***Oczami Bree***
Obudziłam się rano, czując na swojej twarzy silne promienie słoneczne. Wyczułam pod swoim policzkiem, jak i dłońmi, ciepłą, nagą skórę klatki piersiowej szatyna. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko i westchnęłam.
-Dzień dobry, kochanie. - Justin pocałował mnie w głowę, gładząc dłonią moje plecy. - Jak się spało?
-Cudownie. - wymruczałam, mocniej się w niego wtulając. Naprawdę, ta noc była cudowna. Brakowało mi go w ten sposób. Mimo że na początku bałam się, że wycofam się w ostatniej chwili, kiedy wyczułam delikatność i opiekuńczość w jego ruchach, pozbyłam się strachu. Pomogło mi również to, że nie kochaliśmy się w jego sypialni, w miejscu, które przywoływało wspomnienia.
-Nie zrobiłem nic, co zabolało cię w jakiś sposób? - spytał z troską, kiedy uniosłam się do pozycji siedzącej i przeciągnęłam, aby rozprostować kości.
-Nie, Justin. Było idealnie. - nachyliłam się i musnęłam delikatnie jego usta, jednak on wplątał palce w moje włosy i postanowił to przedłużyć. Ułożył dłonie na mojej nagiej talii, pod jego koszulką, którą miałam na sobie. Przytrzymał mnie, abym nigdzie nie uciekła, nadal leżąc na trawie.
-Moja mama będzie się martwić. - mruknęłam, aby przerwać tę ciszę. Owszem, zepsułam nasz moment, jednak nie czułam się z tym źle. Nie miałam teraz nastroju na czułości. Oczywiście to nie przez to, co zaszło między nami w nocy. Tamte wydarzenia były wspaniałe.
W tym momencie, na polanie, rozniósł się dźwięk telefonu szatyna. Wyjął z kieszeni komórkę i spojrzał na wyświetlacz.
-Twoja mama dzwoni. - podał mi telefon, więc wygodniej usiadłam na nim i odebrałam połączenie.
-Cześć, mamuś. - zaćwierkałam słodko, zawijając sobie kosmyk włosów na palcu.
-Wiedziałam, do kogo zadzwonić. - westchnęła głośno, a w jej głosie usłyszałam ulgę. - Nie mogłaś nas poinformować, że wychodzisz? Martwiliśmy się o ciebie, kochanie.
-Przepraszam, nie planowałam tego. Ale chyba najważniejsze, że nic mi nie jest, prawda? - jak zwykle starałam się grać grzeczną córeczkę.
-Dobrze, Bree. Powiedz mi tylko, czy masz przy sobie klucze od domu, bo wychodzimy z tatą i wrócimy dopiero jutro.
-Tak, mam, nie martwcie się o mnie. - otoczyłam opuszkami palców jeden z tatuaży szatyna.
-Dobrze. Do zobaczenia. - zakończyłam połączenie i wsunęłam telefon do kieszeni jeansów Justina.
Zauważyłam, że przez cały czas Justin przyglądał mi się uważnie, z rękoma, ułożonymi za głową.
-O czym myślisz? - spytałam w końcu, kiedy zorientowałam się, że chłopak nie ma zamiaru się odezwać.
-O tym, czy stworzyliśmy wczoraj małego dzieciaczka. - ułożył rękę na moim brzuchu i pogłaskał go delikatnie.
-A co byś zrobił, gdyby faktycznie wyszedł nam taki mały człowieczek? - uśmiechnęłam się lekko, podążając wzrokiem za jego dłonią.
-Bym bardzo kochał tę maleńką istotkę. - wtedy spojrzał mi w oczy, a ja zobaczyłam w nich szczerość, jakiej nie widziałam jeszcze nigdy. Pogładziłam chłopaka po policzku, po czym zsunęłam się z niego i sięgnęłam po swoją spódniczkę. Założyłam ją na siebie, jak i również buty, które stały obok.
-Jestem głodna, Justin. Chodź, idziemy do mnie. - wyciągnęłam w jego kierunku obie dłonie, a on złapał je i wstał. Jego kolejny ruch nieco mnie zdziwił. Tak po prostu przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Po raz kolejny uśmiechnęłam się w duchu, oplątałam ramiona wokół jego pasa i ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Kocham cię, malutka. Pamiętaj o tym. - szepnął, gładząc mnie po włosach.
-Ja ciebie też. - odparłam, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni jego jeansów. - Ale teraz na prawdę musimy już wracać, bo burczy mi w brzuchu. - zachichotałam cicho, odsuwając się od niego i łapiąc jego dłoń swoimi obiema.
***
-Z nutellą!? - krzyknęłam, oblizując łyżeczkę z czekoladą. Justin wszedł do kuchni i odwrócił mnie przodem do siebie. Następnie przyparł mnie do blatu, opierając się po obu moich stronach.
-Żadna nutella nie będzie słodsza, niż ty, kicia. - mruknął mi do ucha, przygryzając jego płatek.
-Trudno. Będziesz musiał naciszyć się czekoladą. - ponownie odwróciłam się tyłem do niego i zaczęłam smarować naleśniki.
Po paru chwilach skończyłam przygotowywać dla nas śniadanie. Wzięłam dwa talerze w dłonie i ruszyłam z nimi do salonu, słysząc kroki Justina zaraz za sobą. Usiadłam na kanapie, a kiedy szatyn zajął miejsce obok, ułożyłam nogi na jego kolanach i rozsiadłam się wygodnie. Chłopak ukroił kawałek swojego naleśnika, po czym skierował go do moich ust.
Takim właśnie sposobem, i ja, i Justin, zjedliśmy śniadanie. Odnieśliśmy talerze do kuchni i w momencie, w którym położyliśmy je na blacie, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć. - musnęłam jego policzek, po czym odeszłam w stronę wyjścia. Złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi na całą szerokość. Moim oczom ukazała się moja ciocia i wujek, tak dokładnie, rodzice Jacka, z uśmiechami na twarzach.
-Jak ja was dawno nie widziałam. - zaćwierkałam wesoło, zarzucając cioci ręce na szyję i przytulając się do niej.
-My ciebie też, kochanie, dlatego postanowiliśmy złożyć ci niespodziewaną wizytę. - zaprosiłam ich do środka i zamknęłam za nimi drzwi.
-Rozgośćcie się. - posłałam im przyjazne uśmiechy, odbierając od cioci płaszczyk.
Kiedy zdjęli buty, skierowali się do salonu, gdzie siedział Justin. Zauważyłam, że na twarzach mojego wujostwa widniało lekkie zaskoczenie, kiedy zobaczyli go u mnie. Zaśmiałam się pod nosem, wskazując im kanapę.
-Justin, a co ty tutaj robisz? Nie wiedziałam, że się znacie. - ciocia spoglądała, to na mnie, to na szatyna.
-A dzień dobry. - odparł wesoło, uderzając dłońmi o kolana i wstając z kanapy. - Tak się składa, że już od kilku miesięcy jesteśmy razem.
-Naprawdę? Muszę przyznać, że jestem mocno zdziwiona. I dlatego, że nasza maleńka Bree znalazła sobie nie chłopaka, ale dorosłego mężczyznę, jak i również dlatego, że Justin znalazł sobie dziewczynę. Przyznam szczerze, że z całego tego waszego towarzystwa, byłeś ostatnim facetem, którego mogłabym podejrzewać o dłuższy związek.
-Nie wierzy pani we mnie. - chłopak ułożył rękę na sercu, udając urażonego, czym spowodował cichy śmiech u cioci i wujka.
-Może napijecie się czegoś? - spytałam, kiedy Justin objął mnie ramionami od tyłu.
-Dziękujemy, Bree. Wpadliśmy tylko na chwilkę, żeby dowiedzieć się, co u ciebie słychać, i zaraz lecimy dalej. - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, siadając razem ze swoim mężem na kanapie. Widziałam, jak wymieniła z mężczyzną znaczące spojrzenie. Chcieli o coś spytać, jednak nie wiedzieli, czy powinni.
-Odpowiem. - ułatwiłam im zadanie, przechodząc od razu do sedna sprawy.
-Dobrze. - kobieta westchnęła, kładąc torebkę na swoich kolanach. - Czy to prawda... że byłaś w ciąży?
Tak, obawiałam się tego pytania i miałam dziwne wrażenie, że właśnie je usłyszę z ust cioci. Poczułam, jak Justin delikatnie pogładził mnie po kolanie, aby dodać mi otuchy. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam odpowiedzieć na to pytanie. Cóż, niektóre rzeczy lepiej załatwić od razu, niż przeciągać je latami.
-Tak, to prawda. Nosiłam w sobie maleńką Lily. - powiedziałam cicho, starając się, aby mój głos nie zadrżał.
-Tak mi przykro, skarbie. - ciocia pogładziła mnie po kolanie, a ja posłałam jej lekki uśmiech.
-Pogodziliśmy się z tym. - westchnęłam, z przyzwyczajenia zerkając na swój brzuch.
-Czy to znaczy, że... Justin, to miało być twoje dziecko? - spytała, zerkając na szatyna.
-Tak. - mruknął, wpatrując się tępo w szklany stolik. - Przepraszam, ale czy możemy zmienić temat?
-Tak, oczywiście, to ja przepraszam, że go zaczęłam...
***
Leżeliśmy z Justinem na łóżku w moim pokoju, wtuleni w siebie. Moja głowa swobodnie spoczywała na klatce piersiowej szatyna, a ja wdychałam jego piękny zapach. Tak bardzo go kochałam. W tym momencie byłam w stanie wybaczyć mu dosłownie wszystko. To uczucie względem niego wręcz kazało mi przy nim być, nie opuszczać go już nigdy.
-Bree, mam problem. - odezwał się, po wielu minutach ciszy.
-Powiedz jaki, a postaram się pomóc. - pogładziłam go po ramieniu. Chciałam, żeby wiedział, iż zawsze może na mnie liczyć i mi ufać.
-Muszę zostać sam. - mruknął, unosząc dłonie i pocierając nimi twarz.
-Kochanie, co się dzieje? - podniosłam się do pozycji siedzącej i, przekładając włosy na jedną stronę, spojrzałam na niego pytająco.
-Malutka, jestem na głodzie. - westchnął głęboko. Na dźwięk jego słów poczułam skurcz w dole brzucha. Byliśmy tutaj razem, sami. Nie było nikogo, kto mógłby pomóc mi opanować jego nagły atak agresji.
-Justin ja... ja się boję. - wyszeptałam. Nie chciałem tego mówić, ponieważ wiedziałam, że moje słowa sprawią mu ból. Jednak nie potrafiłam również zatrzymać ich w sobie. Były zbyt silne.
-Przepraszam, kochanie. - wplątał palce w moje włosy i delikatnie dotknął ustami mojego czoła.
-Pójdziesz do ośrodka? - spytałam nie śmiało. Nie wiedziałam jak zareaguje, a pod żadnym pozorem nie chciałam go teraz denerwować.
-Tak, skarbie. Pójdę. Dla ciebie. - pogłaskał mnie po policzku, po czym powoli zwlekł się z łóżka. Włożył na siebie swoją koszulkę, którą wcześniej zostawił na fotelu i włożył do kieszeni komórkę oraz klucze.
-Chciałem ten wieczór spędzić z tobą, słonko. Z tobą, tutaj, a nie na odwyku.
-Justin... - również wstałam z łóżka i ułożyłam dłoń na jego policzku. - Kiedy wyzdrowiejesz, każdy wieczór będziemy tak spędzać.
-Obiecujesz?
-Obiecuję. - objęłam go ramionami w pasie i przytuliłam się do niego, aby potwierdzić swoje słowa. Nie chciałam, aby czuł się samotny. Musiałam sprawić, by wiedział, że jestem tutaj dla niego i zawsze może na mnie liczyć, cokolwiek by się działo. Jednak ten strach wszystko niszczył. To zrozumiałe, że się bałam, lecz starałam się nad tym panować.
Delikatnie ścisnęłam dłoń Justina i pociągnęłam go w stronę wyjścia. Chłopak, z głośnym westchnieniem, poddał się moim ruchom i dał zaprowadzić się na dół, do przedpokoju, gdzie założyliśmy buty i kurtki. Wyszliśmy z domu, a ja zamknęłam drzwi na klucz, wiedząc, że nie ma nikogo w środku. Schowałam mały, metalowy przedmiot do kieszeni i dołączyłam do Justina, stojącego na chodniku. Chłopak objął mnie jednym ramieniem i wsunął dłoń do tylnej kieszeni moich spodenek, aby przybliżyć się do mnie.
-Dziękuję, że zdecydowałeś się iść na odwyk. Nie wiesz nawet, ile to dla mnie znaczy. - powiedziałam, spoglądając na niego z dołu.
-Nie mogę cię już więcej krzywdzić, słoneczko. - pocałował mnie w czubek głowy a w jego głosie słychać było troskę i współczucie.
Po paru minutach weszliśmy do parku. W oddali, na jednej z ławek, siedziała grupa chłopaków, mniej więcej w wieku szatyna. Ćpali. A ja właśnie tego obawiałam się najbardziej. Justin również zobaczył, co ów mężczyźni robią. Jego mięśnie się spięły, kiedy wpatrywał się w narkotyki. Jego szczęka była zaciśnięta, jednak nie poruszył się. Mocniej ścisnęłam dłoń, aby przypomnieć mu, że jestem tutaj, z nim. Chłopak odkaszlnął cicho i, wykorzystując całą silną wolę, odwrócił wzrok i ruszył w kierunku ośrodka uzależnień.
-Dziękuję. - szepnęłam, a moją twarz rozświetlił promienny uśmiech. - Jesteś kochany. - stanęłam na palcach i musnęłam ustami jego policzek.
-Wiedz, że robię to tylko dla ciebie. - zacisnął mocno powieki i otworzył je po chwili, aby się uspokoić.
***
Weszliśmy do ośrodka uzależnień, zastając w holu dwóch policjantów, trzymających za ramiona jakąś dziewczynę, myślę koło dwóch lat starszą ode mnie. Kiedy odwróciła się twarzą do mnie, przyłożyłam dłoń do ust. Blondynka w jednej chwili wyrwała się policjantom, podbiegła do mnie i przytuliła się.
Tak, znałam ją. Miała na imię Kelly i miała siedemnaście lat. Cóż, poznałyśmy się w specyficznych okolicznościach. Ćpałyśmy razem. Była moją naprawdę dobrą koleżanką. Nie mogę nazwać jej jednak przyjaciółką, to zbyt wiele znaczy.
-Bree, zabierz mnie stąd, proszę. - wychlipała mi do ucha, a ja po samym głosie mogłam poznać, że była na głodzie i została przyprowadzona tu siłą.
-Kelly, zostań na odwyku. Zobaczysz, jak cię wyleczą, będzie już dobrze. Patrz, mi się udało, nie jestem już uzależniona.
-Nie, ja nie chcę skończyć, nie chcę. Zabierz mnie stąd. - mówiła, jak opętana. Nie można było zrozumieć prawie żadnego słowa.
-Nie, skarbie. Musisz tu zostać, musisz. To ci pomoże.
Nie dali mi dłużej z nią porozmawiać i spróbować przekonać, ponieważ od razu złapali ją za ramiona i zaprowadzili do jednego pomieszcze Z bólem wpatrywałam się w jej oddalającą się postać, ale wiedziałam że tylko siłą można zmusić ją do leczenia.
-Kto to był? - Justin uniósł brwi, wskazując kciukiem na miejsce, w którym przed chwilą stała blondynka.
-Moja koleżanka... od ćpania. - mruknęłam, drapiąc się z lekkim zakłopotaniem po karku.
-Wydaje mi się, że przeleciałem ją kiedyś.
-To naprawdę nie masz się czym chwalić. - przewróciłam oczami, spoglądając na niego spod rzęs.
W tym momencie ze swojego gabinetu wyszła Joanna. Kiedy nas zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko.
-Widzę, że zdecydowałeś się tu do nas przyjść. - pogładziła Justina po ramieniu. Wszystkich swoich "wychowanków" traktowała, jak własne dzieci, dzięki czemu panowała tu naprawdę przyjazna atmosfera.
-Jestem na głodzie, a nie mam zamiaru kolejny raz ją skrzywdzić. - spojrzał na mnie znacząco. Kobieta doskonale zrozumiała jego minimalny gest i skinęła głową.
-Dobrze. Twoje rzeczy są w twoim dawnym pokoju. - wskazała dłonią na jeden z korytarzy.
-Dziękuję.
Odeszliśmy razem z Justinem w stronę pomieszczenia. Drzwi od niego były otwarte, więc bez problemu mogliśmy wejść do środka.
-To tutaj się praktycznie poznaliśmy. - westchnął, siadając na łóżku. - Nie wiem, jak ja bez ciebie przeżyję. - wydął słodko dolną wargę, poklepując miejsce na swoich kolanach. Tanecznym krokiem podeszłam do niego i usiadłam na jego kolanach, zarzucając mu ręce na szyję.
-Pierwszy pocałunek, pierwsza kłótnia i wiele sekretów...
-To wszystko w tym małym pokoiku. - musnął moje usta. - Szkoda tylko, że nasz pierwszy raz tak spieprzyłem.
-Nie wracajmy do tego, Justin. Ja już zapomniałam i ty też powinieneś. - pogłaskałam chłopaka po policzku.
-Dobrze. - mruknął, opadając na pościel, kiedy ja w dalszym ciągu siedziałam na jego kolanach.
-Będę się już zbierać, Justin. Przyjdę do ciebie jutro.
-Kochanie, jest zbyt późno i zbyt ciemno, żebyś sama wracała do domu. Boję się o ciebie, misia. - zachichotałam na jego ostatnie słowo.
-Jeśli tak ci na tym zależy, zadzwonię do Ryana, żeby po mnie przyjechał. - pogładziłam go po klatce piersiowej.
-To ja powinienem cię pilnować i odprowadzać. Po prostu być przy tobie, kotuś.
-Jeszcze zdążysz, zaufaj mi. - zmieniłam pozycję tak, że, podczas gdy Justin leżał, ja siedziałam na nim okrakiem. - Dobranoc, skarbie. - oparłam się po obu stronach jego głowy i delikatnie, z pełną namiętnością, złączyłam nasze wargi, aby utworzyły piękną całość, jedność.
-A teraz naprawdę będę się już zbierać. - ostatni raz dotknęłam jego warg swoimi, po czym zsunęłam się z jego dolnej połowy. - Kocham cię, do jutra.
Wyszłam z ośrodka uzależnień do, rozświetlonego nikłym światłem latarni, parku. Nie miałam zamiaru dzwonić po Ryana. Nie chciałam z nim rozmawiać, a droga do domu zajmie mi przecież jedynie kilkanaście minut. Nie może mi się nic stać, a troska Justina jest słodka, lecz wyolbrzymiona.
Stawiając krok za krokiem, kierowałam się w stronę domu. Cieszyłam się, że rodzice wyjechali. Byłam typem samotnika i lubiłam przebywać jedynie we własnym towarzystwie, zamknięta w czterech ścianach, nie koniecznie pokoju, ale domu. Wsłuchiwałam się w szumiące drzewa i szeleszczące liście. Wszystkie te odgłosy były naturalne. Jednak w pewnym momencie miałam wrażenie, że usłyszałam za sobą odgłos kroków. Odwróciłam się, lecz za sobą zastałam jedynie chłodne, czarne powietrze.
-Tylko się przesłyszałam...
Ruszyłam więc dalej, silnie wmawiając sobie, że ów odgłosy były jedynie wytworem mojej wyobraźni. Splotłam ręce na piersi i przyspieszyłam kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Wtedy właśnie po raz kolejny usłyszałam za plecami kroki. Z przerażeniem odwróciłam się gwałtownie, lecz tam nadal nikogo nie było.
-To jest, kurwa, chore. - przeklęłam pod nosem, zaciskając w piąstkach materiał kurtki.
Ponownie ruszyłam w stronę domu, tym razem z dwókrotnie większą prędkością. Słyszałam za sobą kroki. Tak, słyszałam, jednak nie odwróciłam się, zabrakło mi odwagi. Chciałam po prostu jak najszybciej znaleźć się w swoim domu, w swoim pokoju, tam, gdzie czuję się bezpiecznie.
-Nie uciekaj mi, kochanie... - do moich uszu doszedł szept mężczyzny. Pod moimi powiekami zebrały się łzy, jednak nie pozwoliłam im spłynąć po policzkach. Zacisnęłam zęby i przyspieszyłam.
-Poczekaj, kotku... - ten ktoś znowu szeptał. Ewidentnie nie chciał, abym usłyszała jego głos.
Wtedy zaczęłam biec. Wierzyłam, że tylko w ten sposób mogę od niego uciec. On również zaczął biec. Kroki były coraz głośniejsze, coraz bliżej mnie. Zamknęłam oczy i zatrzymałam się gwałtownie, ponieważ już mialam wrażenie, że nasze ciała się stykają, kiedy cień nagle zniknął. Z przerażeniem rozglądałam się na wszystkie strony, aby odnaleźć go wzrokiem. Może to i głupie, ale teraz chciałam go zobaczyć. To nienormalne, że osoba, która jest tak blisko nas, w jednej chwili mogła rozpłynąć się w powietrzu. Tej świadomości bałam się jeszcze bardziej. Łzy spływały już po moich policzkach, a moje cialo drżało. Ruszyłam w stronę domu, do którego miałam jeszcze kilkanaście metrów. Nie chciałam być już na tej ciemnej ulicy. Nie chciałam się tak bać.
Chwilę później doszłam do drzwi swojego domu. Wyjęłam z kieszeni klucz i otworzyłam je, a następnie weszłam do środka i dokładnie zamknęłam na wszystkie zamki. Wręcz puściłam się biegiem po schodach, na górę i z impetem otworzyłam drzwi od swojego pokoju. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak, jak przed naszym wyjściem, jednak dostrzegłam niewielką, leżącą na łóżku, kartkę papieru. Wzięłam ją powoli do ręki i wbiłam wzrok w tekst.
"Moim celem jest zniszczenie jego życia.
Ty będziesz moją kukiełką, moją marionetką w przedstawieniu.
Dzięki Tobie dokończę to, co zacząłem trzy lata temu.
Zemszczę się.
A Ty mi w tym pomożesz, maleńka..."
~*~
Boże, nareszcie. Nareszcie udało mi się coś napisać. Przepraszam, że tak długo. Przepraszam, kompletny brak weny. Postaram sir, żeby to już się nie powtórzyło, taka długa przerwa. Przepraszam Was jeszcze raz.
Mój ask: ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;*
Ps. Zapraszam Was na zajebiste opowiadanie. Na pewno nie pożałujecie ;)
help-me-jb.blogspot.com
środa, 21 maja 2014
Rozdział 53...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
kocham to opowiadanie rozdział bardzo słodki (taki jak lubię) ale końcówka mnie przeraziła cieszę się że Justin chce iść na odwyk
OdpowiedzUsuńCo jak co ? Nie to nie moze byc juz teraz ... Jest chwila szczescia i juz nagle znika brrr Jeju ona to musi komus powiedxiec ! Aww Super rozdział :) Weny ! ♥
OdpowiedzUsuńO matko cuuudo! <3
OdpowiedzUsuńCzemu w tak momencie ? Ughh... Kochanie genialny rozdzial ! ;) Pozdrawiam i czekam na nn <3 xx
OdpowiedzUsuńOmg ! Musiałaś przerwać w takim momencie ;) Rozdział świetny , tak cholernie zazdroszczę Ci talentu *_* Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału dodawaj szybko kochana ♥
OdpowiedzUsuńNie musisz przepraszać kochana <3 A co do rozdziału to jestem bardzo zszokowana. Mam nadzieje, że nic się nie stanie Bree, a Justin szybko wyjdzie z tego ośrodka ją ochronić <3 Już nie mogę się doczekać następnego <3
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie kto to może być...
OdpowiedzUsuńCiesze sie,że między Bree i Justinem jest tak dobrze teraz ;d
Czekam na nn <3
@scute4
Genialny jak zawsze ! Boże, co to zonacza? Kto zostawił tę kartkę?
OdpowiedzUsuńJuż się nie migę doczekć następnego xx
ineedangelinmylife.blogspot.com
Masakra. Szkoda mi Bree. A Justin to mnie w tym osrodku rozwalił. Rozdział mega zajebsty,fantastyvzny no i po prostu mega, lecz jedynie co mnie krapi to to iż ten facet chce się zemścić na Jusie kosztem Bree. Moim zdaniem to chore. Rozdział zajebiście się czyta no i oczywiście czekam na next.
OdpowiedzUsuńRozdzial jak zwykle zajebisty ;** Tylko niepokoi mnie ten liscik i mezczyzna... Nw czemu ale wydaje mi sie ze to moze byc Ryan ale pewna na 100% nie jestem ^,~
OdpowiedzUsuńKochana, jak zawsze cudowny :* lubisz przerywać w najciekawszych momentach... Już nie mogę się doczekać następnego! <3 + weny życzę :**
OdpowiedzUsuńBoję się o Bree. Ciekawe co on chce jej zrobić i za co chce się zemścić. Rozdział genialny, dobrze, że wena ci powróciła. ;)) Kocham i czekam na nn :*
OdpowiedzUsuńDobra robota z rozdziałem <33
OdpowiedzUsuń"- Wydaje mi się, że przeleciałem ją kiedyś." - hahahahahahahahaha, umarłam w tym momencie, hahahahahaha. Dziewczyno, powaliłaś mnie na łopatki, serio! Hahahahahaha. Piszę i się śmieję, hahahahahaha. Ale co do rozdziału.. cudowny! I przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale przeczytanie mi wszystkich rozdziałów trochę zajęło. No ale dobrnęłam końca.
OdpowiedzUsuńKto zostawił tą kartkę? I skąd te telefony? Matko, nie chcę, żeby Bree stało się coś złego! Oby Justin się w porę zorientował i zagrał rycerza na białym koniu... - Chyba kiedyś ją przeleciałem, hahahahahahahahahahahahaha. : D
Pozdrawiam, Kochana! ;*
www.love-choice,blogspot.com
<3
OdpowiedzUsuńTak się cieszę, że przełamałaś tą "barierę" i wróciłaś z powrotem do nas <3 Wiem, że to trudne, bo sama miałam dokładnie to samo co Ty, dlatego obie możemy łączyć się w bólu.
OdpowiedzUsuńNie wiedzieć czemu, gdy Bree się rano obudziła, coś w moim żołądku się skręciło.. Może fakt, iż wreszcie budzi się ona przy Justinie, swoim ukochanym, który jest jej jedynym, a nie sama, lub obok Austina.. To jakoś tak, sprawia, że jestem szczęśliwa gdy czytam Twoją pracę. Drugą rzeczą, jaka mnie cholernie ucieszyła, był fakt, iż Justin poszedł na odwyk. Wreszcie! Zrobił to, co powinien i mam nadzieję, że jeśli chodzi o ten problem, to da radę go przezwyciężyć. W końcu to Justin, nieprawdaż? :D ♥
Zszokowałaś mnie końcówką.. Kto chce zniszczyć Biebera? Tak zrozumiałam z tej kartki, że to o niego chodzi..
Ryana? Nie, raczej nie.. Kto to może być?! To na pewno ta sama osoba, co "anonimowy wielbiciel"
Ale tymi krokami, już w ogóle mnie wystraszyłaś! Miałam wrażenie, jakbym była Bree. Nawet obejrzałam się nerwowo po pokoju, bo tak się bałam! Grasz naprawdę na moich emocjach, uwielbiam to, wiesz? :D
Mimo, że na koniec się przeraziłam, to chyba lubię takie momenty dreszczyku.. Są bardzo emocjonujące :D
Czekam na kolejny!
~ Drew.
http://glow-in-your-eyes-enlighten-my-world.blogspot.com/
http://angelsdonotdieyet.blogspot.com/
Bożeeeeeee Kocham To !!!!!! to mój narkotyk!
OdpowiedzUsuńsuper ;)
OdpowiedzUsuńNASTĘPNY <3
OdpowiedzUsuńWspaniały jak zawsze ! :D
OdpowiedzUsuń