niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 6...

Rozdział 6...
Leżałam pod Justinem,wpatrując się w jego karmelowe tęczówki.Śliczne tęczówki.Chłopak również wpatrywał się prosto we mnie.Leżeliśmy w takiej ciszy dobrą chwilę.Nic nie mówiąc,po prostu patrząc.Muszę przyznać,że serce biło mi mocniej,niż zazwyczaj.To dobrze ? Nie wiem,nie mam pojęcia.
Swoją drogą,Justin ślicznie pachniał...
Nagle usłyszeliśmy ciche pukanie do drzwi.Zepchnęłam Justina z siebie,po czym usiadłam i poprawiłam bluzkę.Szatyn zaśmiał się cicho,podchodząc do jednej z półek.Drzwi pokoju otworzyły się,a w progu stanęła Joanna z uśmiechem na utach.
-Przepraszam,że wam przeszkadzam...-zaczęłam,na co Justin prychnął pod nosem.Posłałam mu karcące spojrzenie,nie chcąc,aby Joanna źle o mnie pomyślała.-Chciałam ci tylko przekazać,Justin,że od jutra zaczynasz terapię.Przyjdę po ciebie o dwunastej.-skończyła,w dalszym ciągu uśmiechając się przyjaźnie.
-O dwunastej to ja śpię.-skomentował szatyn,nawet na nią nie patrząc.
-No to dzisiaj pójdziesz spać wcześniej,aby jutro udało ci się wstać.-sprostowała,wzruszając ramionami.-Jak chcesz,Bree z chęcią opowie ci bajkę na dobranoc.-uśmiechnęła się do niego słodko,a ja zaśmiałam się na widok miny Justina.-Prawda Bree ?-zwróciła się do mnie.
-Oczywiście,że tak.-odparłam słodko.
-No to was zostawiam.Bree,dopilnuj,aby Justin o dwudziestej leżał w łóżeczku,przykryty kołderką.-posłała mi znaczące spojrzenie,na co ja zaśmiałam się cicho.
Joanna wyszła,zostawiając nas samych.W dalszym ciągu miałam na ustach ten głupi uśmiech.
-Wiesz...-zaczął Justin,kierując się w moją stronę.-Jest inny sposób na to,abym wcześnie poszedł spać...-poruszył znacząco brwiami.
Wywróciłam teatralnie oczami,rzucając w niego poduszką.Znowu.
-Zapamiętam,żeby w twoim otoczeniu nie zostawiać żadnych poduszek.-zaśmiał się,rzucając się koło mnie na łóżku.
-Hm,mam inny pomysł...-udałam,że poważnie się nad tym zastanawiam.-Nie rzucaj do mnie żartów na tle erotycznym.-spojrzałam na niego sceptycznie.
Chłopak kolejny raz się zaśmiał,łaskocząc mnie po brzuchu.Próbowałam złapać jego ręce,lecz był zbyt szybki.
-Jus-Justin...-wydusiłam w końcu.-Przestań.-błagałam przez śmiech.
-A co będę z tego miał...?-uniósł jedną brew,uśmiechając się chytrze.
-A co byś chciał...?-odparłam pytaniem na pytanie,szepcząc uwodzicielsko.Nachyliłam się lekko,wystawiając dla jego głodnych oczu swoje cycki.Zauważyłam,że Justin gapił się w mój dekolt z lekko rozchylonymi wargami.Z jego ust wydobył się cichy pomruk.Chwilę później poprawił się na swoim miejscu,przez co z moich ust wydobył się cichy chichot.
Usadowiłam się po drugiej stronie łóżka,obserwując szatyna,który podrapał się karku,chwilę później opadając na łóżko.
-Ty mnie kiedyś wykończysz...-westchnął,zakrywając twarz poduszką.
-Być może...-odparłam powoli,uśmiechając się pod nosem.
-No,a teraz mów,czym tak sprowokowałaś swojego...tatusia.-ostatnie słowo wypowiedział z obrzydzeniem w głosie.
-Powiedzmy,że powiedziałam parę słów za dużo.-wzruszyłam ramionami,lecz chłopaka to nie usatysfakcjonowało,ponieważ uniósł pytająco brwi,czekając na moją kontynuację.
-No więc...-zaczęłam swoją historię.-Moja matka wbiła dzisiaj do Jake'a,zastając nas razem w łóżku.-usłyszałam cichy chichot szatyna,na co przewróciłam jedynie oczami.-Ale my...nie tego.-skwitowałam.-No i później rodzice urządzili mi straszną awanturę,w trakcie której powiedziałam chyba troszeczkę za dużo.Dowiedzieli się,że nie jestem dziewicą,a oni na prawdę nie lubią Austina.I dodatkowo byłam...odrobinkę zbyt bezczelna.-pokiwałam głową,wpatrując się w swoje różowe skarpetki.
Justin patrzył na mnie z uznaniem,uśmiechając się łobuzersko.
-Ale to jeszcze nie koniec.W pewnym momencie moja mama wspomniała coś o tym,że robię się tak bezczelna jak ty i...-spuściłam głowę uśmiechając się pod nosem.Uznałam,że w tym momencie zakończę swoją opowieść.
-I co ? I co ?-Justin był wyraźnie zainteresowany,ponieważ podparł się na łokciach,wpatrując się we mnie ze swoim słynnym uśmieszkiem.
-No i...-zaczęłam niezręcznie,ponieważ nie wiedziałam,jak na to zareaguje.-Powiedziałam,że dla mnie byłeś bardzo miły i...-zacięłam się,nie wiedząc,czy dokończyć zdanie,czy lepiej zachować to dla siebie.Justin uniósł brwi,szerzej się uśmiechając.-I powiedziałam,że masz zajebiste tatuaże pod koszulką.-dodałam na jednym tchu.
Uśmiech szatyna poszerzał się z każdą chwilą.
-Tak przy okazji...-wspięłam się na kolana i podczołgałam się do Justina.Moje dłonie wylądowały ma krańcach jego koszulki.Chwilę później uniosłam ją,ukazując jego cudownie umięśniony brzuch.-Wiedziałam.-na moich ustach pojawił się chytry uśmiech,kiedy zobaczyłam kilka tatuaży.Zaczęłam delikatnie badać je opuszkami palców,przyglądając się każdemu w skupieniu.Dopiero po kilku chwilach zorientowałam się,co robię.Pospiesznie poprawiłam koszulkę Justina,przyklepując ją lekko na koniec.Już zabierałam swoje ręce z jego brzucha,kiedy złapał moje dłonie swoimi,przyciągając je z powrotem do swojego umięśnionego torsu.
-Nie przerywaj.-powiedział,unikając mojego wzroku.-To było przyjemne...
Spojrzałam na niego niepewnie,przygryzając dolną wargę.Ostrożnie ułożyłam dłonie na jego brzuchu,wsuwając je pod koszulkę szatyna.Zaczęłam delikatnie sunąć opuszkami palców po jego mięśniach,przyglądając im się dokładnie.Muszę przyznać,że były na prawdę imponujące.Miał idealny sześciopak,który aż prosił się,aby go dotykać.I to mi przypadł ten zaszczyt...
Justin leżał z głową ułożoną na poduszce,a jego powieki były przymknięte.Widziałam,że relaksował się pod wpływem mojego dotyku,dlatego nie przerywałam badania powierzchni jego skóry.Była tak idealnie gładka i delikatna,że aż nie chciało się zabierać z niej rąk.
W pewnym momencie dłonie Justina,które do tej pory znajdowały się za jego głową,przeniosły się wzdłuż jego ciała,aż w końcu znalazły się na moich biodrach.Złapał je stanowczo i przyciągnął mnie,sprawiając,że usiadłam na nim okrakiem.Podczas gdy górowałam nad leżącym Justinem,moje dłonie w dalszym ciągu spoczywały na jego brzuchu,natomiast jego,trzymały moje biodra.Chwilę później przeniósł się do pozycji siedzącej,nadal trzymając mnie nad swoim kroczem.W tym momencie twarz szatyna znajdowała się bardzo blisko mojej.Patrzył mi prosto w oczy,oblizując wargi.Zaczął się do mnie przybliżać,tak,że teraz dzieliło nas parę centymetrów.
Nagle w pokoju rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu.Szatyn przewrócił oczami,poluźniając uścisk,abym mogła z niego zejść.Zsunęłam się z chłopaka i na kolanach przeszłam do swojej torby,wyjmując z niej komórkę.
-Halo ?-spytałam lekko rozdrażnionym głosem.
-Hej mała.-w telefonie rozległ się głos Jake'a.
-No hej.-odparłam od razu,siadając na swoich kolanach.
-Dużą awanturę ci zrobili ?-przeszedł od razu do sedna sprawy.
-Oj tak.Szlaban na tydzień...-westchnęłam,przypominając sobie rozwścieczone miny rodziców.
-Serio ? Tylko za ten jeden numer ?-spytał z niedowierzaniem,na co zaśmiałam się cicho.
-Nie Jake.Szczerze mówiąc,to za wszystko.-odparłam wymijająco,nie chcąc zagłębiać się teraz w szczegóły.
-Więc niestety nie wychodzisz dzisiaj z nami ? Siedzisz w domu ?-zapytał,wzdychając cicho.
-Żartujesz sobie ? Nie mam zamiaru siedzieć w domu !-prychnęłam do słuchawki.-Ale nie chce mi się nigdzie iść.-mruknęłam,podpierając się na łokciach.
-Spoko.-rzucił krótko.-I jeszcze jedno,Bree.
-No to słucham.-dałam mu znak,aby kontynuował.
-Nie masz się co obawiać.Między nami do niczego nie doszło.-uspokoił mnie.
-Ufam ci,Jake.Wiem,że nic byś nie zrobił.-powiedziałam spokojnym tonem,jednak w głębi duszy poczułam ulgę.Jak już mówiłam,byłoby to niezręczne.
Nagle poczułam,jak szatyn kolejny raz zaczyna mnie łaskotać.Próbowałam się od niego odsunąć,lecz złapał mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie.Starałam się powstrzymać śmiech lecz było to na prawdę trudne.
-Justin.-syknęłam przez śmiech,lecz ten jedynie wypiął do mnie język,kontynuując swoje dalsze poczynania.
-Widzę,że kolejny raz zdzwonię w złym momencie...-Jake zagwizdał do telefonu,na co ja przewróciłam teatralnie oczami.
-Oj,zamknij się.-warknęłam rozbawiona.
-No to ja już nie przeszkadzam.-zaśmiał się.-Tylko pamiętaj-uważaj na siebie.-powiedział z lekką troską.
-Dobrze,tato...-westchnęłam,śmiejąc się cicho z jego nadopiekuńczości.Swoją drogą,fajnie jest mieć przy sobie kogoś,kto martwi się o ciebie,chociaż wcale nie musi.
Nacisnęłam czerwony przycisk,a następnie schowałam komórkę do torby.Spojrzałam na szatyna,który miał na twarzy wymalowany uśmiech zwycięzcy.Starałam się,aby mój wzrok wyglądał groźnie,jednak chwilę później po prostu wybuchłam śmiechem.Chłopak pokręcił z rozbawieniem głową,kolejny raz przyciągając mnie do siebie.
-Chciałem zauważyć,że cały czas ode mnie uciekasz.-zrobił minę zbitego psa,a ja musiałam przyznać,że wyglądał na prawdę słodko.
-Sam się o to prosisz.-wypięłam do niego język,zakładając ręce na klatce piersiowej.
Chłopak z uśmiechem na ustach położył się na łóżku, układając ręce za głową.Poklepał miejsce obok siebie,dając mi do zrozumienia,żebym zrobiła to samo,co on.Z westchnieniem położyłam się koło niego,zginając nogi w kolanach.
-Wiesz,co ci powiem ?-spytał,odwracając się w moją stronę.Uniosłam brwi,czekając na ciąg dalszy.-Pierwszy raz leżę na łóżku z dziewczyną,nie posuwając jej.-dodał,a na jego usta wkradł się łobuzerski uśmiech.
Sapnęłam,udając zażenowanie.Ech,faceci...
-Serio,Justin ? Musiałeś mi o tym mówić ?-spytałam z niedowierzaniem,jak i rozbawieniem.
-Nie mogłem się powstrzymać.-wyszczerzył się do mnie,za co miałam ogromną ochotę rzucić w niego poduszką.
-Dobra,Justin.Żarty żartami,ale wiesz,jaki jest główny cel tego,że tu przychodzę.-popatrzyłam na niego sceptycznie.-I tym razem postaraj się opanować nerwy.-dodałam,przypominając sobie jego ostatni wybuch.
-Niczego nie obiecuję.-mruknął pod nosem.Od raz wyczułam,że jest to ostatni temat na jaki chce rozmawiać.
-Masz przez to same problemy,Justin.Nie dość,że to cię niszczy,to jeszcze sprawia,że musisz siedzieć zamknięty tutaj.-starałam się go przekonać.-Jak wyjdziesz z tego gówna,wypuszczą cię stąd.
-Tak.-zaśmiał się pod nosem.-A wtedy znowu wrócę do ćpania i upijania się co noc.-westchnął rozmarzony.
-Nie możesz,Justin.To cię niszczy od środka.Nie pozwala normalnie funkcjonować.Chcesz się zupełnie stoczyć i być jak ci zaniedbani i...przerażający kolesie,którzy śpią na ławkach w parku i straszą małe dziewczynki,takie,jak ja ?-spytałam,powodując u niego wybuch śmiechu.-To wcale nie jest śmieszne.-dodałam,udając urażoną,choć tak na prawdę,miałam ochotę dołączyć do szatyna.
-Bree.Ty żyjesz w zupełnie innym świecie.Kolorowe tęcze,kwiatki i inne duperele.Nie miałaś do czynienia z narkotykami.Nie znasz tego świata.
-I tu się mylisz,Justin.Mój były,Austin,jest uzależniony od narkotyków.Jego zachowanie odbijało się na mnie.Był agresywny,uderzył mnie,wyzywał i nawet próbował zgwałcić pod wpływem.W końcu nie wytrzymałam i zerwałam z nim,ale chcę ci uświadomić,że jednak odrobinę znam świat w którym żyjesz i właśnie dlatego tak go nienawidzę.-skończyłam swoją przemowę,spoglądając na szatyna,którego wzrok ukazywał lekkie zdziwienie.
-Ale Bree,ty nic nie rozumiesz.Myślisz,że jak mi powiesz,żebym skończył z ćpaniem,to następnego dnia będę święty jak aniołek ?-uniósł brwi,patrząc prosto na mnie.-To tak nie działa.Z tego nie da się wyjść.
-Oczywiście,że się da.Trzeba tylko chcieć.-przerwałam mu nagle.
-Ale ja nie chcę.-odparł łagodnie.-Nie chcę się zmieniać.Niby po co ? Taki styl życia mi odpowiada.-wzruszył ramionami,mając cały świat głęboko w dupie.
-Ale kiedyś,kiedy będziesz chciał to zmienić,może być już za późno.Wylądujesz albo za kratkami,albo w grobie,bo właśnie do tego prowadzą narkotyki.
-Po co miałbym chcieć to zmienić ?-spytał,jakby na prawdę nie wierzył w moje słowa.
-Ponieważ kiedyś dojrzejesz.Będziesz chciał założyć rodzinę,mieć żonę,dzieci.Nie zdobędziesz tego ćpając.
-Po co komu rodzina ?-wzruszył ramionami,wyraźnie unikając mojego wzroku.
-Jak to po co ?-spytałam z niedowierzaniem.-Rodzina jest po to,żeby sobie pomagać,żeby się wspierać i o siebie troszczyć.Rodzina jest jedną z najważniejszych wartości,Justin.Jestem niemalże przekonana,że twoim marzeniem będzie,aby za kilka lat,zobaczyć małego brzdąca biegającego po twoim domu oraz dziewczynę,którą pokochasz i która pokocha ciebie.-czy te słowa na prawdę wydostają się z mich ust ?
Szatyn patrzył na mnie w skupieniu,jakby analizując w głowie moje słowa.
-Ja nie wierzę w miłość,Bree.Ci których kochamy,w końcu od nas odchodzą i nic na to nie poradzimy.O wiele prościej byłoby żyć od samego początku samemu.-mówiąc to,wpatrywał się w ścianę za mną.Muszę przyznać,że jego słowa ukłuły mnie lekko w serce.I nie mam tu na myśli tego,że Justin nie wierzy w miłość,tylko to,dlaczego tak się dzieje.Nie podejrzewałam,że może coś takiego powiedzieć.Nie spodziewałam się tego po nim.
-Mogę ci zadać dość osobiste pytanie ?-spytałam,przyglądając mu się uważnie.Chłopak uniósł brwi,dając mi do zrozumienia,abym kontynuowała.-Byłeś kiedyś zakochany ?-spytałam,obserwując jego reakcję.
-Nie.-odpowiedział krótko,lecz byłam pewna,że szczerze.
W takim razie,nie wiedziałam,o czym mówił,wypowiadając swoje wcześniejsze słowa.Na początku byłam przekonana,że chodziło o jakąś dziewczynę,która kochał,lub kocha nadal,lecz,jak widać,pomyliłam się.
-Musisz z tego wyjść.Zrób to dla ludzi,których kochasz,bo na pewno tacy są.
-Właśnie w tym rzecz.Nie ma osób,dla których mógłbym się starać.Nie ma osób,które kocham.-zakończył,patrząc prosto w moje oczy.
-A ci,dzięki którym jesteś na tym świecie ?-spytałam cicho,ponieważ czułam,że za głęboko wnikam w jego sprawy prywatne.
-Nie mam rodziców,Bree.Zginęli w wypadku samochodowym trzy lata temu.-i teraz już wszystko jasne.
Spuściłam wzrok,czując się strasznie głupio.Nie potrzebnie zagłębiałam się w jego życie.Nie miałam pojęcia,że ten chłopak tyle przeszedł.To musiał byś dla niego niesamowity wstrząs.Z sekundy na sekundę dowiedzieć się o śmierci własnych rodziców...
-Przepraszam...-wyszeptałam,bojąc się,że mój głos się załamie.Nagle poczułam,że w moich oczach zbierają się łzy.Nie wiem dlaczego,ponieważ nie jestem typem osoby,którą wzrusza każda,chociażby najdrobniejsza historia.Już po chwili,dwie,pojedyncze łzy wypłynęły spod moich powiek.Spuściłam głowę,nie chcąc,aby szatyn zobaczył moje chwilowe załamanie.
Nagle poczułam dłonie na moich policzkach,które ostrożnie uniosły mój podbródek.Mój wzrok spotkał się z tęczówkami Justina,z których nie potrafiłam w tej chwili wyczytać zupełnie nic.Chłopak delikatnie przejechał kciukami po moich policzkach,ścierając z nich pojedyncze łzy.
-Przepraszam...-wyszeptałam ponownie,lekko zachrypniętym głosem.
-To już nie boli,Bree.Nie masz za co przepraszać.-odparł,cały czas patrząc mi prosto w oczy.
Po chwili przeniósł swoje ręce niżej,oplatając moją drobną talię.Przyciągnął mnie do siebie,wtulając moje ciało w swoje.Sama nie wiedziałam,jak bardzo tego potrzebowałam.Objęłam Justina ramionami w psie i ułożyłam głowę na jego torsie.Prawdę mówiąc,znaliśmy się dwa dni,jednak czułam się w jego towarzystwie niesamowicie swobodnie,jakbyśmy byli starymi znajomymi.
Właściwie,sama nie wiedziałam,co było przyczyną mojego chwilowego załamania.Może fakt,że właśnie przez ten pieprzony wypadek Justin zaczął ćpać.Ten jeden dzień odmienił jego życie.Przez to jedno wydarzenie,stracił zaufanie i wytworzył wokół siebie barierę.
Poczułam jak szatyn delikatnie głaszcze mnie po plecach,dzięki czemu szybko mogłam się uspokoić.Czułam,że zaczynam go poznawać,a on poznaje mnie.W pewnym sensie otworzył się przede mną.Wiadomo-nie ujawnił swoich emocji,ale jednak zawsze coś.Po tym wydarzeniu jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu,że muszę mu pomóc i nic nie stanie mi na przeszkodzie.
-Ja się będę już zbierać,Justin.-odsunęłam się lekko od niego,aby móc spojrzeć mu w oczy.-Robi się późno,a nie chcę wracać po nocach.
-Dobrze.-przytaknął głową.-Chodź,odprowadzę cię.-dodał,posyłając mi delikatny uśmiech.
-Nie fatyguj się,Justin.Poradzę sobie.-również się uśmiechnęłam.
-To żaden problem.Chętnie się przejdę.-zapewnił mnie,podnosząc się z łóżka.
-Dziękuję.-odparłam,podchodząc do krzesła,na którym wisiały moje rzeczy.Podniosłam kurtkę,zakładając ją na siebie,a następnie wsunęłam buty.Przewiesiłam przez ramię swoją torbę i skierowałam się w stronę drzwi,przy których stał szatyn.Otworzył mi je,przepuszczając mnie pierwszą.Posłałam mu delikatny uśmiech,przechodząc przez próg.Chłopak zamknął drzwi na klucz,chowając go do kieszeni swoich,nisko opuszczonych,spodni.Udaliśmy się w kierunku wyjścia z budynku.
***Oczami Justina***
-Justin ? Dokąd ty się wybierasz ?-w drodze zatrzymał na głos Joanny,która wyłoniła się zza rogu.
-Idę odprowadzić Bree.-wzruszyłem ramionami,spoglądając na nią.-Chyba nie chce pani,żeby chodziła sama po nocy.Detroit nie jest bezpiecznym miejscem,zwłaszcza dla niej.-zakończyłem swoją krótką przemowę,posyłając szatynce delikatny uśmiech,który odwzajemniła.
-No dobrze,ale masz być za godzinę.-ostrzegła mnie,na co przytaknąłem głową.Nie miałem zamiar dzisiaj nigdzie wychodzić,co było na prawdę dziwne.
Skierowałem Bree w stronę drzwi,przez które chwilę później wyszliśmy.Nie chciałem,żeby szła sama o tej porze.W naszym mieście więcej było ćpunów niż normalnych ludzi,dlatego też...bałem się puścić ją samą.Nigdy nie wiadomo,co takim może strzelić do głowy,a Bree była na prawdę seksowną dziewczyną,tak więc,jak już mówiłem,trochę się o nią bałem.
Udaliśmy się w stronę parku,przez który prowadziła droga do domu dziewczyny.
-I ty chcesz mi powiedzieć,że tędy wracasz ?-spytałem z lekkim niedowierzaniem.
-Innej drogi nie ma.-wzruszyła ramionami,chowając dłonie do kieszeni kurtki.
-To jest najbardziej niebezpieczne miejsce w mieście.-spojrzałem na nią z dezaprobatą.
Weszliśmy do parku,w którym na prawie każdej ławce siedzieli jacyś kolesie z trawką w rękach.Musiałem się niesamowicie kontrolować,ponieważ również byłem uzależniony,a przecież nie mogłem się teraz naćpać.Gdybym zostawił Bree,wolę nie myśleć,co mogliby jej zrobić jacyś idioci.
Szliśmy ścieżką,przez słabo oświetloną część parku,prowadzącego na obrzeża miasta.Nagle wzrok Bree zatrzymał się na grupce chłopaków,stojących pod jednym z drzew.Widziałem,że zamarła,wpatrując się tępo w przestrzeń.
-Nie,nie,proszę nie.-zaczęła gadać sama do siebie,a ja przenosiłem wzrok z niej,na chłopaków,stojących nieopodal.
-Bree,co się stało ?-spytałem,przyglądając się jej uważnie.
-Austin.-wyszeptała.-A tak nie chciałam go spotykać.-dodała,spuszczając głowę.
-Bree ! Słonko moje !-krzyknął jeden z frajerów,wyłaniając się z otaczającego go tłumu.
Podszedł do nas z uśmiechem wymalowanym na twarzy i rzucił się Bree na szyję.Dziewczyna zachwiała się lekko,a w jej oczach widziałem zdezorientowanie.
-Austin,zostaw mnie.-powiedziała stanowczo.-Wyraźnie dałam ci do zrozumienia,że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.-warknęła odpychając go od siebie.Teraz wyraźnie mogłem zobaczyć jego twarz.Miał może z dwadzieścia lat i był dobrze zbudowany.
-Ale skarbie...-przeciągnął ten wyraz.-Ja cię kocham.Wróć do mnie.-wywróciłem oczami,czując mdłości.
-Nie,Austin.Powiedziałam ci,żebyś dał mi spokój.-kolejny raz odparła stanowczo.
-No proszę cię...-wybełkotał.
Nagle Bree podeszła do niego maksymalnie blisko i spojrzała mu w oczy.Chwilę później prychnęła pod nosem,zakładając ręce na piersi.
-Znowu jesteś naćpany.No tak,czego mogłam się po tobie spodziewać.-powiedziała z ironią.
-Kotuś,no wróć do mnie,kurwa.Chcę,żeby było tak jak kiedyś...
-Ale ja nie chcę,Austin.Dobrze wiesz,że to ty wszystko spieprzyłeś,a teraz prosisz mnie,żebym do ciebie wróciła,chociaż wcale nie starasz się zmienić.
-Kurwa ! Przepraszam ! Daj mi szanse.-w desperacji wyrzucił ręce w powietrze.
-Za późno,Austin.Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.-syknęła,starając się wyminąć chłopaka.
-Nie dam ci kolejny raz odejść.-warknął przez zaciśnięte zęby,łapiąc Bree za nadgarstki i przyciągając do siebie.Szatynka próbowała się wyrwać z jego uścisku,lecz był zbyt silny.
-Puść ją.-warknąłem do niego,zaciskając ręce w pięści i podchodząc bliżej.Brunet odepchnął od siebie Bree,odwracając się w moją stronę.
-Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy.-wysyczał,stając na przeciwko mnie.
-Nie będziesz jej tak traktował.-odparłem,równie stanowczo co wcześniej.
-Nie będziesz mi mówił,co mam robić.
-Właśnie,że będę.
-To jest sprawa między mną,a nią.-skinął głową na stojącą z boku dziewczynę.
-Mam wrażenie,że ona nie chce z tobą rozmawiać.
-Obrońca się znalazł.-prychnął pod nosem.-Jemu też dupy dajesz,kochanie ?-zwrócił się z pogardą do Bree.
Dziewczyna momentalnie podeszła do niego i uderzyła go w twarz.Chłopak złapał się za obolałe miejsce,patrząc na nią z mordem w oczach.
-Pożałujesz tego,dziwko.-wysyczał przez zaciśnięte zęby,zbliżając się do przestraszonej dziewczyny.
Już miał ją uderzyć,kiedy stanąłem mu na drodze,łapiąc go za koszulkę.
-Powiedziałem ci już kiedyś,że jak masz jakiś problem,to możemy go rozwiązać między sobą.-kopnąłem go z kolana w brzuch,przez co zgiął się w pół.Popchnąłem go jeszcze,a następnie podszedłem do roztrzęsionej Bree.
-Wszystko w porządku ?-spytałem,obejmując jej drobne ciało ramieniem.
-Tak,dziękuję.-zapewniła,uśmiechając się delikatnie.
-Chodź,idziemy.-złapałem ją za rękę i razem skierowaliśmy się w stronę wyjścia z parku.
-Przepraszam.-powiedziała cicho,kiedy oddaliliśmy się trochę od jej "znajomych".
Spojrzałem na nią jak na idiotkę,kompletnie nie wiedząc,za co ona mnie przeprasza.Uniosłem brwi,dając jej do zrozumienia,że nie mam pojęcia,o czym mówi.
-Przepraszam za to,że musiałeś to oglądać i w ogóle...-wyjaśniła cicho,unikając mojego wzroku.
Przystanąłem na chwilę,łapiąc ją za ramiona.
-Spójrz na mnie.-powiedziałem łagodnie.Dziewczyna niepewnie wykonała moje polecenie.-Nie masz mnie za co przepraszać.Po prostu zrobiłem to,co powinienem.A tak poza tym,miło było skopać komuś dupę...-zrobiłem minę niewiniątka,czym trochę ją rozbawiłem.
-Dziękuję.-powiedziała,patrząc mi prosto w oczy.
-Nie pozwolę,żeby tak cię traktował.-odparłem,nadal trzymając dłonie na jej ramionach.
Po chwili ruszyliśmy dalej.Nie wracaliśmy już do tego wydarzenia,a wręcz przeciwnie.Rozmawialiśmy o głupotach i zupełnie nie ważnych rzeczach.
Po jakimś czasie doszliśmy pod duży dom,w którym mieszkała Bree.
-Zaprosiłabym cię,ale musiałbyś wejść przez okno,więc wybór należy do ciebie.-uśmiechnęła się do mnie nieśmiało.Na moje usta wkradł się łobuzerski uśmiech,kiedy zauważyłem jej lekkie zdenerwowanie.
-Bardzo chętnie,ale innym razem.Nowa mamusia Joanna kazała mi wrócić za godzinę.-wywróciłem teatralnie oczami,dzięki czemu do moich uszu dobiegł dźwięk jej słodkiego śmiechu.
-Czy przypadkiem nie ja miałam przykryć cię kołderką i opowiedzieć bajkę na dobranoc ?-spytała,na co tym razem to ja się zaśmiałem.
-No widzisz ? Ciągle ode mnie uciekasz.-zrobiłem minę zbitego psa.
-W takim razie,dziękuję za odprowadzenie i...za wszystko.-uśmiechnęła się przyjaźnie,co odwzajemniłem.
-To dla mnie przyjemność.-odparłem zgodnie z prawdą.
-No to do zobaczenia.-powiedziała cicho,po czym tak po prostu mnie przytuliła.
Objąłem ramionami jej drobne,zziębnięte ciało,oddając uścisk.Ułożyłem głowę w zagłębieniu jej szyi,przyciągając ją bliżej siebie.Mogę powiedzieć,że poczułem się w tym momencie...dziwnie.Nie wiedziałem,że tak bardzo tego potrzebowałem.Najnormalniej w świecie przytulić się do kogoś,kto nie osądza cię za to,jakim jesteś człowiekiem.
Po chwili dziewczyna odsunęła się ode mnie,oplatając się ramionami.
-A teraz szybko do domu,zanim całkiem mi tu zamarzniesz.-powiedziałem z łobuzerskim uśmiechem,po czym klepnąłem ją lekko w tyłek.Szatynka obdarowała mnie śmiertelnym spojrzeniem,lecz już po chwili wybuchła śmiechem,sprawiając,że ja również zacząłem się śmiać.
-Pa,Justin.-powiedziała jeszcze na koniec,po czym stanęła na palcach i delikatnie pocałowała mnie w policzek.Na moich ustach rozkwitł mały,lecz na prawdę szczery uśmiech.-Uważaj na siebie.
Bree szybko przeszła przez bramkę i po cichu skierowała się na tył domu.Obserwowałem uważnie jej poczynania,cały czas uśmiechając się do siebie.
Sprawnie wspięła się do jednego z otwartych okien,przeskakując przez parapet.Pomachała mi jeszcze na koniec,po czym zamknęła okno od swojego pokoju.
Skierowałem się z powrotem w stronę parku,zastanawiając się nad dzisiejszymi wydarzeniami.Dlaczego w pewnym stopniu dotarły do mnie słowa wypowiedziane przez Bree ? Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiam ? I dlaczego zrobiło mi się tak cholernie miło na myśl,że jest ktoś,kto chce mi pomóc,bez względu na to,kim jestem...?
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani !!!
Udało mi się dodać rozdział dzisiaj !
Co sądzicie o rozdziale ? Jakaś słodka wyszła mi ta końcówka...;D
Nie martwcie się,nie będzie tak słodko do końca,bo,jak wiecie,Justin zaczyna terapię...
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział,proszę,skomentuj go.Chcę poznać Twoją opinię...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam wszystkich na mojego aska ! Z chęcią odpowiem na wasze pytania...;-*
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;-*
Ps.Wow ! To najdłuższy rozdział,jaki napisałam...

15 komentarzy:

  1. Jeeeju *.* Jesteś jedną z niewielu autorek, których opowiadania sprawiają, iż czuje się główną bohaterką. *.*
    Czytałam ten rozdział z bananem na twarzy i miłym uczuciem w sercu :)
    Justin skopał tyłek Austinowi, aww haha <3 to takie męskie :3
    Jezusie, nie mogę się doczekać kolejnego <3 :)
    ~ Drew.
    http://thepastalwayscomesbackx3.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Aww < 3
    jejku jejku jejku ! <3333
    Nie moge <3
    Tak słodziutko teraz jest <3
    A jak on ją obronił to było takie awww <3
    już nie moge się doczekać na nn <3
    true-big-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. hbdhsbdyvbwdb
    jacy oni sa slodcy :D
    cudownie sie to czyta <3
    pisz takie dluzsze bo sa SWIETNE
    kocham Twoje opowiadanie :)
    juz nie moge doczekac sie nn :****

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się te opowiadanie ! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny rozdział :* Życzę weny !!!
    Czekam na nn <3
    heartbreaker-justinandmelanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. *_*
    jejku ale oni sa slodcy :)
    jeden z moich ukubionych blogow
    szybko dawaj nn <3

    OdpowiedzUsuń
  7. ach super rozdział :D
    Och żeby Justin się zakochał <33 vdcvds

    OdpowiedzUsuń
  8. rozdział jest suuuuper!!!!!
    już nie mogę się doczekać następnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń
  9. cudo -boski -kocham= zgon
    pisz takie dlugie sa swietne
    knjduhnj jacy oni sa slodcy <_>
    czekam na nn :******

    OdpowiedzUsuń
  10. nie mogę znaleźć rozdziału od 1 do 5 wiem że to śmieszne ale to prawda a blog świetny

    OdpowiedzUsuń
  11. ojejku jacy oni są słodcy ♥ Ale czemu Justin nie bił się z Austinem ? Byłoby super! ;d Naprawdę fantastycznie opisałaś ten moment w pokoju Justina aww <3 W sumie to mam taką nadzieję, że do końca nie będzie słodko, bo wtedy byłaby już taka sielanka, a ja lubię, jak się więcej dzieje. xd

    OdpowiedzUsuń
  12. jejku masz naprawdę talent
    potrafisz zadziwić człowieka
    no nic pozostaje tylko czekanie na nn <333
    czekam *o*

    OdpowiedzUsuń
  13. jeejku jakie to słodkie jak stanął w jej obronie *.*
    a potem jeszcze ten buziak w policzek hu hu :D
    robi się ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń