***Oczami Justina***
Nie pytając o nic poszedłem za Bree. W głowie cały czas miałem słowa McCanna i zapłakane oczy Bree. Nie miałem pojęcia, o co chodziło, ale byłem zdesperowany, żeby się dowiedzieć...
Przechodząc obok łazienek, usłyszałem cichy szloch. Po głosie od razu poznałem, że to Bree. Nie przejmując się tym, że wchodzę do damskiej łazienki, otworzyłem drzwi, przekraczając próg. Zauważyłem szatynkę skuloną na podłodze. Jej drobniutkie ciałko lekko się trzęsło. Ukucnąłem obok niej, kładąc dziewczynie rękę na plecach.
-Nie płacz... - szepnąłem, kiedy spojrzała na mnie swoimi załzawionymi oczkami. Usiadłem obok niej, a następnie objąłem ją ramionami, przyciągając do siebie. Zamknąłem jej ciało w silnym uścisku, wplątując palce w jej włosy. - Powiesz mi, o co chodzi? - spytałem cicho. Nie wiedziałem, czy będzie chciała ze mną rozmawiać, ale musiałem spróbować.
Gdy do moich uszu nie doszły żadne jej słowa, przeniosłem dłonie na dolną część jej pleców, głaszcząc je delikatnie.
-Bree... - zacząłem niepewnie, czując, że to ja muszę zrobić ten pierwszy krok. - Spałaś z Jasonem? - spytałem cicho.
Dziewczyna wybuchnęła płaczem, wtulając się we mnie. Bez najmniejszego zawahania mocniej objąłem ją w pasie. Czułem, że ona potrzebuje kogoś, kto będzie z nią. Nie potrzebne są słowa, tylko obecność drugiej osoby.
-Ja nawet o tym nie wiedziałam... - wychlipała cicho, mocząc moją koszulkę łzami.
Zmarszczyłem brwi, nie bardzo rozumiejąc, co chce w ten sposób powiedzieć.
-Nie rozumiesz, prawda? - spytała, jakby czytając w moich myślach.
Pokręciłem przecząco głową, obserwując, jak dziewczyna zakłada kosmyk włosów za ucho, a następnie bierze głęboki oddech, ocierając resztki łez z policzków.
-Dla ciebie to normalne, że jednego wieczoru wciągasz kilka działek, a rano budzisz się nago w łóżku z jakąś dziewczyną, prawda? - spytała cicho, wpatrując się prosto w moje oczy.
-Powiedzmy, że tak... - odparłem niepewnie, przyglądając się jej uważnie.
-No właśnie. A dla mnie to nie jest normalne, żeby czternastolatka budziła się nago w łóżku jakiegoś faceta. - wychlipała cicho.
Ułożyłem dłonie na jej bioderkach i przyciągnąłem do siebie tak, że usiadła na mnie okrakiem. Objęła moją szyję ramionami, wtulając się we mnie.
-Tak, spałam z Jasonem, ale dowiedziałam się o tym dopiero rano, kiedy obudziłam się obok niego. Byłam wtedy kompletni naćpana i nie pamiętam nic z tego, co się działo. Dopiero wtedy dowiedziałam się, że Austin sprzedał mnie dla paru działek. Sprzedał, jak zwykłą dziwkę. - zsunęła się ze mnie, siadając obok.
Momentalnie zerwałem się z podłogi, otwierając z impetem drzwi. Wyszedłem na korytarz, gdzie rodzice Bree rozmawiali z Jasonem.
-Ty gnoju! - wrzasnąłem, podchodząc do niego. Bez ostrzeżenia wymierzyłem kilka ciosów w szczękę i w brzuch. - Jak mogłeś w ogóle ją dotknąć!?
-Justin, uspokój się. - poczułem na ramieniu malutką dłoń Bree, starającą się mnie uspokoić.
-Czy ty, kurwa, nie widzisz, że ona jest jeszcze dzieckiem!? - krzyknąłem, popychając McCanna na ścianę.
-Wyluzuj, Bieber, bo nie będziesz miał od kogo prochów kupować. - warknął chłopak, ocierając z nosa krew.
-I bardzo dobrze. Tak się składa, że kończę z ćpaniem. - powiedziałem, nadal wkurwiony.
Jason parsknął śmiechem, przytrzymując się ściany. Spojrzał najpierw na mnie, a następnie przeniósł swój wzrok na Bree.
-Dla niej? - ponownie prychnął pod nosem.
-Ona nawet nie jest tego warta. - do naszych uszu doszedł głos ojca dziewczyny.
Odwróciłem się twarzą do niego, a w moich oczach można było zobaczyć całkowite niedowierzanie. Spojrzałem na Bree, która stała obok, tępo wpatrując się w rodziców.
-Widzisz, co z sobą zrobiłaś!? - wrzasnęła jej matka. - Jesteś zwykłą ćpunką i dziwką! - Bree nadal nie odwróciła wzroku od rodziców. - Straciłaś w naszych oczach wszystko! Już nic dla nas nie znaczysz!
-Może lepiej byłoby gdybyś zaćpała się tak, jak Ryan. Nie mielibyśmy przynajmniej problemów... - dodał jej ojciec.
W tym momencie Bree wybiegła z komisariatu, a ja nadal stałem w jednym miejscu, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. Kiedy tylko odzyskałem świadomość, podszedłem do jej ojca i z całej siły uderzyłem go z pięści w brzuch, po czym posłałem obrzydzone spojrzenie jej matce.
Wyszedłem przed komisariat, rozglądając się dookoła, jednak nigdzie nie zauważyłem Bree. Przeczesałem palcami włosy, czując, jak zaczyna ogarniać mnie panika. Nie wiedziałem, co mogła zrobić w tym stanie. Bałem się o nią.
Cholernie się bałem...
Pobiegłem w stronę parku, szukając wzrokiem piętnastolatki. Zauważyłem jakąś grupę chłopaków, siedzących na ławce, więc postanowiłem do nic podejść.
-Widzieliście może taką drobną szatynkę, mniej więcej 165 centymetrów wzrostu, piętnaście lat? - spytałem, obserwując ich reakcję.
-Taka ślicznotka? - jeden z nich uniósł pytająco brwi.
-Tak, buźka anioła. - przytaknąłem, mimowolnie uśmiechając się lekko.
-Pobiegła w kierunku mostu. - odparł, a ja poczułem, jak moje serce się zatrzymuje.
-Dzięki. - rzuciłem szybko, po czym ruszyłem we wskazanym kierunku.
Przedarłem się przez krzaki, gdzie prowadziła najkrótsza droga na most. Szarpnąłem z frustracją za włosy, rozglądając się na wszystkie strony.
-Bree!!! - wrzasnąłem, jednak nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. - Kurwa, Bree, proszę cię!!!
I w tym momencie zobaczyłem ją, a moje serce oficjalnie się zatrzymało. Dziewczyna stała na moście, po drugiej stronie barierki. Wychyliła się, spoglądając w przepaść pod sobą. Poczułem, jak spod mojej powieki, wypływa pojedyncza łza, jednak szybko otarłem ją wierzchem dłoni.
-Nie możesz mi tego zrobić... - wyszeptałem, a następnie ruszyłem biegiem w stronę dziewczyny.
Poczułem kolejne łzy pod powiekami, jednak tym razem nie otarłem ich. Miałem świadomość tego, że ona w każdej chwili może zrobić krok do przodu. Może skoczyć i oddać swoje życie. Miałem świadomość tego, że wystarczył ułamek sekundy, abym już nigdy nie mógł jej zobaczyć, przytulić. Mogłem stracić ją na zawsze...
-Bree, nie możesz tego zrobić! - krzyknąłem, będąc wystarczając blisko szatynki.
-Justin, odejdź stąd! - dziewczyna spuściła głowę, dławiąc się własnymi łzami.
-Kurwa, idiotko, chodź tutaj. - jęknąłem z desperacją w głosie. - Nie pozwolę ci skoczyć, rozumiesz!?
-Ja już nie chcę żyć! Chcę stąd zniknąć, odejść na zawsze i nie być dla nikogo problemem. Czy to tak dużo? - wychlipała głośno, ponownie wychylając się w stronę przepaści.
-Bree, nawet tak nie mów! Nie jesteś problemem! - czułem, że moje ciało zaczyna się lekko trząść. - Błagam cię, chodź do mnie...
-Przeze mnie wpadasz w same kłopoty. Lepiej by było, gdybyś nigdy mnie nie poznał... - wyszeptała, ponownie wybuchając płaczem.
-Kurwa, dzieciaku! To, że cię poznałem było najlepszą rzeczą w tym moim pojebanym życiu! - krzyknąłem, kiedy dziewczyna puściła jedną rękę. - Bree, nie możesz mi tego zrobić! Czy ty nie rozumiesz, że ja oprócz ciebie nie mam nikogo!? Najpierw twój brat mnie zostawił, a teraz ty chcesz zrobić to samo!
-Przepraszam, Justin... - wyszeptała, w tym samym momencie, kiedy moje serce pękło na miliony kawałeczków. - Nigdy nie chciałam cię zranić...
-Bree, o czym ty mówisz!? - wrzasnąłem z paniką w głosie. - Kurwa, idiotko, ja cię ko... potrzebuję cię! - wziąłem głęboki oddech, przeczesując palcami włosy.
-Żegnaj, Justin... - szepnęła, a następnie puściła drugą rękę.
Już odchylała się do przodu, kiedy w ostatnim momencie złapałem ją za biodra, przyciągając do siebie. Dziewczyna oparła się o barierkę, spuszczając głowę.
-Błagam cię, Bree. - szepnąłem jej do ucha.
-Justin, ja nie mam po co żyć. - odchyliła lekko głowę, kiedy ja zacząłem składać delikatne pocałunki na jej szyi.
-Jestem przy tobie i zawsze będę. Pamiętaj o tym, dzidzia... - mruknąłem cicho, kiedy moje ręce obejmowały ją w pasie.
Szatynka niepewnie odwróciła się twarzą do mnie, jednak ja nie poluzowałem uścisku.
-Obiecujesz, Justin? - szepnęła, gładząc mnie po policzku.
-Obiecuję, słoneczko... - odparłem, patrząc prosto w jej czekoladowe tęczówki.
Dziewczyna pochyliła się i delikatnie musnęła moje usta.
-Wiesz, że zawdzięczam ci życie? - spytała niepewnie, a ja zamarłem, kiedy usłyszałem te słowa.
-Wolę nawet o tym nie myśleć, Bree. Skoczyłbym za tobą. - odparłem. - A teraz proszę cię. Przejdź już na tę stronę barierki, bo dostanę zawału. - mruknąłem, posyłając jej znaczące spojrzenie.
Dziewczyna zaśmiała się cicho, kiedy ułożyłem dłonie na jej talii. Uniosłem jej leciutkie ciałko, przenosząc na moją stronę. Odetchnąłem głęboko, wiedząc, że moja dzidzia jest już bezpieczna.
-No to teraz mogę cię opieprzyć. - westchnąłem. - Cholera, Bree! Ja myślałem, że dostanę ataku serca! - klepnąłem ją w tyłek, za karę.
-Ał... - wydęła dolną wargę, robiąc słodką minkę. - Nie bij mnie...
-Muszę, córeczko. - kolejny raz klepnąłem ją w tyłek. - Właśnie, co byś powiedziała na to, żebym cię zaadoptował?
Bree zachichotała cicho, kręcąc z rozbawieniem głową.
-Zgadzam się, tatusiu. - posłała mi słodki uśmiech.
-A teraz tak na poważnie, młoda. Który to już raz? Nie możesz tego robić. Teraz boję się ciebie gdziekolwiek zostawić samej. - westchnąłem cicho.
-Boisz się o mnie? - spytała nieśmiało.
-Tak. - odparłem krótko, patrząc prosto w jej oczka.
-To słodkie. - zaćwierkała wesoło, kiedy otarłem z jej policzków pozostałości łez.
-Widzisz, co ty ze mną robisz...? - zaśmiałem się cicho, zakładając kosmyk jej włosów za ucho. - A teraz chodź. Przeprowadzasz się do mnie.
-Justin, nie mogę. - westchnęła szatynka.
-Musisz, dzidzia. Nie pozwolę ci wrócić do domu.
-Justin, nie będę ci wiecznie siedzieć na głowie. Masz wystarczająco swoich problemów, żebyś musiał się jeszcze zajmować jakąś gówniarą. Poza tym, ja mam piętnaście lat.
-Ale mnie to nie interesuje. Przeprowadzasz się do mnie i koniec.
-Nie, Justin. Nie mogę. Już wystarczająco dużo miałeś przeze mnie problemów. Teraz jeszcze oskarżą cię o to, że przetrzymujesz w domu nieletnią. - posłała mi znaczące spojrzenie.
-Ale dzisiaj idziesz na noc do mnie i nie ma żadnego ale, rozumiesz? - pogładziłem ją po główce.
-Dziękuję. - mruknęła, a następnie wtuliła się we mnie.
Z uśmiechem na ustach oparłem brodę na jej ramieniu, przymykając na chwilę powieki. Może to i dziwne, ale w tym momencie na prawdę czułem się szczęśliwy. Bree żyje, nic się jej nie stało, jest cała i zdrowa, a to jest przecież najważniejsze.
-Justin, pójdziesz ze mną do kościoła? - spytała po chwili, odsuwając się ode mnie.
-Gdzie? - zmarszczyłem brwi.
-Do kościoła. - przewróciła oczami, wzdychając cicho.
-A po co? - zmarszczyłem brwi, przyglądając jej się uważnie.
-Muszę iść do spowiedzi. Prawdę mówiąc, tobie też by się to przydało. - posłała mi znaczące spojrzenie.
-Boże, ostatni raz u spowiedzi byłem trzynaście lat temu. - zachichotałem. - Mama wsadziła mnie do samochodu i zawiozła do kościoła na komunię. Pamiętam, że cholernie nie chciałem tam iść. To strasznie nudne.
-Ale ze mną pójdziesz, prawda? - zatrzepotała słodko rzęsami, wiedząc, że nie oprę się jej urokowi.
-Dobrze... - westchnąłem, na co dziewczyna stanęła na palcach i pocałowała mnie w policzek.
Złapała mnie za rękę i, kreśląc na niej niewidzialne wzorki, pociągnęła w stronę zejścia z mostu.
-Gdyby nie ty, już bym była po drugiej stronie... - mruknęła cicho, bardziej do siebie, jednak ja to usłyszałem.
-Nie pozwolę, żebyś kiedykolwiek odebrała sobie życie, rozumiesz? - objąłem jej twarz dłońmi. - Możesz mi obiecać, że nie spróbujesz tego zrobić kolejny raz?
-A ty możesz mi obiecać, że nie weźmiesz już nigdy więcej? - założyła ręce na piersi, unosząc brwi.
-A ty obiecasz, że nigdy nie weźmiesz? - zaśmiałem się cicho z naszej wymiany zdań.
-A ty możesz obiecać, że nie wpakujesz się przeze mnie w kłopoty?
-Jeśli się do mnie przeprowadzisz. - wyszczerzyłem się do niej.
-I wtedy nigdy więcej nie weźmiesz, tak? - spojrzała na mnie z lekkim rozbawieniem.
-Tak. - odparłem poważnie.
-Justin, ty wiesz, co to znaczy skończyć z ćpaniem? Nie możesz spać, cały czas jesteś zdenerwowany, wszystko cię boli, masz drgawki... Na prawdę uważasz, że uda ci się z tym skończyć od tak? To nie jest zabawa. Wiem, bo przechodziłam to na własnej skórze. Jake codziennie obrywał ode mnie po twarzy. - zakończyła, przygryzając lekko dolną wargę.
-Dlatego musisz się do mnie przeprowadzić, żeby mnie pilnować. - zachęcałem dalej.
-Justin, na prawdę chcesz się użerać z takim dzieciakiem, jak ja? - zaśmiała się cicho, kiedy ja ochoczo skinąłem głową.
-Chociaż na parę dni... - zrobiłem słodkie oczka, mając nadzieję, że to przekupi Bree.
-Na pewno nie będę ci przeszkadzać? - spojrzała na mnie niepewnie.
-Nawet sobie nie żartuj, słonko! - zaćwierkałem radośnie, a następnie porwałem dziewczynę w swoje objęcia.
-Justin, nie mogę oddychać. - zachichotała, kiedy postawiłem ją na ziemi.
Nagle złapała się za głowę, drugą ręką opierając się o moją klatkę piersiową.
-Bree, co się dzieje? - spytałem z wyczuwalną troską w głosie.
-Po prostu zakręciło mi się w głowie. Nie przejmuj się tym. - mruknęła, prostując się po chwili.
-Na pewno? Może powinnaś iść do lekarza? - przeczesałem palcami włosy szatynki, kiedy ona pokręciła przecząco głową.
-Już w porządku. - posłała mi uspokajający uśmiech, klepiąc lekko po ramieniu. - A teraz chodź, bo spóźnimy się na mszę. - dodała z uśmiechem na ustach.
Jęknąłem cicho, kiedy dziewczyna z entuzjazmem złapała mnie za rękę, prowadząc w stronę wyjścia z parku. Minęliśmy po drodze grupę chłopaków, dzięki którym udało mi się uratować Bree. Boże, nawet nie chcę myśleć, co by było, gdybym przyszedł tam minutę później...
Potrząsnąłem głową, odganiając przerażające myśli. Spojrzałem na nasze dłonie, idealnie ze sobą splecione, a na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmiech. Pogładziłem kciukiem gładką skórę na jej dłoni, a po chwili objąłem jej malutką rączkę również drugą dłonią.
I znowu dopadły mnie te pieprzone wyrzuty sumienia. Nie wiedziałem, czy mam powiedzieć Bree o tym, że się z nią przespałem, delikatnie mówiąc. Bałem się jej reakcji. Bałem się tego, że może mnie po tym znienawidzić. Chociaż z drugiej strony, miałem dziwne przeczucie, że to prędzej czy później wyjdzie na jaw. Wiedziałem, że to ją zrani. Ja ją zraniłem. Miałem totalny mętlik w głowie. Chciałem być z nią szczery, jednak chciałem również mieć ją przy sobie...
-Justin, pójdziesz do spowiedzi? - moje przemyślenia przerwał głos szatynki, która pogładziła mnie po ramieniu.
-Bree, ja nawet nie wiem, co mam mówić. - przewróciłem oczami, wzdychając głęboko.
-To ja ci wytłumaczę. - zatrzepotała słodko rzęsami. - Pójdziesz do konfesjonału, uklękniesz grzecznie, a następnie powiesz księdzu wszystko, co leży ci na sercu. - poklepała mnie lekko po klatce piersiowej. - Opowiesz mu o swoich grzechach. Możesz zapytać, o co tylko chcesz, porozmawiać, zwierzyć się. Powiedzieć wszystko to, co nie chcesz, żeby wyszło na jaw. - uśmiechnęła się do mnie przyjacielsko.
Parę minut później znaleźliśmy się przed małym kościołem w centrum Detroit. Weszliśmy do środka, zauważając, głównie starszych ludzi, siedzących w ławkach. Bree objęła moją dłoń swoimi dwiema, po czym ruszyła w stronę konfesjonału. Kiedy usiedliśmy na ławce, w bocznej części kościoła, zacząłem rozglądać się po wnętrzu. Moją uwagę przykuły obrazy, powieszone na ścianach.
-Bree, co to jest? - spytałem, wskazując na obraz, na którym grupa ludzi wbijała gwoździe w ręce i nogi innego mężczyzny.
-Ukrzyżowanie Jezusa. - odparła, wpatrując się tam, gdzie ja.
Po chwili starsza kobieta, która klęczała przy konfesjonale odeszła, a jej miejsce zajęła Bree. Obserwowałem, jak rozmawia z księdzem, jednak mówiła na tyle cicho, że do moich uszu nie doleciało żadne słowo. Zastanawiałem się, jakie grzechy może mieć ktoś taki, jak ona.
Po paru minutach dziewczyna odeszła, siadając obok mnie.
-Teraz twoja kolej, Justin. - posłała mi zachęcający uśmiech, gładząc opuszkami palców wierzch mojej dłoni.
Z głośnym westchnieniem podniosłem tyłek z ławki, podchodząc do konfesjonału. Uklęknąłem przed nim, opierając się o miejsce na ręce. Ksiądz spojrzał na mnie zachęcająco, a ja oblizałem powoli wargi.
-Powiem wprost, że nie mam pojęcia, co mam mówić. Przyszedłem tu z... przyjaciółką. Ona zachęciła mnie do tego, żebym poszedł do spowiedzi.
-To miejsce jest po to, żebyś mógł powiedzieć wszystko, co tylko chcesz. Żadne słowo, które mi powiesz, nie wyjdzie poza ten konfesjonał. - posłał mi delikatny uśmiech.
Spuściłem na parę sekund wzrok, zastanawiając się poważnie nad jego słowami.
-A mogę o coś zapytać, a tak konkretnie, poradzić się? - przygryzłem dolną wargę, wpatrując się w mężczyznę.
-O co tylko chcesz. Właśnie po to tu jestem.
-I to zostanie tylko między nami, tak? - upewniłem się.
-To mój obowiązek przed Bogiem. - odparł, wpatrując się we mnie z zaciekawieniem.
-Jest pewna dziewczyna... - zacząłem, zaciskając lekko pięści.
-Rozumiem, że mówisz o Bree. - przerwał mi na chwilę, na co skinąłem głową. - Często tu przychodzi. - dodał, po czym dał mi znak, żebym kontynuował.
-A więc zrobiłem coś, czego nie powinienem zrobić i wiem o tym, a jednak nie żałuję. - starałem się wyjaśnić, nie wnikając w szczegóły.
-Żebym mógł ci pomóc, musisz mi wszystko dokładnie wyjaśnić.
-Upiłem ją i wykorzystałem. To było jeszcze wtedy, kiedy była dla mnie jedynie zabawką. Ale teraz to się zmieniło. Nie chcę jej stracić, a jednocześnie chcę być z nią szczery. Ona mi ufa, a ja nie mam zamiaru jej zawieść. Już wystarczająco dużo się nacierpiała. - spuściłem na chwilę głowę. - Co mam zrobić? Dalej ją okłamywać, czy powiedzieć jej wszystko?
-Zależy ci na niej, prawda? - zmarszczył lekko brwi, wpatrując się we mnie.
-Tak. To dziwne, bo nigdy czegoś takiego nie czułem. Ale zależy mi na niej. - wyszeptałem, wpatrując się w martwy punkt. - Cholernie dużo przeszła. Nawet dzisiaj próbowała odebrać sobie życie. Po raz kolejny.
-Wiem o tym. - powiedział, na co ja podniosłem wzrok, zaciekawiony jego słowami. - Mówiła mi o tobie. Poprosiła, żebym się o ciebie modlił. Żeby Bóg dał ci siłę na zerwanie z nałogiem. Żeby udało ci się, tak, jak jej...
Poczułem się w tym momencie tak... inaczej. Uczucie, które mi towarzyszyło było czymś zupełnie nowym, nieznanym. Nawet nie potrafiłem tego opisać...
-Jej na prawdę na tym zależy. Bree jest osobą, która po podjęciu jakiegoś wyzwania, zrobi wszystko, aby osiągnąć swój cel. Teraz tym celem jest pomoc tobie...
-Nie powie jej ksiądz o tym, co zrobiłem, prawda?
-Nie powiem, ale ty powinieneś. To twoja decyzja, na którą ja nie mam wpływu, jednak nawet najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo. Zależy ci na niej, więc musisz być z nią szczery.
-Ale wiem, że to ją zrani, a ja nie chcę, żeby cierpiała.
-Za to ty cierpisz, kiedy walczysz ze sobą. Chcesz jej powiedzieć, ale się boisz. Boisz się ją stracić, prawda? - uniósł lekko brwi, a ja niepewnie przytaknąłem głową.
-Dziękuję. - szepnąłem cicho.
-Zaopiekuj się nią. - ksiądz popatrzył na mnie znacząco, a następnie wykonał znak krzyża.
Z głową pełną myśli odszedłem od konfesjonału. Mój wzrok wylądował na Bree, która klęczała wśród ławek. Podszedłem do niej po cichu. Dziewczyna uniosła głowę, uśmiechając się do mnie delikatnie, po czym wróciła do swojej modlitwy.
Uklęknąłem obok niej, opierając ręce na specjalnym do tego miejscu. Popatrzyłem na ludzi, przebywających w kościele. Każdy się modlił. Każdy rozmawiał z Bogiem. Spojrzałem na szatynkę i w tym momencie cos ukuło mnie w sercu. Po policzku piętnastolatki spływała jedna, samotna łza, torująca sobie drogę na sam dół. Nie wiedziałem, czy mam przytulić do siebie Bree, czy nie przerywać jej. Ostatecznie jednak zdecydowałem, że pozwolę jej wylać z siebie uczucia i emocje, kiedy zauważyłem jej ciasno zaciśnięte powieki. Zwróciłem wzrok w stronę ołtarza, po czym wziąłem głęboki oddech i rozpocząłem...
Nie pytając o nic poszedłem za Bree. W głowie cały czas miałem słowa McCanna i zapłakane oczy Bree. Nie miałem pojęcia, o co chodziło, ale byłem zdesperowany, żeby się dowiedzieć...
Przechodząc obok łazienek, usłyszałem cichy szloch. Po głosie od razu poznałem, że to Bree. Nie przejmując się tym, że wchodzę do damskiej łazienki, otworzyłem drzwi, przekraczając próg. Zauważyłem szatynkę skuloną na podłodze. Jej drobniutkie ciałko lekko się trzęsło. Ukucnąłem obok niej, kładąc dziewczynie rękę na plecach.
-Nie płacz... - szepnąłem, kiedy spojrzała na mnie swoimi załzawionymi oczkami. Usiadłem obok niej, a następnie objąłem ją ramionami, przyciągając do siebie. Zamknąłem jej ciało w silnym uścisku, wplątując palce w jej włosy. - Powiesz mi, o co chodzi? - spytałem cicho. Nie wiedziałem, czy będzie chciała ze mną rozmawiać, ale musiałem spróbować.
Gdy do moich uszu nie doszły żadne jej słowa, przeniosłem dłonie na dolną część jej pleców, głaszcząc je delikatnie.
-Bree... - zacząłem niepewnie, czując, że to ja muszę zrobić ten pierwszy krok. - Spałaś z Jasonem? - spytałem cicho.
Dziewczyna wybuchnęła płaczem, wtulając się we mnie. Bez najmniejszego zawahania mocniej objąłem ją w pasie. Czułem, że ona potrzebuje kogoś, kto będzie z nią. Nie potrzebne są słowa, tylko obecność drugiej osoby.
-Ja nawet o tym nie wiedziałam... - wychlipała cicho, mocząc moją koszulkę łzami.
Zmarszczyłem brwi, nie bardzo rozumiejąc, co chce w ten sposób powiedzieć.
-Nie rozumiesz, prawda? - spytała, jakby czytając w moich myślach.
Pokręciłem przecząco głową, obserwując, jak dziewczyna zakłada kosmyk włosów za ucho, a następnie bierze głęboki oddech, ocierając resztki łez z policzków.
-Dla ciebie to normalne, że jednego wieczoru wciągasz kilka działek, a rano budzisz się nago w łóżku z jakąś dziewczyną, prawda? - spytała cicho, wpatrując się prosto w moje oczy.
-Powiedzmy, że tak... - odparłem niepewnie, przyglądając się jej uważnie.
-No właśnie. A dla mnie to nie jest normalne, żeby czternastolatka budziła się nago w łóżku jakiegoś faceta. - wychlipała cicho.
Ułożyłem dłonie na jej bioderkach i przyciągnąłem do siebie tak, że usiadła na mnie okrakiem. Objęła moją szyję ramionami, wtulając się we mnie.
-Tak, spałam z Jasonem, ale dowiedziałam się o tym dopiero rano, kiedy obudziłam się obok niego. Byłam wtedy kompletni naćpana i nie pamiętam nic z tego, co się działo. Dopiero wtedy dowiedziałam się, że Austin sprzedał mnie dla paru działek. Sprzedał, jak zwykłą dziwkę. - zsunęła się ze mnie, siadając obok.
Momentalnie zerwałem się z podłogi, otwierając z impetem drzwi. Wyszedłem na korytarz, gdzie rodzice Bree rozmawiali z Jasonem.
-Ty gnoju! - wrzasnąłem, podchodząc do niego. Bez ostrzeżenia wymierzyłem kilka ciosów w szczękę i w brzuch. - Jak mogłeś w ogóle ją dotknąć!?
-Justin, uspokój się. - poczułem na ramieniu malutką dłoń Bree, starającą się mnie uspokoić.
-Czy ty, kurwa, nie widzisz, że ona jest jeszcze dzieckiem!? - krzyknąłem, popychając McCanna na ścianę.
-Wyluzuj, Bieber, bo nie będziesz miał od kogo prochów kupować. - warknął chłopak, ocierając z nosa krew.
-I bardzo dobrze. Tak się składa, że kończę z ćpaniem. - powiedziałem, nadal wkurwiony.
Jason parsknął śmiechem, przytrzymując się ściany. Spojrzał najpierw na mnie, a następnie przeniósł swój wzrok na Bree.
-Dla niej? - ponownie prychnął pod nosem.
-Ona nawet nie jest tego warta. - do naszych uszu doszedł głos ojca dziewczyny.
Odwróciłem się twarzą do niego, a w moich oczach można było zobaczyć całkowite niedowierzanie. Spojrzałem na Bree, która stała obok, tępo wpatrując się w rodziców.
-Widzisz, co z sobą zrobiłaś!? - wrzasnęła jej matka. - Jesteś zwykłą ćpunką i dziwką! - Bree nadal nie odwróciła wzroku od rodziców. - Straciłaś w naszych oczach wszystko! Już nic dla nas nie znaczysz!
-Może lepiej byłoby gdybyś zaćpała się tak, jak Ryan. Nie mielibyśmy przynajmniej problemów... - dodał jej ojciec.
W tym momencie Bree wybiegła z komisariatu, a ja nadal stałem w jednym miejscu, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. Kiedy tylko odzyskałem świadomość, podszedłem do jej ojca i z całej siły uderzyłem go z pięści w brzuch, po czym posłałem obrzydzone spojrzenie jej matce.
Wyszedłem przed komisariat, rozglądając się dookoła, jednak nigdzie nie zauważyłem Bree. Przeczesałem palcami włosy, czując, jak zaczyna ogarniać mnie panika. Nie wiedziałem, co mogła zrobić w tym stanie. Bałem się o nią.
Cholernie się bałem...
Pobiegłem w stronę parku, szukając wzrokiem piętnastolatki. Zauważyłem jakąś grupę chłopaków, siedzących na ławce, więc postanowiłem do nic podejść.
-Widzieliście może taką drobną szatynkę, mniej więcej 165 centymetrów wzrostu, piętnaście lat? - spytałem, obserwując ich reakcję.
-Taka ślicznotka? - jeden z nich uniósł pytająco brwi.
-Tak, buźka anioła. - przytaknąłem, mimowolnie uśmiechając się lekko.
-Pobiegła w kierunku mostu. - odparł, a ja poczułem, jak moje serce się zatrzymuje.
-Dzięki. - rzuciłem szybko, po czym ruszyłem we wskazanym kierunku.
Przedarłem się przez krzaki, gdzie prowadziła najkrótsza droga na most. Szarpnąłem z frustracją za włosy, rozglądając się na wszystkie strony.
-Bree!!! - wrzasnąłem, jednak nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. - Kurwa, Bree, proszę cię!!!
I w tym momencie zobaczyłem ją, a moje serce oficjalnie się zatrzymało. Dziewczyna stała na moście, po drugiej stronie barierki. Wychyliła się, spoglądając w przepaść pod sobą. Poczułem, jak spod mojej powieki, wypływa pojedyncza łza, jednak szybko otarłem ją wierzchem dłoni.
-Nie możesz mi tego zrobić... - wyszeptałem, a następnie ruszyłem biegiem w stronę dziewczyny.
Poczułem kolejne łzy pod powiekami, jednak tym razem nie otarłem ich. Miałem świadomość tego, że ona w każdej chwili może zrobić krok do przodu. Może skoczyć i oddać swoje życie. Miałem świadomość tego, że wystarczył ułamek sekundy, abym już nigdy nie mógł jej zobaczyć, przytulić. Mogłem stracić ją na zawsze...
-Bree, nie możesz tego zrobić! - krzyknąłem, będąc wystarczając blisko szatynki.
-Justin, odejdź stąd! - dziewczyna spuściła głowę, dławiąc się własnymi łzami.
-Kurwa, idiotko, chodź tutaj. - jęknąłem z desperacją w głosie. - Nie pozwolę ci skoczyć, rozumiesz!?
-Ja już nie chcę żyć! Chcę stąd zniknąć, odejść na zawsze i nie być dla nikogo problemem. Czy to tak dużo? - wychlipała głośno, ponownie wychylając się w stronę przepaści.
-Bree, nawet tak nie mów! Nie jesteś problemem! - czułem, że moje ciało zaczyna się lekko trząść. - Błagam cię, chodź do mnie...
-Przeze mnie wpadasz w same kłopoty. Lepiej by było, gdybyś nigdy mnie nie poznał... - wyszeptała, ponownie wybuchając płaczem.
-Kurwa, dzieciaku! To, że cię poznałem było najlepszą rzeczą w tym moim pojebanym życiu! - krzyknąłem, kiedy dziewczyna puściła jedną rękę. - Bree, nie możesz mi tego zrobić! Czy ty nie rozumiesz, że ja oprócz ciebie nie mam nikogo!? Najpierw twój brat mnie zostawił, a teraz ty chcesz zrobić to samo!
-Przepraszam, Justin... - wyszeptała, w tym samym momencie, kiedy moje serce pękło na miliony kawałeczków. - Nigdy nie chciałam cię zranić...
-Bree, o czym ty mówisz!? - wrzasnąłem z paniką w głosie. - Kurwa, idiotko, ja cię ko... potrzebuję cię! - wziąłem głęboki oddech, przeczesując palcami włosy.
-Żegnaj, Justin... - szepnęła, a następnie puściła drugą rękę.
Już odchylała się do przodu, kiedy w ostatnim momencie złapałem ją za biodra, przyciągając do siebie. Dziewczyna oparła się o barierkę, spuszczając głowę.
-Błagam cię, Bree. - szepnąłem jej do ucha.
-Justin, ja nie mam po co żyć. - odchyliła lekko głowę, kiedy ja zacząłem składać delikatne pocałunki na jej szyi.
-Jestem przy tobie i zawsze będę. Pamiętaj o tym, dzidzia... - mruknąłem cicho, kiedy moje ręce obejmowały ją w pasie.
Szatynka niepewnie odwróciła się twarzą do mnie, jednak ja nie poluzowałem uścisku.
-Obiecujesz, Justin? - szepnęła, gładząc mnie po policzku.
-Obiecuję, słoneczko... - odparłem, patrząc prosto w jej czekoladowe tęczówki.
Dziewczyna pochyliła się i delikatnie musnęła moje usta.
-Wiesz, że zawdzięczam ci życie? - spytała niepewnie, a ja zamarłem, kiedy usłyszałem te słowa.
-Wolę nawet o tym nie myśleć, Bree. Skoczyłbym za tobą. - odparłem. - A teraz proszę cię. Przejdź już na tę stronę barierki, bo dostanę zawału. - mruknąłem, posyłając jej znaczące spojrzenie.
Dziewczyna zaśmiała się cicho, kiedy ułożyłem dłonie na jej talii. Uniosłem jej leciutkie ciałko, przenosząc na moją stronę. Odetchnąłem głęboko, wiedząc, że moja dzidzia jest już bezpieczna.
-No to teraz mogę cię opieprzyć. - westchnąłem. - Cholera, Bree! Ja myślałem, że dostanę ataku serca! - klepnąłem ją w tyłek, za karę.
-Ał... - wydęła dolną wargę, robiąc słodką minkę. - Nie bij mnie...
-Muszę, córeczko. - kolejny raz klepnąłem ją w tyłek. - Właśnie, co byś powiedziała na to, żebym cię zaadoptował?
Bree zachichotała cicho, kręcąc z rozbawieniem głową.
-Zgadzam się, tatusiu. - posłała mi słodki uśmiech.
-A teraz tak na poważnie, młoda. Który to już raz? Nie możesz tego robić. Teraz boję się ciebie gdziekolwiek zostawić samej. - westchnąłem cicho.
-Boisz się o mnie? - spytała nieśmiało.
-Tak. - odparłem krótko, patrząc prosto w jej oczka.
-To słodkie. - zaćwierkała wesoło, kiedy otarłem z jej policzków pozostałości łez.
-Widzisz, co ty ze mną robisz...? - zaśmiałem się cicho, zakładając kosmyk jej włosów za ucho. - A teraz chodź. Przeprowadzasz się do mnie.
-Justin, nie mogę. - westchnęła szatynka.
-Musisz, dzidzia. Nie pozwolę ci wrócić do domu.
-Justin, nie będę ci wiecznie siedzieć na głowie. Masz wystarczająco swoich problemów, żebyś musiał się jeszcze zajmować jakąś gówniarą. Poza tym, ja mam piętnaście lat.
-Ale mnie to nie interesuje. Przeprowadzasz się do mnie i koniec.
-Nie, Justin. Nie mogę. Już wystarczająco dużo miałeś przeze mnie problemów. Teraz jeszcze oskarżą cię o to, że przetrzymujesz w domu nieletnią. - posłała mi znaczące spojrzenie.
-Ale dzisiaj idziesz na noc do mnie i nie ma żadnego ale, rozumiesz? - pogładziłem ją po główce.
-Dziękuję. - mruknęła, a następnie wtuliła się we mnie.
Z uśmiechem na ustach oparłem brodę na jej ramieniu, przymykając na chwilę powieki. Może to i dziwne, ale w tym momencie na prawdę czułem się szczęśliwy. Bree żyje, nic się jej nie stało, jest cała i zdrowa, a to jest przecież najważniejsze.
-Justin, pójdziesz ze mną do kościoła? - spytała po chwili, odsuwając się ode mnie.
-Gdzie? - zmarszczyłem brwi.
-Do kościoła. - przewróciła oczami, wzdychając cicho.
-A po co? - zmarszczyłem brwi, przyglądając jej się uważnie.
-Muszę iść do spowiedzi. Prawdę mówiąc, tobie też by się to przydało. - posłała mi znaczące spojrzenie.
-Boże, ostatni raz u spowiedzi byłem trzynaście lat temu. - zachichotałem. - Mama wsadziła mnie do samochodu i zawiozła do kościoła na komunię. Pamiętam, że cholernie nie chciałem tam iść. To strasznie nudne.
-Ale ze mną pójdziesz, prawda? - zatrzepotała słodko rzęsami, wiedząc, że nie oprę się jej urokowi.
-Dobrze... - westchnąłem, na co dziewczyna stanęła na palcach i pocałowała mnie w policzek.
Złapała mnie za rękę i, kreśląc na niej niewidzialne wzorki, pociągnęła w stronę zejścia z mostu.
-Gdyby nie ty, już bym była po drugiej stronie... - mruknęła cicho, bardziej do siebie, jednak ja to usłyszałem.
-Nie pozwolę, żebyś kiedykolwiek odebrała sobie życie, rozumiesz? - objąłem jej twarz dłońmi. - Możesz mi obiecać, że nie spróbujesz tego zrobić kolejny raz?
-A ty możesz mi obiecać, że nie weźmiesz już nigdy więcej? - założyła ręce na piersi, unosząc brwi.
-A ty obiecasz, że nigdy nie weźmiesz? - zaśmiałem się cicho z naszej wymiany zdań.
-A ty możesz obiecać, że nie wpakujesz się przeze mnie w kłopoty?
-Jeśli się do mnie przeprowadzisz. - wyszczerzyłem się do niej.
-I wtedy nigdy więcej nie weźmiesz, tak? - spojrzała na mnie z lekkim rozbawieniem.
-Tak. - odparłem poważnie.
-Justin, ty wiesz, co to znaczy skończyć z ćpaniem? Nie możesz spać, cały czas jesteś zdenerwowany, wszystko cię boli, masz drgawki... Na prawdę uważasz, że uda ci się z tym skończyć od tak? To nie jest zabawa. Wiem, bo przechodziłam to na własnej skórze. Jake codziennie obrywał ode mnie po twarzy. - zakończyła, przygryzając lekko dolną wargę.
-Dlatego musisz się do mnie przeprowadzić, żeby mnie pilnować. - zachęcałem dalej.
-Justin, na prawdę chcesz się użerać z takim dzieciakiem, jak ja? - zaśmiała się cicho, kiedy ja ochoczo skinąłem głową.
-Chociaż na parę dni... - zrobiłem słodkie oczka, mając nadzieję, że to przekupi Bree.
-Na pewno nie będę ci przeszkadzać? - spojrzała na mnie niepewnie.
-Nawet sobie nie żartuj, słonko! - zaćwierkałem radośnie, a następnie porwałem dziewczynę w swoje objęcia.
-Justin, nie mogę oddychać. - zachichotała, kiedy postawiłem ją na ziemi.
Nagle złapała się za głowę, drugą ręką opierając się o moją klatkę piersiową.
-Bree, co się dzieje? - spytałem z wyczuwalną troską w głosie.
-Po prostu zakręciło mi się w głowie. Nie przejmuj się tym. - mruknęła, prostując się po chwili.
-Na pewno? Może powinnaś iść do lekarza? - przeczesałem palcami włosy szatynki, kiedy ona pokręciła przecząco głową.
-Już w porządku. - posłała mi uspokajający uśmiech, klepiąc lekko po ramieniu. - A teraz chodź, bo spóźnimy się na mszę. - dodała z uśmiechem na ustach.
Jęknąłem cicho, kiedy dziewczyna z entuzjazmem złapała mnie za rękę, prowadząc w stronę wyjścia z parku. Minęliśmy po drodze grupę chłopaków, dzięki którym udało mi się uratować Bree. Boże, nawet nie chcę myśleć, co by było, gdybym przyszedł tam minutę później...
Potrząsnąłem głową, odganiając przerażające myśli. Spojrzałem na nasze dłonie, idealnie ze sobą splecione, a na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmiech. Pogładziłem kciukiem gładką skórę na jej dłoni, a po chwili objąłem jej malutką rączkę również drugą dłonią.
I znowu dopadły mnie te pieprzone wyrzuty sumienia. Nie wiedziałem, czy mam powiedzieć Bree o tym, że się z nią przespałem, delikatnie mówiąc. Bałem się jej reakcji. Bałem się tego, że może mnie po tym znienawidzić. Chociaż z drugiej strony, miałem dziwne przeczucie, że to prędzej czy później wyjdzie na jaw. Wiedziałem, że to ją zrani. Ja ją zraniłem. Miałem totalny mętlik w głowie. Chciałem być z nią szczery, jednak chciałem również mieć ją przy sobie...
-Justin, pójdziesz do spowiedzi? - moje przemyślenia przerwał głos szatynki, która pogładziła mnie po ramieniu.
-Bree, ja nawet nie wiem, co mam mówić. - przewróciłem oczami, wzdychając głęboko.
-To ja ci wytłumaczę. - zatrzepotała słodko rzęsami. - Pójdziesz do konfesjonału, uklękniesz grzecznie, a następnie powiesz księdzu wszystko, co leży ci na sercu. - poklepała mnie lekko po klatce piersiowej. - Opowiesz mu o swoich grzechach. Możesz zapytać, o co tylko chcesz, porozmawiać, zwierzyć się. Powiedzieć wszystko to, co nie chcesz, żeby wyszło na jaw. - uśmiechnęła się do mnie przyjacielsko.
Parę minut później znaleźliśmy się przed małym kościołem w centrum Detroit. Weszliśmy do środka, zauważając, głównie starszych ludzi, siedzących w ławkach. Bree objęła moją dłoń swoimi dwiema, po czym ruszyła w stronę konfesjonału. Kiedy usiedliśmy na ławce, w bocznej części kościoła, zacząłem rozglądać się po wnętrzu. Moją uwagę przykuły obrazy, powieszone na ścianach.
-Bree, co to jest? - spytałem, wskazując na obraz, na którym grupa ludzi wbijała gwoździe w ręce i nogi innego mężczyzny.
-Ukrzyżowanie Jezusa. - odparła, wpatrując się tam, gdzie ja.
Po chwili starsza kobieta, która klęczała przy konfesjonale odeszła, a jej miejsce zajęła Bree. Obserwowałem, jak rozmawia z księdzem, jednak mówiła na tyle cicho, że do moich uszu nie doleciało żadne słowo. Zastanawiałem się, jakie grzechy może mieć ktoś taki, jak ona.
Po paru minutach dziewczyna odeszła, siadając obok mnie.
-Teraz twoja kolej, Justin. - posłała mi zachęcający uśmiech, gładząc opuszkami palców wierzch mojej dłoni.
Z głośnym westchnieniem podniosłem tyłek z ławki, podchodząc do konfesjonału. Uklęknąłem przed nim, opierając się o miejsce na ręce. Ksiądz spojrzał na mnie zachęcająco, a ja oblizałem powoli wargi.
-Powiem wprost, że nie mam pojęcia, co mam mówić. Przyszedłem tu z... przyjaciółką. Ona zachęciła mnie do tego, żebym poszedł do spowiedzi.
-To miejsce jest po to, żebyś mógł powiedzieć wszystko, co tylko chcesz. Żadne słowo, które mi powiesz, nie wyjdzie poza ten konfesjonał. - posłał mi delikatny uśmiech.
Spuściłem na parę sekund wzrok, zastanawiając się poważnie nad jego słowami.
-A mogę o coś zapytać, a tak konkretnie, poradzić się? - przygryzłem dolną wargę, wpatrując się w mężczyznę.
-O co tylko chcesz. Właśnie po to tu jestem.
-I to zostanie tylko między nami, tak? - upewniłem się.
-To mój obowiązek przed Bogiem. - odparł, wpatrując się we mnie z zaciekawieniem.
-Jest pewna dziewczyna... - zacząłem, zaciskając lekko pięści.
-Rozumiem, że mówisz o Bree. - przerwał mi na chwilę, na co skinąłem głową. - Często tu przychodzi. - dodał, po czym dał mi znak, żebym kontynuował.
-A więc zrobiłem coś, czego nie powinienem zrobić i wiem o tym, a jednak nie żałuję. - starałem się wyjaśnić, nie wnikając w szczegóły.
-Żebym mógł ci pomóc, musisz mi wszystko dokładnie wyjaśnić.
-Upiłem ją i wykorzystałem. To było jeszcze wtedy, kiedy była dla mnie jedynie zabawką. Ale teraz to się zmieniło. Nie chcę jej stracić, a jednocześnie chcę być z nią szczery. Ona mi ufa, a ja nie mam zamiaru jej zawieść. Już wystarczająco dużo się nacierpiała. - spuściłem na chwilę głowę. - Co mam zrobić? Dalej ją okłamywać, czy powiedzieć jej wszystko?
-Zależy ci na niej, prawda? - zmarszczył lekko brwi, wpatrując się we mnie.
-Tak. To dziwne, bo nigdy czegoś takiego nie czułem. Ale zależy mi na niej. - wyszeptałem, wpatrując się w martwy punkt. - Cholernie dużo przeszła. Nawet dzisiaj próbowała odebrać sobie życie. Po raz kolejny.
-Wiem o tym. - powiedział, na co ja podniosłem wzrok, zaciekawiony jego słowami. - Mówiła mi o tobie. Poprosiła, żebym się o ciebie modlił. Żeby Bóg dał ci siłę na zerwanie z nałogiem. Żeby udało ci się, tak, jak jej...
Poczułem się w tym momencie tak... inaczej. Uczucie, które mi towarzyszyło było czymś zupełnie nowym, nieznanym. Nawet nie potrafiłem tego opisać...
-Jej na prawdę na tym zależy. Bree jest osobą, która po podjęciu jakiegoś wyzwania, zrobi wszystko, aby osiągnąć swój cel. Teraz tym celem jest pomoc tobie...
-Nie powie jej ksiądz o tym, co zrobiłem, prawda?
-Nie powiem, ale ty powinieneś. To twoja decyzja, na którą ja nie mam wpływu, jednak nawet najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo. Zależy ci na niej, więc musisz być z nią szczery.
-Ale wiem, że to ją zrani, a ja nie chcę, żeby cierpiała.
-Za to ty cierpisz, kiedy walczysz ze sobą. Chcesz jej powiedzieć, ale się boisz. Boisz się ją stracić, prawda? - uniósł lekko brwi, a ja niepewnie przytaknąłem głową.
-Dziękuję. - szepnąłem cicho.
-Zaopiekuj się nią. - ksiądz popatrzył na mnie znacząco, a następnie wykonał znak krzyża.
Z głową pełną myśli odszedłem od konfesjonału. Mój wzrok wylądował na Bree, która klęczała wśród ławek. Podszedłem do niej po cichu. Dziewczyna uniosła głowę, uśmiechając się do mnie delikatnie, po czym wróciła do swojej modlitwy.
Uklęknąłem obok niej, opierając ręce na specjalnym do tego miejscu. Popatrzyłem na ludzi, przebywających w kościele. Każdy się modlił. Każdy rozmawiał z Bogiem. Spojrzałem na szatynkę i w tym momencie cos ukuło mnie w sercu. Po policzku piętnastolatki spływała jedna, samotna łza, torująca sobie drogę na sam dół. Nie wiedziałem, czy mam przytulić do siebie Bree, czy nie przerywać jej. Ostatecznie jednak zdecydowałem, że pozwolę jej wylać z siebie uczucia i emocje, kiedy zauważyłem jej ciasno zaciśnięte powieki. Zwróciłem wzrok w stronę ołtarza, po czym wziąłem głęboki oddech i rozpocząłem...
"Nigdy w życiu tego nie robiłem. Nigdy się nie modliłem i czuję się z tym dziwnie, ale jakby.. lżej. Właściwie, to nidy w Ciebie nie wierzyłem. Zawsze uważałem, że jesteś wymysłem starszych pań, które nie wiedzą, co zrobić z wolnym czasem. Do czasu, kiedy zobaczyłem zaangażowanie Bree. Ona na prawdę czerpie z tego siłę. Z wiary, z mentalnego wsparcia.
Nie mam zbyt dużo do powiedzenia, dlatego zajmie mi to tylko chwilę. Proszę jednak, żebyś wysłuchał mnie bardzo uważnie.
Chciałem Ci podziękować za to, że na mojej drodze postawiłeś Bree. Ona pokazała mi cały świat, wszystko dookoła. Bez niej nadal byłbym na samym dnie, a teraz czuję, że mam szansę. Że mogę z tym skończyć i żyć normalnie. Ona pokazała mi właściwą drogę. Wskazała kierunek, w którym powinienem się udać.
Jednak chciałbym Cię również o coś prosić. Nie pozwól na to, żeby Bree więcej cierpiała. Wystarczająco dużo przeszła w życiu. Dzisiaj, kiedy stała po drugiej stronie barierki, myślałem, że to koniec. Że zabierzesz ją do siebie. Że zabierzesz ją ode mnie. Nie przeżyłbym tego. Już nie...
Miej ją zawsze pod swoją opieką. Nie pozwól, aby ktokolwiek ją skrzywdził. Ona na to nie zasługuje. Nie zasługuje na takie traktowanie. Wiem również, że ja na nią nie zasługuję. Jednak nie potrafię powiedzieć, że beze mnie byłaby bezpieczniejsza. Już nie...
Nie mam zbyt dużo do powiedzenia, dlatego zajmie mi to tylko chwilę. Proszę jednak, żebyś wysłuchał mnie bardzo uważnie.
Chciałem Ci podziękować za to, że na mojej drodze postawiłeś Bree. Ona pokazała mi cały świat, wszystko dookoła. Bez niej nadal byłbym na samym dnie, a teraz czuję, że mam szansę. Że mogę z tym skończyć i żyć normalnie. Ona pokazała mi właściwą drogę. Wskazała kierunek, w którym powinienem się udać.
Jednak chciałbym Cię również o coś prosić. Nie pozwól na to, żeby Bree więcej cierpiała. Wystarczająco dużo przeszła w życiu. Dzisiaj, kiedy stała po drugiej stronie barierki, myślałem, że to koniec. Że zabierzesz ją do siebie. Że zabierzesz ją ode mnie. Nie przeżyłbym tego. Już nie...
Miej ją zawsze pod swoją opieką. Nie pozwól, aby ktokolwiek ją skrzywdził. Ona na to nie zasługuje. Nie zasługuje na takie traktowanie. Wiem również, że ja na nią nie zasługuję. Jednak nie potrafię powiedzieć, że beze mnie byłaby bezpieczniejsza. Już nie...
Przeżegnałem się, a następnie usiadłem, zaraz obok szatynki, wpatrującej się we mnie.
-Możemy iść. - mruknąłem cicho, a następnie złapałem jej dłoń, wstając z ławki. Bree uczyniła to samo, wychodząc razem ze mną przed kościół.
Moje myśli w dalszym ciągu toczyły ze sobą zawziętą walkę, jednak ja już wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Ułożyłem dłonie na ramionach dziewczyny, patrząc jej prosto w oczy.
-Bree, muszę ci o czymś powiedzieć. - przygryzłam dolną wargę, zdając sobie sprawę z tego, że może mnie znienawidzić. Wykorzystałem ją w okropny sposób, a potem wmawiałem, że nie zrobiłbym jej tego.
-Słucham. - założyła kosmyk włsów za ucho.
Wziąłem ostatni głęboki oddech, wypuszczając powietrze ze świstem. Napiecie wyczuwalne było w powietrzu. Własnie otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili mój egoizm przejął górę.
-Już nic, skarbie... - westchnąłem głośno, obejmując ją ramieniem...
-Możemy iść. - mruknąłem cicho, a następnie złapałem jej dłoń, wstając z ławki. Bree uczyniła to samo, wychodząc razem ze mną przed kościół.
Moje myśli w dalszym ciągu toczyły ze sobą zawziętą walkę, jednak ja już wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Ułożyłem dłonie na ramionach dziewczyny, patrząc jej prosto w oczy.
-Bree, muszę ci o czymś powiedzieć. - przygryzłam dolną wargę, zdając sobie sprawę z tego, że może mnie znienawidzić. Wykorzystałem ją w okropny sposób, a potem wmawiałem, że nie zrobiłbym jej tego.
-Słucham. - założyła kosmyk włsów za ucho.
Wziąłem ostatni głęboki oddech, wypuszczając powietrze ze świstem. Napiecie wyczuwalne było w powietrzu. Własnie otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili mój egoizm przejął górę.
-Już nic, skarbie... - westchnąłem głośno, obejmując ją ramieniem...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Muszę przyznać, że na prawdę podoba mi się ten rozdział ;)
Moim zdaniem oni są najsłodsi ze wszystkich... hihi ;-*
I jeszcze taka sprawa. Nie jestem pewna, kiedy dodam następny. Możliwe, że dopiero za dwa tygodnie, kiedy wrócę. Jeśli nie zdążę go napisać do piątku, a raczej nie zdążę, rozdział będzie dopiero w następny weekend :(
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Serdecznie zapraszam na mojego aska. Odpowiem na wszystkie Wasze pytania ;-*
Kocham Was i do następnego ;-*
Popłakałam się <3
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadania są niesamowite...Dziękuję ci z całego serca,że je piszesz,że jesteś tutaj ;* Kc siostrzyczko <33
Luiza ;*
Jezu jezu jezu lskjgnvds;kbvsmbndklb *,* Wczoraj znalazłam bloga i przeczytałm wszystkie rozdziały. Jezus to jest boskie *o* Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńOooooe jaki slodziutki (:(;(:(:
OdpowiedzUsuńKochamm <3<3
OdpowiedzUsuń<3<3<3
OdpowiedzUsuńJak zawsze Swietne ^^
OdpowiedzUsuńOOO JEZU <3
OdpowiedzUsuńRozdział taki smutny, słodki, a zarazem ciekawy <3 Czyli jednym słowem : Idealny <3
Uwielbiam, gdy Justin tak słodko obejmuje Bree <3 Mam takie motylki w brzuchu, mimo, że oni nie istnieją :D
Wow, Justin był w kościele i modlił się : o To coś nowego, ale zarazem intrygującego, jak taka mała Bree może zmienić takiego chłopaka :3
Szkoda, że stchórzył i nie powiedział jej prawdy ://
Czekam na nn <3
~ Drew.
thepastalwayscomesbackx3.blogspot.com
angelsdonotdieyet.blogspot.com
xoxo
Jak zwykle genialne kocham cię normalnie <3 xoxo
OdpowiedzUsuńNie no to jest piękne :)
OdpowiedzUsuńA jak on jej to powie.. to ona się zabije ;(, a prawie jej powiedział, że ją kocha <3/.
OdpowiedzUsuńDobra... uwielbiam opowiadania o Justinie.. nwm nie jestem jego fanka, ale zauwazylam, ze zaczynam go naprawde lubic. :)
OdpowiedzUsuńCo do Twojego opowiadania.. jestem zachwycona. Masz talent. Cos zdaje mi sie, ze Justin nie zalozyl wtedy gumel i Bree jest w ciazy. W koncu byli pijani i wgl. Jestem naprawde ciekawa jak to bedzie.
Z niecierpliwoscia czekam na nastepny. Buzki :*
Świetny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńMatko przenajświętsza. Jak rodzice mogą tak mówić do swojego dziecka?
OdpowiedzUsuńTo nienormalne.
Oni na jakąś terapie się nadają czy inne gówno.
Dzięki Bogu ze Justin uratował Bree przed samobójstwem, bo ja bym nie wiedziała co zrobić ze sobą.
Ostatni jak czekałam na rozdział siedziałam i krzyczałam na wszystkich dookoła, a potem taka ogromna zmiana nastroju na pozytywny.
Kocham czytać twoje opowiadanie.
Czekam na kolejny rozdział i kocham cie :*
Przy okazji zapraszam do siebie http://shwatyissexy.blogspot.com/
popłakałam sie :')
OdpowiedzUsuńBoooosko <3
OdpowiedzUsuńNiech on jej w końcu powie!!!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :)))))))))
Czekam na kolejny <3
http://heartbreaker-justinandmelanie.blogspot.com
No kurde już myślałam, że jej powie tę prawdę
OdpowiedzUsuńbyłoby mu dużo lepiej na sercu :)
Normalnie przeżywam to opowiadanie jak by to się działo w realnym życiu a ja jestem tego świadkiem :)
nie wiem ale to Ty tak cudownie piszesz ... że czuję się jakby to się naprawdę działo :D
Jeju niech jej powiesz :o
OdpowiedzUsuńPiękne! Płakałam jak małe dziecko przy końcówce!! Masz wielki talent!! Prosze, nie przestawaj pisać. Wierzę w cb :) Czekam nn :3
OdpowiedzUsuń@TheKlaudiaK
Teraz, w tym momencie możesz dać mi jakieś tabletki na uspokojenie hahahhaha :D Ty chyba naprawdę chcesz swoje czytelniczki sprowadzić na zawał :D To było takie przerażające i ekscytujące zarazem ;>
OdpowiedzUsuńDalej nie mogę wyjść z podziwu, że Justin poszedł do kościoła ;o On ją tak kocha hdhsakjda ♥♥♥ Są tacy słodcy aww <3 Ale jednocześnie nie mogę się doczekać, aż Justin powie jej prawdę. xd To jest takie wspaniałe, że aż wspaniałe hahaahhaha :D
cudowny rozdział,taki prawdziwy i wzruszający,czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńJejku boskie i cudowne opowiadanie<3 jak rodzice mogą coś takiego swojemu dziecku powiedzieć ?dobrze że justin pojawił się w porę .nie mogę doczekać się kolejnej części i mam nadzieję że za nie długo dodasz nowa część . To opowiadanie strasznie mi się spodobało chociaż nie jestem fanka jb .<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że on jej powie że ją wykorzystał a ona mu wybaczy . Ryczalam jak justin się modlił <3<3<3
UsuńAwwwww kocham tego bloga jest super <3 czekam na nn ;)
OdpowiedzUsuńWiedzę że nie tylko ja jarem się tym opowiadaniem jak głupia :D .
OdpowiedzUsuńJak czytałam ten moment jak Bree się źle czuła pierwsza myśl jak przyszła mi do głowy to że jest w ciąży ;))
Czekam z nie niecierpliwością na następny rozdział :**
Kocham to <3<3<3
OdpowiedzUsuńOMG płakałam się! ;-):-*
OdpowiedzUsuńCudny <33
OdpowiedzUsuńJezuu super bede czytać:))) to moj blog http://a-s-h-l-e-i-justin.blogspot.com/ dopiero zaczynam i bardzo zalezy mi na twojej opini :)
OdpowiedzUsuńGdzie ty jesteś?
OdpowiedzUsuńCudne cudne cudne *,*
OdpowiedzUsuńZajrzysz ? :)
http://believe--and-never-say-never.blog.onet.pl/