczam. Praktycznie to ona zorganizowała pogrzeb moich rodziców. - dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową.
-A teraz postaw mnie na ziemię, bo mieliśmy chyba grać. - pocałowała mnie w czoło, sunąc dłońmi po moich barkach.
-Oczekuję czegoś w zamian, koteczku. - mruknąłem w jej usta, przez co szatynka zaśmiała się cicho.
Objęła dłońmi moją szyję od tyłu, przysuwając się bliżej mnie, dzięki czemu moje ręce wylądowały na jej tyłeczku. Bree złączyła nasze usta, przygryzając lekko moją dolną wargę, przez co jęknąłem cicho. Przejechała językiem po moich wargach.
-Chcesz dostać więcej, to postaw mnie na ziemi. - mruknęła seksownie w moje, lekko rozchylone, usta.
Kurwa, chciałem jej. Tak cholernie jej teraz chciałem. Kochałem ją oraz czułem ogromne pożądanie do tej drobnej istotki. Pragnąłem jej, jak niczego innego. Chciałem być z nią, kochać się z nią, mieć tą świadomość, że jest tylko moja i nikt mi jej nie zabierze.
Ale wiedziałem, że jeżeli chcę to wszystko zyskać, jeśli chcę, żeby Bree należała tylko do mnie, muszę najpierw powiedzieć jej prawdę.
Zatopiłem się w jej czekoladowych tęczówkach i na prawdę miałem ochotę wziąć ją tu i teraz. Była tak cholernie seksowna, a jednocześnie taka niewinna. Na zewnątrz aniołek, a w środki diabełek...
Postawiłem ją na ziemi i chciałem objąć dłońmi jej twarz, aby wpić się w jej usta, jednak poczułem, jak szatynka klepnęła mnie w tyłek i uciekła, podnosząc po drodze piłkę. Odbiła ją kilka razy, po czym podskoczyła i idealnie wrzuciła piłkę do kosza.
-Justin, te spodenki na prawdę mi spadają. - parsknęła śmiechem, przytrzymując moje ubranie. Pokręciłem z rozbawieniem głową, po czym podszedłem do niej.
-Zobacz, w pasie jesteś zdecydowanie za chuda, ale jak zsuniesz je na biodra, będą się trzymać. - zsunąłem jej spodenki kilka centymetrów w dół, z łobuzerskim uśmiechem na ustach. - A teraz oddawaj mi tę piłkę. - wybiłem z jej rąk przedmiot, a następnie rzuciłem, trafiając prosto do kosza.
Zaczęliśmy grać, co chwilę odbierając sobie piłkę. Był remis, a mi w ogóle się to nie podobało. Zdjąłem przez głowę koszulkę, odrzucając ją na trawę. Na dworze było gorąco, a na dodatek cały czas biegaliśmy.
-Kicia, nie za ciepło ci? - rzuciłem do dziewczyny.
-Właściwie, to tak. - mruknęła, a następnie złapała z krańce mojej koszulki, którą miała na sobie i ściągnęła ją ze swojego ciała.
Szatynka miała na normalny stanik założony stanik sportowy, jednak to nie przeszkadzało mi w gwałceniu jej wzrokiem.
Kiedy zauważyłem, że Bree przygotowuje się do rzutu do kosza, podbiegłem do niej, objąłem w pasie i podniosłem, uniemożliwiając szatynce zdobycie kolejnego punktu.
-Puszczaj mnie, debilu! - pisnęła, śmiejąc się cicho.
-Miałem dostać buziaka, pamiętasz? - mruknąłem jej do ucha.
-Ale niegrzeczni chłopcy nic nie dostają. - uderzyła mnie lekko z łokcia w brzuch.
Postawiłem ją na ziemi i odwróciłem przodem do siebie. Jedną rękę ułożyłem w dole jej nagich pleców, natomiast drugą wplątałem w jej włosy i, nie czekając na nic więcej, wpiłem się w jej usta. Owinąłem ramieniem jej drobną talię, odchylając jej ciało lekko do tyłu. Mocniej naparłem na jej wargi. Bree objęła moją twarz dłońmi, uśmiechając się przez pocałunek. Nasze języki walczyły o dominację, kiedy z naszych ust uciekały ciche, ledwo słyszalne jęki.
Po chwili oderwaliśmy od siebie nasze spragnione usta. Wpatrywałem się w Bree, jak w obrazek, oblizując powoli wargi. W dalszym ciągu czułem na nich słodki smak ust szatynki.
-Masz najsłodsze usta na świecie. - mruknąłem do niej, uśmiechając się pod nosem.
Dziewczyna pokręciła z rozbawieniem głową, po czym podniosła piłkę i rzuciła nią prosto do kosza.
-Wygrałam. Koniec gry. - zatrzepotała słodko rzęsami, udając się w stronę domu. Kołysała delikatnie biodrami, a ja przechyliłem lekko głowę, obserwując, jak porusza się z wdziękiem.
-Bree! - zawołałem, biegnąc za nią. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco, cały czas idąc w stronę wejścia. - Nie myślałaś kiedyś o tym, żeby zostać modelką? - położyłem jej rękę na ramieniu.
-Żartujesz sobie ze mnie? - spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Nigdy w życiu.
-Czemu nie? Masz idealne warunki. - zmierzyłem wzrokiem jej ciało.
-Nie, to zdecydowanie nie dla mnie. Poza tym, moja kuzynka jest modelką i dobrze wiem, że jeżeli chcesz dostać kontrakt, możesz go podpisać tylko przez łóżko. Nie mam zamiaru puszczać się za marne chwile sławy. - przewróciła teatralnie oczami. - Poza tym, ta ciągła dieta mnie przeraża.
-Tobie nie jest potrzebna żadna dieta, słonko. Mógłbym cię normalnie dłońmi w pasie objąć. - powiedziałem, po czym ustawiłem się za szatynką, układając dłonie na jej talii. - No i co? - zaśmiałem się, kiedy moje dłonie otoczyły cały brzuszek dziewczyny.
-Zobacz, ile te modelki mają makijażu. To całkowicie nie dla mnie. - przeczesała palcami włosy, a następnie weszła do wnętrza domu. - Ja idę wziąć prysznic. - dodała, po czym posłała mi słodki uśmiech, założyła kosmyk włosów za ucho i udała się na pierwsze piętro.
Usiadłem na kanapie, przeczesując włosy i ciągnąc za ich końcówki, z wyraźną frustracją. Nie wiem dlaczego, ale przy Bree nie czułem takiej potrzeby wciągnięcia czegokolwiek. Jednak kiedy tylko zostałem sam, moje dłonie zaczęły drżeć, a krew w żyłach płynąć szybciej. To niesamowite, że w ciągu paru sekund potrafiłem zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Już nad sobą nie panowałem, nie kontrolowałem swojego zachowania. Musiałem coś wziąć, ponieważ czułem, że w przeciwnym wypadku po prostu zwariuję. I nie myślałem już nawet nad tym, jakie będą konsekwencje mojej chwilowej utraty kontroli.
Wstałem z kanapy, łapiąc się przelotnie za krocze, po czym ruszyłem w stronę szafki, w której trzymałem dragi. Z impetem otworzyłem szufladę, kiedy nagle zorientowałem się, że jest ona pusta. Żadnych narkotyków, nic, co mogłoby mnie uspokoić. Wywaliłem wszystkie, znajdujące się w środku, papiery, należące do mojego ojca, jeszcze raz dokładnie przeszukując szufladę.
Nic, zero kokainy, żadnej heroiny, ani nawet skrętów.
-Kurwa! - ryknąłem, zrzucając z komody wszystkie rzeczy.
Nie potrafiłem się opanować. Byłem pewien, że w szufladzie znajdę chociaż jedną działkę, jednak myliłem się. Wiedziałem, że miałem duży zapas towaru. I nagle w głowie zapaliła mi się zielona lampka.
-Ty suko... - warknąłem, zaciskając dłonie w pięści.
***Oczami Bree***
Wyszłam spod prysznica, owijając swoje ciało ręcznikiem. Założyłam na siebie czystą bieliznę oraz ubrania, a następnie wyszłam z łazienki, zamykając za sobą drzwi. Usłyszałam z dołu jakiś huk, jakby tłuczone szkło. Zaśmiałam się cicho, podejrzewając, że Justin zabrał się za gotowanie.
-Oj, synku. Kiedyś cię tego nauczę.
Wyszłam z sypialni szatyna, udając się schodami na dół. Nagle zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam porozrzucane po salonie kawałki szkła, pochodzące z ramek ze zdjęciami.
Jednak Justina nigdzie nie było...
-Ty szmato... - usłyszałam głośne warknięcie. Podskoczyłam lekko, schodząc ze schodów. Odwróciłam się twarzą do chłopaka i od razu mogłam stwierdzić, że był na silnym głodzie. Jego pięści zaciśnięte były bardzo mocno, tęczówki ciemniejsze niż zwykle, a wzrok nieobecny. Wyraz jego twarzy wskazywał na to, że był wściekły.
-Justin... - zaczęłam, jednak nie dane było mi skończyć.
-Oddaj mi to, kurwa! - wrzasnął, przez co całe moje ciało zadrżało. Dobrze wiedział, że to ja zabrałam mu narkotyki. Nie chciałam, żeby niepotrzebnie go kusiły.
-Nie. - odparłam stanowczo.
Justin podszedł do mnie, na co ja cofnęłam się, chcąc być dalej od niego.
-Nie słyszysz, co do ciebie mówię!? - ryknął. Wystraszyłam się. Na prawdę się wystraszyłam. Wiedziałam, że on na głodzie jest nieobliczalny. Bałam się go...
-Nie dam ci narkotyków. Sam prosiłeś mnie o to, abym... - przerwałam nagle, kiedy poczułam ból na lewym policzku.
Uderzył mnie...
Po raz kolejny to zrobił...
-Oddaj mi to. - warknął, przez zaciśnięte zęby. Bałam się, jednak nie mogłam dać tego po sobie poznać. Musiałam pozostać nieugięta.
-Nie, Justin. Nie chcesz tego brać. Uwierz mi. - powiedziałam, jednak w moim głosie nie było już tyle pewności, co przed chwilą.
Momentalnie złapał mnie za nadgarstki i przyparł boleśnie do ściany.
-Puść mnie. - warknęłam, starając się wyszarpać z jego uścisku, jednak zamiast tego poczułam silne uderzenie w dole brzucha. Szatyn uderzył mnie pięścią, przez co zgięłam się w pół.
-Nie rozumiesz, co do ciebie mówię, dziwko!? - wrzasnął, ponownie uderzając mnie w twarz. Bolały mnie oba miejsca, jednak jeszcze bardziej bolało to, że nazwał mnie dziwką. Tak, to zdecydowanie boli najbardziej...
-Justin, uspokój się. Proszę... - wyszeptałam, głaszcząc go delikatnie po policzku.
-Nie będziesz mi mówić, co mam robić, szmato! - wrzasnął, łapiąc mnie za włosy, tak, że upadłam przed nim na kolana.
-Justin, proszę cię. - jęknęłam cicho, nie wiedząc, jak mogę go uspokoić. Jednak on szarpnął mną i popchnął na kanapę.
Byłam pewna tylko jednego. Nie dam mu narkotyków...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
I jak podoba się rozdział?
Zaskoczeni postawą Justina? Hmm, on jeszcze będzie na głodzie. To nie koniec...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam Was na mojego aska. Z chęcią odpowiem na wszystkie Wasze pytania :
Ps. Chciałam Was zaprosić na wspaniałe opowiadanie ;-*
Kocham Was i do następnego ;-*

Boże, przecież Bree jest taka idealna...

poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 23...


***Oczami Bree***
Do moich uszu doszedł cholernie irytujący dźwięk budzika. Wsunęłam rękę pod poduszkę, wyłączając go. Z głośnym westchnieniem przewróciłam się na plecy, wpatrując się w sufit. Zmarszczyłam brwi, czując coś, czego na pewno nie powinnam czuć. Mianowicie, dłoń Justina ułożona była na moich piersiach. Przewróciłam teatralnie oczami, zdejmując ją z mojego biustu.
Ten człowiek ma problem ze sobą.
Na prawdę...
W pokoju, jak i na dworze, było jeszcze ciemno. Wyplątałam się z objęć Justina, tak, żeby go nie obudzić. Jak każdego ranka było dość chłodno, dlatego założyłam na siebie bluzę Justina, leżącą obok łóżka, opatulając się ramionami. Wzięłam swoje ubrania oraz torbę, a następnie skierowałam się do wyjścia z sypialni. Zanim jednak zdążyłam przejść dwa kroki, poczułam, jak chłopak złapał kraniec mojej koszulki.
-O której kończysz? - spytał zachrypniętym głosem.
-O czternastej. - odparłam. Na moje usta wkradł się lekki uśmiech, kiedy zobaczyłam jego zaspane oczy i, roztrzepane na wszystkie strony, włosy. - Śpij. - przeczesałam jego włosy, całując go w policzek. - Do zobaczenia.
Wyszłam z sypialni, zamykając za sobą drzwi. Zeszłam schodami na dół, udając się do kuchni. Wyjęłam jogurt oraz małą łyżeczkę, siadając na wysokim krześle przy barze.
Nagle mój wzrok wylądował na kanapie. Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie, że wczoraj zasnęłam przed telewizorem. Uśmiechnęłam się delikatnie, zdając sobie sprawę, że szatyn musiał zanieść mnie do łóżka.
Zjadłam szybkie śniadanie, a następnie udałam się do łazienki, znajdującej się na parterze. Zdjęłam z siebie bluzę Justina, koszulkę oraz bieliznę, wchodząc pod prysznic. Odkręciłam wodę, nalewając na ręce żelu pod prysznic. Wtarłam go w swoje ciało, po chwili spłukując całą pianę. Wyszłam spod prysznica, owijając swoje ciało ręcznikiem. Rozczesałam włosy, a następnie założyłam czyste ubrania.
Wyszłam z łazienki, spoglądając na zegarek, wiszący w salonie. Wskazywał godzinę 07:50, co oznaczało, że musiałam już wychodzić. Założyłam buty oraz kurtkę, po czym wyszłam z domu Justina.
Po niecałych dziesięciu minutach dotarłam do szkoły. Otworzyłam ciężkie drzwi, wchodząc do budynku. Wzrok większości uczniów wylądował na mnie. Prychnęłam cicho pod nosem. Rzeczywiście, dawno mnie tu nie było...
Podeszłam do swojej szafki, otwierając ją. Włożyłam potrzebne książki do torby i już miałam odejść w stronę klasy, kiedy nagle poczułam silne ramiona, obejmujące mnie w talii.
-Na prawdę mogłabyś się do mnie odezwać. - męski głos mruknął mi do ucha. Na moje usta wkradł się uśmiech, kiedy zorientowałam się, że to Jake.
-Przepraszam cię, kochanie moje. - odwróciłam się przodem do niego. - Ale wczorajszy dzień był po prostu najdziwniejszym w moim życiu.
Do naszych uszu doszedł dźwięk dzwonka.
-Co masz pierwsze? - spytał, idąc prosto korytarzem.
-Historię. Idę z tobą. - rzuciłam, po czym złapałam Jake'a za łokieć, kierując się w stronę jego klasy, czyli sali od angielskiego. Chciałabym, żeby Jake chodził ze mną do klasy, lecz ja byłam w pierwszej, a on w ostatniej.
Szybko wślizgnęłam się do pomieszczenia, siadając w ostatniej ławce. Jake ze śmiechem usiadł obok mnie.
-Oj, maluszku. Znowu pomyliłaś klasy? - przed nami usiadło dwóch chłopaków, kumpli Jake'a.
Przewróciłam oczami, słysząc moje, sławne już, przezwisko. Każdy chłopak z tej szkoły zwracał się do mnie "maluszku", ze względu na to, że byłam najmłodsza ze wszystkich uczniów.
-Lepiej przestańcie gadać, tylko zasłońcie mnie przed tą babą. - mruknęłam, łapiąc pierwszego z chłopaków za koszulkę i ustawiając tak, abym nie była widoczna dla nauczycielki.
-A co tam u Austina? - w moją stronę odwrócił się drugi.
-Nawet mi o nim nie mów. - warknęłam. - Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
-To już nie jesteście razem? - oparł się o naszą ławkę, unosząc lekko brwi.
-Już od miesiąca. - westchnęłam, przeczesując włosy.
-To znaczy... - przybliżył się do mnie. - Że jesteś wolna, tak...?
-A co? - mruknęłam, również się do niego zbliżając.
-Wiesz, jeśli masz czas dzisiaj wieczorem, moglibyśmy się trochę zabawić... - poruszył znacząco brwiami, na co ja przewróciłam oczami.
-Dla was jestem maluszkiem. - pokręciłam z rozbawieniem głową.
-Nam to nie przeszkadza. - pierwszy z chłopaków uniósł ręce.
-To super, a teraz odwróćcie się, bo, po pierwsze, ta baba zaraz tu podejdzie, a po drugie, muszę porozmawiać z Jakiem. - ułożyłam dłonie na barkach chłopaka, obracając go w stronę tablicy.
Zapytacie pewnie, czy nie czuje skrępowania, rozmawiając w ten sposób z prawie pięć lat starszymi chłopakami, których imion nawet nie znam.
Otóż nie. Nigdy nie czułam się zawstydzona. Zawsze byłam szczera i otwarta, nie miałam czego ukrywać.
-To teraz opowiadaj. - powiedział Jake.
-No więc tak... - zaczęłam, opierając się na łokciu o ławkę. - Byłam wczoraj w nocy u Justina. Powiedział, że chce przestać brać, a wiesz, jak mi na tym zależy. Potem, o trzeciej nad ranem, pływałam z nim w basenie i to na dodatek w samej bieliźnie. Rano znowu przeżywałam załamanie, bo okazało się, że Ryan był przyjacielem Justina. Cholernie potrzebowałam chociaż jednej działki, ale Justin mnie powstrzymał. Rozumiesz to? Narkoman powstrzymał narkomankę... - pokręciłam lekko głową z niedowierzaniem. - Później Justin pobił się z Austinem, a ten debil podał nas na policję. Moi rodzice dowiedzieli się, że ćpałam i wyzwali mnie od dziwek. Powiedzieli, że jestem dla nich problemem i lepiej byłoby, gdybym zaćpała się tak, jak Ryan. Kolejny raz próbowałam się zabić, ale...
-Słucham!? - krzyknął Jake, przez co momentalnie zatkałam mu usta dłonią.
-Tak, chciałam to zrobić i już miałam skoczyć, kiedy Justin mnie zatrzymał. Potem poszliśmy do kościoła i nawet on się modlił. Nawet on... - uśmiechnęłam się lekko. - Przeprowadziłam się na parę dni do Justina. Wieczorem prawie wylądowałam z nim w łóżku, ale w ostatniej chwili to przerwałam. - zakończyłam z głośnym westchnieniem, kolejny raz przeczesując włosy.
-I to wszystko jednego dnia? - spytał z niedowierzaniem.
-Też nie mogę w to wierzyć. - mruknęłam cicho.
Nagle odgłos szpilek zrobił się coraz głośniejszy.
-Maluszku, twoje przeznaczenie się zbliża. - szepnął jeden z chłopaków, siedzących przed nami.
-Bree! Co ty tu robisz, do jasnej cholery!? - krzyknęła nauczycielka, przez co wzrok całej klasy skupił się na mnie.
-Dzień dobry... - wyszczerzyłam się do niej. Na moje nieszczęście, to właśnie ta baba była moją wychowawczynią.
-Z tego co wiem, masz teraz historię i kilka zaległych sprawdzianów do napisania. - warknęła, stukając dłonią w blat ławki.
-Ja właśnie miałam tam iść... - powiedziałam powoli, widząc, jak Jake oraz dwóch jego kumpli tłumi w sobie śmiech.
-Osobiście zaprowadzę cię do pani Jones. - kobieta złapała mnie za ramię, prowadząc w stronę wyjścia z klasy.
Udałam się za nią korytarzem w stronę klasy od historii. Moja wychowawczyni otworzyła drzwi, wpychając mnie do pomieszczenia.
-Przyprowadziłam pani zgubę, która woli siedzieć na lekcjach ostatniej klasy. - zmierzyła mnie wzrokiem, po czym wyszła z sali.
-Kogo my tu mamy. - zaczęła, zakładając ręce na piersi.
-Mi też miło panią widzieć. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Tak się składa, że była to najbardziej znienawidzona przeze mnie nauczycielka. Ona taką samą nienawiścią darzyła mnie. Nie mówiąc nic więcej udałam się wgłąb klasy, jednak w drodze zatrzymał mnie irytujący głos nauczycielki.
-A może panna Marks woli puszczać się z Austinem Mahonem, zamiast przychodzić na moje lekcje. - przez całą klasę przeleciał dźwięk tłumionych śmiechów oraz szeptów.
Ze wściekłością wymalowaną na twarzy odwróciłam się w stronę nauczycielki. Szybkim krokiem udałam się do wyjścia z klasy, jednak zanim opuściłam pomieszczenie, musiałam jej odpyskować.
-Ciekawe jak zdobyła pani tak wysoką posadę? Myślę, że romans z dyrektorem bardzo pomógł. - warknęłam, po czym zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Wyszłam przed budynek, udając się na tyły szkoły. Wyjęłam z torby paczkę papierosów, wyciągając jednego. Podpaliłam jego koniec zapalniczką, wkładając do ust. Moim oczom ukazał się sam Justin Bieber we własnej osobie, razem z dwoma chłopakami z naszej szkoły, a dokładniej tych samych dwóch, którzy jeszcze parę minut temu siedzieli przede mną i Jake'iem na lekcji.
-Chyba jednak nie udało ci się znaleźć właściwej klasy! - rzucił jeden z nich, przez co wzrok pozostałych wylądował na mnie.
Na ustach Justina pojawił się ten jego sławny uśmieszek, na co przewróciłam oczami.
-Nie zdążyłam nawet usiąść, kiedy ta suka wyzwała mnie od dziwek. - warknęłam, podchodząc do nich.
-Bieber, to jest właśnie nasz maluszek. - blondyn wskazał na mnie. Miałam ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem. Na prawdę zabawnie to brzmiało.
-No co ty nie powiesz... - zakpił Justin, obejmując mnie w talii. - Tak się składa, że wczoraj adoptowałem tego waszego maluszka, chociaż, dla mnie jest to moja dzidzia. - kolejny raz przewróciłam oczami, siadając na murku obok jednego z chłopaków.
-To wy się znacie?
-I to bardzo dobrze. - wzruszyłam lekko ramionami.
-Nawet wczoraj otrzymałem piękny pokaz w samym ręczniku. - szatyn wyszczerzył się do mnie.
-Ej! - pisnęłam, wychylając się lekko i uderzając chłopaka w klatkę piersiową.
Justin podszedł do mnie i rozsunął moje nogi, stając pomiędzy nimi.
-Chcę więcej, skarbie. - mruknął cicho.
Nagle rozległ się głośny odgłos kroków, a zza rogu budynku wyłonił się dyrektor razem z panią od historii.
-O kurwa. - zaklęłam pod nosem.
-No nie! - rzucił dyrektor, a jego wzrok wylądował na Justinie. - Miałem ogromną nadzieję, że już nigdy więcej nie będę musiał cię oglądać.
Wybuchnęliśmy śmiechem, w czasie, kiedy Justin w dalszym ciągu stał pomiędzy moimi nogami.
-A ty dlaczego nie jesteś na lekcji? - przeniósł wzrok na mnie, podnosząc głos.
-Bo nauczycielka wyzywa mnie od dziwek. - warknęłam, mierząc wzrokiem kobietę.
-A może to nie prawda? - znienawidzona przeze mnie nauczycielka wyrzuciła ręce w powietrze. - Jeśli powiesz, że jesteś dziewicą, wszystko odszczekam.
Momentalnie parsknęłam śmiechem, odrzucając do tyłu włosy.
-To jest tylko i wyłącznie moja sprawa, a pani nie ma prawa się w to mieszać. - wyrzuciłam z siebie.
-Mam prawo się mieszać, ponieważ jesteś moją uczennicą, a na dodatek najmłodszą w całej szkole.
-To, że jestem najmłodsza oznacza, że mam żyć jak zakonnica? - przewróciłam teatralnie oczami, słysząc chichoty, wydobywające się z ust chłopaków. - Moglibyście się zająć tymi panienkami, które w szkolnych kiblach dają dupy każdemu kolesiowi. - mówiąc to, spojrzałam znacząco na Justina i dwóch jego kumpli, którzy wyszczerzyli się do mnie.
-Bree, w tej chwili wracasz na lekcje. A ciebie, Bieber, już nigdy więcej nie chcę tutaj widzieć. - szatyn zaśmiał się pod nosem, po czym ułożył dłonie na moich biodrach i zdjął mnie z murka, stawiając na ziemi. - Już wystarczająco dużo mieliśmy przez ciebie problemów.
Stanęłam na palcach i delikatnie musnęłam policzek Justina, po czym, jak na skazanie, powlekłam się w stronę szkoły.
***
Wyszłam z klasy od biologii, kierując się na ostatnią lekcję. Na moje nieszczęście, odrabiałam zaległe godziny w-fu z chłopakami z ostatniej klasy. Powlekłam się pod salę gimnastyczną, wchodząc do szatni. Moim oczom ukazało się kilku chłopaków w samych bokserkach.
-Nasze maleństwo przyszło. - jeden z nich odwrócił się w moją stronę, przez co po chwili już wszyscy wpatrywali się we mnie.
-Niestety musiałam. - sapnęłam, układając torbę na ławce gimnastycznej.
W tym momencie do szatni wszedł nauczyciel, trzymając w rękach jakiś zeszyt.
-No proszę, kogo to moje oczy widzą. - zaklaskał w dłonie, wpatrując się we mnie. - Panna Marks postanowiła pojawić się na w-fie.
-Stęskniłam się za panem. - posłałam mu przesłodzony uśmiech.
-No to już, przebieraj się. - rzucił, wykonując pospieszający gest dłonią.
-Ale...
-Nie ma żadnego ale. - mruknął, zamykając drzwi od swojego gabinetu, połączonego z szatnią.
-I ja mam się tutaj przebierać? - uniosłam wysoko brwi, obserwując, jak reszta chłopaków siedzi na ławkach, wpatrując się we mnie z głupawymi uśmieszkami na twarzach.
Założyłam ręce na piersi, siadając w samym rogu pomieszczenia. Wyciągnęłam z torby krótkie, sportowe spodenki oraz luźną bokserkę. Z głośnym westchnięciem pozbyłam się spodni, zakładając dół od stroju sportowego.
-To teraz odsłoń jeszcze te dwa cuda. - jeden z chłopaków uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
-Zapomnij. - mruknęłam, po czym odwróciłam się do nich plecami, ściągając bluzkę. Usłyszałam za plecami gwizdy, jednak udało mi się je zignorować. Założyłam koszulkę, a następnie związałam włosy w kitkę.
-Bree, ty chodzisz z Bieberem?
-Z tym Bieberem? - do rozmowy włączył się inny chłopak.
-Widzę, że Justin jest tu na prawdę znany... - mruknęłam, składając swoje rzeczy.
-Kogoś takiego jak on się nie zapomina. Przeleciał pół szkoły, czyli inaczej wszystko co ma cycki.
Chłopaki parsknęli śmiechem, na co ja przewróciłam oczami.
-Gdybym go nie znała, nie uwierzyłabym. - zachichotałam pod nosem. - On na prawdę nie potrafi opanować swoich hormonów.
-Więc jak? Chodzisz z nim? - chłopak ponowił pytanie.
-Nie. - odparłam, odwracając się w ich stronę. Przeszłam obok, wychodząc z szatni.
Zapowiada się na prawdę długa godzina...
***Oczami Justina***
Zamknąłem drzwi od domu na klucz, po czym skierowałem się do swojego samochodu. Zająłem miejsce kierowcy i odpaliłem silnik, zjeżdżając z podjazdu. Wjechałem na drogę, prowadzącą do szkoły Bree. Po paru minutach zaparkowałem na parkingu przed budynkiem. Wysiadłem z samochodu, opierając się o maskę. Założyłem ręce na piersi i czekałem, aż Bree skończy lekcje. Czułem na sobie wzrok wielu dziewczyn, przez co zaśmiałem się cicho.
-Wybaczcie dziewczynki, ale dzisiaj w nocy zrozumiałem, że jestem zakochany w pewnej piętnastolatce. - mruknąłem do siebie, a na moich ustach mimowolnie pojawił się szczery uśmiech.
Nigdy w życiu nie czułem nic do żadnej dziewczyny, a teraz zrozumiałem, że kocham Bree. Jest najbliższą mi osobą i tylko ona potrafi mnie zrozumieć.
Kurwa, jestem zakochany...
Nadal nie mogę w to uwierzyć, chociaż myślałem nad tym cały dzień.
Nagle mój wzrok wylądował na drobnej osóbce, wychodzącej ze szkoły. Ze śmiechem odepchnęła od siebie jakiegoś chłopaka, który poklepał ją jeszcze po ramieniu i odszedł w przeciwnym kierunku.
Bree spojrzała w moją stronę i uśmiechnęła się szeroko. Moje serce momentalnie zaczęło szybciej bić, a po ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Zaśmiałem się cicho, widząc, jak reaguję na sam widok tej dziewczyny.
Po chwili jednak spostrzegłem, że Bree trzyma się za brzuch i lekko kuleje.
-A tobie co się stało? - zachichotałem, na co szatynka przewróciła oczami.
-Odrabiałam w-f z chłopakami z ostatniej klasy. Oberwałam piłką w brzuch, w głowę, w tyłek i w cycki. - sapnęła, na co z moich ust uciekł kolejny chichot.
-Moje rączki sprawią, że wszystko przestanie cię boleć. - posłałem jej łobuzerski uśmiech, a następnie podszedłem do dziewczyny i ułożyłem dłonie na jej biuście.
-Kurwa, Justin! Przestań mnie w końcu obmacywać. - pisnęła z rozbawieniem. - Już nawet dzisiaj rano obudziłam się z twoją ręką w niewłaściwym miejscu. - posłała mi sceptyczne spojrzenie.
-Nie mogłem się powstrzymać, dzidzia. - rozczochrałem jej włosy, przez co oberwałem od szatynki w ramię.
Zajęliśmy swoje miejsca w samochodzie, a ja odpaliłem silnik, wyjeżdżając z parkingu.
-Justin... - Bree zaczęła niepewnie, układając ręce na kolanach. - Pojechałbyś ze mną na cmentarz?
Przeniosłem na nią wzrok, marszcząc lekko brwi.
-Oczywiście. - odparłem, sunąc dłonią po jej udzie.
-Dziękuję. - mruknęła, rozluźniając się, a następnie wychyliła się lekko i musnęła mój policzek.
Był to czysto przyjacielski gest, jednak ja poczułem się wyjątkowo. Za każdym razem, kiedy jej usta stykały się z moją skórą, przez każdą cząstkę mnie przechodziły przyjemne dreszcze. Nie potrafiłem się nie uśmiechnąć, co nie uszło uwadze Bree.
-Co? - uniosła wysoko brwi, wpatrując się we mnie z rękoma założonymi na piersi.
-Może kiedyś się dowiesz. - mruknąłem, a następnie przeniosłem wzrok na drogę.
Po piętnastu minutach dojechaliśmy pod bramę główną cmentarza. Zaparkowałem na jednym z wyznaczonych miejsc, a następnie wyszedłem z samochodu. Obszedłem go dookoła, otwierając drzwi od strony pasażera. Bree wyszła z auta, posyłając mi delikatny uśmiech. Zamknąłem samochód na klucz, po czym objąłem drobne ciało piętnastolatki ramieniem. Po chwili dziewczyna złapała moją dłoń, obiema swoimi malutkimi, gładząc jej wierzch opuszkami palców.  Na moment przymknąłem powieki, czując rozluźnienie, które opanowało moje ciało.
Doszliśmy z Bree do małego sklepu koło cmentarza. Dziewczyna otworzyła drzwi, wchodząc do środka.
-Dzień dobry. - przywitała się ze starszą kobietą, która posłała w jej stronę serdeczny uśmiech.
-Witaj, kochanie. - sprzedawczyni przytuliła do siebie szatynkę.
Bree wybrała kwiaty oraz znicz, po czym wręczyła kobiecie pieniądze. Pożegnała się z nią, a następnie złapała mnie za rękę i razem wyszliśmy ze sklepu. Skierowaliśmy się w stronę cmentarza, przechodząc przez główną bramę.
-Bree, mogę cię o coś spytać? - spojrzałem na nią kątem oka.
-No jasne. - odparła, posyłając mi zachęcający uśmiech.
-Z tego co opowiadałaś, zadajesz się głównie z chłopakami, prawda? Chodzi mi o to, że w twoich historiach nigdy nie padło damskie imię. Nie masz koleżanek czy przyjaciółek?
-Dziewczyny są zbyt fałszywe. - mruknęła cicho. - Od prawie trzech lat nie zadaję się z żadnymi dziewczynami. Nie po tym, co ta wredna suka zrobiła Ryanowi.
-Mówisz o Jennifer? - uniosłem lekko brwi, zatrzymując się w miejscu.
-Tak. Nigdy nie zapomnę, co zrobiła Ryanowi. Wtedy przestałam zadawać się z dziewczynami i przerzuciłam się na męskie towarzystwo. Zresztą, nie mam o czym rozmawiać z dziewczynami. Zakupy i makijaż to nie moja bajka. - zaśmiałem się cicho na dźwięk jej słów. - Justin, czy Ryan po tym został gejem? - spojrzała na mnie wyczekująco.
-Tak. - mruknąłem cicho. - Zmienił orientację, kiedy ta dziwka go zostawiła.
Pokiwała twierdząco głową, na znak, że rozumie.
Dalej w milczeniu udaliśmy się na grób brata Bree. W oddali zobaczyłem dobrze znanego mi kolesia, siedzącego na ławce przy pomniku.
-Justin, kto to jest? - Bree złapała mnie za rękaw.
-Chłopak Ryana. - odparłem.
-Może nie powinniśmy mu przeszkadzać. - dziewczyna zatrzymał się nagle, zwracając przy tym uwagę kolesia, siedzącego przy grobie. Wstał z ławki i podszedł do nas, witając się ze mną po męsku.
-Dawno się nie widzieliśmy, Matt. - uśmiechnąłem się do niego przyjacielsko.
-Kilka miesięcy. - odwzajemnił mój gest. - To twoja dziewczyna? - spojrzał na Bree, uśmiechając się do niej, jednak nie w taki sposób, jak reszta facetów. Bree nie pociągała go w ten sposób, co mnie. W przypadku Matta, to ja mógłbym się stać obiektem jego zainteresowań.
-To siostra Ryana. - odparłem, obejmując ramieniem szatynkę.
-Jestem Matt. - wyciągnął w jej stronę dłoń, którą uścisnęła, uśmiechając się delikatnie.
-Bree.
-Twój brat był wspaniałym chłopakiem. - pokiwał lekko głową.
-Wiem. - westchnęła dziewczyna, a następnie odeszła w stronę grobu.
-Jest prześliczna. - mruknął, wpatrując się w Bree.
-Czyżbyś zmienił orientację w minutę? - zaśmiałem się cicho, spoglądając na szatynkę.
-Ja tylko mówię, jak jest. - wzruszył lekko ramionami. - Dobra, stary. Ja lecę. Trzymaj się. - rzucił do mnie, po czym odszedł w stronę wyjścia z cmentarza.
Powoli podszedłem do grobu, przy którym klęczała Bree. Usiadłem na ławce, opierając łokcie o kolana.
Wpatrując się w szatynkę, przypomniały mi się jej słowa.
"Dziewczyny są zbyt fałszywe..."
To niesamowite, że ta dziewczyna dla swojego brata poświęciła wszystko. Teraz rozumiem, dlaczego tak dobrze się z nią dogaduję. I ja i moi kumple. Z nią nie rozmawia mi się jak z każdą inną dziewczyną, tylko bardziej jak z kumplem. Pomimo tego, że miała dopiero piętnaście lat, znała życie lepiej niż niejeden dorosły.
Po chwili dziewczyna podniosła się z pozycji klęczącej i usiadła obok mnie na ławce.
-Czasami mam wrażenie, że jak obudzę się rano, on znowu będzie zabierał mi kołdrę i wyganiał do szkoły. - zaśmiała się cicho, opierając głowę o moje ramię. Po jej policzkach spłynęło kilka pojedynczych łez, jednak ona nadal miała na ustach uśmiech.
Objąłem ją jedną ręką w pasie, przyciągając bliżej siebie.
-Bree, mogłabyś pójść ze mną w jedno miejsce? - spytałem po chwili
-Oczywiście. - odparła, a następnie wstała z ławki, podając mi rękę. Złapałem ją i również się podniosłem.
Udaliśmy się na drugą stronę cmentarza. Kiedy przechodziliśmy obok części, wyznaczonej dla dzieci, Bree przystanęła na moment.
-Zawsze tłumaczyłam to sobie tak, że Bóg zabiera do siebie takie malutkie dzieci ze względu na ich rodziców. Jeśli rodzice źle żyli, Bóg uznał, że nie zasługują na dziecko. - powiedziała cicho, wpatrując się w nagrobek jakiegoś niemowlaka, który umarł w dzień urodzenia. - Boje się, że mnie też może coś takiego spotkać. Nigdy nie byłam święta. Ćpałam, piłam... Nie chcę, żeby to spotkało mojego maluszka...
Spojrzałem na nią, układając dłonie na bioderkach szatynki. Odwróciłem ją w moją stronę, unosząc jej głowę, tak, że patrzyła mi prosto w oczy.
-Bree, jesteś najwspanialszą osobą i jestem pewien, że nic takiego cię nie spotka. - przytuliłem jej główkę do swojej klatki piersiowej, głaszcząc ją po włosach.
Czułem się odpowiedzialny za tę drobną piętnastolatkę. Chciałem ją chronić, widzieć, jak się uśmiecha. Chciałem być tą osobą, która będzie ją pocieszać i szeptać do ucha czułe słówka. Po prostu chciałem przy niej być, ale nie miałem odwagi powiedzieć jej tego, co do niej czuję. A wszystko przez to, że wtedy ją wykorzystałem. To popieprzone, ale nie chciałbym cofnąć czasu, bo to, co przeżyłem z nią w łóżku, było niepowtarzalne. Chciałbym, żeby Bree wiedziała, co zrobiłem, ale wybaczyła mi. Wtedy nie czułbym, że ją zawiodłem i mógłbym wyznać jej miłość.
Ale teraz nie potrafię...
Ruszyliśmy dalej, zatrzymując się dopiero przy jednym z grobów. Mocniej przytuliłem do siebie Bree, czując się przy niej pewniej.
-Twoi rodzice... - szepnęła dziewczyna, na co ja skinąłem głową.
Czułem, jak gładzi mnie delikatnie po plecach, opierając głowę o moje ramię.
Wpatrywałem się w, wygrawerowane w marmurowej płycie, imiona moich rodziców. Wiem, że ich zawiodłem, wpadając w to całe gówno. Źle się z tym czułem. Prawdę mówiąc, przez całe życie chciałem, żeby byli ze mnie dumni, ale nie miałem jak tego dokonać. Jednak wiedziałem również, że gdyby tu teraz byli, cieszyliby się, że poznałem taką osobę, jak Bree. Co więcej, moja mama byłaby szczęśliwa, że zakochałem się w niej.
-Bardzo ci ich brakuje? - do moich uszu doszedł cichutki głosik szatynki.
-Czasami zastanawiam się, jaki bym był, gdyby oni żyli, ale nigdy nie mieliśmy ze sobą dobrego kontaktu. - odparłem, nie odrywając wzroku od grobu. - Dziękuję, że tu ze mną przyszłaś. - dodałem, spoglądając na nią kątem oka.
-Nie masz za co dziękować, Justin. - posłała mi delikatny uśmiech.
Wpatrywałem się tępo w ziemię, przełykając głośno ślinę. Zacisnąłem lekko pięści, po chwili rozluźniając je. To samo zrobiłem ze szczęką, a następnie przeczesałem palcami włosy.
-Bree, jest pewien problem... - mruknąłem cicho, przez co dziewczyna uniosła brwi, przenosząc na mnie wzrok. - Muszę coś wziąć...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
W rozdziale właściwie nic się nie dzieje, za to w następnym będzie ciekawiej. W końcu Justin jest na głodzie...
Zapraszam Was serdecznie na mojego aska. Z chęcią odpowiem na wszystkie Wasze pytania ;)
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;-*
Ps. Chciałam Wam polecić wspaniałe opowiadanie:
http://brotherly-love-jelena.blogspot.com/

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 22...

***Oczami Bree***
-Jesteś pewna, że mam wejść z tobą? - Justin spojrzał na mnie pytająco.
-Tak. - odparłam, otwierając bramkę przed swoim domem.
Justin wsadził ręce do kieszeni, kierując się za mną. Otworzyłam drzwi, wchodząc do środka. Z salonu dobiegały do nas odgłosy rozmów. Już po chwili usłyszeliśmy kroki, a w przedpokoju pojawili się moi rodzice razem z... Jackiem...? W kącikach oczu zapiekły mnie łzy, kiedy przypomniałam sobie ich słowa. Byłam dla nich nikim. Problemem, śmieciem, którego od tak można wyrzucić.
-Gdzie ty się, do cholery , podziewasz!? - krzyknęła matka, kiedy tylko mnie zobaczyła.
W głębi serce miałam minimalną nadzieję, że żałują tego, co powiedzieli i będą chcieli mnie przeprosić. Jak widać, myliłam się. I to bardzo.
-Siema, Bieber. Co ty tu robisz? - wzrok Jacka wylądował na Justinie.
-Przyszedłem z Bree po jej rzeczy. - odparł szatyn, obejmując mnie ramieniem.
-To wy się znacie? - ojciec uniósł wysoko brwi.
-Tak, jesteśmy przyjaciółmi. - mój kuzyn wzruszył lekko ramionami.
Nie zwracając uwagi na rodziców udałam się na górę, czując za sobą obecność Justina. Weszłam do swojego pokoju i wyjęłam z szafy torbę. Otworzyłam szafkę na ubrania i wyjęłam z niej kilka rzeczy, pakując do torby.
-Justin, w łazience, w szafce, jest moja kosmetyczka. Możesz ją przynieść? - spojrzałam na niego pytająco, na co posłał mi przyjazny uśmiech. Wszedł do łazienki, a po chwili wrócił z kosmetyczką. Padał mi ją, a ja otworzyłam boczną kieszeń, przeszukując ją.
-Justin... - jęknęłam cicho. - Oddaj mi to... - wyciągnęłam przed siebie otwartą dłoń.
-Nie. - odparł stanowczo, chowając żyletki do kieszeni.
-Justin, proszę cię. - przewróciłam oczami, lekko zirytowana.
-Nie pozwolę ci się ciąć. Po tym, co dzisiaj zrobiłaś, będę musiał usunąć wszystkie niebezpieczne przedmioty z twojego otoczenia. - spojrzał na mnie sceptycznie.
Westchnęłam głośno, podchodząc do niego. Jedną ręką złapałam jego spodnie, żeby mi nie uciekł, a drugą wsunęłam do jego kieszeni.
-Trochę bardziej na lewo, skarbie. - Justin posłał mi łobuzerski uśmiech, na co kolejny raz przewróciłam oczami.
-Świnia. - mruknęłam pod nosem.
W tym momencie do pokoju wszedł Jack. Zatrzymał się nagle, kiedy jego wzrok wylądował na nas. To zdecydowanie mogło dwuznacznie wyglądać, ponieważ, jakby to powiedzieć, trzymałam rękę w spodniach Justina, bardzo blisko jego krocza.
-Serio? Na dole są twoi rodzice... - sapnął z niedowierzaniem.
-Masz zbyt bujną wyobraźnię, Jack. - mruknęłam, kiedy w końcu udało mi się wyjąć z kieszeni Justina żyletki.
-Oddaj to, Bree. - powiedział stanowczo chłopak i, tak jak ja wcześniej, wyciągnął przed siebie otwartą dłoń.
Schowałam malutkie opakowanie z żyletkami do stanika, czując, że wygrałam.
-Skarbie, nie będę miał żadnych oporów, żeby je stamtąd wyjąć. - posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, jednak na jego ustach można było zobaczyć cień łobuzerskiego uśmiechu.
-Bree, co się dzieje? W ogóle po jakie rzeczy? - Jack zadał kilka pytań na raz.
-Zabieram ją do siebie. - szatyn wyprzedził mnie swoją odpowiedzią.
-Jak do siebie? Ty wiesz, ile ona ma lat? - mój kuzyn podniósł głos, wyrzucając ręce w powietrze.
-Wiem ile ma lat i właśnie dzisiaj oficjalnie została moją córeczką. - Justin przyciągnął mnie do siebie, obejmując ramieniem.
-Bieber, posłuchaj mnie lepiej uważnie. - Jack podszedł do chłopaka. - Żadnego bzykania, spania razem oraz wlepiania oczu tam, gdzie nie powinieneś. - mówiąc to, uderzał lekko w klatkę piersiową chłopaka.
-Jak sobie życzysz. - szatyn uniósł ręce w geście poddania się.
-Bree, dlaczego chcesz się wyprowadzić? - tym razem wzrok bruneta wylądował na mnie.
-To tylko na parę dni. - westchnęłam cicho. - Nie mogę na nich patrzeć, poza tym, oni na mnie też.
-O czym ty mówisz? - zmarszczył brwi, przyglądając mi się uważnie. - Zadzwonili do mnie i poprosili, żebym przyjechał, ponieważ nie mieli pojęcia, co się z tobą dzieje i gdzie jesteś.
-Teraz zaczęło im na mnie zależeć!? - prychnęłam ironicznie. - Tak się składa, że to dzięki Justinowi w ogóle tu jestem! Gdyby nie on, spełniłabym ich prośbę. Zniknęłabym i przestała być problemem. - ostatnią część zdania wyszeptałam, spuszczając głowę. - Powiedzieli, że lepiej byłby, gdybym zaćpała się tak, jak Ryan...
-Musiałaś coś źle zrozumieć. - chłopak od razu pokręcił głową.
-Nie, Jack. Oni użyli dokładnie tych słów. - mruknęłam, walcząc ze łzami.
-Bree, ale ty chyba nie chciałaś... - nie potrafił dokończyć tego zdania.
-Co? Zabić się? Tak, właśnie tego chciałam. Ja już nie wytrzymuję na tym jebanym świecie... - przeczesałam palcami włosy.
-Dlatego przeprowadzasz się do mnie. - szatyn potarł uspokajająco moje ramiona, chcąc dodać mi w ten sposób otuchy.
Zauważyłam, jak Jack przypatruje się Justinowi.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł. Bree, ty przy nim znowu zaczniesz brać.
-Jakbyś chciał wiedzieć, to właśnie dzięki niemu nie wzięłam kolejny raz. Prosiłam go, żeby dał mi działkę, ale nie posłuchał, za co jestem mu teraz cholernie wdzięczna. - spojrzałam przelotnie na szatyna, który stał obok, z rękoma schowanymi w kieszeniach.
-Poza tym, kończę z ćpaniem. - mruknął, a na moje usta momentalnie wkradł się łobuzerski uśmiech. Justin przyznał przede mną, że chce z tym skończyć, ale, prawdę mówiąc, wątpiłam, że powie o tym kumplom.
-Justin Bieber przestaje brać? - źrenice Jacka rozszerzyły się, jakby był porządnie naćpany. - Kochanie moje, czy ty się dobrze czujesz? - podszedł do niego i przyłożył mu dłoń do czoła.
Parsknęłam śmiechem, co chwilę po mnie uczynił również Justin. Mój kuzyn jednak dalej stał ze zszokowanym wyrazem twarzy. Patrzył to na mnie, to na szatyna, starając się coś powiedzieć, jednak z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo.
-Jack, zamknij buzię, bo ci mucha wleci... - zatrzepotałam rzęsami, a następnie podeszłam do niego, zamykając jego usta.
Justin momentalnie wybuchnął śmiechem. Nawet z ust bruneta uciekł cichy chichot.
-I to ten słodki dzieciaczek doprowadził cię do takiego stanu? - uniósł lekko brwi, zakładając ręce na piersi. - Pamiętam, że jak byłaś mała musiałem bawić się z tobą lalkami, bo Ryan zawsze spieprzał do tego kretyna. - szturchnął Justina w bok.
Cała nasza trójka parsknęła śmiechem.
-Albo jak miałaś sześć lat poszedłem z tobą na plac zabaw i jak zjeżdżałaś ze zjeżdżalni, wylądowałaś tyłkiem w piasku, a miałaś wtedy taką różową sukieneczkę. - zachichotał cicho. - Podszedłem do ciebie i zacząłem otrzepywać ci tyłek z piasku, a wtedy jakaś baba uznała, że jestem pedofilem i przegoniła mnie z placu zabaw. - ponownie wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. - Ale najlepsze wspomnienie mam z dnia, kiedy siedziałem z Ryanem na kanapie u was w salonie, a tu nagle mamusia znosi pięcioletnią Bree opatuloną w taki bialutki ręczniczek. Malutka Bree była zaraz po kąpieli i od razu poleciała do ogrodu. Zdążyła przejść parę kroczków, kiedy wypierdzieliła się prosto w ziemię. Z białego ręczniczka zrobił się czarny, a dzidzia musiała iść z powrotem do kąpieli. I pamiętam, że kiedy pękaliśmy z Ryanem ze śmiechu ty podeszłaś do nas i tak centralnie ziemię za koszulki powrzucałaś. - widziałam jak szatyn pękał ze śmiechu, czego nie mogłam nie powiedzieć o sobie. Cały czas kręciłam z rozbawieniem głową, wyobrażając sobie, jak śmiesznie musiało to wyglądać.
-Jack, czy ja dobrze rozumiem, że ty widziałeś mnie nago? - założyłam ręce na biodrach.
-Dokładnie. - zachichotał pod nosem. - Byłaś takim słodziutkim dzieciaczkiem. Brakowało ci wtedy tylko tego... - ułożył dłonie na swojej klatce piersiowej, przez co oboje z szatynem wybuchnęli śmiechem.
-Za to teraz są... - Justin oblizał powoli wargi, przypatrując mi się uważnie.
-Dobra, dość. Byłabym wdzięczna, gdybyście przestali gadać o moich cyckach. - sapnęłam, zapinając swoją torbę.
Chłopak podniósł ją z łóżka, następnie udając się do wyjścia z pokoju. Zeszliśmy na dół, a ja, chcąc uniknąć konfrontacji z rodzicami, poszłam od razu do przedpokoju. Justin położył torbę na podłodze, zdejmując z wieszaka moją kurtkę, po czym założył ją na mnie.
-A gdzie ty się wybierasz, gówniaro!? - do moich uszu doszedł donośny głos mamy.
-Tam, gdzie nie będę ciągle wyzywana! - krzyknęłam, czując zbierające się pod powiekami łzy.
-Nigdzie nie idziesz. - kobieta chciała złapać mnie za ramię, jednak Justin zagrodził jej drogę.
-Idzie... - powiedział pewnie. - A pani nie ma nic do gadania. - warknął, mierząc ją wzrokiem.
-Ona ma piętnaście lat, a ja jestem jej matką i to ja decyduję o jej życiu!
-I teraz się pani, kurwa, przypomniało!? A gdzie pani była rok temu, kiedy ona potrzebowała matki!? Kiedy ona potrzebowała wsparcia!?
-Nie podnoś na mnie głosu, gówniarzu! - krzyknęła. - A to, co robiłam rok temu nie jest twoją sprawą i nie masz prawa się w to mieszać! Wyobraź sobie, że straciłam syna i ciężko mi było się z tym pogodzić!
-Pani tłumaczy się tym, że straciła syna!? To wy go zabiliście! A przez waszą głupotę mogliście stracić jeszcze drugie dziecko. Niech pani na nią popatrzy. Ona ma piętnaście lat. Ryan miał dwadzieścia i nie wytrzymał psychicznie, a co dopiero ona. Mi, w przeciwieństwie do pani, zależy na jej życiu i zależy na niej. - warknął, a następnie złapał mnie za rękę, wziął z podłogi torbę i wyszedł z domu.
***Oczami Justina***
Otworzyłem przed szatynką drzwi od swojego domu, wchodząc zaraz za nią. Zdjąłem z jej ramion skórzaną kurtkę i powiesiłem ją na wieszaku, za co podziękowała mi delikatnym uśmiechem. Postawiłem jej torbę na podłodze w salonie, odrzucając swoją kurtkę na fotel.
Nagle Bree podeszła do mnie i delikatnie zacisnęła piąstki na mojej koszulce.
-Justin, ja na prawdę nie chcę ci robić problemu... - zaczęła, na co ja momentalnie przewróciłem oczami.
-Boże, dzieciaku, ile razy mam powtarzać, że to dla mnie przyjemność. - posłałem jej sceptyczne spojrzenie.
Po chwili parsknąłem śmiechem, przez co szatynka uniosła pytająco brwi.
-Właśnie wyobraziłem sobie pięcioletnią Bree, w tym białym ręczniczku, całą w ziemi.
Dziewczyna zachichotała pod nosem, siadając na kanapie.
-To faktycznie musiało komicznie wyglądać. - przeczesała swoje długie włosy, odrzucając je do tyłu. - Boże, nadal nie mogę wierzyć, że ten debil widział mnie nago. Wiem, że miałam wtedy pięć lat, no ale bez przesady. - mruknęła, zakładając ręce na piersi. - Najgorsze jest to, że jak byłam mała, mama cały czas robiła mi zdjęcia. W wannie też... - sapnęła, przygryzając dolną wargę.
-Masz te zdjęcia? - spytałem szybko, a na moje usta wkradł się łobuzerski uśmieszek.
-Justin, zapomnij. - posłała mi ostrzegawcze spojrzenie, przez co oboje parsknęliśmy śmiechem. - Która godzina? - spytała po chwili.
-21:30. - odparłem, opadając obok niej na kanapę. - Idziesz jutro do szkoły?
-Muszę... - westchnęła głośno.
-To powiedz mi, dzieciaczku, co byś chciała na kolację. - objąłem ją przyjacielsko ramieniem.
-Justiiiin... - zaczęła, trzepocząc słodko rzęsami.
-Nawet o tym nie myśl, mała. - pokręciłem głową, wstając z kanapy. Udałem się do łazienki, wyjmując z szafki wagę łazienkową. Wróciłem do salonu, ustawiając ją przed Bree. - Jeśli tutaj będzie mniej niż 46 kilo, wpieprzasz wszystko, co ci dam. - posłałem jej ostrzegawcze spojrzenie, a następnie wystawiłem do niej rękę.
Złapała ją i podniosła się z kanapy, stając zaraz przed wagą. Przygryzła dolną wargę, po czym zrobiła krok w przód. Cyferki na małym ekranie wahały się, aż w końcu zatrzymały się na liczbie 44,5 kilo.
-O nie, kochaniutka. Koniec tego dobrego. Muszę się za ciebie wziąć. - mruknąłem, po czym udałem się do kuchni. Wyjąłem z szafki paczkę ciastek, czekoladę, oraz bitą śmietanę w sprayu. Wróciłem do salonu, obserwując, jak Bree przygląda się zdjęciu, stojącemu na komodzie.
-To twoi rodzice? - spytała cicho, a w jej głosie czułem mieszaninę niepewności.
-Tak. - odparłem, podchodząc do niej.
-A kim jest ten chłopak, obok ciebie? - wskazała na jedną z osób na zdjęciu.
Wziąłem od niej fotografię, wzdychając ciężko.
-No właśnie nie mam pojęcia. Znalazłem to zdjęcie już po śmierci rodziców. Patrząc na datę, miałem wtedy dwa lata. Zastanawiałem się, kim jest ten chłopak, ale nic nie wymyśliłem, nie mam pojęcia... - odłożyłem zdjęcie z powrotem na szafkę. - A teraz chodź, muszę cię utuczyć. - wyszczerzyłem się do niej, po czym objąłem w pasie, prowadząc w stronę kanapy. - Co najpierw? Ciastka czy czekoladę?
-Justin, ja nie jestem gło... -przerwałem jej, zatykając jej usta ciastkiem.
Wziąłem ze stołu bitą śmietanę, a następnie popchnąłem delikatnie ciało Bree, opierając ją o oparcie kanapy. Wypsikałem całą śmietanę do jej buzi, a następnie to samo zrobiłem sobie. Otworzyłem tabliczkę czekolady, tak samo jak inne słodycze, wkładając dwie kostki do ust szatynki.
-Justin! - pisnęła, kiedy przełknęła wszystko.
-Nie było innego sposobu, maleńka. A teraz oddaj mi te małe gówna. - wyciągnąłem w jej stronę otwartą dłoń.
-Nie. - odparła od razu.
-Sama się o to prosiłaś. - mruknąłem, po czym złapałem jej nadgarstki w jedną rękę. Drugą dłoń zacząłem wsuwać pod koszulkę dziewczyny, a na moich ustach zawitał łobuzerski uśmieszek.
-Justin, nawet nie próbuj. - warknęła ze śmiechem, jednak ja nie przestałem podciągać jej koszulki. - Kurwa, zabieraj te łapy, zboczeńcu.
Dotarłem do jej stanika, wsuwając pod niego rękę, po środku.
-Justin, urwę ci za to jaja! - pisnęła, kiedy ja wyjąłem spod górnej części jej bielizny małą paczuszkę z żyletkami. Niechętnie wysunąłem rękę spod jej koszulki, puszczając jej nadgarstki. Niemal natychmiast poczułem lekkie pieczenie na policzku. Skrzywiłem się, pocierając zaczerwienione miejsce.
-Może to cię nauczy, że nie wkłada się łap pod czyjś stanik. - warknęła, zakładając ręce na piersi.
-Dzidzia, nie złość się. - wymruczałem przy jej uchu. - Przecież wiesz, że nie masz się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie. - dodałem, sunąc ręką w kierunku jej biustu.
-Kurwa, Justin! Na prawdę powinnam ci urwać tego twojego kutasa. Może wtedy byś się opanował.
-Jeśli to oznacza, że pomacasz mnie po jajach, to ja nie mam nic przeciwko. - na moje usta wkradł się łobuzerski uśmiech.
-Więc jesteś w stanie poświęcić swojego kolegę dla paru chwil przyjemności? - uniosła wysoko brwi, parskając śmiechem.
-No mniej więcej tak. - dołączyłem do niej. - Ale wiesz, takie wyjątki są tylko dla ciebie.
-Oj idź ty... - westchnęła, odpychając mnie od siebie.
-A co, jeśli nie chcę? - uniosłem wysoko brwi, łobuzersko się przy tym uśmiechając.
-To będę musiała cię rozczarować, bo... - przerwała nagle, kiedy złapałem ją za biodra i posadziłem na sobie okrakiem.
-Taka pozycja dużo bardziej mi się podoba. - mruknąłem z zadowoleniem, unosząc lekko biodra.
Szatynka przewróciła teatralnie oczami, przez co z moich ust wydobył się cichy chichot.
-Oglądamy coś? - spytałem po chwili.
-Jasne, tylko pójdę wziąć prysznic. - mruknęła, zsuwając się z moich kolan.
-W takim razie ja idę z tobą. - wstałem z kanapy, z wielkim uśmiechem na twarzy.
Moja wyobraźnia od razu zaczęła pracować, kiedy wyobraziłem sobie Bree i siebie, razem pod prysznicem. Na moje usta wkradł się łobuzerski uśmiech, który nie uciekł oczywiście uwadze szatynki.
-Nawet o tym nie myśl. - posłała mi ostrzegawcze spojrzenie.
-Już za późno, kicia. - wyszczerzyłem się do niej.
Dziewczyna ze śmiechem odepchnęła mnie, sprawiając, że z powrotem usiadłem na kanapie.
-Bree, ale... - zacząłem, jednak szatynka popędziła na górę. - Twoja strata, słonko... - uśmiechnąłem się łobuzersko, kątem oka spoglądając na torbę z rzeczami dziewczyny.
***Oczami Bree***
Udałam się schodami na górę. Weszłam do pokoju Justina, zamykając za sobą drzwi. Od razu udałam się do łazienki. Zapaliłam światło, po czym przekręciłam klucz w zamku, upewniając się, że drzwi są dokładnie zamknięte. Nie wiem, co bym zrobiła temu Bieberowi, gdyby wepchnął mi się do łazienki, kiedy ja stałabym nago. Chyba naprawdę urwałabym mu jaja.
Zdjęłam z siebie ubrania, po czym weszłam pod prysznic. Odkręciłam chłodną wodę, rozluźniając swoje spięte mięśnie. Jakbym miała podsumować ten dzień, był to jeden z najdziwniejszych w moim życiu. Najpierw Justin wyznaje, że chce przestać ćpać, potem pływam z nim w basenie w samej bieliźnie, a nie wiem, czy posunęłabym się do tego na trzeźwo. Rano przeżywam załamanie i czuję niesamowitą potrzebę wciągnięcia chociaż jednej działki, od czego powstrzymuje mnie narkoman. Następnie, gdy dzień nie zapowiadał się jakoś nadzwyczajnie, Austin znowu wtrąca się w moje życie, a potem podaje na policje. Moi rodzice dowiedzieli się, że byłam narkomanką i, według nich, zwykłą dziwką, przez co życzą mi śmierci. Próbuję skoczyć z mostu i zakończyć to swoje pieprzone życie, jednak Justin mnie uratował. Na sam koniec uciekam z domu i przeprowadzam się do siedem lat starszego, napalonego dupka, który za wszelką cenę stara się dobrać do moich majtek, ale również potrafi być cholernie słodki i czuły.
Tak, to był zdecydowanie dziwny dzień...
Od zawsze lubiłam zapachy męskich perfum czy żelów pod prysznic, więc podniosłam jedną z butelek, stojących pod prysznicem, po czym otworzyłam ją, trzymając blisko swojego nosa. Wzięłam głęboki oddech, delektując się cudownym zapachem żelu pod prysznic szatyna. Wyszłam spod prysznica i osuszyłam swoje ciało, a następnie wzięłam do ręki jego perfumy. Na moje usta mimowolnie wkradł się uśmiech, kiedy przepiękny zapach podrażnił moje nozdrza. Odwróciłam się, chcąc założyć na siebie bieliznę oraz koszulkę, kiedy zorientowałam się, że moje rzeczy zostały w salonie. Przeklęłam się w duchu, po czym owinęłam swoje ciało ręcznikiem, zwijając go na wysokości piersi. Jęknęłam cicho, widząc uzyskany efekt. Ręcznik ledwo zakrywał moje piersi i tyłek. Westchnęłam głośno, a następnie przeczesałam palcami włosy.
Miejmy tylko nadzieję, że nie spotkam po drodze Justina...
***Oczami Justina***
Kiedy Bree poszła wziąć prysznic, ja zaniosłem ciastka i czekoladę do kuchni. Pochowałem słodycze do szafek, po czym oparłem się o blat, zagłębiając się w swoich myślach.
Przed oczami znowu pojawił mi się obraz Bree, stojącej na moście, po drugiej stronie barierki. Przez moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze, kiedy kolejny raz dopuściłem do siebie myśl, że mogłem ją stracić, że mogła mnie zostawić, tak samo, jak jej brat.
Dziwne uczucie wypełniało mnie od środka. Takie jakby dopełnienie całości. Pewnego rodzaju szczęście, które nie objawiało się całodobowym uśmiechem na twarzy, tylko przyjemnym uczuciem, płynącym w żyłach. Czułem się tak, jakbym był pod wpływem jakiś narkotyków, chociaż nic dzisiaj nie brałem...
Po chwili usłyszałem dzwonek do drzwi. Podszedłem do nich i otworzyłem, zastając w progu swoich kumpli - Zayna, Brady'ego i Briana.
-Siema, stary. - rzucił pierwszy z nich, witając się ze mną po męsku. To samo uczyniłem z dwoma pozostałymi chłopakami, wpuszczając ich do środka.
-Wpadliśmy tylko pożyczyć jakieś płyty. Doradź coś. - rzucił, wskazując na moją półkę, pełną płyt.
Skinąłem tylko głową, po czym udałem się w stronę szafki. Wziąłem kilka płyt, wracając do kumpli.
-Stary, to prawda, że kończysz z ćpaniem? - Brady uniósł lekko brwi.
-Tak. - westchnąłem cicho, jednak w moim głosie nie było niepewności. Chciałem tego. Chciałem spróbować i wierzyć, że mi się uda.
-Dla małej? - Zayn uśmiechnął się, ale nie kpiąco. Po raz pierwszy zobaczyłem u niego szczery uśmiech.
-Tak... - spuściłem lekko głowę, ponieważ nigdy nie mówiłem im o moich uczuciach. Nasze rozmowy sprowadzały się do tego, ile panienek zaliczyliśmy.
Nagle na schodach rozniósł się odgłos cichych kroków, a już po chwili moim oczom ukazała się drobna postać Bree....
-O ja pierdole... - uciekło z moich ust, kiedy tylko ją zobaczyłem. Dziewczyna była w samym ręczniku, który ledwo zakrywał jej ciało.
-Nie, to tylko sen. Błagam, powiedzcie, że to tylko sen. - wymamrotała, stojąc na ostatnim stopniu schodów.
-W takim razie, najpiękniejszy w moim życiu... - powiedział powoli Brian, zachłannie mierząc wzrokiem ciało szatynki.
-Kochanie, troszeczkę niżej ten ręcznik. - Zayn oblizał wargi, wpatrując się w biust dziewczyny.
-Nie, nie, nie... - pokręciła szybko głową. - To nie dzieje się na prawdę...
-Skoro to tylko twoja wyobraźnia, to oddaj ręczniczek, skarbie. - Brady podszedł bliżej zdezorientowanej dziewczyny.
-Kurwa, Justin, podaj mi łaskawie torbę. - jęknęła, kurczowo trzymając materiał przy swoim ciele.
-Mówiłem, żebyś poczekała, to ty pobiegłaś na górę. - zacząłem, z łobuzerskim uśmieszkiem na ustach. - Miałem ci powiedzieć, że zostawiłaś na dole rzeczy, no ale... - zrobiłem krok do przodu, sprawiając tym samym, że Bree została otoczona z każdej strony.
Widziałem w oczach chłopaków czyste pożądanie. Byłem pewien, że w moich oczach można było zobaczyć dokładnie to samo. Każdy z nas dosłownie pożerał ją wzrokiem.
-Ja pierdole, jakie ciało... - mruknął Zayn, zatrzymując swój wzrok na tyłku dziewczyny.
-Kurwa, zawsze marzyłam o tym, żeby skończyć w otoczeniu czterech napalonych dupków, na dodatek w samym ręczniku. - szatynka wyrzuciła jedną rękę w powietrze. - Bieber, podasz mi to czy nie? - westchnęła, wskazując na torbę
-Niech pomyślę... - złączyłem brwi. - Nie.
Dziewczyna przeczesała palcami włosy, starając się przejść koło chłopaków.
-Kochanie, obróć się troszeczkę w lewo... - mruknął Zayn, łapiąc za kraniec materiału ręcznika.
-Ej, łapy przy sobie. - rzuciła do niego, odsuwając się. Nie uszła jednak za daleko, ponieważ po chwili Brian ułożył od tyłu ręce na jej biodrach, przyciągając ją do siebie.
-Witaj, ślicznotko. - szepnął do niej.
-Cholera, czy wy mnie w końcu zostawicie? - sapnęła, kiedy dłonie Briana zaczęły zjeżdżać do jej tyłka.
Wyplątała się z jego objęć, podchodząc do torby. Ja natomiast ustawiłem się centralnie przed nią.
-Justin, odsuń się. Nie będę się schylać, kiedy jesteś tak blisko. - jęknęła z desperacją w głosie.
-Równie dobrze możesz zostać w ręczniczku, dzidzia. - puściłem do niej oczko, zakładając ręce na piersi.
Dziewczyna warknęła wiązankę przekleństw pod nosem, a następnie ukucnęła przy swojej torbie. Jej cycki w większej części zostały odsłonięte dla moich głodnych oczu, a ja poczułem, że mój kolega zaczyna wariować. Do moich uszu doszły gwizdy chłopaków, przez co i ja wychyliłem się nieco nad Bree, aby obejrzeć jej tyłek, idealnie prezentujący się w opiętym ręczniku.
-Justin, gdzie schowałeś moje rzeczy. - posłała mi piorunujące spojrzenie, wstając.
Powoli wyciągnąłem zza pleców cienką koszulkę na ramiączka oraz komplet czerwonej, koronkowej bielizny.
-Ja pierdole, nie mogę uwierzyć, że piętnastolatki noszą takie cudeńka. - mruknął Zayn, wskazując gestem dłoni, abym rzucił mu bieliznę Bree.
-Może mały striptiz, laleczko. - rzucił Brady, na co wszyscy zachichotaliśmy.
-Na prawdę nie potraficie opanować swoich hormonów? - jęknęła, odwracając się w stronę Zayna, który trzymał jej ubrania. - Oddaj mi to. - wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń.
-A co będę z tego miał? - uniósł jedną brew.
-Kurwa, oddawaj mi to. - spojrzała na niego z błaganiem w oczach, starając się zabrać brunetowi bieliznę.
-To może tak specjalnie dla mnie zsuniesz troszeczkę ten ręcznik. - puścił do niej oczko, układając dłoń na jej talii. Zaczął kierować ją coraz wyżej, do biustu dziewczyny, kiedy nagle drzwi od domu otworzyły się, a do środka wszedł Jack.
-No gdzie wy... o kurwa. - przygryzł dolną wargę, mierząc wzrokiem ciało Bree. - Piętnastoletnia Bree w samym ręczniku jest zdecydowanie lepsza niż pięcioletnia. - mruknął, nie spuszczając wzroku z ciała kuzynki.
-Jack, pomógłbyś mi. - jęknęła w desperacji. - Oni gwałcą mnie wzrokiem. - parsknęliśmy śmiechem na dźwięk słów szatynki.
-Jakoś musimy sobie radzić, skoro nie dajesz się dotknąć. - zachichotał Brady.
Wykorzystując chwilę nieuwagi Zayna, dziewczyna zabrała od niego komplet swojej koronkowej bielizny i już chciała odejść na górę, kiedy stanąłem za nią, układając dłonie na jej bioderkach.
-Gdzie się wybierasz, kochanie? - mruknąłem jej do ucha.
-Wyobraź sobie, że w tej chwili moim marzeniem jest, żeby się ubrać.
Byłem tak cholernie napalony, że nie słuchałem jej słów, tylko otarłem się swoim przyrodzeniem o jej tyłek.
-Justin, ty zboczeńcu! - pisnęła, odsuwając się ode mnie.
Wybuchnąłem śmiechem, ocierając z oczu łzy.
-Nie mogłem się powstrzymać, kicia. - wydukałem przez śmiech.
-Świnie. - mruknęła cicho. - Ty też, Jack. - dodała, a następnie pobiegła na górę.
-Kurwa, facet! Takie widoki... - Zayn pokręcił z niedowierzaniem głową. - Boże, ale ona ma zajebiście seksowne ciało. Aż się prosi, żeby ją...
-Dobra, stary. Nie przeginaj. - przerwałem mu, zanim powiedziałby parę słów za dużo.
-Mówiłem, że warto do niego pójść. - rzucił Brady, spoglądając w stronę schodów.
-To my spieprzamy. Udanej nocy. - Brian poruszył znacząco brwiami, przez co oberwał od Jacka w ramię.
-Koleś, zaczynasz mnie wkurzać. Najpierw pouczasz mnie, że mam się nie gapić na twoją kuzynkę, a jak przychodzi co do czego, sam nie możesz oderwać wzroku od jej ciała.
Chłopaki parsknęli śmiechem, spoglądając kątem oka na Jacka.
-Dziwisz się, stary? W teorii łatwiej grać dobrego kuzyna, ale w praktyce...
Pokręciłem z rozbawieniem głową, żegnając się z kumplami. Kiedy tylko wyszli, udałem się na górę, do swojej sypialni. Będąc w środku, skierowałem się do łazienki. Otworzyłem drzwi, zastając Bree, poprawiającą swoją koszulkę.
-Jesteś niewyżytym pedofilem, wiesz? - rzuciła od razu, uderzając lekko w moją klatkę piersiową. - Ty i ci twoi kumple.
-Przepraszam skarbie, ale to nie nasza wina. - zachichotałem pod nosem.
-To czas nauczyć się kontrolować hormony. - mruknęła, zakładając ręce na piersi.
-Przy tobie jest to niemożliwe, maleńka.
Dziewczyna przewróciła oczami, kiedy przeczesałem jej włoski.
-Idziemy oglądać jakiś film. - złapała mnie za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia z pokoju. Zanim jednak wyszła, zatrzymała się. - Twoich kumpli nie ma, prawda? - upewniła się.
-Poszli przed chwilą. - wyszczerzyłem się do niej, otwierając drzwi.
-To dobrze. Nie chciałabym kolejny raz paradować przed nimi półnaga. - wskazała na swoją piżamkę, na którą składał się komplet koronkowej bielizny i luźna bokserka.
Zeszliśmy do salonu, siadając na kanapie. Dziewczyna ułożyła swoje nogi na moich, opierając się o poduszki.
-To co chciałabyś obejrzeć, księżniczko? - spytałem, sunąc dłonią po jej nagich udach. - Wolisz horrory czy... komedie romantyczne? - skrzywiłem się lekko.
-Na prawdę poświęciłbyś się dla mnie i obejrzał komedię romantyczną? - uniosła wysoko brwi.
-Chyba od razu bym nie umarł. - zachichotałem. - Więc jak?
-Zapamiętaj jedno, Justin. Nienawidzę tych wszystkich romantycznych gówien. - wzdrygnęła się lekko. - Puść jakiś ostry horror.
-Ostre, to ja mam pornole, dzieciaczku, ale nie wydaje mi się, żebyś chciała je oglądać. - ponownie zaśmiałem się pod nosem.
-Nawet nic mi nie mów, Justin. Przy kumplach Austina wystarczająco się już nasłuchałam. Pokaż, jakie masz horrory.
Nie podnosząc się z kanapy, sięgnąłem ręką w stronę szafki z płytami. Podałem je szatynce, obserwując, jak mierzy wzrokiem każdą okładkę.
-Oglądamy "Piła 3". - podała mi opakowanie.
-A takie dzidziusie jak ty, mogą oglądać takie filmy? Nie będziesz się bała spać po nocach? - uniosłem lekko brwi.
-Znam to na pamięć. - zachichotała, popychając mnie w stronę odtwarzacza.
Włożyłem płytę, po czym wcisnąłem 'play'. Opadłem na kanapę, obok dziewczyny, przeciągając ją do siebie  ramieniem. Bree ułożyła główkę na mojej klatce piersiowej, wpatrując się w ekran telewizora.
Film leciał, a my oglądaliśmy go w ciszy. Przez cały czas bawiłem się jej włoskami, zaplątując sobie kosmyki wokół palca. Poczułem, jak szatynka kreśli niewidzialne wzorki na moim brzuchu. Pogłaskałem ją delikatnie po główce, przez co Bree uniosła się lekko, patrząc prosto w moje tęczówki. Nie kontrolując swoich odruchów, nachyliłem się nad nią. Dziewczyna ułożyła jedną dłoń na moim policzku, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Wplątałem palce w jej włosy, a drugą rękę ułożyłem na jej biodrze. Przejechałem językiem po dolnej wardze Bree, na co ona uchyliła lekko usta, wpuszczając go do środka. Mój język w połączeniu z jej tworzył idealną całość. Wykonywały one swój taniec i nawet my sami nie wiedzieliśmy, w jakim rytmie się poruszają. Bardziej naparłem na ciało szatynki, sprawiając, że delikatnie opadła ona na kanapę. Zawisłem nad nią, zsuwając swoją dłoń po jej nagim udzie, zatrzymując się pod kolanem. Dziewczyna ugięła lekko nogę, a ja uniosłem ją na wysokość swoich bioder. Oparłem się na jednym łokciu za jej głową. Ona objęła moją twarz obiema dłońmi, przyciągając mnie bliżej siebie. Czułem, jak nasze krocza ocierają się o siebie, wywołując jęki, wydobywające się z naszych spragnionych ust. Całowaliśmy się zachłannie, wciąż chcąc więcej. Dziewczyna wsunęła ręce pod moją koszulkę, unosząc ją powoli. Na parę sekund odsunąłem się od niej, pozwalając jej ściągnąć ze mnie górną część garderoby. Ponownie przywarłem swoimi wargami do jej, powodując dreszcze, rozchodzące się po naszych ciałach. Wsunąłem dłonie pod koszulkę Bree, podwijając ją. Po chwili ściągnąłem ją z piętnastolatki, rozkoszując się widokiem jej ciała, okrytego jedynie skąpą bielizną. Przeniosłem swoje pocałunki na jej szyję. Dziewczyna wplątała palce w moje włosy, ciągnąc delikatnie za ich końcówki. Ssałem i przygryzałem skórę na jej dekolcie, zjeżdżając w kierunku pełnych piersi szatynki. Po dotarciu do tych dwóch, częściowo odsłoniętych, cudów, złożyłem na nich kilka pocałunków. Ostrożnie wsunąłem rękę pod jej plecy, kierując się do zapięcia stanika, kiedy nagle szatynka ułożyła dłonie na mojej klatce piersiowej, odpychając mnie lekko od siebie.
-Przepraszam, Justin. - mruknęła cicho. - Nie mogę.
-Nie masz za co przepraszać, skarbie. - pogładziłem ją delikatnie po policzku. - Nie będę cię do niczego zmuszał.
Szatynka założyła na siebie koszulkę, jednak ja zostałem bez, ponieważ zrobiło mi się nagle niesamowicie gorąco.
-Może dokończymy w końcu ten film. - zaśmiała się cicho, układając główkę na mojej klatce piersiowej. Uśmiechnąłem się do niej, całując ją w czółko, po czym przeniosłem wzrok na telewizor.
***
Dwie godziny później film dobiegł końca. Spojrzałem na Bree, która zasnęła, oparta o moje ramię. Wysunąłem się spod niej, po czym wyłączyłem telewizor. Wziąłem drobną piętnastolatkę na ręce, kierując się w stronę schodów. Po chwili dotarłem do mojej sypialni. Zamknąłem nogą drzwi, układając dziewczynę na łóżku. Przykryłem ją czarną kołdrą, a następnie ściągnąłem z siebie spodnie, odrzucając je na fotel. Wsunąłem się na materac obok niej, obejmując dziewczynę ramieniem. Nie zdążyłem nawet ziewnąć, kiedy sen zamknął moje powieki...
***
-Jak mogłeś!? - krzyknęła dziewczyna, uderzając w klatkę piersiową szatyna.
-Bree, to nie tak. Pozwól mi cokolwiek wytłumaczyć!
-Tu nie ma co tłumaczyć! Nie chcę cię znać! Jesteś dla mnie nikim, rozumiesz!? Dla mnie już nie istniejesz!
Justin próbował złapać dziewczynę za nadgarstek, jednak ona wyrwa się z jego uścisku, puszczając się biegiem w nieznanym kierunku.
-Kurwa, spieprzyłem wszystko! - warknął głośno, uderzając pięścią w mur. Zignorował ból ręki, siadając na betonie. - Mogłem mieć wszystko, a teraz znowu zostałem sam. - spod jego powieki uciekła jedna, pojedyncza łza. Nie otarł jej, tylko pozwolił, aby spłynęła po jego policzku.
Nie rozumiał tylko jednego. Dlaczego tak mu zależy...
***
Obudziłem się nagle, siadając na łóżku. Oddychałem ciężko, a moje serce biło zdecydowanie za szybko. Przyłożyłem dłoń do swojej nagiej klatki piersiowej, starając się jakoś uspokoić. Ten sen był tak cholernie realny. Miałem wrażenie, że to się stało na prawdę. Automatycznie odwróciłem głowę, upewniając się, że obok mnie leży szatynka. Poczułem na swoim policzku coś mokrego. Przejechałem po nim dłonią, ścierając łzy.
Kurwa! Ja płaczę!? Od kiedy ja płaczę...?
Do głowy ponownie powróciły mi wspomnienia tego snu. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak na to zareagowałem. Bałem się tego. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Od jakiegoś czasu zachowuję się inaczej. Zdecydowałem się nawet przestać ćpać. Kiedy tylko Bree była obok mnie, czułem, jak moje serce przyspiesza. Jej uśmiech i oczy, wpatrzone we mnie, przyprawiały mnie o dreszcze. Chciałem, żeby już zawsze była przy mnie, żeby nigdzie nie odchodziła. Chciałem, żeby zamieszkała ze mną na stałe.
I nagle doznałem oświecenia.
W tym momencie zrozumiałem, że uczucie, jakim ją darzę, to nie tylko przyjaźń czy pożądanie, lecz miłość.
Jestem w niej zakochany.
Ja ją kocham....
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Wróciłam. I piszę to już po raz trzeci dzisiaj xD
 Mi rozdział się całkiem podoba...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam Was na mojego aska. Z chęcią odpowiem na wszystkie Wasze pytania.
Kocham Was i do następnego ;-*