***Oczami Justina***
-Justin ! Wstawaj,natychmiast !-do moich uszu doszedł donośny głos,jak przypuszczam, Joanny.Chwyciłem pierwszą-lepszą poduszkę i zakryłem nią sobie głowę,chcąc z powrotem zagłębić się w krainę snów.-Justin ! Nie mam najmniejszego zamiaru powtarzać się po raz kolejny !
-Boże.Kobieto,przestań się tak drzeć.-mruknąłem,silniej przyciskając poduszkę do twarzy.
Nagle poczułem,jak Joanna ściąga kołdrę z mojego ciała,pozostawiając mnie w samych bokserkach.Przewróciłem oczami,odwracając się do niej plecami.
-Człowieku ! Jest 12:00 !-podniosła głos,wyraźnie niezadowolona.
-Kurwa.-mruknąłem pod nosem.-Normalni ludzie śpią o tej porze...-dodałem,ziewając głośno.
Nagle,do moich uszu doszedł cichy chichot.
Odrzuciłem na bok poduszkę,podnosząc się do pozycji siedzącej.W dalszym ciągu byłem kompletnie nieprzytomny.Rozejrzałem się po pokoju,zatrzymując swój wzrok na dziewczynie,opierającej się o drzwi.Posłałem jej łobuzerski uśmiech,oblizując powoli wargi.Bree przewróciła oczami,zakładając ręce na piersi.
-Justin,mógłbyś się łaskawie ubrać ?-spytała Joanna,przez co przeniosłem na nią swój wzrok.Zorientowałem się,że w dalszym ciągu siedzę na łóżku w samych bokserkach.
-A co ? Rozpraszam panią ?-wyszczerzyłem się do niej,odpowiadając przesłodzonym głosem.
-Uważaj sobie,dzieciaku.-ostrzegła mnie.-Spokojnie mógłbyś być moim synem,więc oszczędź sobie takich tekstów.-dodała,kręcąc z dezaprobatą głową.
-Ale Bree chyba wolałaby,gdybym został w samych bokserkach.-powoli przeniosłem swój wzrok na szatynkę.Cały czas czułem jej wzrok na sobie,przez co na moich ustach niekontrolowanie zawitał łobuzerski uśmieszek.Nagle poczułem jak Bree rzuca w moim kierunku parę spodni.Złapałem je przed samą twarzą,przewracając oczami.
-Ubieraj się.-powiedziała każde słowo wyraźnie,na co z moich ust wydobyło się głośne westchnienie.
-Ech,kobiety.Rozpraszają się widokiem...
-Nie kończ !-przerwały mi w tym samym momencie,na co jeszcze głośniej się zaśmiałem.
-Rozumiem,rozumiem,ale może troszkę spokojniej.Justina wystarczy dla każdej chętnej.-i w tym momencie oberwałem poduszką,nie musiałem nawet podnosić wzroku,aby wiedzieć od kogo.
-Dziękuję Bree.-Joanna zwróciła się do szatynki z małym uśmieszkiem na ustach.-Nie wytrzymam psychicznie z tym człowiekiem.-westchnęła głośno,na co przewróciłem teatralnie oczami.
Wykorzystałem moment nieuwagi obu pań,kładąc się z powrotem na łóżku i zagrzebując w kołdrę.Ułożyłem głowę na poduszce,zamykając powieki.Mógłbym tak spędzać całe dnie.Jedyne,czego mi brakowało,to parę działek jakiegoś mocnego gówna i laski do pieprzenia.Chociaż,zaraz obok stała Bree,więc brakuje mi tylko narkotyków.
-Justin ! Do cholery jasnej ! Ile można do ciebie mówić !?-wrzasnęła Joanna,na co jeszcze mocniej przycisnąłem głowę do poduszki.
Jak ja nie znosiłem,kiedy ktoś budził mnie rano.Zazwyczaj byli to moi kumple,którzy dostawali za to po mordzie.
Nagle poczułem ogromną potrzebę wzięcia czegokolwiek.Od dwóch dni w moich żyłach nie płynęły żadne narkotyki,przez co mój głód wzrastał.Starałem się uspokoić,wmówić sobie,żebym poczekał jeszcze parę godzin,a będę mógł się naćpać.Wystarczy tylko przeżyć jakoś ten dzień,a w nocy dostanę to,czego tak bardzo pragnę...
Muszę przyznać,że bałem się tego wszystkiego.Nie wyobrażałem sobie,że mogę skończyć z ćpaniem,że mogę to po prostu zostawić i żyć jak normalny człowiek.W środku odczuwałem lęk i niepokój.Nie wiedziałem,jak zareaguję na metody stosowane w tym ośrodku.Nie wiedziałem,czy nadal zostanę w tym pokoju,z którego praktycznie w każdej chwili mogłem wyjść.Nie wiedziałem,czy będę w stanie zapanować nad swoim zachowaniem.Nie wiedziałem,czy będę w stanie przeżyć.
Jednego byłem jednak pewien-nie zamierzam skończyć z ćpaniem i nikt ani nic tego nie zmieni.
Wstałem powoli z łóżka i wolnym krokiem podszedłem do szafki z ubraniami.Wyjąłem pierwszą-lepszą koszulkę oraz jeansy,po czym udałem się z nimi do łazienki.
P paru minutach gotowy,wyszedłem z pomieszczenia,zastając Bree,siedzącą na moim łóżku.Posłała mi lekki uśmiech,co,nie wiedząc czemu,odwzajemniłem.
-Joanna czeka na ciebie przy recepcji.-odezwała się Bree,kiedy zakładałem na rękę zegarek.
-W ogóle po co ja mam tam iść.-spytałem znudzonym głosem,odwracając się w stronę dziewczyny.
-Ponieważ jesteś uzależniony i musisz z tym skończyć.-powiedziała dokładnie każde z tych słów,patrząc mi prosto w oczy.
-Nic nie muszę.-odparłem pewnie,stając parę centymetrów przed nią.
-Skończysz z ćpaniem.-odparła takim samym tonem,robiąc pół kroku do przodu.
-Nie będziesz mi mówiła,co mam robić.-wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
-Skończysz z ćpaniem.-powtórzyła,w ogóle nie wzruszona,przez co ciśnienie podniosło mi się znacznie.
Walczyłem ze sobą samym,aby nie zrobić niczego głupiego,lecz w tym stanie nie było to proste.Potrzebowałem chociażby jednej działki.
Jednej,małej działki.To na prawdę tak dużo...?
Nagle dziewczyna złapała mnie za rękę i wyprowadziła z pokoju.Poprowadziła mnie do recepcji,przy której stała Joanna.
-No nareszcie.-westchnęła,przenosząc ciężar ciała na drugą nogę.-Co wam zajęło tak dużo czasu ?-spytała,przyglądając nam się uważnie.
-Musieliśmy sobie coś wyjaśnić,prawda Justin ?-spojrzała na mnie swoimi brązowymi tęczówkami,lecz ja nie odpowiedziałem zupełnie nic.Wbiłem wzrok w swoje buty,ignorując wszystkich dookoła.
-W takim razie chodźmy już.-kobieta wskazała na długi korytarz,prowadzący do części budynku,w której jeszcze nigdy nie byłem.
Z głośnym westchnieniem udałem się za Bree,która spojrzała na mnie znacząco.Po chwili dotarliśmy do szklanych drzwi,prowadzących do dużego,przestronnego pomieszczenia.Zerknąłem na ludzi siedzących w kręgu dookoła pokoju,a następnie przeniosłem swój wzrok z powrotem na szatynkę.
-Nie chcecie mi chyba powiedzieć,że mam tam iść...-sapnąłem z zażenowaniem.-Przecież nie jestem psycholem,który potrzebuje jakiejś pieprzonej terapii grupowej.-dodałem,przełykając głośno ślinę.Nie wiem dlaczego,ale przerażała mnie wizja spędzenia chociażby minuty z tymi ludźmi.Wydawali mi się nie nienormalni,jak w horrorach.
-A właśnie że tam pójdziesz.-odparła z naciskiem Joanna.-Później czeka cię jeszcze rozmowa z psychologiem.-dodała,posyłając mi znaczące spojrzenie.
-Was chyba pojebało ?-otworzyłem szerzej oczy.-Nie będę rozmawiał z jakimś pieprzonym psychologiem.-warknąłem,w dalszym ciągu mając nadzieję,że to tylko głupi żart.
Nagle zostałem wepchnięty do pomieszczenia,a drzwi zamknęły się za mną z hukiem.Wszyscy na sali popatrzyli na mnie dziwnym wzrokiem.
-Na co się tak,kurwa,gapicie ?-ryknąłem,wzbudzając tym samym respekt zebranych.
-Siadaj,Bieber.-polecił mi jeden z ochroniarzy.
-Nie jesteś moim ojcem,żeby mi mówić,co mam robić.-warknąłem,starając się wyrwać z jego uścisku.
Maksymalnie wkurwiony zająłem miejsce obok jakiejś dziewczyny,może trochę młodszej ode mnie,która nie spuszczała ze mnie wzroku.
-Masz jakiś problem,skarbie ?-syknąłem,sprawiając tym samym,że dziewczyna momentalnie odwróciła głowę w przeciwną stronę.-Tak myślałem.
Naraz do pomieszczenia weszła kobieta wyglądająca na jakieś trzydzieści lat i mężczyzna w podobnym wieku.
-Witajcie.-przywitała się,na co przewróciłem teatralnie oczami.-Od dzisiaj do naszej grupy dołączył Justin.-wskazała na mnie,a wszyscy,jak na zawołanie,zwrócili się w moją stronę.
Jeśli Bree miała coś wspólnego z tą terapią,obiecuję,że mnie popamięta...
-Powiedz coś o sobie.-mężczyzna zachęcił mnie przyjaznym uśmiechem.
-Mam na imię Justin i to wszystko,co powinniście o mnie wiedzieć.-warknąłem,patrząc w jeden,martwy punkt.
-W takim razie,możemy zaczynać.-powiedziała kobieta,wyraźnie nieusatysfakcjonowana moją odpowiedzią.
*
Przez całą terapię grupową siedziałem na krześle,nie odzywając się ani słowem,nawet wtedy,kiedy mnie o to prosili.Miałem całe to przedstawienie głęboko w dupie.Po godzinie terapeuci pożegnali się ze wszystkimi,a ludzi zaczęli powoli wstawać i kierować się w stronę wyjścia z pomieszczenia.Nagle poczułem,jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu.Uniosłem wysoko brwi,odwracając się w stronę nieznajomego.
-Pan Bieber ?-skinąłem powoli głową,domyślając się,niestety,kim jest ten koleś.-Zapraszam cię do mojego gabinetu.Muszę z tobą porozmawiać.-to ostatnie zdanie strasznie przypominało mi wykłady moich rodziców...
-Justin ?-w przed pokoju pojawili się moi rodzice.-Chodź do salonu,musimy porozmawiać.-moja matka zwróciła się do mnie ostrym tonem.
-Czego znowu ?-sapnąłem,czując jak ból rozsadza mi czaszkę od środka.
-Co się z tobą dzieje ?-spytał tata,kiedy usiedliśmy na kanapie w salonie.-Nie poznajemy cię z matką ostatnio.-pokręcił głową z dezaprobatą.
Przewróciłem oczami,wydychając głośno powietrze.
-Co ma się niby dziać ?-spytałem,wzruszając ramionami.
-W szkole masz same jedynki,zadajesz się z podejrzanym toważystwem i nie wracasz na noc do domu.-wymieniała po kolei mama.
-Ludzie,mam prawie osiemnaście lat.To chyba nie jest nic dziwnego.-odparłem,kolejny raz wywracając oczami.
-Nie podobają mi się te twoje całonocne imprezy i zdecydowanie zbyt duża ilość alkocholu.-ojciec popatrzył na mnie srogo.
-A co mam robić ? Siedzieć w domu i telewizję oglądać ?-zironizowałem jego wcześniejsze słowa.
-Nie zabraniam ci wychodzić ze znajomymi,tylko może zachowaj trochę umiaru.-westchnęła kobieta.-Znajdź sobie pożądniejszych kolegów,dziewczynę...-parsknąłem śmiechem na jej ostatnie wypowiedziane słowo.-A ciebie co znowu tak bawi ?-uniosła pytająco brwi z lekkim poddenerwowaniem wyczuwalnym w jej głosie.
-Laski są po to,żeby je pieprzyć,a nie po to,aby chodzić z nimi za rączkę czy oglądać jakieś romantyczne gówna.-prychnąłem,opierając się o oparcie kanapy.
-Nie tak cię,Justin,wychowaliśmy.Brakuje jeszcze tego,żebyś zaczął ćpać !-matka wyrzuciła ręce w powietrze,spoglądając z błaganiem w oczach na ojca...
-Justin,słuchasz mnie ?-z zamyśleń wyrwał mnie głos psychologa.
-Tsa.-mruknąłem pod nosem,jednak na tyle głośno,aby mógł to usłyszeć.
-Podczas terapii powinieneś mieć osobę towarzyszącą.Czy to ktoś z rodziny,czy jeden z pracowników ośrodka.-wymieniał,lecz i tak słyszałem tylko połowę.
-Bree.-odparłem,przenosząc swój wzrok na faceta.
-Czy to ta dziewczyna,która rozmawia z Joanną ?-spytał,wskazując na szatynkę.
-Tak.To ona.-odparłem,przyglądając jej się uważnie.
-Wolisz przeprowadzić rozmowę na osobności czy nie będzie ci przeszkadzać jej obecność ?-spytał,przeglądając jakieś papiery,których sam widok przyprawiał mnie o mdłości.
-Może wejść.-wzruszyłem ramionami.Nie przeszkadzała mi obecość Bree,a wręcz przeciwnie.Przyda się jakaś normalna osoba w tym domu wariatów.
Podszedłem do Bree,kóra stała do mnie plecami i objąłem jej drobne ciało ramionami,układając głowę na jej ramieniu.Dziewczyna posłała mi zdziwione spojrzenie,co chwilę po niej uczyniła również Joanna.
-Wpakowałaś mnie w to całe gówno,skarbie,więc teraz sama musisz wziąc w tym udział.-wyszeptałem jej do ucha,przez co na jej skórze pojawiła się gęsia skórka.
Uwielbiam,jak dziewczyny tak na mnie reagują...
Szatynka posłała jeszcze wymijające spojrzenie Joannie,po czym udała się za mną do gabinetu psychologa.Cały czas trzymałem ramiona owinięte wokół jej talii.
Chciała wpakować mnie w tę całą szopkę ? Proszę bardzo,ale teraz już się ode mnie nie uwolni...
Weszliśmy do gabinetu zamykając za sobą drzwi.
-Doktor Watson.-przedstawił się psycholog,wyciągając do Bree dłoń.
-Bree Marks.-odparła szatynka,uśmiechając się przyjacielsko.
Wywróciłem oczami,rozsiadając się na krześle.Bree niepewnie zajęła miejsce obok mnie,rozglądając się po gabinecie.
-Ty jesteś wolontariuszką,tak ?-zwrócił się do dziewczyny.
-Zgadza się.-odparła od razu,uśmiechając się delikatnie.
Dlaczego ona tak strasznie przypominała mi moją matkę,siedzącą za biurkiem w gabinecie dyrektora,kiedy kolejny raz dostawałem opierdol za nic...Czułem się jak dzieciak z podstawówki,otoczony przez Bree i tego doktorka.Nic tylko mnie kontrolują i denerwują.Zupełnie jak rodzice...
Tylko że u Bree był inny rodzaj wkurzania mnie.Imponowało mi to,że potrafiła się postawić.Nie przejmowała się moim tonem głosu czy spojrzeniem.Kiedy ona się na coś uparła,tak właśnie musiało być...
-Od kiedy bierzesz narkotyki.-psycholog zadał pierwsze pytanie.
-Od trzech lat.-odparłem,nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem.
-A co zażywasz ?-spytał,a ja od razu zrozumiałem,że miał na myśli rodzaje narkotyków.
-Wszystko,co wpadnie mi w ręce.Od marihuany,przez amfetaminę,aż po heroinę.-odparłem,kompletnie niewzruszony.Dla mnie była to codzienność.Na śniadanie trawka,na obiad amfa,a na kolację coś pożądniejszego.Widziałem,jak Bree przypatruje mi się uważnie,lecz nie odezwała się ani słowem.Właściwie,to dobrze,że tu siedziała.Chociaż nic nie robiła,było mi lepiej w jej toważystwie.
-A jak często brałeś ?-zadał kolejne pytanie.
-Kilka razy dziennie,zależy od nastroju.-wzruszyłem ramionami,w końcu przenosząc wzrok na psychologa.-Mogę już iść ?-spytałem,wzdychając głęboko.Na prawdę cholernie nudziło mi się na tym niewygodnym krześle.Dużo bardziej wolałbym leżeć na łóżku,z którego parę godzin temu wygoniła mnie pewna małolata,siedząca koło mnie.
-Na dzisiaj wszystko,ale nie myśl,że to nasza ostatnia rozmowa.-spojrzał na mnie ostrzegawczo,po czym wstał,podchodząc do jednej z szafek.Wyjął z niej jakieś dokumenty,a następnie opuścił pomieszczenie.Również podniosłem się ze swojego miejsca,czekając,aż Bree zrobi to samo.Gdy znalazła się na przeciwko mnie,oplotłem ją rękoma w pasie i przyciągnąłem do siebie.
-Mógłbyś łaskawie przestać mnie obmacywać?-rzuciła z sarkazmem,na co na moich ustach pojawił się łobuzerski uśmieszek.Przeniosłem dłonie na jej biodra,przysuwając jej ciało tak,że mój członek stykał się z jej tyłkiem.Otarłem się o nią,czując falę przyjemności,przebiegającą przez moje ciało.Po chwili oberwałem lekko w ramię,a na moich ustach pojawił się kolejny cwaniacki uśmieszek.
Wyszliśmy z gabinetu,prosto na korytaż,na którym czekała Joanna.
-Już po wszystkim ?-spytała,spoglądając na nas.-I co,tak strasznie było ?-zwróciła się do mnie.
-Jeszcze gorzej.-rzuciłem od niechcenia,nawet na nią nie patrząc.Ponownie ułożyłem głowę w zagłębieniu szyi szatynki,przez co ta westchnęła głośno,zapewne wywracając oczami.Zaśmiałem się cicho pod nosem.
Uwielbiałem denerwować ludzi...
Po paru minutach byliśmy już w moim tymczasowym pokoju.
-Bree,zostajesz ?-Joanna zwróciła się do dziewczyny.
-Ale tylko chwilkę.-odparła od razu.-Szkoła...-westchnęła,na co zachichotałem cicho.
Po cholerę wymyślili tę jebaną szkołę,która i tak nic nie daje,a tylko zabiera czas i chęci.Ja chodziłem do szkoły przez prawię 12 lat i co ? Dało to coś ?
Zupełnie nic.I tak zostałem ćpunem...
-W takim razie zostawię was.-uśmiechnęła się do nas przyjaźnie,co odwzajemniła tylko Bree.Ja natomiast rzuciłem się na łóżko,zatapiając twarz w poduszce.
-Na prawdę było tak źle ?-spytała dziewczyna,siadając obok mnie na łóżku,kiedy Joanna wyszła,zamykając za sobą drzwi.Pogładziła mnie po ramieniu,zwracając tym samym moją uwagę.
-Ale ja kurwa nie chcę chodzić na jakieś terapie dla debili.Czy ja ci wyglądam na człowieka chorego psychicznie ?-spytałem,patrząc na nią sceptycznie.
-Justin,to nie jest terapia dla psychicznie chorych,tylko dla uzależnionych.Tego się chyba nie wyprzesz.-obserwowała moją reakcję.
-No może i ćpam.I co z tego.Dobrze mi z tym i nie planuję nic zmieniać.A nie da się wyjść z uzależnienia,kiedy samemu się tego nie chce,więc ja jedynie tracę czas,siedząc zamknięty w tym ośrodku.-podsumowałem,opierając się na łokciach.
-Czyli wolałbyś siedzieć w więzieniu,tak ?-spytała,niedowierzając.
-Nie.W domu z kumplami...-wyszczerzyłem się do niej,na co oberwałem lekko w głowę.
-Daj sobie pomóc,a zobaczysz,że po wszystkim będziesz wdzięczny tym,którzy cię tu zamknęli.-roztrzepała lekko moje włosy,a następnie wstała z łóżka.Obserwowałem ją,jak podeszła do krzesła i wzięła z niej torbę,a następnie udała się w stronę drzwi.
-Powodzenia.-zachichotałem,nawiązując do szkoły.
-To będzie tragedia...-westchnęła,po czym opuściła pomieszczenie.
W tym ośrodku jest jeden plus-właśnie ona.Mam przynajmniej kogoś,z kim mogę normalnie porozmawiać,chociaż to jej ciągłe gadanie o tym,żebym dał sobie pomóc,staje się powoli irytujące.
No cóż...Będę się musiał przyzwyczaić...
***Oczami Bree***
Była godzina 22:00,a ja leżałam na łóżku,wpatrując się w sufit.Byłam zmęczona po całym dniu i nawet nie chciało mi się ruszyć ręką czy nogą.Właściwie,to najchętniej już bym nie wstała.Nie dziwię się Justinowi,że był tak wkurzony rano,kiedy kazałyśmy mu wstawać.
No właśnie...Justin...
Szczerze mówiąc,nie miałam jeszcze okazji zastanowić się nad tym wszystkim.Oprócz tego,że jest nieziemsko przystojny czuję,że pod tą osłoną kryje się wrażliwy chłopak,który odizolował się narkotykową barierą od całego świata.Byłam zdesperowana,żeby mu pomóc i nie ważnie,jaką miałabym zapłacić za to cenę.To było moim zadaniem i nikt mnie przed tym nie powstrzyma...
Zwlekłam się powoli z łóżka,podchodząc do jednej z szuflad.Wyjęła komplet różowej,koronkowej bielizny i udałam się z nim do łazienki.Ściągnęłam ubrania i weszłam pod prysznic.Odkręciłam ciepłą wodę,pozwalając jej spływać po moim ciele.To zawsze działało na mnie relaksująco.Nałożyłam na ręce żel pod prysznic o zapachu owoców leśnych,po czym wtarłam go w rozgrzaną skórę.Pa paru chwilach spłukałam się wodą,chwytając miękki puszysty ręcznik.Wytarłam się nim do sucha,wychodząc spod prysznica.Podniosłam z półki moją bieliznę i założym na siebie.Wyciągnęłam rękę w poszukiwaniu koszulki do spania,lecz zorientowałam się,że zostawiłam ją w pokoju.Uchyliłam drzwi i powoli wyszłam do pokoju,w którym panowały egipskie ciemności.Od razu uderzyło we mnie chłodne powietrze nocy,więc podeszłam do okna i zamknęłam je.Gdy już miałam się odwracać,poczułam parę silnych ramion,oplatających się wokół mojej talii.Wydałam z siebie głuchy krzyk.Chłopak położył mi głowę na ramieniu i zaczął składać na nim pojedyncze pocałunki.Stałam tam kompletnie zdezorientowana i osłupiała.Nagle do głowy wpadła mi przerażająca myśl.Skoro Justin-wyczułam jego perfumy-przuchodzi do mnie w nocy,musi być naćpany.Odwróciłam się przodem do niego i objęłam jego twarz obiema dłońmi.Podniosłam ją i spojrzałam mu prosto w oczy.Nie potrzebowałam mocnego światła,aby zauważyć przekrwione oczy i nienaturalnych rozmiarów źrenice.
-Coś ty znowu ćpał.-westchnęłam głęboko.Niby wiedziałam,że nie wyjdzie z tego od razu,ale miałam cichą nadzieję,że będzie w stanie się powstrzymać.
-Ja ?-spytał głupio,na co przewróciłam oczami.-Zupełnie nic.-odparł,parskając śmiechem.
Pokręciłam z politowaniem głową,jeszcze raz spoglądając w jego oczy.
Poczułam ręce chłopaka na mojej talii,które zaczęły błądzić po moim ciele.Odsunęłam się od niego natychmiast,uświadamiając sobie,że stoję przed nim w samej koronkowej bieliźnie.Chwyciłam luźną koszulkę na ramiączka,zasłaniającą mój tyłek,po czym ponownie spojrzałam na szatyna.Chłopak rozłożył się na moim łóżku,układając ręce pod głową.Wpatrywał się we mnie z lekkim śmieszkiem na twarzy.Założyłam ręce na piersi,przenosząc ciężar ciała na drugą nogę.Wpatrywaliśmy się tak w siebie przez jakiś czas.Chłopak parę razy oblizał usta,zagryzając wargę.Przyznam,że wyglądał cholernie seksownie...
Po paru minutach wpatrywania się w siebie,przewróciłam oczami,podchodząc do swojej torby.Zchyliłam się,aby wyjąc z niej książki.Naraz usłyszałam gwizdnięcie i pomruk ze strony Justina.Odwróciłam się do niego z mało inteligentnym wyrazem twarzy,nie rozumiejąc,o co mu chodzi.Na ustach szatyna widniał łobuzerski uśmieszek,a ja dopiero teraz zrozumiałam,że chłopak co chwilę przenosił wzrok z mojej twarzy,na mój tyłek.Chwyciłam poduszkę leżącą na krześle i rzuciłam nią w szatyna.Szatyn złapał ją parę centymetrów przed swoją twarzą i spojrzał na mnie z udawanym mordem w oczach.
-To za gapienie się na mój tyłek.-wypięłam do niego język.
-Chciałaś powiedzieć cholernie zajebisty tyłek.-poprawił,kolejny raz oblizując wargi.Już chwytałam kolejną poduszkę,kiedy para silnych ramion oderwała mnie od ziemi.
-Puść mnie,idioto !-pisnęłam przez śmiech.
-A przeprosisz ?-mruknął przy moim uchu.
-Nigdy w życiu !-odparłam,starając się wyrwać z jego ramion.
-O tym się jeszcze przekonamy...-warknął do mnie seksownie,przyprawiając mnie o dreszcze.
Chwilę później wylądowałam na łóżku,a chłopak napierał na moje ciało,górując nade mną.Chwcił swoją dużą dłonią moje nadgarstki,układając je nad moją głową.
-Justin,ostrzegam cię.Złaź ze mnie,albo będę zła.-starałam się brzmieć poważnie,lecz nie wyszło mi to, niestety....
Chłopak zaśmiał się tylko pod nosem,a następnie wolną rękę skierował w dół,wsuwając ją powoli pod moją koszulkę.Na jego ustach w dalszym ciągu widniał ten łobuzeraki uśmiech.Czuć było od niego mieszaninę marihuany i amfetaminy,lecz byłam do tego przyzwyczajona.Austin żadko bywał trzeźwy...
Starałem się uwolnić ręce z uścisku szatyna,lecz bezskutecznie.Jeszcze silniej naparł na mnie swoim ciałem,na co przewróciłam teatralnie oczami.
-Justin,złaź ze mnie !-powiedziałam,chyba trochę za głośno,zważając na to,że na dole siedzieli moi rodzice.
-Nic z tego,kochanie.-mruknął mi do ucha.Zaczął składać mokre pocałunki na mojej szyi.
Nie powiem,przez moje ciało przeszły dreszcze,lecz musiałam to natychmiast przerwać.Wiem dobrze,co ludzie potrafią robić po narkotykach,a nie mam zamiaru wylądować z Justinem w łóżku.
To znaczy teraz leżeliśmy na łóżku,ale...Wiecie o co mi chodzi...
-Justin,ostrzegam cię.Jeśli nie zejdziesz ze mnie w ciągu pięciu sekund,stanie się coś bardzo,bardzo złego.-wyszeptałam mu cicho do ucha.
-A co,skarbie...?-mruknął podnieconym głosem.
-Wyobraź sobie,że trzymam kolano bardzo bliziutko twojego kolegi.-dotknęłam dłonią jego na wpół nabrzmiałego członka przez spodnie,na co do moich uszu dotarł cichy jęk szatyna.-Wystarczy jeden zły ruch,a moje kolanko zderzy się z twoim kroczem...-zakończyłam,a z jego ust momentalnie zniknął uśmiech,za to pojawił się na moich.Chłopak zsunął się ze mnie,kładąc się obok na łóżku.
-Jesteś wredna.-mruknął,robiąc minę zbitego psa.
-A ty jesteś cholernie napalonym dupkiem.-odparłam,przewracając oczami.
-Nic na to,kurwa,nie poradzę.-westchnął,mierząc mnie od stóp do głów.
-Przestań się tak na mnie gapić.-warknęłam,przykrywając się kołdrą,aby zasłonić swoje ciało.
-Nie potrafię...-szepnął mi do ucha,ściągając ze mnie kołdrę.
-Dobra,a teraz powiedz mi...-usiadłam po turecku na łóżku.-Czemu znowu wziąłeś to gówno !?-zakończyłam dużo głośniej,niż zamierzałam.
-Bo chciałem.-wzruszył ramionami,przysuwając się bliżej.Moje ręce automatycznie wylądowały na jego klatce piersiowej.
-Odstęp,Justin.-skarciłam go wzrokiem,odpychając go delikatnie od siebie.
Chłopak kolejny raz się zaśmiał,kręcąc przy tym głową.
-Justin,powinieneś być teraz w ośrodku i dobrze o tym wiesz.-posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.
-Ale nie mogłem już wytrzymać.-sapnął,opadając na poduszkę.
-No to się postaraj ! Ile dni minęł od ostatniego razu ? 2,3 ?-wyrzuciłam ręce w powietrze,czując wzrastającą we mnie frustrację.
-Nie wiesz nic o uzależnieniu i narkotykach.Nie wiesz,co się dzieje z człowiekiem,kiedy nie bierze przez dwa czy trzy dni.-odparł lekko wkurzony,przez co do mojej głowy przyleciały wspomnienia...
-Zdziwiłbyś się,Justin.-mruknęłam,odwracając się do niego plecami.W moich oczach zebrały się pojedyncze łzy,które szybko starłam,nie chcąc,aby zobaczył je szatyn.
Nagle poczułam ciepłą dłoń,jeżdżącą po moim udzie oraz pojedyncze pocałunki na swoim odkrytym ramieniu.Przymknęłam lekko powieki,relaksując się pod wpływem jego dotyku.Czułam jego ciepły oddech tuż przy mojej szyi,a drugą rękę na swoim ramieniu.Rysował niewidzialne wzorki na mojej nagiej skórze.To było na prawdę odprężające w tej chwili.Chciałam pozbyć się z głowy niewygodnych wspomnienień.
-Nie możesz tego brać,Justin.Zrozum to w końcu.-za wszelką cenę starałam się go przekonać.
-Ale muszę,skarbie.-westchnął głęboko,oplatając mnie ramionam i kładąc głowę w zagłębieniu mojej szyi.Mój wzrok spotkał się z jego naćpanymi oczami,przez co poczułam lekkie ukłucie.
-Nie mam wyjścia.-szepnęłam sama do siebie,po czym wyplątałam się z objęć Justina i udałam się do łazienki.Otworzyłam drzwi od szafki i wyjęłam z niej małą,fioletową kosmetyczkę.Wróciłam z nią do pokoju i zajęłam miejsce koło szatyna,który spoglądał na mnie z zainteresowaniem,jednak widziałam,że było mu ciężko skupić się na czymkolwiek.
Otworzyłam kosmetyczkę,szukając w niej jednej,małej rzeczy.Wyjęłam małą paczuszkę,odkładając na bok kosmetyczkę.
-Wiesz,co to jest ?-spytałam,patrząc na niego uważnie.Nie czekałam jednak na odpowiedź,ponieważ już po chwili zerwałam papier osłaniający małą,srebrną żyletkę.
Szatyn patrzł na mnie z kompletnym zdezorientowaniem.Nie wiedział,co chcę zrobić,dlatego nic nie mówił.
-Zrobimy tak:za każdym razem,kiedy się naćpasz,na mojej ręce powstawać będzie nowe przecięcie.-poinformowałam go.
Chłopak przez chwilę nic nie mówił,tylko patrzył na żyletkę
Tak swoją drogą,nie pytajcie,skąd ją mam.O tym opowiem kiedy indziej...
-Oddaj mi to.-powiedział po chwili,wyciągając w moją stronę otwartą dłoń.
-Nie mam zamiaru.-odparłam.-Oddam ci ją dopiero wtedy,kiedy skończysz ćpać.-odpowiedziałam pewnym tonem.
Justin potarł dłońmi twarz,a po chwili pociągnął za końcówki swoich włosów z wyraźną frustracją.
-I zaczynamy od dzisiaj.-dodałam,po czm wstałam z łóżka i ponownie udałam się do łazienki.Podeszłam do umywalki i oparłam się o nią,spuszczając głowę.Kątem oka zauważyłam w drzwiach szatyna,który przyglądał mi się z surowym wyrazem twarzy.Przerzuciłam włosy na jedną stronę,przykładając koniec żyletki do swojego nadgarstka.Pewnym ruchem wykonałam spore cięcie,a krew zaczęła wypływać z nowo powstałej rany.Patrzyłam na nią przez jakiś czas,a w głowie pojawiła mi się chmara myśli.Nagle poczułam dotyk na swoim nadgarstku,a następnie chłodną wodę,która zetknęła się z rozcięciem.Szatyn zmył krew,spływającą po mojej ręce,a następnie przejechał opuszkami palców po ranie.
-Dlaczego to zrobiłaś ?-spytał z wyrzutem,a ja poczułam pewnego rodzaju satysfakcję.
-Przecież to tylko jedno,małe rozcięcie.-wzruszyłam ramionami,uważnie obserwując jego reakcję.
-Ale dobrze wiesz,że z czasem będzie ich więcej.-westchnął,a na mojej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech zwycięzcy.
-I właśnie o to chodzi...-odparłam,pozostawiając go tam w całkowitym zdezorintowaniu.Ja jednak dobrze wiedziałam,co chcę przez to osiągnąć.Mam tylko nadzieję,że mi się to uda...
Położyłam się na łóżku,opatulając szczelnie kołdrą.Chwilę później zauważyłam,jak Justin wychodzi z łazienki ze skupionym wyrazem twarzy.Przeszedł na drugą stronę pokoju,zdejmując koszulkę.Popatrzyłam na niego,unosząc jedną brew.
-Justin ? Mogę wiedzieć,co ty robisz ?-spytałam z mało inteligentnym wyrazem twarzy.
-Idę spać.To na prawdę takie dziwne ?-popatrzył na mnie jak na idiotkę,odpinając przy tym spodnie.Jeszcze przez jakiś czas patrzyłam na niego krzywo,lecz dałam za wygraną,a głośne westchnięcie opuściło moje usta.
-Zamknij drzwi na klucz.-powiedziałam do niego,opadając na poduszki.Na ustach chłopaka momentalnie pojawił się łobuzerski uśmieszek.
-Widzę,że moja Bree chce się zabawić.-poruszył znacząco brwiami.
-Wybacz,ale twoja Bree nie chce,aby jej mamusia urządziła kolejną awanturę.-posłałam mu przesłodzony uśmiech,a następnie naciągnęłam kołdrę pod samą szyję.Chłopak wykonał moje wcześniejsze polecenie,a następnie,obkrążając łóżko,uniósł kołdrę i położył się koło mnie.
-Tylko ostrzegam cię.Łapy przy sobie.-posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie,a następnie odróciłam się do niego plecami.
Chwilę później poczułam rękę oplatającą moją talię,a nastepnie zostałam przyciągnięta do umięśnionego torsu chłopaka.
-Justin,wy...
-Dobranoc,skarbie.-przerwał mi,po czym jak gdyby nigdy nic wtulił mnie w siebie i odpłynął w krainę snów...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani !!!
Przepraszam Was,aniołki moje,że tak długo nie dodałam rozdziału...
Czuję,że Was zawiodłam i źle się z tym czuję.
Dziękuję za wszystko,co dla mnie robicie,za Wasze komentarze,za miłe słowa na asku...Dziękuję ;-*
Wczoraj miałam jakiś głupi dzień...Nie dość,że byłam cholernie niewyspana,bo spałam tylko 3 godziny,to jeszcze wczoraj wszystko doprowadzało mnie do łez.Poczytałam parę historii osób uzależnionych od narkotyków i ich bliskich i jakoś tak cholernie się tym przejęłam...Rozdział pisałam częściowo w nocy,lecz w pewnym momencie nie ytrzymałam i po prostu zasnęłam,a rano nie zdążyłam go dokończyć.Zaraz jak przyszłam ze szkoły zabrałam się za pisanie,ale musiałam zapierdzielać na kilku godzinny trening i takim sposobem dodaję dopiero teraz...
Mam trudną decyzję do podjęcia i po prostu nie wiem,co mam zrobić.Wybaczcie mi.To się więcej nie powtórzy ;-*
A tak poza tym,to nie wiem co mnie natchnęło,ale wczoraj miałam mieć w kościele spotkanie do bierzmowania,ale jak się okazało,zostało odwołane.i siedziałam w tym kościele w zupełnej ciemności,myśląc nad tymi opowiadaniami.Mam już ułożone parę pomysłów,głównie na the-other-side,lecz na to również...
Jeszcze raz dziękuję i przepraszam...
W piątek mikołajki !!! A co to oznacza ? Nowy rozdział ode mnie w prezencie...;-* Do piątku !
Zapraszam na mojego aska:
ask.fm/Paulaaa962
Czy tylko ja uważam,że teledysk do All that matters to dzieło sztuki ? Jest po prostu zajebisty,a Justin i Cailin grająca w filmiku idealnie do siebie pasują ;-*
http://www.youtube.com/watch?v=JC2yu2a9sHk
TAK, TAK, TAK! Nareszcie<3 Dziękuję Ci, że udało Ci się jeszcze dodać rozdział dzisiaj :D
OdpowiedzUsuńCzekałam na niego już od kilku dni, a dzisiaj sprawdzałam tronę co godzinę <3 ( Nawet w szkole, naprawdę )
Justin, mimo, że naćpany, jest słodki <3 Ciekawe, czy wypali sposób z żyletką Bree : o Jestem bardzo ciekawa, czy Justin się tym przejmie *.* Albo jak ją przyciągnął do siebie na dobranoc.. *_* MMMM <3 JEZUNIU :D Dziekuje Ci, za to, że poświęcasz swój czas pisząc te blogi <3
DZIĘKUJĘ!
Nie mogę się doczekać nn <3
Kocham!
~ Drew.
http://angelsdonotdieyet.blogspot.com/
thepastalwayscomesbackx3.blogspot.com
Super dziekuje ;*** powodzenia w pisaniu kolejnego
OdpowiedzUsuńkocham to opowiadanie <3
OdpowiedzUsuńod razu jak to przeczytam zastanawiam sie kiedy dodasz nowy rodzial :*** naprawde :)
codziennie wchodze i patrze czy czasem nie dodalas :)
chore wiem xd
ale jest naprawde swietny
ten blog jest jednym z moich ulubionych *_*
i juz sie nie moge doczekac nn ******
zycze weny :****
kocham cie <3
Cudowny rozdział *-* Życzę weny! Czekam na nn <3
OdpowiedzUsuńheartbreaker-justinandmelania.blogspot.com
Boże genialny do tego piątku
OdpowiedzUsuńto czas będzie mi się strasznie
dłużył :( no ale nic dla ciebie
będę czekać nawet kilka tygodni
KOCHAM CIĘ <3
i życzę weny do następnego
<333333 *,*
czekam <333 i trzymam za słowo
OdpowiedzUsuńJezu, to jest idealne. innego określenia nie mam.
OdpowiedzUsuńNie moge .
A szantaż jest po prostu boski xd
Czekam na nn kochanie <3
true-big-love-jb.blogspot.com
*.* KOCHAM *.* Byle do 6 grudnia
OdpowiedzUsuńnom byle do szóstego ;3
OdpowiedzUsuńnie mogę się doczekać
kochanie <333
Hahahaha w kościele dobre schizy nachodzą. xd Jak ja miałam spotkanie do bierzmowania, to nie słuchałam księdza, tylko pomyślałam sobie, że mogłabym trochę schudnąć i zacząć ćwiczyć w domu ;p
OdpowiedzUsuńaww to takie słodkie jak się dla nas poświęcasz <3 i to jeszcze tak wspaniałymi rozdziałami ♥ było trochę błędów typu na prawdę < powinno być razem > , ale co tam, jest zajebisty rozdział to można wybaczyć ;* Nie mogę jeszcze otrząsnąć się z tego, że Bree tak się poświęciła dla niego ;ooo
jak zawsze cudeńko :) podoba mi się pomysł Bree GENIALNY! Dobrze wymyśliłaś to,ponieważ chłopaki nienawidzą kiedy dziewczyna się tnie.Mam dzieję,że w końcu on stanie się normalnym chłopakiem i zobaczę go z tej lepszej strony ;))
OdpowiedzUsuńcuuudowny :*
OdpowiedzUsuńkocham to opowiadanie i Ciebie też