wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 11...

***Oczami Bree***
Szybkim krokiem wyszłam na ulicę, nie oglądając się za siebie.
Znowu te pieprzone narkotyki...
Potrząsnęłam głową, chcąc wypędzić z umysłu natrętne myśli. Skręciłam w boczną uliczkę, prowadzącą do szkoły.
Po paru chwilach znalazłam się przed dużym budynkiem z czerwonej cegły. Skierowałam się w stronę drzwi, pchając je mocno. Weszłam do wnętrza szkoły, niepewnie rozglądając się na boki. Kiedy moim oczom nie ukazał się żaden z nauczycieli ani pracowników szkoły, najciszej jak się dało udałam się w stronę mojej szafki. Wpisałam odpowiednią kombinację cyfr, otwierając ją.
-Twoja stara jest u dyrektorki. - do moich uszu doszedł dźwięk dobrze znanego mi głosu. - A tak poza tym, ślicznie wyglądasz. - Jake posłał mi przyjazny uśmiech. Podszedł do mnie i przywitał się przyjacielskim uściskiem.
-Dziękuję, ale właśnie muszę się przebrać. - mruknęłam, przewracając oczami.
-Opowiadaj, co się stało. - Jake oparł się o szafki obok mnie.
-No więc... - zaczęłam, wyciągając z szafki ubrania. - Moi rodzice wyzwali mnie wczoraj od dziwek, przez głupie żarty Justina. - sapnęła, przypominając sobie rozmowę chłopaka z moją mamą. - A ja się wkurzyłam i poszłam na jakąś imprezę. - zakończyłam, wzruszając ramionami.
-Czekaj, czekaj... - zmrużył lekko oczy. - Skoro wczoraj poszłaś na imprezę, a w nocy nie było cię w domu, to... gdzie byłaś? - spytał z lekko zmartwionym wyrazem twarzy.
-U Justina. - odparłam, unikając jego wzroku.
Nagle na korytarzu dało się słyszeć odgłos szpilek.
Nie moich szpilek...
Zza rogu wyszła moja mama w towarzystwie dyrektorki.Przełknęłam głośno ślinę, biorąc ostatni głęboki oddech.
-Bree! Do jasnej cholery! Gdzie ty byłaś!? - wrzasnęła, na co prawie niezauważalnie przewróciłam oczami.
-Mamo... - chciałam się wytłumaczyć, lecz nie było mi to dane.
-No proszę... - wybuchnęła ironicznym śmiechem. - Ciekawe, co robiłaś przez całą noc w takich ubraniach. Już kolejnych klientów obsługiwałaś? - wysyczała z takim jadem w głosie, na jaki tylko było ją stać.
-Mamo... - kolejny raz próbowałam coś powiedzieć.
-Popatrz na siebie. Zachowujesz się i wyglądasz jak zwykła dziwka. Wysokie szpilki, krótka, obcisła sukienka... Jak to jest pracować jako prostytutka? Czy tego cię z tatą uczyliśmy? W ogóle cię nie poznaję...
Poczułam, jak spod mojej powieki wypływa jedna, pojedyncza łza.
-A może pani nigdy jej nie znała? - w mojej obronie stanął Jake. Objął mnie ramieniem i pogładził delikatnie po plecach. - Zawsze tylko praca i praca. Nie poświęcają jej państwo uwagi. Ona potrzebuje prawdziwej matki, a nie osoby, która będzie wyzywała ją na każdym kroku. Pani nie wie, jak ona się czuje. Pani nie wie, przez co ona przeszła. Pani nic nie wie i nawet nie stara się poznać własnej córki. Ona potrzebowała pomocy, której od pani nie otrzymała, ponieważ jej matka wiecznie była czymś zajęta. I pani uważa, że w porządku jest wyzywanie ją od dziwek? - zakończył swoją przemowę, łapiąc mnie za rękę.
Poszliśmy w stronę szatni, wchodząc do środka.
-Dziękuję, Jake. - zwróciłam się do bruneta, obejmując go ramionami w pasie. - Dziękuję za wszystko...
-Nie ma za co, maleńka. Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. - wtulił mnie w swoje ciało i pocałował w czubek głowy. - Kocham cię.
-Ja ciebie też, Jake. - odparłam, całując go delikatnie w policzek.
Podeszłam do swojej torby i wyjęłam z niej czyste ubrania. Wciągnęłam na siebie parę rurek, a na górę założyłam zwykłą bluzkę z rękawami trzy czwarte.
-Bree, co się dzieje. Masz zmartwiony wyraz twarzy. - podszedł do mnie i uniósł moją głowę tak, że patrzyłam prosto w jego ciemne tęczówki.
-Jake, boję się. - szepnęłam, spuszczając głowę. - Boję się, że to wszystko wróci...
-Musisz być silna, skarbie. Pamiętaj, że ja zawsze ci pomogę...
Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej, ciaśniej obejmując go ramionami.
-Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła... - szepnęłam, czując, jak po moim policzku spływa kolejna łza. Jake jednak zauważył ją i otarł, zanim zdążyła skapnąć.
-Masz zakaz płakania, rozumiemy się? - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy.
Zaśmiałam się cicho, kręcąc z rozbawieniem głową. Odsunęłam się i podeszłam do torby, pakując swoją sukienkę i szpilki.
-Czas iść na lekcje... - westchnęłam, po czym pchnęłam drzwi od szatni...
***Oczami Justina***
-Powiedziałeś małej? - spytał Zayn, przeskakując pilotem po kanałach.
-Co? - uniosłem pytająco brwi.
-Że ją wczoraj pieprzyłeś. - posłał mi znaczące spojrzenie, na co pokręciłem przecząco głową.
-Nie zamierzam. - zaśmiałem się pod nosem. - Za dobra jest... - dodałem, po czym wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
Spojrzałem kątem oka na zegarek, wiszący na ścianie.
-Kurwa. Muszę lecieć. Nie chcę, żeby psy zrobiły mi wjazd na chatę. - mruknąłem, drapiąc się po karku. - Ogarnijcie trochę ten cały burdel. - machnąłem rękoma  stronę porozrzucanych butelek.
-Burdel, to ty masz na górze, stary. - zaśmiał się Zayn, przez co oberwał ode mnie w ramię.
Udałem się do swojej sypialni. Wziąłem z krzesła kurtkę i założyłem ją na siebie, a następnie schowałem do kieszeni komórkę. Zszedłem po schodach i rzucając krótkie "cześć" w stronę kumpli, wyszedłem z domu. Wsadziłem ręce do kieszeni, wdychając głęboko rześkie powietrze.
Do mojej głowy powrócił obraz przerażonej Bree, wpatrującej się w narkotyki.
Coś czuję, że jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiem.
I mam zamiar się dowiedzieć...
Coś przyciągało mnie do tej dziewczyny, lecz nie potrafiłem do końca powiedzieć, co to takiego.
Oczywiście. Była świetna w łóżku i z wielką chęcią jeszcze nie raz bym się z nią przespał, ale oprócz pożądania czułem również coś... nienaturalnego.
Jak dla mnie...
Czułem, że mogę jej zaufać, pomimo naszej krótkiej znajomości. Nie potrafiłem nazwać również emocji, które przechodziły przez mój umysł... i serce.
Na moje usta sam wkradał się uśmiech, kiedy widziałem desperację Bree. Ona chciała mi pomóc, pomimo tego, jakim jestem człowiekiem. Dla niej liczyło się to, żebym skończył z ćpaniem. Nie oceniała mnie powierzchownie.
Nagle do mojej głowy powróciło pewne wspomnienie. Mam nadzieję, że Bree nie będzie pamiętać o jej genialnym pomyśle. Nie chciałem, żeby cięła się przeze mnie...
Szedłem przez park, trzymając ręce w kieszeni. Zrobiło mi się jej nawet żal, kiedy przypomniałem sobie, jak nazywali Bree jej rodzice. To przeze mnie jej matka tak się wściekła...
-Koleś! - usłyszałem krzyk, więc automatycznie odwróciłem się w stronę źródła dźwięku.
Na jednej z ławek siedziała grupka chłopaków. Wśród nich rozpoznałem tego całego Austina. Przewróciłem oczami, widząc, jak chłopak podnosi się z ławki.
-Czego? - warknąłem. - Nie mam całego pieprzonego dnia.
-Dobrze ci radzę. Trzymaj się od niej z daleka. - zagroził, powodując u mnie wybuch śmiechu.
-Bo co? - podszedłem bliżej bruneta. - Ty mi zabronisz? - uniosłem brwi z drwiącym uśmieszkiem na twarzy.
-Ona jest moje, gnoju. - warknął, stając ze mną twarzą w twarz.
-Ona... - zaakcentowałem to słowo. - Nie chce cię znać. Odpuściłbyś już sobie.
-Nie będziesz mi mówił, co mam robić. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Zostaw ją w spokoju.
-Bo co!? - warknąłem, czując, jak złość w moim organizmie rośnie.
-Bo tak, kurwa, mówię. - popchnął mnie, przez co zachwiałem się lekko.
-Żaden gówniarz nie będzie mi mówił, co mam robić. - uderzyłem go z pięści w brzuch.
-A żaden pierdolony idiota nie będzie mi zabierał mojej Bree. - odepchnął mnie, tym razem mocniej.
I tak się właśnie zaczęło...
Rzuciłem się na niego, uderzając pięścią w szczękę chłopaka, na co oddał mi ciosem w brzuch. Złapałem go za głowę i pociągnąłem w dół, uderzając kolanem w nos. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk łamania kości, przez co na moich ustach pojawił się lekki uśmieszek. Chwilę później poczułem silne uderzenie. Szybkim ruchem starłem krew z łuku brwiowego, zadając cios w brzuch chłopaka.
-Przestańcie! - do moich uszu doszedł głośny krzyk. - Już do reszty wam odjebało!?
Jak na zawołanie spojrzeliśmy w stronę źródła dźwięku. Kilka metrów dalej stała Bree z jednym z jej przyjaciół. Austin popchnął mnie, przez co zacisnąłem dłonie na jego koszulce.
-Przestańcie! - podbiegła do nas i rozdzieliła. Stanęła między nami, układając dłonie na naszych klatkach piersiowych. - Uspokójcie się. - powiedziała już nieco łagodniej. - Chcecie się tu pozabijać? - spojrzała na nas sceptycznie, natomiast ja i ten skurwiel wymieniliśmy między sobą mordercze spojrzenia. - No już. Dosyć tego. Każdy rozchodzi się w swoją stronę. - mruknęła, odpychając nas od siebie.
-Bree, porozmawiaj ze mną, proszę... - jęknął Austin, patrząc prosto w ciemne tęczówki szatynki.
-Ale i tak usłyszysz ode mnie to samo. - odparła łagodnie. - No już, spadaj stąd. - rzuciła do niego. - Ty tak samo. - odwróciła się do mnie.
-Już idę, mamo. - zaśmiałem się cicho, przez co oberwałem w ramię.
-Wpadnę do ciebie jak uda mi się wymknąć z domu. - przewróciła oczami, odchodząc w kierunku przyjaciela. Chłopak objął ją ramieniem i razem udali się w stronę wyjścia z parku.
***Oczam Bree***
-Boże, co za idioci... - mruknęłam do Jake'a, kiedy znaleźliśmy się już wystarczająco daleko.
-No nie da się ukryć. - brunet wyszczerzył do mnie swoje białe ząbki. - Ale wiesz, dlaczego się pobili, prawda? - poruszył znacząco brwiami, na co przewróciłam oczami.
-Szczerze mówiąc, mogli o cokolwiek. - wzruszyłam ramionami, cały czas idąc przed siebie.
-Mów co chcesz, ja i tak wiem swoje... - zaśmiał się cicho, układając mi rękę na ramieniu.
Dwadzieścia minut później byliśmy już pod moim domem.
-Może wejdziesz? - spojrzałam pytająco na bruneta.
-Przepraszam cię, ale muszę lecieć. Mama coś ode mnie chce. - przewrócił teatralnie oczami, na co z moich ust wydobył się cichy chichot.
-W takim razie dziękuję za... ogólnie za wszystko. - posłałam mu ciepły uśmiech.
Chłopak wtulił mnie w swoje ciało, podpierając głowę na moim ramieniu.
-Do zobaczenia. - rzucił krótko, po czym odszedł w stronę swojego domu.
Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Prawdę mówiąc, towarzyszył mi spory stres. Nie wiedziałam, jak tym razem zareagują moi rodzice. W głowie układałam wszystkie możliwe scenariusze, lecz nie miałam zbyt wielu pomysłów na ich kary.
-Bree. - usłyszałam... łagodny głos mamy. - Możesz przyjść do salonu?
-Tak, już idę. - odparłam, zdejmując swoje buty oraz kurtkę.
Po chwili znalazłam się w pokoju, w którym siedzieli już moi rodzice. Podeszłam do kanapy na przeciwko nich i usiadłam, układając ręce na kolanach.
-Chcemy cię przeprosić, Bree... - zaczęła moja rodzicielka, a mnie momentalnie zatkało. Spojrzałam na nich niepewnie, starając się wyczytać z ich min jakiekolwiek emocje, które mogłyby ich zdradzać. - Jake ma rację. Nie poświęcaliśmy ci wystarczająco dużo uwagi. Cały czas zajęci byliśmy pracą, a twoje problemy stawialiśmy na drugim miejscu. - kontynuowała, patrząc mi prosto w oczy.
Powiem szczerze, że takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Byłam przygotowana na kolejne krzyki i wyzwiska, ale nie na przeprosiny...
-Nie powinniśmy byli tak o tobie mówić. To przez emocje, nie mieliśmy tego na myśli. - do rozmowy włączył się tata.
-Nic nie szkodzi... - zdołałam wydukać, w dalszym ciągu będąc w ogromnym szoku.
-Ale ty też nie jesteś bez winy, Bree. - mama spojrzała na mnie znacząco.
-Wiem i też przepraszam... - spuściłam wzrok.
-A teraz chcemy poznać całą prawdę i bardzo cię proszę, nie oszukuj nas.
-Dobrze. - przytaknęłam. - A co chcecie wiedzieć?
-Po pierwsze,chcemy wiedzieć czy nadal spotykasz się z Austinem. - zaczął tata.
-Nie, zerwałam z nim dwa tygodnie temu. Uderzył mnie, więc nie chciałam mieć z nim już nic do czynienia. - odparłam, patrząc na rodziców.
-A jak mówiłaś, że... straciłaś z nim dziewictwo, mówiłaś prawdę? - mama uniosła pytająco brwi, czekając na moją odpowiedź.
-Tak. - odparłam, spuszczając głowę.
-Wiesz, że on może iść za to do więzienia? Nie miałaś skończonych piętnastu lat. - poinformował ociec, opierając ręce na kolanach.
-Wiem, ale do niczego mnie nie zmuszał. To była moja decyzja. - wzruszyłam lekko ramionami.
-A teraz chcemy wiedzieć, skąd znasz Justina Biebera. - mama usiadła wygodniej na kanapie. - Spotykasz się z nim? Coś was łączy?
-Jak wiecie, jestem wolontariuszką i jakiś czas temu skierowali mnie do ośrodka leczenia uzależnień. Pani Joanna, dyrektorka ośrodka poinformowała mnie, że moim zadaniem będzie pomóc wyjść z uzależnienia pewnemu chłopakowi. Jak się później okazało, był to właśnie Justin. - zakończyłam wyjaśnienia. - Ale on w rzeczywistości jest inny. Jest po prostu zagubiony i nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc.
-Bree, nie wiem czy to jest bezpieczne. - mama wypowiedziała każde z tych słów niezwykle powoli. - On jest agresywny, nie chcemy, żeby coś ci się stało.
-Justin jest na prawdę w porządku. Nigdy nic mi nie zrobił, a nawet pocieszał...
-Bree... - moi rodzice wymienili znaczące spojrzenia. - Uprawiałaś z nim seks?
-Nie. - odparłam, patrząc im prosto w oczy. - Jesteśmy tylko... przyjaciółmi. - myślę, że mogę nazwać go przyjacielem.
-Dobrze... - mama pokiwała głową ze zrozumieniem. - Zrobimy tak. Przez trzy dni nie będziesz nigdzie wychodzić. Tak na prawdę nigdzie, a potem zniesiemy twój szlaban, dobrze? - uniosła pytająco brwi.
-Dobrze. - posłałam rodzicom promienny uśmiech.
Podeszłam do nich i przytuliłam, co odwzajemnili.
-Mogę iść już do siebie? - spytałam, robiąc minkę niewiniątka.
-Tak, skar... Bree, chodź tutaj. - jej wzrok utkwiony był na mojej ręce. - Możesz mi powiedzieć, dlaczego masz krew na rękawie? - spytała, a ja momentalnie przeniosłam wzrok na dół. Na moim rękawie znajdowała się spora plama krwi. Przygryzłam wargę, nie wiedząc, jak zareagują moi rodzice.
-Jak wracałam z Jakiem ze szkoły, szliśmy przez park i... - zacięłam się, obserwując minę mamy i taty. - Austin pobił się z Justinem. - dokończyłam, spuszczając głowę.
-I ty musiałaś ich rozdzielać? - spytała moja rodzicielka, patrząc na mnie sceptycznie.
-Nie chciałam, żeby się tam pozabijali. - wzruszyłam ramionami.
-To musieli się porządnie pobić, skoro polała się krew. - westchnął tata, opierając się o oparcie sofy.
-Tak jakoś wyszło... - posłałam im wymijający uśmiech.
-I ty uważasz, że to jest dla ciebie dobre towarzystwo? - kolejny raz odezwała się mama, zakładając ręce na piersi.
-Co ja mogę na to poradzić? Tacy już są, po prostu... - westchnęłam cicho.
-No dobrze, a teraz zmykaj do siebie.
-Kocham was. - dodałam, po czym udałam się w stronę schodów.
Kilka chwil później znalazłam się w swoim pokoju. Rozłożyłam się na łóżku, zamykając powieki. W dalszym ciągu nie mogłam pojąć, że rodzice mnie przeprosili. Na prawdę się tego nie spodziewałam. Byłam niemal pewna, że ponownie zostanę wyzwana, a tu takie miłe zaskoczenie. Na moich ustach mimowolnie pojawił się lekki uśmieszek.
Dziękuję, Jake...
Chwilę później usłyszałam dźwięk, informujący o nowym smsie. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i odblokowałam ją przesunięciem po dotykowym ekranie. Zauważyłam, że nowa wiadomość była od nieznanego numeru. Otworzyłam ją, skupiając swój wzrok na małych literkach.
"Żyjesz jeszcze czy starzy cię zabili ;P J."
Pokręciłam ze śmiechem głową, zastanawiając się, skąd Justin ma mój numer.
"Żyję i to nawet bardzo ;D Przeprosili mnie..."
Kliknęłam wyślij, z powrotem opadając na poduszki.
Myślami wróciłam do dzisiejszego poranku, a tak konkretnie do naszego pocałunku. Przez moje ciało przeszły wtedy przyjemne dreszcze, co nieco mnie zdziwiło. Przecież nie czułam nic do Justina. Nie wiem, dlaczego moje ciało zareagowało w ten sposób...
Moje przemyślenia przerwał dźwięk przychodzącego sms'a.
"No to dobrze. A mnie ci idioci znowu zamknęli i postanowili pilnować :/ Tak swoją drogą, twój były to straszny idiota..."
Zaśmiałam się cicho, czytając ostatnie zdanie.
"Wieem... Dlatego z nim zerwałam... Kiedyś był inny..."
Chwila przerwy, a po chwili kolejny sygnał.
"Gdyby ci kiedyś groził, od razu mi powiedz. Rozpierdolę mu ten pusty łeb..."
"Faceci... Wszystko rozwiązywalibyście siłą..."
"Taka już nasza natura... Co robisz?“
"Właśnie wybieram się po moją starą przyjaciółkę..."
Kliknęłam wyślij, a następnie wstałam z łóżka, udając się do łazienki. Wyciągnęłam z szafki kosmetyczkę i rozpięłam zamek, kiedy w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk telefonu. Nacisnęłam słuchawkę, po czym przyłożyłam go do ucha.
-Halo? - spytałam, wyrzucając z kosmetyczki rzeczy.
-Bree, przysięgam ci, że jeśli to zrobisz, wścieknę się. - w słuchawce usłyszałam głos szatyna.
-Przykro mi, Justin, ale nie mam wyjścia. - westchnęłam cicho, wyjmując żyletkę.
-Bree, nie wygłupiaj się. Proszę cię... - jęknął, powodując przy tym minimalny uśmieszek na mojej twarzy.
-Wiesz, jak możesz to zatrzymać. - powiedziałam powoli. - Muszę kończyć. Wpadnę do ciebie za trzy dni. - dodałam, a następnie zakończyłam połączenie, naciskając czerwony przycisk.
Stanęłam przed umywalką i przyłożyłam sobie ostrze żyletki do nadgarstka.
-To, za twoje narkotyki. - powiedziałam, po czym rozcięłam skórę, przejeżdżając żyletką przez ostatnie cięcie. - A to za to, że dałeś to gówno również mnie. - mruknęłam, tym razem ciszej i wykonałam kolejne cięcie, równoległe do poprzedniego.
Z mojego nadgarstka wypływała krew, skapując do umywalki. Przymknęłam powieki, a przez mój umysł przeleciały wspomnienia sprzed paru miesięcy.
On...
Ja...
Narkotyki...
Łzy...
Cierpienie...
Krew...
Odkręciłam kran z zimną wodą, zmywając z ręki krew. Przejechałam opuszkami palców po powstałych ranach, przyglądając im się dokładnie.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi pokoju.
-Bree, mogę wejść? - spytała mama, na co ja przeklęłam pod nosem.
Tak, mamo. Idealne wyczucie czasu..
-Jasne. Poczekaj chwilkę, zaraz wyjdę z łazienki. - rzuciłam szybko, opłukując umywalkę z krwi.
Schowałam wszystkie porozrzucane rzeczy do kosmetyczki, natomiast ją ułożyłam na jednej z półek w szafce. Zużytą żyletkę wyrzuciłam do śmietnika, po czym wzięłam telefon i weszłam do pokoju, naciągając wcześniej rękawy.
Usiadłam koło mojej rodzicielki na łóżku, spoglądając na nią pytająco.
-Chciałam ci powiedzieć, że ty i Jake bardzo ładnie razem wyglądacie. - posłała mi znaczący uśmiech, na co ja przewróciłam teatralnie oczami.
-Jake jest moim najlepszym przyjacielem. - zaakcentowałam ostatnie słowo.
-Zawsze staje w twojej obronie, prawda? - uniosła pytająco brwi.
-Tak... - westchnęłam. - Nie wiem, co bym bez niego zrobiła...
Nagle w pokoju rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu.Wzrok mamy powędrował na wyświetlacz, znajdujący się zaraz koło niej.
-Justin... - szepnęłam, widząc imię szatyna.
-Odbierz. - mama posłała mi zachęcający uśmiech. - Ja zaczekam.
Z głośnym westchnięciem wzięłam do ręki telefon i przejechałam palcem po dotykowym ekranie.
-Ja nie żartuję! Jeśli to zrobisz to...
-Przestań się tak drzeć... - westchnęłam, opadając na poduszki. - Za późno...
-Kurwa. - warknął ledwo słyszalnie. - Posłuchaj mnie, ty moja cudowna idiotko.
-Nie, to ty mnie posłuchaj cudowny idioto. Powiedziałam ci już coś na ten temat, a teraz przepraszam, ale właśnie rozmawiam sobie z mamusią. - zaśmiałam się cicho. - Do zobaczenia. - dodałam, po czym, nie czekając na odpowiedź bruneta, zakończyłam połączenie.
Mama przyglądała mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, przez co przeszły mnie lekkie dreszcze.
-Cudowny idioto? - uniosła lekko brwi.
-Ja tylko powtarzam jego słowa. - zrobiłam minkę niewiniątka. - To on nazwał mnie swoją cudowną idiotką...
-Jesteście chyba dość blisko ze sobą... - mama przyjrzała mi się uważnie.
-Dobrze nam się rozmawia. - wzruszyłam ramionami, udając kompletnie niewzruszoną.
Wolałam pominąć część z naszym pocałunkiem...
-Tylko pamiętaj. Masz na siebie uważać. - posłała mi "groźne" spojrzenie.
-Wiem. - przytaknęłam. - To samo mówił mi Jake. - dodałam, przypominając sobie opiekuńcze słowa przyjaciela.
-Zaczynam coraz bardziej lubić tego chłopaka. - posłała mi znaczący uśmieszek, na co kolejny raz przewróciłam oczami...
***Trzy dni później***
Nie chciałam ponownie kłócić się z rodzicami, więc dotrzymałam słowa i nie wychodziłam nigdzie przez trzy dni. Teraz właśnie zakładałam kurtkę i buty, przygotowując się do wyjścia. Opuściłam dom, zamykając go na klucz. Skierowałam się w stronę parku, przez który prowadziła droga do ośrodka uzależnień.
Po dwudziestu minutach szybkiego marszu znalazłam się pod drzwiami budynku. Weszłam do środka, rozglądając się, w poszukiwaniu Joanny.
-Witaj, Bree. - do moich uszu doszedł damski głos. Odwróciłam się, zastając uśmiechniętą panią dyrektor. - Od razu chcę cię ostrzec, że Justin jest... jest na głodzie. Terapia w pełni się rozwinęła, jednak chłopak stał się bardzo agresywny. - spojrzała na mnie lekko zatroskanym wzrokiem.
-Będę ostrożna. -odparłam od razu, rozumiejąc jej przesłanie.
Udałam się do końca korytarzem, a następnie skręciłam w lewo. Kiedy znalazłam się przed drzwiami do pokoju chłopaka zapukałam cicho, wchodząc po chwili do środka.
-Hej. - przywitałam się cicho.
-Siema. - mruknął, trzymając dłonie na swojej twarzy. - Zanim kompletnie mi odwali... - zaczął, a ja przeniosłam na niego wzrok. - Jestem, kurwa, na głodzie i nie panuję nad tym, co robię...
Zdjęłam powoli kurtkę i powiesiłam ją na oparciu krzesła.
-Chociaż postaraj się opanować. - powiedziałam cicho.
-Jak mam się, kurwa, opanować, skoro od trzech dni nic nie brałem! - ryknął, przez co podskoczyłam lekko na krześle.
-Nie krzycz na mnie. - powiedziałam głosem, niezdradzającym żadnych emocji.
-Bree, nie denerwuj mnie. - warknął przez zaciśnięte zęby.
-Tak lepiej, ale mógłbyś być odrobinę milszy... - spojrzałam na nie sceptycznie.
-Zaraz nie wytrzymam. Potrzebuję jednej działki. - jęknął cicho. - Jednej pieprzonej działki!!! - wrzasnął, przez co ponownie podskoczyłam na krześle.
-Mówiłam ci coś o podnoszeniu na mnie głosu... - mruknęłam cicho, zakładając ręce na piersi.
Chłopak wstał z łóżka i zaczął podchodzić do mnie, a jego tęczówki były nienaturalnie ciemne.
-Załatw mi jedną działkę. - był już na prawdę blisko, więc postanowiłam wstać z krzesła i odsunąć się trochę. - Ty z łatwością możesz przynieść mi...
-Nie. - powiedziałam od razu, cofając się pod ścianę. - Masz skończyć z ćpaniem, a ja mam ci w tym pomóc. Nie jestem tu po to, żeby przynosić ci to gówno.
Szatyn w mgnieniu oka znalazł się przede mną i przyparł moje ciało do ściany. Oparł się na łokciach o ścianę za mną, natomiast ja poczułam, że moje serce lekko przyspiesza.
-Zrobisz, kurwa, to, co ci mówię. - warknął, zbliżając swoją twarz do mojej.
-Nie. - odparłam pewnie. - Czyżbyś był tak słaby, że nie możesz wytrzymać parę dni bez narkotyków? - uniosłam pytająco brwi.
I w tym momencie chłopak uniósł prawą rękę, a następnie uderzył mnie w twarz..
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Oto mój pierwszy prezent świąteczny ;-*
Zdziwieni końcówką...?
Drugim prezentem jest zwiastun naszego opowiadania wykonany przez cudowną Kadu z creative-trailers.
I trzecim, takim mini prezentem (takim samym, jak na the-other-side) jest prolog mojego trzeciego opowiadania, które za jakiś czas zacznę publikować.

Najpierw słońce, kwiaty, tęcza i pełno uśmiechów dookoła. Z czasem przerodziły się jednak w ból, strach, rozpacz i nieustanną walkę o przetrwanie. Gdy zgaśnie światło, a świat pogrążony zostanie w mroku, wszyscy stracą nadzieję - jedyne, co im pozostało. W blasku cierpienia, krzyków i łez są również oni. Jedynie w nich pali się malutki płomień nadziei, który z każdym kolejnym dniem gaśnie, niczym świeczka ustawiona na silnym wietrze.
Mogło być pięknie. Mogło być kolorowo, lecz tylko na początku. Następnie nadeszło to, czego nikt się nie spodziewał, czego nikt nie mógł przewidzieć.
Z każdą godziną coraz więcej wylanych łez. Z każdą minutą coraz więcej martwych ciał. Z każdą sekundą coraz bliżej końca, który był początkiem czegoś nowego...

Z okazji świt Bożego Narodzenia, chciałabym życzyć Wam wszystkiego najlepszego, dużo uśmiechu, spełnienia marzeń i ogólnie samych wspaniałych dni.
Kocham Was ;-*
Wpadajcie na mojego aska :
ask.fm/Paulaaa962 
Ps.Chciałabym polecić dwa wspaniale zapowiadające się opowiadania.
http://troska-przeciwko-ignorancji.blogspot.com/
Ps2. Macie już bilety na Believe? Ja już się nie mogę doczekać, aż zobaczę ten cud!!!

Zróbcie mi prezent na święta i skomentujcie rozdział ;-*

16 komentarzy:

  1. OMG! <3
    Kocham twoje opowiadania :-D
    Trzecie też na pewno będę uwielbiac :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział;) cieszę się że Bree pogodziła się z rodzicami, bo nie lubiłam tych momentów kiedy oni ją wyzywali. zakończenie totalnie mnie zaskoczyło. czekam z niecierpliwością na następny<3 no i jestem ciekawa trzeciego opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  3. IDIOTA mam nadzieję, że przeprosi. Nie spodziewałam się tego. I w takim momencie zatrzymać ;(. Czekam na nn.

    OdpowiedzUsuń
  4. Awww... Bili się o Bree => Tylko szkoda ze tak sie skonczylo =c Czekam nn <3 ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko jaka końcówka...
    Rozdział wspaniały :)
    Tak mam bilet na Believe , nie moge się doczekać *.* Czekam nn <3
    Wesołych Świat kochana!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu czemu on ją uderzył?!?! :o

    OdpowiedzUsuń
  7. Aww cudowny ale zaczynam sie bac co bd dalej xd ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. To jest świetne ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. HAHAHAHAHA spodziewałam się, że matka jej wybaczy, ale kurde nie spodziewałam się, że dojdzie to tego, że on ją UDERZY ! :OOOO Nadal nie mogę wyjść z podziwu. xd Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam ! ♥ Aww i tobie też życzę wszystkiego najlepszego z okazji świąt i udaneeeeeego sylwestra <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Zostałaś nominowana do Liebster Award. Więcej dowiesz się tutaj ---> http://heartbreaker-justinandmelanie.blogspot.com
    Zasłużyłaś na to <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Zostałaś nominowana do Liebster Award. Więcej dowiesz się tutaj ---> http://one-die-one-love-one-life.blogspot.com/2013/12/libster-award.html

    ~ Weronika Bieber Dębicka ..

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej cudowny rozdział uwielbiam to opowiadanie nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.Pozdrawiam.Buziaczki<3

    OdpowiedzUsuń
  13. ja pierdole uderzył ją. No coraz bardziej mnie zaskakujesz. Całkiem inaczej wszystko sobie wyobrażałam a teraz to juz nie wiem czego się spodziewać w kolejnych rozdziałach *.*
    cudownie piszesz ! :*

    OdpowiedzUsuń