piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 25...

Bałam się. Cholernie się bałam, że nie uda mi się go uspokoić. Nie chciałam nawet myśleć, co mógłby zrobić, będąc na głodzie, ale wiedziałam również, że później będzie tego żałował.
Widziałam tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Musiałam spróbować, chociaż nie wiedziałam, czy mi się uda. Objęłam twarz szatyna obiema dłońmi i delikatnie złączyłam nasze usta. Z początku, chłopak był jakby w szoku, jednak po chwili zaczął poruszać swoimi wargami, dopasowując się do mnie. Były idealnie ze sobą połączone i pragnęły siebie nawzajem. Gładziłam go po policzkach, a spod mojej powieki, niespodziewanie wypłynęła jedna, pojedyncza łza.
Chociaż wiedziałam, czułam, że mnie skrzywdził, nie potrafiłam być na niego zła. Wielokrotnie zdążyłam się przekonać, co ludzie potrafią zrobić, kiedy są na głodzie. Justin chciał się zmienić. Chciał przestać ćpać i wyjść na prostą. A ja, poza tym, że chciałam, to musiałam mu również pomóc. Już jakiś czas temu zrozumiałam, że nie zależy mi tylko i wyłącznie na tym, żeby Justin przestał ćpać, ale również na nim samym. Nasze relacje były na prawdę bardzo bliskie, a na jedyną przeszkodą były narkotyki.
Wiecie, co ceniłam w Justinie najbardziej? To, że pomimo tego, że był, jaki był, nigdy mnie nie wykorzystał. Wiedziałam, że mogę mu ufać i polegać na nim. Nie okłamałby mnie, a ja właśnie to ceniłam najbardziej.
Po chwili rozłączyliśmy nasze wargi. Chłopak patrzył mi prosto w oczy, nie odsuwając się ode mnie. Nie wiedziałam, czy agresja chociaż w pewnym stopniu z niego uszła. Nie wiedziałam, czy kolejny raz mnie nie uderzy. Nic nie wiedziałam i właśnie dlatego się bałam.
-Już w porządku? - spytałam cicho, spoglądając na niego niepewnie. Chłopak dalej wpatrywał się we mnie, a wyraz jego twarz powoli zmieniał się z wściekłej, w smutną.
-Przepraszam, Bree. - wyszeptał w końcu, a ja w duchu odetchnęłam głęboko. Teraz czułam się już bezpieczna. - Kicia, ja nie chciałem. Nie panuję nad sobą. Na prawdę nie chciałem cię skrzywdzić, ja...
-Wiem, Justin. - przerwałam mu. - Wiem, że nie chciałeś mnie uderzyć. Rozumiem.
Szatyn spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem w oczach.
-Pobiłem cię i wyzwałem, a ty tak po prostu mi wybaczasz? - spytał, nie kryjąc szoku. - Dlaczego? Powinnaś na mnie nawrzeszczeć, uderzyć, a zamiast tego ty...
-Tak. Nie jestem na ciebie zła i nie mam do ciebie żalu. - pokiwałam lekko głową, potwierdzając jego słowa. - Rozumiem, co czujesz. Doskonale rozumiem.
-Boże... - szepnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Jesteś najwspanialszą osobą na świecie. - objął mnie ramionami i przytulił do siebie.
Może to i dziwne, ale właśnie w jego ramionach czułam się bezpieczna. To on sprawiał, że się uśmiechałam. To dzięki niemu wciąż żyję...
-Justin, byłabym wdzięczna, gdybyś mnie już puścił. Wiesz, nie mogę oddychać. - wymamrotałam, czując ciasny uścisk wokół swojego ciała. Jednak chłopak dalej trzymał mnie w swoich objęciach, całując delikatnie moją szyję. - Kurwa, Justin. Ja się duszę. - pisnęłam, klepiąc go lekko po plecach.
-Dziękuję, Bree. - uśmiechnął się do mnie, odsuwając się ode mnie lekko.
-Nie masz za co. - mruknęłam, rozmasowując swoje obolałe żebra.
-Nie mam za co!? - krzyknął, przez co momentalnie podskoczyłam, zdziwiona jego nagłym wybuchem.
-Więc teraz masz do mnie pretensje, że ci wybaczyłam, tak? Dobrze, proszę bardzo. Nie odzywam się do ciebie przez kolejny tydzień, nie dotkniesz mnie przez najbliższy miesiąc, a dzisiaj śpię na kanapie. - mruknęłam, zakładając ręce na piersi.
-Nie, nie, nie. - chłopak pokręcił energicznie głową, czym zdecydowanie poprawił mi humor. - Chodzi mi tylko o to, że... Skrzywdziłem cię, a ty tak po prostu... - wyrzucił ręce w powietrze, szukając odpowiednich słów.
-Justin, nie pierwszy raz ktoś mnie uderzył... - powiedziałam cicho, spuszczając głowę. Włosy zasłoniły moją twarz, kiedy ja przygryzłam dolną wargę. Poczułam, jak szatyn bierze moją twarz w swoje duże dłonie, unosząc ją delikatnie.
-Bree, mówisz tylko o Austinie, prawda? - jego wzrok przenikał przez moje ciało.
-Nie. - powiedziałam pewnie. Myślałam, że mój głos chociaż zadrży, jednak brzmiał stanowczo, czyli tak, jak chciałam.
-Bree, spójrz na mnie. - szatyn kolejny raz odwrócił moją głowę i utkwił swoje spojrzenie w moich tęczówkach. - Kto cię uderzył?
-Wielu chłopaków. - wzruszyłam lekko ramionami, chcąc pokazać mu, że nie przejmuję się tym.
Jednak prawda była zupełnie inna...
-Kto? - dopytywał, nie puszczając mojej twarzy.
-Austin, Jason, koledzy Austina i... - przy ostatnim imieniu zacięłam się na moment.
-Bree... - zaczął Justin, a po jego głosie poznałam, że znał już prawdę. - Ryan cię bił?
Westchnęłam głośno, przeczesując swoje kasztanowe włosy.
-Ryan był dobrym bratem. - mruknęłam pod nosem. - Opiekował się mną. Zawsze przy mnie był...
-Czy Ryan cię bił? - tym razem jego głos brzmiał ostrzej i poważniej.
Z głośnym westchnieniem obróciłam się tyłem do chłopaka, podwijając lekko koszulkę. Chłopak zrozumiał, o co chodzi i przytrzymał ją, błądząc dłonią po moich nagich plecach.
-To on ci to zrobił? - spytał, kiedy jego palce weszły w kontakt z moimi bliznami na kręgosłupie.
-Tak. - mruknęłam cicho. - Wyżywał się na mnie, kiedy był na głodzie. Służyłam mu, jako worek treningowy. Te blizny zostały po tym, jak zepchnął mnie ze schodów.
-Co zrobił!? - chłopak uniósł głos, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.
-Zepchnął mnie ze schodów. - odparłam, niewzruszona. - Trafiłam wtedy do szpitala, maiłam wstrząs mózgu. Jednak nie powiedziałam, że to przez Ryana. Zrzuciłam całą winę na siebie. Nie chciałam, aby ktoś odebrał mi mojego starszego brata.
-Boże, Bree. Nie powinnaś mu na to pozwalać. - Justin wplątał palce w moje włosy.
-Ryan był dobrym człowiekiem. On nie zachowywał się tak zawsze. Tylko wtedy, kiedy był zdenerwowany. Ja po prostu nie chciałam, żeby go ode mnie zabrali. Gdyby nie on, zostałabym sama.
-A wasi rodzice? Nic z tym nie robili? Przecież musieli widzieć jakieś ślady, siniaki, cokolwiek...
-Justin, jedyne, co oni widzieli, to małe literki w papierach służbowych. Oni na mnie w ogóle nie zwracają uwagi. Ryan był ich kochanym synkiem, a kiedy urodziłam się ja, traktowali mnie jak wpadkę, coś, co nie miało się zdarzyć. Moja mama myślała nad usunięciem ciąży, jednak żaden lekarz nie chciał zrobić tego legalnie, a w nielegalne interesy nie miała zamiaru się wplątywać. Kiedy ja się urodziłam, od samego początku stałam się dla Ryna kochaną siostrzyczką, którą musi się opiekować. To on zaprowadzał mnie do przedszkola oraz do szkoły, a nie moi rodzice. Dla nich byłam jedynie problemem. Kiedy Ryan przedawkował, najpierw mnie oskarżyli o jego śmierć. Wszyscy dookoła zarzucali mi, że to przeze mnie Ryan wziął za dużo. Później rodzice w ogóle przestali mnie zauważać. Nasze rozmowy ograniczały się do krótkiego "cześć" i "dobranoc". A ja najnormalniej w świecie potrzebowałam matki. Potrzebowałam kogoś, kto będzie potrafił mnie pocieszyć i wesprzeć. Potrzebowałam osoby, z którą będę mogła o wszystkim porozmawiać. Chyba każdy potrzebują matki, a zwłaszcza dziewczyny w moim wieku... - starałam się, żeby z moich oczu nie wypłynęła ani jedna łza, ale, prawdę mówiąc, nie wiem, czy mi się to udało.
Justin złapał mnie za biodra i podsadził lekko, sadzając mnie na swoich kolanach.
-Wiesz, że ze mną możesz porozmawiać o wszystkim, prawda? - pogładził mnie delikatnie po włosach.
Muszę przyznać, że to na prawdę niesamowite. Wystarczyło parę minut, żeby z agresywnego, zmienił się w mojego Justina, w mojego przyjaciela.
***Oczami Justina***
Byłem wkurwiony, jak nigdy, tylko że teraz na siebie. Jak mogłem ją tak potraktować? No jak? Przecież ja ją, kurwa, kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niej, a właśnie w ten sposób mogę ją stracić.
Przejechałem opuszkami palców po jej delikatnym, zaczerwienionym policzku. Przyłożyłem do niego usta, składając na nim kilka pocałunków. Następnie ułożyłem ją na kanapie i podwinąłem jej koszulkę, zatrzymując się przy żebrach. Ułożyłem dłonie na jej brzuszku, głaszcząc go powoli. Nachyliłem się i zacząłem go delikatnie całować. Niepostrzeżenie wysunąłem język i narysowałem nim na skórze szatynki serce
-Justin, co ty robisz? - zachichotała cicho, na co ja wzruszyłem ramionami, pomagając jej się podnieść. - Chodź, nie zostawię cię już samego. - złapała mnie za ręce, po czym odwróciła się, idąc w stronę schodów. Trzymałem dłonie na jej brzuszku, podążając zaraz za nią.
-Dlaczego ty jesteś taka cudowna, hm? - mruknąłem jej do ucha.
Szatynka wzruszyła ramionami, kierując się do mojej sypialni. Otworzyła drzwi, wchodząc do środka. Rozłożyła się na łóżku, układając ręce za głową. Zaśmiałem się cicho, wyjmując z szuflady czystą parę bokserek. Udałem się do łazienki, zamykając za sobą drzwi, nie na klucz, oczywiście. Jakoś bardzo by mi nie przeszkadzało, gdyby Bree weszła do łazienki, kiedy ja będę pod prysznicem.
Odpiąłem spodnie oraz zsunąłem z siebie bokserki, wchodząc pod prysznic. Odkręciłem ciepłą wodę, rozluźniając swoje spięte mięśnie.
Nadal byłem na siebie wściekły, że tak ją potraktowałem. Pobiłem i wyzwałem. Najgorsze jest to, że wśród moich słów było również "dziwka". Wiem dobrze, że właśnie to bolało Bree najbardziej. Nie potrafiłem sobie wybaczyć...
Nalałem na dłonie żel pod prysznic, wcierając go w swoje ciało. Umyłem włosy szamponem, a następnie spłukałem całe ciało wodą. Otworzyłem drzwi od prysznica, biorąc z szafki ręcznik. Owinąłem go wokół bioder, a następnie wyszedłem na kafelkową podłogę.
Nagle do moich uszu doszło ciche pukanie do drzwi.
-Śmiało wchodź. - rzuciłem do dziewczyny, stając przed lustrem i roztrzepując włosy.
Szatynka powoli otworzyła drzwi od łazienki, wchodząc do środka.
-Ja tylko po koszulkę. - mruknęła cicho, podchodząc do szafki.
Zsunąłem z siebie ręcznik, biorąc do ręki bokserki.
-Justin! - pisnęła, zasłaniając dłonią oczy. Momentalnie parsknąłem śmiechem, widząc jej reakcję.
-Spokojnie, kicia. To tylko goły facet. - wydukałem przez śmiech.
-Jesteś okropny. - uderzyła mnie w ramię, a następnie wyszła z łazienki.
Cały czas śmiejąc się, wsunąłem na tyłek niebieskie bokserki. Wytarłem ręcznikiem włosy, po czym odrzuciłem go na szafkę i wyszedłem z łazienki. Bree leżała na moim łóżku, wpatrując się w telewizor.
-To co oglądamy, mała? - ułożyłem się obok niej, obejmując ją ramieniem.
-Ja chcę jakąś bajkę. - wydęła dolną wargę, trzepocząc słodko rzęsami.
-Jedyne, co mam, to Shrek. - zachichotałem, na co dziewczyna pokiwała z zapałem głową.
Wstałem i wyjąłem z szafki płytę, wkładając ją do odtwarzacza.  Następnie wcisnąłem "play" i wróciłem do szatynki, leżącej na łóżku.
Oj, kochanie. Żebyś ty wiedziała, jak na mnie działasz...
Nakryłem dziewczynę kołdrą, przytulając się do niej. Objąłem ją w pasie, układając głowę wśród jej włosów. Szatynka skupiona była na filmie, a ja rysowałem wzorki na jej odkrytym ramieniu.
I w tym momencie zacząłem się zastanawiać, czy dla Bree jestem tylko i wyłącznie przyjacielem. Nie wiedziałem, czy ona darzy mnie jedynie przyjaźnią, czy może czymś odrobinę silniejszym. Wpatrywałem się w jej słodką twarzyczkę z przymrużonymi oczami.
-Justin, mieliśmy oglądać film. Czy ja, twoim zdaniem, wyglądam ja Shrek? A może jak osioł? - uniosła brwi, zakładając ręce na piersi.
Momentalnie parsknąłem śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Boże, słonko. Wiesz przecież, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie.
-Justin, każda dziewczyna jest piękna. - posłała mi znaczące spojrzenie.
-Nie, reszta wygląda jak Shrek. Tylko ty jesteś śliczna. - wyszczerzyłem się do niej.
-Przestań, Justin, bo pomyślę, że się we mnie zakochałeś. - zachichotała cicho, a ja w tym momencie miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
Gdybyś tylko wiedziała, skarbie...
Po dwóch godzinach film się skończył. Zauważyłem, że Bree zasnęła, więc ostrożnie wyswobodziłem się z jej objęć. Wyjąłem z odtwarzacza płytę i wyłączyłem telewizor, wracając do łóżka. Wsunąłem się pod kołdrę, nakrywając nią nasze ciała.
-Justin, gdzie mi uciekasz. - mruknęła cichutko, przysuwając się do mnie. Ułożyła główkę oraz obie dłonie na mojej nagiej klatce piersiowej. Czułem jej ciepły oddech na swojej skórze. Wplątałem palce w jej włosy, całując delikatnie w czółko.
-Nigdzie nie uciekam, słonko. Nie mam zamiaru... - mruknąłem cicho, wsuwając dłonie pod jej koszulkę i przymykając powieki.
***
Obudziłem się rano, mrużąc lekko oczy. Przeszukałem rękoma całe łóżko, jednak nigdzie nie znalazłem Bree. Uchyliłem jedną powiekę, jednak nadal nie widziałem nigdzie szatynki. Wyciągnąłem rękę po komórkę, odblokowując ją. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał godzinę 11:40.
-O kurwa. - mruknąłem, zdając sobie sprawę, że za dwadzieścia minut jestem umówiony z matką Bree.
Zwlekłem się z łóżka i podszedłem do fotela, na którym leżały moje spodnie. Założyłem je na siebie, a z szafki wyciągnąłem koszulkę na krótki rękaw. Wszedłem do łazienki, żeby ułożyć włosy i wykonać podstawowe czynności toaletowe.
Parę minut później zszedłem na dół. Wziąłem z szafki klucze od domu oraz od samochodu i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Wsiadłem do swojego sportowego BMW, odpalając silnik. Zjechałem z podjazdu, wjeżdżając na główną drogę.
Po dziesięciu minutach zaparkowałem na parkingu przed centrum handlowym. Wysiadłem, kierując się w stronę wejścia. Wsunąłem dłonie do kieszeni, udając się do kawiarni. Zobaczyłem siedzącą przy stoliku mamę Bree. Podszedłem do niej i zająłem miejsce na przeciwko.
-Witam. - powiedziałem, układając ręce na stoliku.
-Dziękuję, że przyszedłeś. - odparła, popijając łyk swojej kawy. - Chciałam porozmawiać z tobą o Bree. Mieszka teraz u ciebie, prawda?
-Tak. - mruknąłem. - I bardzo dobrze nam się razem mieszka. - dodałem, uśmiechając się pod nosem. - Mam się do kogo przytulić w nocy. - widziałem, jak kobieta zacisnęła lekko szczękę.
-Czy wy sypiacie ze sobą? - spytała w końcu.
-To znaczy sypiamy w jednym łóżku, ale nie sypiamy ze sobą. - odparłem, przygryzając lekko dolną wargę. Mama Bree pokiwała lekko głową, splatając ze sobą palce.
-Nie wiem, czy Bree będzie chciała ze mną rozmawiać. Ja wiem, że ją zaniedbywałam. Wiem i chciałabym to naprawić.
-Bree mówiła, że potrzebuje matki. Potrzebuje kogoś, z kim mogłaby porozmawiać o wszystkim. Zamiast tego, słyszy od swoich rodziców jedynie wyzwiska. Ona chciałaby , żebyście ją przeprosili. Jestem pewien.
-Mógłbyś mi pomóc? - uniosła pytająco brwi. - Chciałabym się spotkać z Bree. Mam nadzieję, że nie macie żadnych planów na dzisiaj.
-Nie. - odparłem.
-To dobrze. Czy mógłbyś przyjść razem z Bree do parku, nie mówiąc jej o tym, że chcę się z nią spotkać?
-Dobrze. - skinąłem głową. Wiedziałem, ile dla szatynki znaczy poprawienie relacji z rodzicami.
-Widzę, że jesteś zdenerwowany. Coś się stało? To przez Bree? - zmarszczyła lekko brwi, zakładając nogę na nogę.
-Nie. Po prostu nie brałem nic od kilku dni. - mruknąłem, krzywiąc się lekko. Na twarzy pani adwokat widziałem zaskoczenie, przez co zachichotałem cicho. - Tak, to dzięki Bree.
-Powiedz mi, czy ona na prawdę była narkomanką?
-Tak. Zaczęła brać po śmierci Ryana, ponieważ nie miała w nikim wsparcia. Wpadła w złe towarzystwo, zaczęła zadawać się z Austinem i jego kumplami, co nie mogło się dobrze skończyć. - zacisnąłem lekko pięści, przypominając sobie, co ten skurwiel zrobił mojej Bree. - Ale skończyła z ćpaniem. Raz na zawsze. A teraz musi użerać się ze mną.
-Jeszcze raz dziękuję, że się ze mną spotkałeś. Nie myśl sobie tylko, że teraz zacznę cię lubić. Nadal nie mogę zrozumieć, jak Bree z tobą wytrzymuje. - pokręciła lekko głową.
Zachichotałem w odpowiedzi, szczerząc się do niej.
-Ja będę się już zbierał. O której mamy być w parku? - spytałem, wstając z krzesła.
-O osiemnastej. - odparła. - Dziękuję, Justin.
-Nie robię tego dla pani, tylko dla Bree.
-Zależy ci na niej, prawda? - zmarszczyła brwi, przyglądając mi się w skupieniu.
-I to bardzo. - mruknąłem, po czym skinąłem głową i wyszedłem z kawiarni.
***
Zaparkowałem na parkingu przed szkołą, gasząc silnik. Otworzyłem drzwi i wysiadłem, udając się w stronę wejścia do budynku. Mam nadzieję, że wszyscy się za mną stęsknili.
Wszedłem do środka, a do moich uszu niemal natychmiast dotarł dźwięk rozmów i krzyków.
Tsa, nigdy nie lubiłem tego miejsca...
Zauważyłem jednak, że wszyscy skupieni są w jednym miejscu, a na mnie nikt nie zwraca uwagi. Chyba powinienem się obrazić...
Udałem się w stronę zbiorowiska, przepychając się przez uczniów. Normalnie stanąłem, jak wryty, kiedy zobaczyłem obrazek przede mną. Bree siedziała okrakiem na Jennifer, byłej dziewczynie Ryana, i okładała ją pięściami po twarzy. Paru moich kumpli dopingowało ją, jedynie Jake starał się odciągnąć szatynkę od, leżącej na ziemi, Jennifer.
Wybuchnąłem śmiechem, zwracając przy tym uwagę kumpli. Zauważyłem również, że cały ten tłum ludzi był raczej podzielony. Po jednej stronie stały dziewczyny, które ze współczuciem patrzyły na Jennifer, a męska część dopingowała Bree.
Ja pierdole! Nie wiedziałem, że ta laska potrafi się tak bić...
-Dobra, słonko. Koniec tego dobrego. - zaśmiałem się podchodząc do szatynki. Złapałem ją w pasie i podniosłem, stawiając obok Jennifer. Dziewczyna starała się wyszarpać z mojego uścisku, jednak ja ciasno złapałem ją za nadgarstki.
-Widzisz, Justin, co ta wariatka mi zrobiła? - wychlipała dziewczyna, która właśnie podnosiła się z ziemi. Prychnąłem ironicznym śmiechem, patrząc na nią z pogardą.
Nagle mój wzrok wylądował na chłopaku, zmierzającym w naszą stronę.
-Co jest, kurwa? - warknął Austin, stając obok Jennifer. - Nic ci nie jest, kochanie?
Zobaczyłem na twarzy Bree rozbawienie, kiedy okazało się, że Austin i ta dziwka są razem.
-To ta ćpunka się na mnie rzuciła! - pisnęła Jennifer, wskazując na szatynkę. Wzrok wszystkich wylądował na Bree, a ja dopiero teraz zrozumiałem, że ona powiedziała na głos, że moja księżniczka była narkomanką. - Niedługo dołączysz do swojego brata, szmato!
Już miałem do niej podejść, kiedy Bree wyrwała się z moich objęć i wręcz rzuciła w kierunku Jenifer. Na drodze stanął jej Austin, którego uderzyła z pięści w nos.
-Ty głupia dziwko! Nic nie wiesz! - kopnęła dziewczynę kolana w brzuch.
Austin odepchnął szatynkę od swojej panienki, przez co, tym razem, to ja się wkurwiłem.
-Może zamiast ją bić, będziesz taki odważny ze mną? - wyrzuciłem ręce w powietrze podchodząc do niego. Zaczęliśmy się bić, wśród tłumu gapiów.
-Do mnie masz pretensje, że ją biję!? - prychnął z niedowierzaniem, zadając kilka ciosów. - To ty ją, kurwa, bijesz! - popatrzył na Bree, która miała duży, lekko siny i zaczerwieniony ślad na policzku. Wiedziałem, że ją skrzywdziłem, ale nie mogłem w tym momencie dać po sobie poznać, że dotarły do mnie jego słowa. - Ta szmata zapłaci za to, co zrobiła mojej dziewczynie.
-Chyba nie mówisz o Jennifer. - parsknąłem śmiechem, uderzając go w brzuch. - To zwykła dziwka. Ze mną też się puściła. - prychnąłem, unikając ciosu bruneta.
Nagle na korytarzu rozległ się dźwięk kroków.
-Co tu się dzieje!? - ryknął dyrektor, kiedy przedarł się przez tłum uczniów. - O nie... - mruknął, kiedy tylko jego wzrok wylądował na nas. - Oboje zostaliście z tej szkoły wyrzuceni, więc jakim prawem się tu jeszcze pokazujecie?
Zignorowałem słowa dyrektora, mierząc, z mordem w oczach, Austina.
-Jennifer, a tobie co się stało? - spojrzał na dziewczynę, której twarz była cała we krwi.
-Ta wariatka się na mnie rzuciła.
-Kto? - dyrektor uniósł pytająco brwi.
-Bree Marks.
Wśród uczniów rozległy się szepty, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że nigdzie nie ma szatynki. Udałem się do wyjścia z budynku, rozglądając się na boki. Bree siedziała skulona na murku, ramionami oplatając kolana. Podszedłem do niej powoli, układając dłonie na jej kolanach.
-Dzidzia, uśmiechnij się. - mruknąłem, zamykając jej maleńkie dłonie w swoich.
-Jestem uśmiechnięta. - uniosła głowę i wyszczerzyła się do mnie. - Złamałam nos i Jennifer i Austinowi. - zatrzepotała słodko rzęsami, na co ja pokręciłem z rozbawieniem głową.
Ze szkoły zaczęli wychodzić uczniowie, co jakiś czas zerkając na nas.
-To chodź, kicia. - uniosłem do góry nasze dłonie, dając jej do zrozumienia, że ma wstać. Dziewczyna stanęła na murku, będąc kilka centymetrów wyższa ode mnie. Wsunąłem dłonie pod jej uda i podniosłem ją, a ona oplątała mnie nogami w pasie. Z uśmiechem na ustach przesunąłem ręce na jej tyłeczek, kiedy dziewczyna ułożyła główkę w zagłębieniu mojej szyi. Widziałem, jak wielu uczniów patrzy na nas ze zdziwieniem w oczach, jednak ja jedynie prychnąłem cicho. Trzymałem w ramionach moją księżniczkę i nic innego nie miało znaczenia. Zobaczyłem również, jak Austin patrzy na nas ze wściekłością, na co posłałem mu spojrzenie, pełne wyższości.
Po chwili posadziłem moją dziewczynkę na fotelu pasażera i zapiąłem jej drobne ciałko pasem. Sam usiadłem po przeciwnej stronie, odpalając silnik i wyjeżdżając z parkingu.
-Nie wiedziałem, że potrafisz się tak bić. - mruknąłem, kiwając lekko głową.
-Ryan mnie nauczył. Czasami się przydaje. - odparła, opierając główkę o boczną szybę.
-A tak właściwie, to za co dzisiaj oberwała ta suka?
-Obrażała Ryana. To wystarczyło. - mruknęła Bree, zakładając ręce na piersi. - Na prawdę, każda dziewczyna może mnie wyzywać i nie będę na to reagować, jednak kiedy ktoś mówi źle o Ryanie, po prostu siebie nie kontroluję.
-A tobie nic się nie stało? - ująłem jej twarzyczkę jedną dłonią, odwracając w swoją stronę. Dziewczyna miała rozciętą wargę, ale oprócz tego, Jennifer nie zostawiła na buźce Bree żadnego śladu.
Po paru minutach zaparkowałem przed swoim domem. Wysiadłem, a następnie otworzyłem drzwi od strony Bree. Dziewczyna wysiadła, posyłając mi delikatny uśmiech. Założyłem kosmyk jej włosów za ucho, po czym objąłem ją ramieniem, udając się w stronę drzwi wejściowych.
Zdjęliśmy buty i kurtki, a ja złapałem dziewczynę za rękę, prowadząc ją na górę. Otworzyłem drzwi od swojej sypialni, następnie wchodząc do łazienki. Usiadłem na krześle przy umywalce, sadzając piętnastolatkę na swoich kolanach.
-Justin, mogę wiedzieć, co ty robisz? - uniosła jedną brew, zakładając ręce na piersi.
-Dzisiaj ja pobawię się w pielęgniarkę. - zachichotałem, a następnie wyciągnąłem z jej kosmetyczki waciki. Namoczyłem jeden wodą utlenioną, po czym przyłożyłem delikatnie do rozciętej wargi szatynki. Skrzywiła się lekko, jednak nie poruszyła się. Zmyłem odrobinę krwi, wyrzucając wacik do śmietnika. Dziewczyna już miała wstać, kiedy ja ułożyłem dłonie na jej bioderkach i przytrzymałem.
-Coś się stało? - spytała, układając dłonie na moich barkach.
-Bree, zależy ci na mnie? - spytałem prosto z mostu, wpatrując się w jej tęczówki.
-Tak, Justin. - odparła, sunąc rękoma po moich ramionach.
-Pytam tak czysto teoretycznie. - zacząłem powoli. - Wybaczyłabyś mi wszystko?
Szatynka zmarszczyła brwi, oblizując powoli wargi.
-To zależy, co miałabym ci wybaczyć. - odparła, wzruszając lekko ramionami. Pokiwałem ze zrozumieniem głową, sunąc dłońmi po nagich udach dziewczyny. - Justin, chcesz mi coś powiedzieć? - uniosła brwi, wpatrując się we mnie przenikliwym wzrokiem.
Całe moje ciało się spięło i miałem nadzieję, że Bree tego nie poczuła. Nie wiedziałem, czy mam jej powiedzieć i modlić się, żeby mi wybaczyła, czy dalej ją okłamywać, ale jednocześnie mieć pewność, że przy mnie zostanie. Moje myśli toczyły ze sobą zawziętą walkę. Już otwierałem usta, aby jej o wszystkim powiedzieć, lecz po chwili znowu je zamykałem. Przygryzłem wnętrze policzka, kreśląc wzorki na jej bioderkach.
-Tak tylko spytałem. Nie potrafię sobie samemu wybaczyć, że cię wczoraj pobiłem. Przepraszam, maleńka. - ułożyłem dłoń na jej zaczerwienionym policzku.
-Nie myśl o tym, Justin. Po prostu nie myśl. - wplątała palce w moje włosy, przytulając mnie do siebie.
***
Wyszliśmy z domu, przechodząc przez bramkę. Z lekką nieśmiałością złapałem dziewczynę za rękę, lecz cała niepewność zniknęła, kiedy szatynka mocniej ją ścisnęła, uśmiechając się do mnie.
-To gdzie idziemy? - spytała, unosząc brwi.
-Do parku. - odparłem, oblizując powoli wargi.
-Justin, jak myślisz... - zaczęła cicho. - Czy moi rodzice żałują tego, co powiedzieli?
-Tak, kochanie. Jestem pewien, że zanim się zorientujesz, przyjdą cię przeprosić.
Uśmiechając się lekko, pociągnąłem ją w stronę wejścia do parku. Szliśmy powoli jedną z alejek, wdychając świeże, czyste powietrze. W tym momencie moim oczom ukazała się kobieta siedząca na jednej z ławek. Mama Bree uniosła głowę, wpatrując się w nas. Dziewczyna również ją zauważyła, ponieważ przystanęła na moment, przenosząc wzrok na mnie. Posłałem jej delikatny uśmiech, wsuwając ręce do kieszeni.
-Dziękuję, Justin. - szepnęła, po czym stanęła na palcach i przytuliła się do mnie.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Jejku, co się dzieje. Dodaję rozdziały z dnia na dzień ;P
Tak, w tym rozdziale nic się nie wydarzyło. Ale nie martwcie się, Justin jeszcze pokaże swoją złą stronę...
A tak na marginesie, zbliżamy się wielkimi krokami do momentu, na który wszyscy chyba czekają ;)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam Was na mojego aska:
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;-*

24 komentarze:

  1. Super swietny wczoraj dalas rozdzial i na dodatek dlugi i dIsiaj dluugii ciekawy kpcham cie

    OdpowiedzUsuń
  2. Na sam początek, chciałam Ci napisać, że naprawdę Cię podziwiam. Dodajesz rozdziały z dnia na dzień i do tego są bardzo dobrej długości. Nie było nudno, uwierz, bo bijatyka z Jeniffer, mnie rozbawiła. :) Oraz to, jak Bree cieszyła się, że złamała jej i Austinowi nos, no, no hahahha. Dziewczyna ma siłe, nie ma co :D
    Albo ta scena w łazience.. Było już tak blisko, prawie by jej powiedział, ale oczywiście nie.. :( To skończy się tragicznie, jestem pewna :((
    Czyli powiadasz, że już niedługo wyzna jej miłość? :3 AAAW, nie mogę się doczekać <3 :D
    Łuhuhuhu, mam nadzieję, że będzie tak słooodko hahaha <3
    Czekam na nn i kocham :* .

    ~ Drew.
    angelsdonotdieyet.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam.na nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super blog!!!! Zostalas nominowana do Liebster Award! Gratuluje <3 Wiecej inf u mnie: http://karla-justin-ichhistoria.blogspot.it/2014/02/liebster-award-mala-notka.html
    i prosze napisz napisz u mnie o dodaniu odpowiedzi :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahahaha nareszcie nowy rozdział.Tak się cieszę,Cudo.

    OdpowiedzUsuń
  6. genialne <3 czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny jak zawsze<3

    OdpowiedzUsuń
  8. Boskie boskie boskie! Jak zawsze <3333 :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wyobrażam sb życia bez Twoich opowiadań! <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział:*

    OdpowiedzUsuń
  11. CZYTAM I CZYTAM A NAGLE KONIEC I BUM ! ZAKOCHAŁAM SIE W TYM OPOWIADANIU KIEDY NASTĘPNY? TERAZ JA JESTEM NA GŁODZIE ALE ZE WZGLĘDU OCZEKIWAŃ NA ROZDZIAŁ :* + MOGŁABYŚ DAĆ COŚ +18 :P

    OdpowiedzUsuń
  12. Może i dodajesz rozdziały z dnia na dzień
    ale trzeba przyznać że są bardzo dobrej jakości
    długie i nie sa nudne
    podziwiam ;*
    najlepszy moment to jak złamała nos Austinowi hahaha :D

    OdpowiedzUsuń
  13. niemoge sie doczekać kolejnego

    OdpowiedzUsuń
  14. No, no. Nie spodziewałam się tego po Bree. Ja na jej miejscu bym zabiła ta sukę. Ja swojej rodziny nie dam obrażać, ani siebie i otoczenia w którym mieszkam (mój kumpel coś o tym wie). Rozdział bardzo pouczający i z chęcią wyciągnę z tego lekcje. Teraz tylko mordę szczerze. Szkoda mi Austina (ze bardziej nie dostał).
    Ta łazienka mnie do łez doprowadziła. Trauma z dzieciństwa po prostu.
    Czekam na kolejny rozdział i przy okazji kc :*

    OdpowiedzUsuń
  15. <3<3<3<3<3<3<3 boskie <3<3<3<3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  16. Dziś urodzinki Jusa <3<3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  17. super opowiadanie i jakbys dodała kolejny rozdział to mozna powiedzieć że tak jakby na jego urodziny prosze nie zostawiaj opowiadania i postaraj się napisać go jak najszybciej ...CUDO...

    OdpowiedzUsuń
  18. Ugh Justin powiedz jej to w końcu,nie bądź pizda XD
    Czekam na nn <3
    @scute4

    OdpowiedzUsuń
  19. jeku, komentarz wyżej jest zajebisty hahahhahahaha boooże, jak ty cudownie piszesz, no! Oni są tacy słodcy *.* A Justin nawet przy matce Bree nie może powstrzymać się przed swoimi głupimi komentarzami hahahahhahaha super, super, super :D

    OdpowiedzUsuń
  20. jejku . Co ona przeszła.
    ja pieprzę.. świetny rozdział jak zwykle jak ty to wszystko opisujesz, czyta się to z taką lekkością i w ogóle..
    Kocham ich. oni są tacy słodcy. Justin jak ją opisuje ahhh .
    Gdzie są tacy mężczyźni ?! ;<<
    Kocham to, że on jest od niej o tyle starszy.
    Ja pierdzielę ja już nie mam słów żeby opisywać jak bardzo mi się to podoba. kocham każdy wyraz w twoim opowiadaniu.
    Kocham cię <3
    true-big-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń