sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 44...

Rozdział ten dedykuję Jagodzie...

***Oczami Justina***
Przez cały czas siedziałem na kanapie, wpatrując się tępo w podłogę. Nie miałem siły na nic. Nawet na to, żeby iść kupić sobie dragi. W jednej sekundzie chciałem zalać się łzami, a jednocześnie strzelić sobie w łeb i mieć pewność, że już nigdy nie wyrządzę Bree żadnej krzywdy. Nadal nie potrafiłem zrozumieć, jak mogłem zgwałcić mojego aniołka. Przecież ona jest taka maleńka, taka delikatna i taka krucha. To, jak drżała z każdym moim dotykiem, sprawiało mi ból. Bała się mnie. Moje własna dziewczyna się mnie bała inie potrafiła normalnie na mnie spojrzeć. To było straszne. A najgorsze jest to, że sam do tego doprowadziłem. Przez narkotyki staję się całkowicie innym człowiekiem. Brutalem bez uczuć, który nie zawaha się nawet przed gwałtem. Nie potrafiłem sobie wybaczyć i wiedziałem, że nigdy nie będę potrafił. W tym momencie chciałem zniknąć z życia Bree, aby już nigdy nie musiała przeze mnie cierpieć. Tak, chciałem po prostu umrzeć. Wiedziałem, że tak będzie lepiej. Dla mnie, dla Bree, dla wszystkich...
W tym momencie, w salonie, w którym siedziałem razem z Zaynem, rozległ się dźwięk telefonu. Podniosłem komórkę ze szklanego stolika i odblokowałem ją, widząc na ekranie nieprzeczytaną wiadomość od Bree.
"Nie powiedziałam im. Sami się domyślili. Proszę Cię, uważaj na siebie."
W pierwszych sekundach nie zrozumiałem, o co jej chodziło, lecz kiedy tylko drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie, zrozumiałem.
-Ty chuju! - wrzasnął Ryan, wchodząc do salonu. Wstałem z kanapy i, ustawiając się na przeciwko niego, zamknąłem oczy, przygotowując się na pierwsze uderzenie. Po chwili poczułem, jak jego pięść spotkała się z moją szczęką. Zachwiałem się, jednak nie straciłem równowagi. - Jak mogłeś jej to zrobić!? - zdążyłem napiąć mięśnie brzucha, kiedy poczułem silne uderzenie, przez które na moment zgiąłem się w pół. - Zgwałciłeś ją, gnoju, rozumiesz!? Zgwałciłeś! - chociaż bardzo się starałem, samotna łza spłynęła w dół mojego policzka. Nie miałem zamiaru się bronić. Mogę nawet powiedzieć, że cieszyłbym się, gdyby Ryan mnie zabił. Przynajmniej już nikt by przeze mnie nie cierpiał.
-Bieber, kurwa, nie zachowuj się, jak ciota! - warknął Zayn, wyrzucając ręce w powietrze. - Przecież potrafisz się bronić!
Lecz ja nawet nie potrafiłem unikać jego ciosów. Chciałem zapłacić za to, co zrobiłem tej kruszynce. Moje maleństwo cierpi. Przeze mnie. Gdyby mnie nie spotkała, nic bym jej nie zrobił. A teraz powinienem zdechnąć. Odejść gdzieś, gdzie nie będzie nikogo, ponieważ ja na nikogo nie zasługuję.
-Walcz, chuju! - Ryan popchnął mnie na kanapę, więc opadłem na nią bezgłośnie. Ponownie uderzył mnie w szczękę, lecz ja nawet nie poczułem bólu. Cały czas myślałem o tym, jak się czuje Bree. Czy płacze, czy jest smutna i czy myśli o mnie.
Ryan kopnął mnie z kolana w brzuch, przez co zakasłałem kilka razy, jednak na mojej twarzy nie było widać grymasu. Czułem również uderzenia Jacka, jednak w dalszym ciągu nie zdecydowałem się bronić. Chwilę później straciłem równowagę. Oni nadal kopali mnie po żebrach i brzuchu. Nie bolało. Widziałem, jak ich usta poruszają się, krzycząc. Nie słyszałem tego. Na moje usta wkradł się minimalny uśmiech, kiedy przypomniał mi się moment, w którym Bree wybaczyła mi to, że ją wykorzystałem i przyszła do mnie. Spod mojej powieki wypłynęła druga łza. Nie z bólu. Z tęsknoty. Wiedziałem, że ona mi tego nie wybaczy, a i ja nie miałem zamiaru na nią naciskać, bo wiedziałem, że skrzywdziłbym ją po raz kolejny.
Zobaczyłem, jak Zayn, oraz Brady i Brian, którzy, nie wiadomo kiedy, pojawili się w moim domu, odciągają ode mnie Ryana i Jacka. Byłem na nich zły. Chciałem, żeby mnie zabili. Chciałem, żeby to dokończyli, ponieważ zasłużyłem na śmierć. Widziałem, jak Ryan oraz Jack wykrzyczeli w moim kierunku jakieś przekleństwa. Nie słyszałem ich. Nie słyszałem również, co mówili do mnie Zayn i Brady. Nie słyszałem, bo nie chciałem słyszeć. Oderwałem się od rzeczywistości. Byłem całkowicie gdzie indziej. Byłem w miejscu, które zwą samotnością...
***Kilka dni później***
***Oczami Bree***
Przez te parę dni prawie w ogóle nie wychodziłam z domu. Nie chciałam. Po prostu nie chciałam. Spędzałam ten czas w swoim pokoju. Mało z kimkolwiek rozmawiałam. Ryan starał się mnie pocieszać, lecz ja tego nie potrzebowałam. Chciałam, aby ktoś dał mi porządnego kopniaka w tyłek, dzięki któremu mogłabym zapomnieć o tym wydarzeniu.
Osobą, która ostatnio najbardziej mnie wspierała, był Austin. On jeden nie użalał się nade mną i starał się traktować, jakby nic takiego się nie wydarzyło. Często przychodził do mnie i po prostu rozmawiał. Nic więcej, a jednocześnie wszystko, czego było mi trzeba.
Byłam z nim umówiona w parku, za pół godziny, dlatego wygrzebałam się z łóżka i poszłam wziąć szybki prysznic. Następnie ubrałam się w przygotowane wcześniej ubrania i zeszłam na dół do salonu, w którym siedziała moja mama oraz Ryan.
-Hej. - mruknęłam cicho, nawet na nich nie patrząc.
-Cześć, córeczko. Jak się czujesz? - mama podeszła do mnie i położyła rękę na moim ramieniu.
-Dobrze, a jak mam się czuć? - warknęłam, głosem pozbawionym emocji.
Wyrwałam się z jej objęć i podeszłam do lodówki, z której wyjęłam jogurt jagodowy. Usiadłam na przeciwko Ryana i, spuszczając głowę, zaczęłam powoli jeść śniadanie. Nie chciałam, aby cokolwiek do mnie mówili. Chciałam, aby traktowali mnie teraz, jak powietrze, jednak cisza nie trwała długo. Poczułam dłoń Ryana, ułożoną na mojej. Gładził opuszkami palców skórę na niej, starając się uchwycić moje spojrzenie.
-Skarbie, gdzie idziesz? - spytał cicho, unosząc mój podbródek.
-Spotkać się z Austinem. - odparłam, kończąc jogurt.
-Wróciliście do siebie? - do rozmowy przyłączyła się moja mama, która zajęła miejsce obok mojego brata.
-Oczywiście, że nie. - rzuciłam z lekkim oburzeniem. Wstałam z krzesła, a następnie wyrzuciłam opakowanie po jogurcie do śmietnika. - Chciałam wam przypomnieć, że... nie rozstałam się z Justinem. - wymawianie jego imienia przychodziło mi już z coraz większą łatwością. Na początku miałam z tym problem.
-Nie spotkasz się więcej z Bieberem. - warknął Ryan, przez co odwróciłam się w jego stronę.
-Nie będziesz mi mówić, co mam robić. - odparłam tym samym tonem.
-Czyli podobało ci się, jak cię gwałcił? - wysyczał przez zaciśnięte zęby. W moich oczach zebrały się łzy, więc, nie czekając na nic więcej, chwyciłam swoją torbę i wybiegłam z domu.
Jak mógł mi coś takiego powiedzieć? Przecież wiedział, jak bardzo mnie to bolało? Przecież wiedział, jak bardzo to przeżywałam. Przecież wiedział, jak bardzo chciałam o tym zapomnieć, a mimo wszystko znowu przywrócił wspomnienia.
Po paru minutach doszłam wreszcie do parku, widząc bruneta, siedzącego na jednej z ławek. Kiedy zobaczył, że zbliżam się w jego stronę, wyrzucił skręta, którego trzymał między palcami, zdeptał go butem i wstał, posyłając mi lekki uśmiech.
-Hej. - przytuliłam się do niego delikatnie, co odwzajemnił, z ogromną ostrożnością, całując mnie w policzek.
-Siema, skarbie. Jak się czujesz? - usiadł na ławce, pokazując gestem dłoni, abym zrobiła to samo.
-Już lepiej, dziękuję. - odparłam, układając dłonie na kolanach.
-Rozmawiałaś z nim? - spytał niepewnie, głaszcząc mnie po ramieniu.
-Nie. I na razie jeszcze nie chcę. Nie jestem gotowa. - szepnęłam, spuszczając wzrok i wbijając go w swoje buty.
***Oczami Justina***
Przez ostatnie dni zmieniłem się. I to bardzo. Całe dnie praktycznie śpię, a nocami siedzę na łóżku i pochłaniam niewyobrażalnie duże ilości alkoholu.
Cudownie, Justin. Oprócz narkomana, stajesz się również alkoholikiem...
Unikałem jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Z nikim nie chciałem się widzieć, z nikim nie chciałem rozmawiać. Nawet, co może być wielkim zdziwieniem, z Bree. Chciałem być sam, ponieważ wiedziałem, że właśnie na to zasługiwałem. Na cierpienie w samotności.
Tego dnia postanowiłem chociaż na chwilę wyjść z domu i przejść się na krótki spacer. Zamknąłem więc drzwi wejściowe i przeszedłem przez bramkę, kierując się w stronę parku.
W mojej głowie panowała kompletna pustka. Do tego stopnia, że gdyby ktoś zapytał mnie teraz, jak mam na imię, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Nic nie miało dla mnie znaczenia i zgodnie z tą zasadą funkcjonowałem przez kilka ostatnich dni. Wszedłem na ulicę, nie patrząc, czy z którejś strony jechał jakiś samochód. Jechał i zahamował gwałtownie, trąbiąc na mnie. Ja jednak nawet nie obróciłem się w jego kierunku. Kiedy przechodziłem przez plac budowy, nie zwróciłem uwagi, że na płocie widniała informacja, iż robotnicy zrzucają z któregoś piętra kawałki gruzu. Zrzucali, lecz jakimś trafem ominęli mnie.
A ja tak bardzo chciałem, żeby trafiły prosto na mnie...
Marzyłem o tym od kilku dni...
Parę minut później znalazłem się w parku. Kiedy doszedłem do mniej ruchliwej części, uniosłem głowę, a mój wzrok wylądował na drobnej szatynce, siedzącej na ławce. To była Bree. Jednak najbardziej zastanawiające jest to, że moje serce nie zabiło szybciej na jej widok. Nie chodzi o to, że przestałem ją kochać. Nie. Po prostu moje wnętrze, moja dusza była teraz tak cholernie pusta, że miałem wrażenie, iż ta pustka bije wręcz na odległość. Nie chciałem do niej podejść. Nie chciałem z nią rozmawiać, bo wiem, że wtedy byłoby mi jeszcze trudniej. Jeszcze trudniej zostawić ją i wszystkie wspomnienia z nią związane.
Jednak kiedy brunet, którym okazał się Austin, pogłaskał ją po policzku i założył kosmyk jej włosków za ucho, a ona uśmiechnęła się do niego tak, jak kiedyś uśmiechała się do mnie, poczułem jeszcze większą pustkę, a moje serce zostało rozerwane na pół. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że już nic nie będzie takie samo, że już do końca życia będę siedział, zamknięty w czterech ścianach. Już nigdy się nie uśmiechnę i już nigdy nie poczuję, że mam po co i dla kogo żyć.
Kiedy patrzyłem, jak siedzą na ławce i uśmiechają się do siebie, nie czułem zazdrości, tylko smutek, ponieważ przez własną głupotę straciłem wszystko, co miałem i wszystko, na czym tak na prawdę mi zależało. Kilka łez spłynęło po moich policzkach i wtedy już przed nikim, kompletnie przed nikim nie starałem się ich ukryć. Byłem słaby i chciałem to pokazać. Nie dlatego, że liczyłem na współczucie. Chciałem widzieć na twarzach wszystkich ludzi pogardę, kiedy tylko spojrzeliby na mnie.
Powoli kierowałem się w stronę cmentarza. Musiałem z kimś porozmawiać. Nie z rodzicami. Z osobą, o której nie wspminałem nikomu. Po prostu nikomu. Nie wiedział o niej ani Ryan, ani nawet Bree. Chciałem, aby ta wyjątkowa dla mnie osoba pozostała jedynie częścią mnie. Ona zajmowała sporą część mojego serca i wiedziałem, że już zawsze tak będzie. Ludzie, których pokochaliśmy raz, zostaną przy nas już zawsze. Nie fizycznie, tylko psychicznie.
Po paru minutach doszedłem do opuszczonego grobu, na końcu cmentarza. Uklęknąłem przed nim, a z moich oczu wypłynął strumień łez. Przejechałem powoli dłonią po wygrawerowanych literach, zaciskając mocno wargi.
-Brakuje mi cię, kochanie. - wyszeptałem. - Bardzo.
Tak. Mówiłem do dziewczyny. Bardzo wyjątkowej dziewczyny, która była, jest i będzie częścią mnie. Miała na imię Jazzy i była trzy lata ode mnie młodsza. Tak, kochałem ją i z perspektywy czasu zacząłem się zastanawiać, czy jedynie, jak przyjaciółkę, czy może darzyłem ją silniejszym uczuciem.
-Tak się teraz zastanawiam, że może powinienem zakochać się w tobie. Wtedy nie poznałbym Bree. Wtedy byłaby bezpieczna. - pociągnąłem nosem, ocierając wierzchem dłoni oczy. - Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego odebrałaś sobie życie? Przecież razem byśmy sobie poradzili. Pomógłbym ci, gdybyś tylko mi na to pozwoliła. Wiem, że to, co zrobił ci ten mężczyzna było okropne. A wiesz, co jest najgorsze? Że ja zrobiłem to samo osobie, którą kocham ponad własne życie. Zawsze śmiałaś się, że nie znajdę sobie dziewczyny. Znalazłem, ale ją skrzywdziłem. Cholernie skrzywdziłem. Obiecałem ci, że nidy nie posunę się do takich rzeczy. Że nigdy nie zrobię żadnej dziewczynie tego, co ktoś zrobił tobie. Nie dotrzymałem słowa i przez to mam ochotę zniknąć. Chyba nawet bardziej boli mnie to, że cię zawiodłem. Nie mogę sobie tego wybaczyć. Przypomina mi się teraz, jak każdego dnia patrzyłem na ciebie i starałem ci się pomóc. Przytulałem cię, głaskałem po główce i szeptałem do ucha, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży. Byłaś wtedy taka młodziutka. Miałaś zaledwie szesnaście lat. Miałaś tylko mnie. A ja miałem tylko ciebie. Chciałem się tobą opiekować, ale nie zdążyłem. - wychlipałem, zaciskając powieki. - Dlaczego cię tu teraz nie ma? Potrzebuję cię, rozumiesz? Jestem pewien, że ty jako jedyna nie odwróciłabyś się ode mnie. Byłabyś przy mnie, pocieszała mnie. Dlaczego mi to zrobiłaś, skarbie? Do dzisiaj pamiętam, jak wszedłem do twojej łazienki, a ty leżałaś na ziemi w kałuży krwi. Pamiętam, jak upadłem przy tobie na kolana, a twoje powieki na moment drgnęły. Powiedziałaś wtedy, że mnie kochasz, a potem zamknęłaś oczka i odeszłaś. Przestałaś oddychać. Zostawiłaś mnie tutaj samego. Już nigdy nie mogłem usłyszeć twojego śmiechu, nie mogłem spojrzeć w twoje niebieskie tęczówki. Już nigdy nie mogłem siedzieć z tobą przez całą noc, z kubkiem gorącej czekolady, rozmawiając o wszystkim. Już nigdy nie mogłem podziwiać twojej urody i już nigdy nie mogłem powiedzieć, ile dla mnie znaczysz. A byłaś najważniejszą częścią mojego żałosnego życia. I tylko ty potrafiłaś sprawić, że się uśmiechałem. Dziękuję ci, słoneczko i przepraszam, że nie dotrzymałem słowa. Kocham cię, Jazzy. I już zawsze będę.
Tak, dopiero po jej śmierci zakochałem się w niej. Dobrze słyszycie. Zakochałem się w dziewczynie, która nie żyje od dwóch lat. I nic nie mogę z tym zrobić...
-Wiesz co, kochanie? Dam im wszystkim spokój. Bree będzie szczęśliwsza i, przede wszystkim, bezpieczniejsza beze mnie. Nie jestem tu nikomu potrzebny i nikt nie zatrzyma mnie na ziemi. Chcę się spotkać z tobą. Chcę z tobą zostać już na zawsze. Wiem, że Bree już mnie nie potrzebuje. Ma Austina i niech tak zostanie. Nie będę po raz kolejny rozbijał jej życia. Już dość się przeze mnie nacierpiała. Do zobaczenia, aniołku. Do zobaczenia już niedługo...
Z delikatnym uśmiechem na ustach odszedłem w stronę wyjścia z cmentarza. Moim celem był w tym momencie dom Bree. Byłem jakby w transie i nie myślałem nad tym, co robię. Po prostu szedłem na przód, nie oglądając się za siebie.
Po paru minutach dotarłem do, dobrze znanego mi, budynku. Mając nadzieję, że Bree nie wróciła jeszcze do domu, wdrapałem na pierwsze piętro i, przechodząc przez jej okno, postawiłem stopy w pokoju szatynki. Od razu udałem się do łazienki, biorąc po drodze czerwonego markera z jej biurka. Kiedy znalazłem się w kolejnym pomieszczeniu, podszedłem do lustra, wiszącego nad umywalką, i przyłożyłem koniec markera do dolnego rogu lustra.
"Kocham Cię, słoneczko i zawsze będę, ale nie chcę cię więcej ranić. Przepraszam, że muszę Cię zostawić. Ona tam na mnie czeka, a i ja wiem, że będziesz szczęśliwa razem z Austinem. Coż, widać nie mieliśmy być razem. Kocham Cię."
Kiedy skończyłem, chwyciłem w dłonie kosmetyczkę Bree i wyjąłem z niej opakowanie żyletek. Następnie odłożyłem przedmiot na miejsce i wyszedłem z pokoju. Wyskoczyłem z okna, miękko lądując na trawie w ogrodzie.
Szybkim krokiem udałem się do własnego domu. Potrzebowałem teraz spokoju, aby móc wrócić do Jazzy. Nie chciałem, aby ktokolwiek mi w tym przeszkodził. Nie zrozumcie mnie źle, Jazzy nie była moją dziewczyną. Traktowałem ją jak młodszą siostrę. Ale właśnie dzisiaj zrozumiałem, że kocham ją w ten sposób, w jaki kocham Bree. Ja po prostu nie chcę być samotny. To wszystko. Wiem, że Bree nigdy mi nie wybaczy, dlatego postanowiłem wrócić do osoby, którą również kocham.
Po paru minutach dotarłem do swojego domu. Nie chciałem dłużej zwlekać. Chciałem mieć to już za sobą. Nigdy, nawet wtedy, w szpitalu, nie byłem tak pewny, że chcę to zrobić i zakończyć swoje życie. Ale równocześnie byłem szczęśliwy, ponieważ będę mógł przytulić do siebie moją małą Jazzy. Tak bardzo chciałbym, aby ona tu była. Tak bardzo chciałbym, aby pomogła mi znaleźć kolory w tej szarej sytuacji. Zanim została zgwałcona, była pełna życia i energii. To ona wyciągała mnie na wszystkie imprezy. To ona była tą, która sprawiała, że każdy mój dzień był piękniejszy. Kochałem ją, a przez człowieka, który jest taki sam, jak ja, który jest gwałcicielem, odeszła ode mnie. Poddała się. Chociaż dużo cierpiała, miałem nadzieję, że będzie walczyć. Że będzie walczyć dla mnie. Poddała się...
Wszedłem do swojej łazienki i usiadłem na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Zacząłem płakać. Właściwie chciałem płakać, chociaż wiedziałem, że to w niczym mi nie pomoże. W tym momencie wybierałem między życiem na ziemi, przy dziewczynie, którą kocham, ale która mi nie wybaczy, a życiem gdzieś u góry, przy dziewczynie, którą również kocham i wiem, że tam pozbędę się wszelkich problemów.
-Którą kocham bardziej? - szepnąłem do siebie, wyjmując z kieszeni małą paczuszkę z żyletkami. - Szatynkę czy szatynkę? Młodszą czy młodszą? Śliczną czy śliczną? Tą, której chciałem pomóc, czy tą, którą tak cholernie skrzywdziłem?
Nie wiedziałem, co mam zrobić. Jednocześnie chciałem być przy oby dwóch, chociaż wiedziałem, że to niemożliwe. Kurwa, obie chciałem trzymać w swoich ramionach. Zapytacie pewnie, czy łączyło mnie z Jazzy coś więcej. Cóż, byliśmy przyjaciółmi. Takimi przyjaciółmi ponad wszystko. Raz, jeden jedyny raz, przespaliśmy się ze sobą. To ze mną Jazzy straciła dziewictwo, jednak był to seks bez zobowiązań. Po prostu poczuliśmy, że chcemy to zrobić. Nic więcej.
-Pierdolę to... - mruknąłem pod nosem, po czym rozerwałem opakowanie z żyletkami. Wyjąłem jedną i przyłożyłem sobie do jednego przeramienia. Zacząłem powoli wycinać imię Jazzy, a na drugim przedramieniu wyryłem sobie imię Bree. Dla niektórych mogłoby się to wydać chore, ale ja już nie chciałem dłużej cierpieć. - Kocham cię, Bree, ale wiem, że tutaj jestem niepotrzebny, dlatego odchodzę. Żegnaj. To nie twoja wina. - w tym momencie wbiłem metalowy przedmiot w skórę, kawałek przed żyłą i przeciąłem ją, widząc, jak wypływa z niej strumień krwi. Spojrzałem jeszcze na imiona dziewczyn, które kocham i zawsze będę kochać, po czym przeciąłem żyłę na drugim nadgarstku. - Jazzy, witaj...
Poczułem, że odpływam. Jestem coraz dalej i dalej, aż w końcu cały świat dookoła zniknął...
~*~
Ten rozdział był pisany z myślą o jednej osobie.
Mam nadzieję, że to czytasz...
ask.fm/Paulaaa962

41 komentarzy:

  1. świetny ale prosze niech on zyje kocham Tego bloga już nie mogę się doczekać następnego proszę daj jak najszybciej następny :)
    zapraszam do siebie
    marzwalczikochaj.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Płacze po prostu płacze. Tak samo jak płakałam na Królu Lwie jak Mufasa umierał. Tak samo jak na Titanicu kiedy Rose zobaczyła martwego Jacka. Od początku do końca czytania rozdziału nie mogłam się opanować. Nigdy nie pomyślałabym że z pozoru zwykły rozdział może wywołać takie emocje. Po prostu dziękuję za ten rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Płaczę. Jestem pewna że to czyta skarbie ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny,popłakała się taki cudowny rozdział,ale on nie może umrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  5. O MATKO PŁACZE ;(

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow... spodziewalam sie ze Jus da sie pobic i wgl ale nie ze bedzie chcial sie zabic...
    prosze powiedz ze Bree go znajdzie i zadzwoni po karetke...
    Wiem ze pewnie zanim ona mu wybaczy minie troche czasu ale weźźź... zeby od razu proba samobójcza ???
    Rozdzial cudowny :) uwielbiam tego bloga i jeszcze bardziej autorke :)
    Masz talent :) (wez sie podziel coo??? )
    Pozdrawiam weny zycze i do nexta :*
    Mam nadzieje ze szybko dodasz :) ♥♡♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspanialy ♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Chociaż nie wiem jak się starałam nie mogłam się powstrzymać. Łzy wypływały niekontrolowanie z moich oczu. Nic na to nie poradzę, że ten rozdział jest genialny. Cholera, Justin nie może umrzeć!!! Po prostu nie może.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zrób jeden dla mnie. Plose !!!!! Mam do ciebie też pewnego rodzaju prośbę. Nie kończ jeszcze tego bloga prosze.....

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam łzy w oczach

    OdpowiedzUsuń
  11. Mocne i strasznie wzruszające.
    Ryczałam, ryczę masakra.
    Rozdział genialny. Trudno mi wyrazić wszystkie myśli w tym komentarzu, a jeszcze trudniej je poukładać. Jest ich tak wiele. Ze to mimowolnie jest to mój ulubiony rozdział i moje ulubione opowiadanie. Kocham cie. I po prostu jesteś genialna. Jesteś niesamowita i radze ci wykorzystać ten swój niesamowity talent.

    Niech Bieber teraz będzie szczęśliwy z Jazzy, a Bree ułoży sobie życie na nowo.

    Jeszcze raz kocham cie i czekam na kolejny. (coś czuje ze psychicznie nie wytrzymam) :)

    OdpowiedzUsuń
  12. On nie może umrzeć prosze. :-(

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeju kochan ja płacze ... Ja nawet na Titaniku nie placze ! Jeju on musi zyc !
    http://love-talent-hight-school-story-jb.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. noe, nie, nie... oni mieli buc razem. ty nie mozesz tak tego konczyc. prosze cie.. nie mozesz. jaa. ja noe wiem co zrobie jak on sie zabije. nie wyobrazam sobie takiego zakonczenia. prosze cie no..
    ostatni raz tak plakalam przy the other side na koncu...idealnie wiesz jak rozczulic czytelnika.. szczerze to powoem ci ze grasz na naszych uczuciach. z kazdej cos wyciagniesz. na kazdej robi to ogromne wrazenie. kazdy, kady by sie przy tym poplakal. nie wiem czy bylaby taka osoba ktora nie uronilaby choc jednej lzy przy tym rozdziale.. po prostu nie moge. 5razy latalam po chusteczki... przerywalam i po prostu wybuchalam placzem. az mam cala mokra poduszke...
    ten rozdzial jest tak piekny, idealny i niesamowity. okropnie mnie wzruszyl... a na serio musi byc cos mocnego zebym sie poplakala..
    normalnie nie moge.
    masz taki talent i zdolnosci ze watpie czy jest ktos na ziemi kto ci dorownuje !! nie mozna oderwac od tego oczu, bo po prostu sie nie da. jak zaczniesz czytac to nie mozesz skonczyc... pieknie wszystko opisalas.
    on nie moze odejsc. po prpstu nie moze. ta historia miala byc szczesliwa, mieli byc razem na ziemi a nie jak Maja i Justin. prosze cie nie zabijaj go...
    kocham cie . jestes genialna
    true-big-lovr-jb.blogspot.com
    red-sky-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Mój boże co to się dzieje :o Jazzy, Bree on dwie kocha ;o niesamowite, płacze tyle emocji w jednym rozdziale
    cudowne normalnie nwm co pisać zatkało mnie ....
    jesteś niesamowicie utalentowana ja nwm skąd ty bierzesz wgl pomysły KC i czekam na nn :) mam nadzieje że w następnym wyleje łzy ale szczęścia bo Justinowi nic nie bd a Bree Mu wybaczy *.* nie kończ tego tak, niech to się skończy szczęśliwie :) po prostu dzisiaj nie zasne :/ jestem od tego uzależniona jak i od drugiego Twojego bloga <33 ahhh po prostu cudowna jesteś ..... blabala już się powtarzam xd ale po prostu nie da się określić tego słowami <3333 jednym słowem CUUDO !! <33

    OdpowiedzUsuń
  16. wzruszający :*

    OdpowiedzUsuń
  17. Poryczalam się...myślę że on już nie przeżyje. MUSI

    OdpowiedzUsuń
  18. A JA JUŻ MYŚLAŁAM , ŻE SKOŃCZYSZ TĄ HISTORIĘ SZCZĘŚLIWIE. Po co była ta sonda na górze. O ja pierdziele po prostu brak słów. Myślałam , że Justin sobie odbierze życie dla tego by nie ranić Bree a nie zawala do drugiej panny. To było egoistyczne. Mam przynajmniej nadzieje , że nie zginie. Rozdział boski *.* Czekam nn <3
    heartbreaker-justinandmelanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  19. Kolejny rozdział przy którym rycze jak głupia ;c
    WTF Justin?
    Przecież on kocha Bree,a teraz ją 'zostawia' dla zmarłej przyjaciółki,fuck logic...
    Czekam na nn <3
    @scute4

    OdpowiedzUsuń
  20. JEZU! cała się trzęsę rycze jak głupia weź proszę niech on z tego wyjdzie w ostatnich komentarzach mnie poniosło :( nie chce żeby Justin cierpiał bo on nie wiedział co robi on nigdy normalnie by jej tego nie zrobił proszę niech on z tego wyjdzie :(
    http://tough-love-jb.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  21. O rany on nie może umrzeć :(

    OdpowiedzUsuń
  22. boze wszyscy przezywaja ze Justin sie zabil a ja kurde przezywam ze ten debil kocha Jazzy ja pierdole!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  23. Rozdział tak w ogóle zarąbisty,.
    Zapraszam do mnie:
    http://if-you-have-it-die-in-my-arms.blogspot.com/
    http://opowiadaniezjustinembieberem2014.blogspot.com/
    http://how-do-i-make-you-believe.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  24. o kurwa że co ? ryczalam jak bóbr jak to czytałam on musi żyć !!!!! rozdział Zajebisty jak zawsze .zapraszam na spodziewajsieniespodziewanego.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  25. O matkooo :ccc Bree cholera do Justina raz!

    OdpowiedzUsuń
  26. Jezu Justin żyj !!

    OdpowiedzUsuń
  27. Jezu, nie!!!!! Oni mieli byc razem, mieli miec dziecko, wszystko mialy byc happy!! .
    Justin Drew Bieber co ty do huja robisz?!?!?
    I tak chcesz teraz zostawic Bree samą???
    opanuj sie i wez w garsc!!
    Ten rozdzial jest po prostu fantastyczny i bardzo wzruszajacy!!
    Tak placze i jesrem bardzo nim podekscytowana :)
    To jak piszeaz jest swietne!!
    oby tak dalej <3

    Czekam nn i zycze weny :D
    @TheKlaudiaK

    OdpowiedzUsuń
  28. boże rycze
    już sama nie wiem czy chce żeby Justin żył czy też nie jestem ciekawa reakcji Bree jak się o tym dowie że on nie żyje.
    ale nie jednak becze i kurwa rycze tak jak na Dangerze, Million Dollar Baby i Dark
    boże
    Ratuj mnie

    OdpowiedzUsuń
  29. W rym rozdziale mam wrażenie, ze jednak juz ta Jazzy jest najwazniejsza dziewczyna w zyciu Justina, do tego jeszcze teraz zdał sobie sprawe ze sie w niej zakochal.. Jakby kochal Bree nigdy nie obdarzył tym samym, mocnym uczuciem innej dziewczyny. Przepraszam, ale to moje zdanie;)

    OdpowiedzUsuń
  30. aż mam łzy w oczach

    OdpowiedzUsuń
  31. Boże ryczę jak dziecko :( Mam nadzieję że on przeżyje i będzie dalej z Bree ;** Dalej nie mogę dojść do siebie, po prostu świetny rozdział zresztą jak wszystkie. Kocham twoje opowiadanie i zacznij myśleć nad napisaniem książki :D Czekam nn i życzę weny <33

    OdpowiedzUsuń
  32. boze co to ma byc? ???
    niech ktos go znajdzie noooo!!!!
    BOŻE JDNCFENKPCANEPONEAIUEIJBQRIOSAFVMQSJLCOSUHEQHRV <3

    OdpowiedzUsuń
  33. Serio ?!! :'-( suuper rozdzia !! <3 czekam nn <3 ;*

    OdpowiedzUsuń
  34. Przepraszam, że tak późno, ale wyłączyli mi wczoraj neta, a tu takie zaległości, bo jeszcze Black Tears, hahaha <3
    Przede wszystkim, szacunek dziewczyno. Po raz kolejny zmusiłaś mnie swoimi słowami do płaczu. Szacunek, naprawdę, rzadko mi się to zdarza. Najgorszy moment ( chodzi o to, kiedy już całkowicie się rozbeczałam, a nie, że najgorzej Ci wyszło, czy coś xdd) To wtedy, gdy on poszedł na cmentarz do Jazzy. Po prostu wtedy leciał już WODOSPAD łez. Nie potrafiłam wytrzymać, każde słowo sprawiało, że jeszcze bardziej się wzruszałam, a końcówka mnie po prostu dobiła..
    To aż po prostu niemożliwe, że kilka dni, a Justin z osoby najbardziej walecznej i twardej, zamienił się w najsłabsze ogniwo.
    Oby Bree go znalazła.. Musi. Przecież to się tak skończyć nie może :(
    Czekam na kolejny, skarbie <3
    ~ Drew.

    OdpowiedzUsuń
  35. Nie ma slow.. czekam na nastepny :c

    OdpowiedzUsuń
  36. Jejku płacze... to jest niesamowite :)

    OdpowiedzUsuń
  37. ''Chcę ufać znów, że rozumiesz bez wielkich słów, że twoje usta dotkną jeszcze raz moich ust
    Zamykam oczy, czuję, jak w twoich dłoniach tonie moja twarz
    Przysięgasz miłość aż po śmierć, słyszę wspólne bicie naszych serc
    I chociaż walczysz z całych sił o coś więcej niż parę chwil
    Po cichu ciągle wierzę, że nadejdzie taki dzień, gdy wrócisz, by stąd zabrać mnie I powiesz mi: "Wciąż kocham cię
    Wciąż kocham cię"
    ''... kocham cię ........... ryczę jak głupia :'( ALE WIEM ZE MUSI BYĆ DOBRZE wiem ze już jest epilog nw jak się kończy ale kurde nie mogę się opanować świetnie piszesz kochana!<3

    OdpowiedzUsuń