wtorek, 2 września 2014

Kolejne opowiadanie...

final-justice-jb.blogspot.com
Zapraszam :)
+ Dziękuję za tak cholernie dużą ilość komentarzy pod epilogiem ♥

sobota, 28 czerwca 2014

Epilog...

 Proszę, żeby każdy przeczytał notkę pod rozdziałem ;*

***Cztery lata później***Oczami Justina***
Leżałem na brzuchu, z twarzą przyklejoną do poduszki. Chociaż oczy niemiłosiernie mi się kleiły i naprawdę nie chciałem wstawać, wiedziałem, że muszę. Wtedy właśnie poczułem małe dłonie, które wplątały się w moje włosy i zaczęły się nimi bawić. W pierwszej chwili pomyślałem, że Bree naszła ochota na trochę czułości, lecz moje marzenia zniknęły, kiedy zobaczyłem ją w drzwiach sypialni. Stała tam, oparta o futrynę, w luźnej, białej koszulce. Nie była już małą dziewczynką. Była dorosłą kobietą. Kiedyś była śliczna. Teraz natomiast jest piękna. I tylko moja.
-Skoro moje większe słoneczko stoi przede mną, mój malutki aniołek musi być za mną. - powiedziałem powoli, uformowując na ustach uśmiech. W jednej chwili odwróciłem się na drugi bok. Miałem rację. Zaraz przede mną siedziała Jazzy, moja malutka córeczka.
W dzień szesnastych urodzin Bree, kochaliśmy się bez zabezpieczeń. Zrobiliśmy to całkowicie umyślnie, ze świadomością, że moja księżniczka zajdzie w ciążę. Byliśmy na to przygotowani i po prostu szczęśliwi.
-Chodź tu do mnie, szkrabie malutki. - nie podnosząc się z łóżka, objąłem ją dłońmi w pasie i uniosłem na wyprostowanych rękach w górę, jakby była lżejsza, niż piórko. Wtedy ponownie mogłem spojrzeć w jej, czarne, jak dwa węgielki, oczka. Były niemal takie same, jak Bree, tylko ciemniejsze. Mój słodziak był równie piękny, jak jej mama.
-Tatusiu, wśtawaj juś. - mruknęła słodko, kiedy opuściłem jej drobniutkie ciałko na dół. Dziewczynka usiadła na mojej klatce piersiowej i położyła się na mnie, obejmując ramionkami moją szyję. - Kocham cię. - wyszeptała, a ja, mimo iż słyszałem te słowa wiele razy, poczułem niewyobrażalne ciepło, rozchodzące się w okolicach mojego serca. Ja również objąłem ją, może nie tyle ramionami, ze względu na jej niewielki rozmiar, ale dłońmi, i wtuliłem w siebie. Kiedy zamknąłem na moment powieki, poczułem, że zebrały się pod nimi pojedyncze łzy, a kiedy otworzyłem oczy, widoczne były na nich szklanki.
-Tatusiu, ciemu płacieś? - Jazzy, siedząc na mojej klatce piersiowej, spojrzała w moje załzawione oczy i otarła jedną łzę, spływającą po moim policzku.
-To ze szczęścia, bobas. - poklepałem ją lekko po pupce, na której nadal miała pampersa.
-Tata! - pisnęła, uderzając malutką piąstką w mój policzek. - Mówiłam ci juś, zie nie jeśtem bobasiem!
Momentalnie, razem z Bree, parsknęliśmy śmiechem, na widok jej słodkiego oburzenia. Wiedziałem jednak, że nie mogę się tak dłużej rozczulać. Dzisiaj wracaliśmy do domu, do Detroit. Dzisiaj postanowiliśmy zacząć wszystko od początku, od nowa. Jednak zdecydowanie najlepszy jest fakt, że nikt z naszych przyjaciół, nawet Ryan, nie wiedzą, że nie wrócimy sami, a z naszą malutką córeczką.
-Zjadłaś śniadanko? - spytałem Jazzy, wstając z łóżka i biorąc ją na ręce.
-Juś dawno. Mamusia psigotowała pyśne naleśniki, ale nie wiem, ci dla ciebie jeście ziośtały. - mówiąc to, ziewnęła, co dodało jej jeszcze więcej uroku.
-Mamusia na pewno coś mi przygotuje. - zaśmiałem się, trzymając dziewczynkę jedną ręką.
-Ej, to nie jeśt twoja mamusia! - pisnęła, a ja, razem z Bree, ponownie wybuchnęliśmy śmiechem.
***
Właśnie teraz, w tym momencie, po całych czterech latach, spędzonych poza domem, wróciliśmy. Kiedy zaparkowałem na podjeździe, na którym niegdyś parkowałem dzień w dzień, wróciły wszystkie wspomnienia. I te dobre i te złe, po prostu wszystkie.
-No, maluchu. - zacząłem, odpinając pas i odwracając się w stronę mojej pociechy. - Witaj w domu.
Wyszliśmy z samochodu, zabierając również małą. Wziąłem ją na ręce i, razem z Bree, skierowaliśmy się w stronę drzwi wejściowych. Nie zamierzałem pukać we własnym domu, dlatego wszedłem od razu do środka i postawiłem dziewczynkę na podłodze.
-Rozgość się. - posłałem jej serdeczny uśmiech, ściągając z Jazzy kurtkę. Była ona na co dzień dość nieśmiałym dzieciakiem, dlatego z pewnością nie pobiegłaby w głąb domu, gdyby wiedziała, że w środku siedzą moi kumple. Po chwili jednak dowiedziała się o tym, kiedy z kuchni doszedł do nas jej pisk.
-Tata, tata! - wołała, biegnąc w swój śmieszny sposób z powrotem do mnie. Niemal wskoczyła mi na ręce i objęła ramionkami moją szyję. Po prostu się ich bała. - Tam... - wychlipała z przerażeniem. - Tam są jacyś panowie...
-Spokojnie, bąbel. Każdy z nich jest twoim wujkiem. - zaśmiałem się cicho. - Nie musisz się ich bać.
Wtedy właśnie z kuchni zaczęli wychodzić powoli moi kumple. Chociaż nie widziałem ich cztery lata, muszę przyznać, niewiele się zmienili. No, może trochę po brzydli. W końcu, tylko ja miałem prawo wypięknieć, skromnie mówiąc.
-Czy mnie wzrok mylił, czy Justin i Bree zrobili sobie dzieciaka? - pierwszy spojrzał na nas Ryan, a tak dokładniej, na malutką Jazzy. - No witaj, słonko. - zaćwierkał radośnie, podchodząc do mnie i biorąc małą na ręce. Widziałem, jak wyraz jej twarzy z wystraszonego, zmienia się w całkowicie przerażony i zdezorientowany. - Co się dzieje? Nie polubiłaś wujka Ryana? - wydął dolną wargę, udając smutnego, jednak naprawdę był rozbawiony całą tą sytuacją.
Dziewczynka zaczęła płakać, z przerażeniem wpatrując się w twarze moich kumpli. Następnie wyciągnęła rączki w moim kierunku, dlatego, ze śmiechem, przytuliłem jej drobne ciałko do siebie.
-No już, malutka. Nie płacz, jesteś dużą dziewczynką. - poklepałem ją po pupce, obserwując, jak Bree wita się z chłopakami. - Zobacz, oni nie są groźni. - odwróciłem się tak, aby Jazzy widziała, jak jej mama przytula się do Ryana.
-I na pewno nić mi nie źrobią? - wydukała, z lekko rozchylonymi wargami.
-Nic, aniołku. - wtedy postawiłem ją na podłodze, aby mogła iść przywitać się z chłopakami. Zrobiła kilka kroczków w przód, jednak już po chwili zdecydowała zawrócić i wtulić się w moją nogę.
***
Wieczorem, kiedy położyliśmy małą spać, mieliśmy nadzieję razem z Bree na chwilę prywatności. Leżąc na łóżku, w mojej sypialni, w której nie spaliśmy od całych, czterech lat, zacząłem całować delikatnie skórę na jej dekolcie, kiedy ona wplątała palce w moje włosy i przeczesała je kilka razy. Już chciałem zacząć wsuwać dłoń pod jej koszulkę, kiedy nagle drzwi od pokoju otworzyły się, a w progu stanęła nasza kruszynka. Jedną rączką przecierała zaspane oczka, a w drugiej trzymała swojego ulubionego misia. Wyglądała przesłodko.
-Nawet we własnej sypialni nie można mieć chwili spokoju? - sapnąłem, za co oberwałem od szatynki w czoło.
-Co się stało, kochanie? - Bree zepchnęła mnie z siebie lekko i uniosła się na jednym łokciu, obserwując małą.
-Miałam śtraśny sien. Mogę śpać ź wami? - wychlipała, cały czas nabierając głęboko powietrza.
-Oczywiście, myszko. Chodź do nas, tata cię weźmie. - Bree uśmiechnęła się do naszej córeczki i poklepała mnie po ramieniu, abym ruszył się z łóżka. Usiadłem więc na materacu, a kiedy Jazzy zbliżyła się na odległość moich rąk, wziąłem ją do siebie i położyłem między nami na łóżku.
I właśnie teraz, w tej sytuacji, postanowiłem, że nadszedł długo wyczekiwany przeze mnie moment. Miałem już z Jazzy wszystko dopracowane, wystarczyło szepnąć jej na ucho, że teraz przyszła właściwa pora.
Wyciągnąłem z szafki nocnej małe pudełeczko i dyskretnie, pod kołdrą, podałem je córeczce. Ona tylko uśmiechnęła sie do mnie, a następnie podniosła się do pozycji siedzącej.
-Mamuś, jeśt śprawa. - zaczęła, a ja zachichotałem, głaszcząc moje maleństwo po główce.
-Co się dzieje, słonko?
-Tatuś ma do ciebie pytanie. - wtedy wyciągnęła małe pudełeczko i otworzyła je, zgodnie z planem. - Tatuś chciałby, ziebyś ziośtała jego zioną.
Powoli wychyliłem się znad blondyneczki i spojrzałem na Bree. Jej wyraz twarzy był lekko zszokowany, a ja dostrzegłem, że pod powiekami dziewiętnastolatki zebrały się łzy.
-Więc jak, skarbie? - wyciągnąłem spod kołdry jedną rękę i pogłaskałem Bree delikatnie po policzku.
-Justin... - wyszeptała, ponieważ bała się, że jej głos może się załamać. - Justin, kocham cię.
-Czyli się zgadzasz? - zacisnąłem na moment powieki, aby po chwili otworzyć je, w momencie, z którym poczułem jej słodkie usta na swoich.
-Tak, idioto. Oczywiście, że tak. - wtedy ponownie mnie pocałowała, nie zwracając już uwagi na naszą malutką córeczkę. Przerwało nam dopiero jej ciche odkaszlnięcie, którym chciała zwrócić na siebie uwagę.
-Wiecie, cio wam powiem? - uniosła brewki, a na jej słodkiej buźce pojawił się promienny uśmiech. - Jeśteście najlepsimi rodziciami, jakich mogłam siobie wymazić...
~*~
1. Hmmm, no i co ja mam Wam powiedzieć? No co? Tak, to już ostateczny koniec my heaven. Pomimo wielu Waszych próśb, ja nie będę już kontynuować tego opowiadania. To ostateczny koniec.
2. Rety, nie wiecie nawet, jak się przywiązałam do tego opowiadania ;D
Ach, no i jeszcze coś, ap ropo epilogu. Ci, którzy będą czytać kolejne moje opowiadania, niech zapamiętają. Zrobiłam tak słodkie zakończenie specjalnie dla Was, więcej czegoś takiego nie zrobię hahaha ;P
3. No a teraz do rzeczy. Jestem Wam tak cholernie wdzięczna za to, że byliście ze mną przez cały czas. Za te prawie 160 000 wyświetleń bloga i za ponad 1500 komentarzy. Nie zdajecie sobie nawet sprawy, ile to dla mnie znaczy. A to tylko i wyłącznie Wasza zasługa ;*
4. I TERAZ OSTATNIA SPRAWA. PRZEZ CAŁE OPOWIADANIE NIE ZMUSZAŁAM WAS DO KOMENTOWANIA, DLATEGO TERAZ, POD EPILOGIEM, PROSIŁABYM, ABY KAŻDY, ALE TO NAPRAWDĘ KAŻDY, KTO TO PRZECZYTAŁ, ZOSTAWIŁ PO SOBIE KOMENTARZ. WYSTARCZY MI NAJZWYKLEJSZA KROPKA. PO PROSTU CHCIAŁABYM WIEDZIEĆ, ILE OSÓB CZYTAŁO TO OPOWIADANIE. DLATEGO JESZCZE RAZ PROSZĘ, NIECH KAŻDY SKOMENTUJE TEN EPILOG. Zróbcie mi taki prezent na urodzinki hihi ;D
5. Hm, właściwie to nie była ostatnia sprawa. Zostaje jeszcze kwestia kolejnego opowiadania. Zapewne nie wszyscy z Was czytają moje drugie opowiadanie, black-tears-jb.blogspot.com, dlatego też, jeśli chcielibyście czytać moje kolejne opowiadania, po wakacjach, tutaj, na my heaven, pojawi się post z linkiem do nowego bloga. Tak więc polecam się na przyszłość i mam cichą nadzieję, że zostaniecie ze mną. Oczywiście, na black tears również pojawi się taka informacja :)
6. I tak. Teraz jest koniec. Jedyne, co mogę powiedzieć, to ogromne dziękuję za to, że pozwalacie mi spełniać marzenia. Kocham Was ;*

piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 60...

Przepraszam za wszystkie błędy, których jest pewnie mnustwo, ale nie miałam czasu sprawdzić rozdziału...

***Trzy miesiące później***
Niepewnie przeszłam przez duże, metalowe drzwi, które otworzył dla mnie strażnik. Tak, właśnie weszłam do więzienia, gdzie od trzech miesięcy przebywał Justin. Prawdę mówiąc, zobaczę go po raz pierwszy od tak dawna. Cholernie się za nim stęskniłam i nie mogłam się doczekać, aż przytulę się do niego, pocałuję.
Po rozprawie sądowej, podczas której skazali Justina na 15 lat pozbawienia wolności, byłam załamana. Nie wiedziałam, jak sobie ze wszystkim poradzę i czy w ogóle sobie poradzę. Zawsze to on był moim wsparciem w trudnych chwilach, a teraz mi go odebrali. Nie byłam na niego zła za to, co zrobił. Wręcz przeciwnie. Byłam mu wdzięczna. Zamiast tego, obwiniałam siebie, że poszedł siedzieć. Naprawdę nie chcę odwiedzać go w więzieniu przez następne kilkanaście lat. Ja chcę go tutaj, przy sobie.
-Proszę za mną. - z zamyśleń wyrwał mnie głos mężczyzny, który prowadził mnie po tym ogromnym budynku, w którym sama zapewne bym się zgubiła.
Po chwili dotarliśmy do jednych z wielu wielkich, ciężkich drzwi. Przełknęłam głośno ślinę, koedy strażnik włożył metalowy klucz do zamka i przekręcił go z charakterystycznym dźwiękiem.
-Proszę. Masz dziesięć minut. - zacisnęłam na moment powieki, a następnie otworzyłam je i weszłam do środka. Justin siedział w środku, na drewnianym krześle, przy niewielkim stoliku. Kiedy jego wzrok wylądował na mnie, od razu podniósł się z miejsca, zrobił dwa kroki w moją stronę i oplątał ramiona wokół mojej talii.
-Tęskniłem, malutka... - wyszeptał mi do ucha, a ja poczułam, jak po moim policzku spływa łza. - Tak cholernie za tobą tęskniłem. Bałem się, że mi nie wybaczysz.
-Nie miałam co ci wybaczać, Justin. Wiem, że zrobiłeś to dla nas. - przeczesałam jego włosy palcami. Chciałam zapamiętać ich miękkość i gęstość, aby nie tęsknić tak bardzo, kiedy znów będziemy musieli się rozstać.
Kiedy chłopak odsunął się ode mnie, mogłam dokładniej mu się przyjrzeć. Na jego twarzy pojawił się lekki zarost, a mięśnie były jeszcze bardziej wyraziste. Może ktoś inny nie zauważyłby u niego zmiany, jednak ja, osoba najbliższa dla niego, widziałam wszystko.
-Troszeczkę się zmieniłaś. - najwidoczniej Justin również dostrzegł jakieś zmiany u mnie, których ja nie potrafiłabym dostrzec.
-Co masz na myśli? - uniosłam brwi, siadając na przeciwko niego przy stole.
-Po pierwsze, widzimy się tylko chwilkę, a ty jesteś zdecydowanie za daleko. - gestem dłoni nakazał mi wstać i zbliżyć się do niego. Następnie przyciągnął mnie na swoje kolana i schował twarz w zaglębieniu mojej szyi. - A po drugie, chodzi mi o to, że doroślejesz. Nadal masz słodką buźkę, ale bardziej poważnie. I wiesz co? - musnął wargami moją szyję, po czym spojrzał mi w oczy. - Podnieca mnie to.
Zachichotałam na dobór jego słów, jednak nie przyszła tutaj wyłącznie po to, aby wymieniać się z Justinem czułościami. Ja chciałam mu pomóc. Uwolnić go z więzienia, mimo tego, iż wiedziałam, że mogę ponieść za to bardzo poważne konsekwencje.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie. - nachyliłam się nad jego uchem, zbliżając do niego wargi. - Masz być gotowy za tydzień w nocy, rozumiesz? Nie zostaniesz tutaj dłużej.
-O czym ty mówisz, słonko? - szatyn zmarszczył brwi, jednak również szeptał.
-Uciekasz stąd, rozumiesz? Za tydzień, w sobotę, wieczorem. Zajmę się wszystkim. Ty masz być tylko gotowy. Zapamiętaj, za tydzień wieczorem. Kocham cię. - po tych słowach wpiłam się w jego usta i przełożyłam kedną nogę tak, że siedziałam na nim okrakiem.
Resztę wyznaczonego czasu spędziliśmy na całowaniu, tak po prostu. Przerwał nam dopiero strażnik więzienny, który bez żadnej zapowiedzi otworzył metalowe drzwi i wszedł do środka, aby wyprosić mnie z pomieszczenia.
***Tydzień później***
Siedzieliśmy razem z chłopakami w salonie, w domu Justina. W końcu nadszedł ten dzień. Dzień, w którym uwolnię mojego chłopaka z tamtego miejsca. Chciałam znów mieć go przy sobie i tylko dla siebie.
-Mała, jesteś pewna, że to wypali? W ogóle jak ty masz zamiar zdobyć klucze od jego celi, co? Jestem przekonany, że cię po prostu zamknął w więzieniu za pomaganie mu. - a ten znowu swoje. Mój brat od kilku tygodni stara się mnie odwieść od mojego pomysłu, jednak ja się nie poddam. Uwolnię Justina, choćbym miała sama za to odpowiedzieć.
-Zaufaj mi, braciszku. Mam swoje sposoby. - uśmiechnęłam się do niego słodko.
-Niby jak masz zamiar tego dokonać? - westchnął Zayn, unosząc brwi i opierając się o swoje kolana. On również był temu przeciwny.
-Zaraz się przekonacie, chłopcy. - wtedy wstałam z kanapy i, ostatni raz zerkając na zegar, wskazujący godzinę 21:30, udałam się schodami na górę, do sypialni Justina.
Nikt nie znał szczegółów mojego planu. Chłopcy, tak samo, jak Justin, wiedzieli tylko, że mam zamiar go uwolnić. Nie wiedzieli jednak, jakim sposobem.
Wszystko miałam już przygotowane, dlatego podeszłam do szafy i wyjęłam z niej przygotowane ubrania. Rozebrałam się do czarnej, koronkowej bielizny i wsunęłam na swoje ciało czerwoną, mocno dopasowaną sukienkę. Prawdę mówiąc, był to raczej kawałek cienkiego materiału, który miał służyć jako sukienka. Była ona bez ramiączek, wiec odsłaniała cały dekolt, a sięgała ledwo za tyłek. Nie czułam się w niej komfortowo, jednak dzisiaj była niezbędna. Ubrałam również skórzaną kurtkę i czarne, najwyższe jakie znalazłam, szpilki. Wiem, wyglądałam teraz bardzo... prowokacyjnie i nieodpowiednio, jednak taki był zamiar. Musiałam zrobić z siebie łatwą i pustą. Taki rodzaj poświęcenia.
Biorąc ostatni, głęboki oddech, wyszłam z sypialni Justina, przerzucając włosy na jedno ramię. Starając się robić jak najmniej hałasu, zeszłam po schodach. Dopiero kiedy odkaszlnęłam cicho, wzrok całej piątki chłopaków zwrócił się w moją stronę. Zayn w jednym momencie upuścił szklankę, którą trzymał w dłoni, a Brady zaksztusił się piwem. Nie schlebiały mi jednak ich reakcje. Czułam się okropnie, wyglądając tak.
-Teraz już rozumiem, jak masz zamiar go uwolnić. - zagwizdał jeden z kumpli Justina. Nic nie powiedziałam, tylko całkiem zeszłam ze schodów. Widziałam, jak Ryan podniósł się z kanapy i podszedł do mnie. Złapał mnie lekko za ramię, wiedząc, że gdyby mocniej zacisnął dłoń, mógłby zrobić mi krzywdę.
-Mała, ty chyba nie zamierzasz...
-Oczywiście, że nie. - przerwałam mu, z lekkim oburzeniem. - Nie mam najmniejszego zamiaru zdradzić Justina. Nawet tak nie myśl. - mówiłam to stanowczo, jednak za osłoną kryła się niepewność. Mimo że byłam przekonana, iż nie zdradzę Justina, po prostu bałam się, jak rozwiną się wydarzenia dzieiejszej nocy.
Razem z Ryanem wyszliśmy z domu Justina, na ciemną, prawie nieoświetloną ulicę. Brat skierował mnie do swojego samochodu i otworzył przede mną drzwi. Zajęłam więc miejsce od strony pasażera, czekając, aż blondyn wsiądzie do samochodu. Bez słowa ruszył z podjazdu. Widziałam, że nie był zadowolony z ubrań, jakie miałam na sobie, lecz nie komentował tego. I dobrze. Nie chciałabym wysłuchiwać jego komentarzy.
-Młoda, a jeśli ci się nie uda? Nie chcę później odwiedzać cię w poprawczaku. - położył dłoń na moim kolanie i poglaskał je delikatnie.
-Wszystko się uda, nie musisz się martwić. Naprawdę. - chciałam go w jakiś sposób uspokoić.
-Jak mam się nie martwić? Masz właśnie zamiar iść do więzienia i robić niewiadomo co, wyglądając jak... - wtedy się zaciął, wiedząc, że mógłby powiedzieć o słowo za dużo. - Przepraszam cię, Bree. Nie powinienem.
-Tak, nie powienieneś, ale rozumiem cię. - posłałam mu delikatny uśmiech, wlepiając wzrok w opustoszałą drogę.
Resztę drogi milczeliśmy. Dopiero, zbliżając się do więzienia, Ryan zaczął niespokojnie kręcić się na fotelu. Chciał coś powiedzieć, jednak powstrzymywał się. Po chwili zaparkował na poboczu przed ogromnym budynkiem z czerwonej cegły. Już miałam wysiąść z samochodu, kiedy brat złapał mnie za nadgarstek. Obróciłam głowę tak, że patrzyłam mu prosto w oczy, w których, w tym momencie, widziałam smutek.
-Skarbie, boję się o ciebie. A jak coś ci się stanie? Co wtedy? Nie idź tam, proszę...
-I co? Mam czekać kilkanaście lat, aż wypuszczą stąd Justina? Mam przez kilkanaście lat żyć sama i czekać na niego? Nie, to nie wchodzi w grę. - wygładziłam materiał sukienki na udach. - Tak więc idę. Czekaj tu na nas za kilkanaście minut. I trzymaj za mnie kciuki. - pocałowałam go w policzek, po czym otworzyłam drzwi od strony pasażera i wysiadłam.
Mimo że z pozoru starałam się grać pewną siebie, niewzruszoną dziewczynę, która zrobi wszystko, aby uwolnić swojego ukochanego, w głębi serca byłam małą, przestraszoną dziewczynką, która najchętniej schowałaby się pod kołdrą i nie wychylała z poza niej głowy. Wiedziałam jednak, że tylko ja mogłam go uwolnić, tylko mnie mogło się udać.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy, łapiąc za klamkę w metalowych drzwiach, otworzyłam je. Przez cały czas obawiałam się, że mogą być zamknięte. Wtedy miałabym prawdziwy problem. Jednak wierzyłam, że strażnik okaże się takim idiotą, że zapomni je zamknąć.
Weszła więc do środka i powoli, starając się nie narobić dużego hałasu, udałam się wgłąb budynku. Po paru krótkich chwilach dotarłam do pomieszczenia, od którego drzwi otworzone były na na oścież. Wiedziałam, że mimo iż bałam się tego cholernie, nie było już odwrotu i mogłam iść tylko w przód, a nie cofać się. Wzięłam więc ostatni, najgłębszy dzisiaj oddech, a następnie poprawiłam sukienkę i stanik, aby moje piersi bardzo dobrze prezentowały się w obcisłej sukience. Następnie zrobiłam mały kroczek w przód, stając w progu pomieszczenia.
-Yhm... - odkaszlnęłam cicho, aby zwrócić na siebie uwagę strażnika. W tym samym czasie oparłam się o futrynę, opierając o nią również jedną, cholernie wysoką, szpilkę. Zaczęłam zakręcać sobie kosmyk włosów wokół palca, obserwując, jak mężczyzna, koło dwudziestu siedmiu lat, odrywa wzrok od gazety i skanuje nim moje ciało.
-Jak tu weszłaś, ślicznotko? - mruknął i chociaz starał się utrzymać służbowy i oficjalny ton, kego głos drżał, a on sam nie odrywał ode mnie wzroku.
-Drzwi były otwarte. - odparłam słodko i niewinnie, powoli wplątując palce we włosy i przeczesując je zjawiskowo.
-A co cię tu do mnie sprowadza, laleczko? - poprawił się na krześle i gestem dłoni wskazał mi, abym weszła do środka. Zrobiłam to i, zamiast o futrynę, wyzywająco oparłam się o ścianę.
-Już kiedyś mi się spodobałeś. - uśmiechnęłam się lekko, zbliżając się powolutku do strażnika. - Tylko nigdy nie miałam czasu, żeby się z tobą spotkać. - zrobiłam smutną, a zarazem słodką minę.
Po chwili, tak po prostu, usiadłam na jego kolanach, zarzucając mu ręce na kark. Wplątałam palce w jego włosy i zaczęłam przeczesywać je delikatnie, cały czas obserwując jego reakcję. Mężczyzna spiął mięście, ale kiedy sądziłam, że każe mi się odsunąć, on objął dłońmi moje biodra i zacisnął na nich palce. Wtedy poczułam pierwszy strach. Nie było to proste, zwłaszcza, że nadal pamiętałam wydarzenia sprzed trzech miesięcy. Właśnie dlatego nie byłam w stanie szybciej uwolnić Justina z więzienia. Po prostu nie potrafiłam.
-I co w związku z tym, malutka? - jego głos stał się cięższy, kiedy przysunęłam się bardziej do niego i usiadłam w okolicach jego przyrodzenia.
-Może miałbyś ochotę się zabawić? - szepnęłam mu do ucha, przygryzając jego płatek. Wiem, że zachowywałam się, jak zwykła szmata, ale nie potrafiłam wymyśleć nic lepszego. Nienawidziłam siebie za to, brzydziłam się samą sobą. I nie chciałam nawet myśleć, jak na tę sytuację zareagowałby Justin. Nie wiem, czy zrozumiałby, że robię to wszystko dla niego.
-Bardzo chętnie. - odparł, kładąc dłonie na moich udach. Zaczął sunąć nimi coraz wyżej, aż w końcu jego palce wsunęły się pod materiał mojej sukienki. Chociaż na ustach przez cały czas utrzymywałam uśmiech, moje serce biło w zdwojonym tempie. Bałam się. Bałam się jego, jego dotyku, słów, które szeptał mi do ucha i całej atmosfery dookoła. Nie mogłam się jednak poddać. Nie teraz, kiedy zaszłam już tak daleko.
-Może jest tutaj jakieś... bardziej ustronne miejsce? - spytałam powoli, sunąc dłońmi po jego klatce piersiowej. Mężczyzna śledził wzrokiem moje ruchy, kiedy chwyciłam w palce pierwszy guzik od jego koszuli i rozpięłam go. To samo zrobiłam z drugim, po czym odchyliłam lekko materiał, przejeżdżając paznokciami po jego skórze.
-Oczywiście, że jest. - mruknął, a w jego głosie wyczułam podniecenie. Poruszyłam się jeszcze na jego kolanach, umyślnie ocierając o jego krocze, po czym zeszłam z niego z gracją, wyciągając w jego kierunku dłoń.
-Więc chodź. - szepnęłam, odwracając się tyłem do niego. Jego dłonie niemal natychmiast przywarły do moich bioder, a on stanął bardzo blisko mnie, sprawiając, że nasze ciała się stykały. Zaczął kierować mnie w stronę wyjścia z pokoju, a następnie korytarzem wgłąb budynku.
Nie macie nawet pojęcia, jak bardzo przerażona byłam. Myśl, że ten zboczeniec, bo inaczej nie można go nazwać, prowadzi mnie teraz do jednego z opuszczonych pomieszczeń, sprawiała, że moje serce przestawało bić. W końcu, kto normalny, po dwóch zdaniach, zgadza się na seks z poiętnastolatką? Kurwa, ja byłam dzieckiem, ale jemu najwyraźniej w ogóle to nie przeszkadzało. Zamiast tego, jedna z jego dłoni powędrowała do mojego tyłka, a drugą zaczął wsuwać pod sukienkę, dotykając skóry na moich udach. Żeby się nie zdradzić, zachichotałam tępo i, idąc, zaczęłam ponętnie kołysać biodrami.
Po chwili mężczyzna zatrzymał się i otworzył drzwi od jednego z pomieszczeń. Wprowadził mnie do środka, chociaż ja najchętniej uciekłabym jak najdalej stąd.
-Liczę na szybki numerek, skarbie. Zaraz muszę wracać do pracy. - szepnął mi do ucha, a następnie, jednym, szybkim ruchem, odwrócił mnie przodem do siebie i zacisnął dłonie na moich pośladkach. Niespodziewanie wpił się w moje usta. Nie byłam przygotowana na taki obrót sprawy. Nie miałam zamiaru się z nim całować, ale skoro on zaczął pocałunek, nie mogłam go teraz od siebie odepchnąć. Niepewnie odwzajemniałam agresywny pocałunek, cofając się w stronę łóżka, stojącego zaraz za mną. Oderwałam swoje usta od jego i pchnęłam mężczyznę na materac. Strażnik ułożył się wygodnie, a ja w tym czasie wspięłam się na łóżko i na kolanach podeszłam do niego. Przez cały ten czas byłam nachylona, dzięki czemu mężczyzna miał lepszy wgląd na moje piersi. Następnie przełożyłam przez niego jedną nogę i usiadłam okrakiem w okolicach jego krocza, przez co jęknął cicho, odnajdując drogę do mojej talii.
Wiedziałam, że jeżeli chcę wyciągnąć od niego niezbędne informację, muszę się niezykle postarać. Chciałam doprowadzić do tego, że wyśpiewa mi wszystko, co będę chciała. Taki był mój cel.
Zaczęłam więc poruszać biodrami przy jego nabrzmiałym kroczu, trzymając ręce ułożone na jego klatce piersiowej. Jego dłonie natomiast powędrowały tam, gdzie nie chciałam ich czuć. Kiedy zdjął ze mnie skórzaną kórtkę i odrzucił ją na podłogę, objął moje piersi. Wystraszyłam się, nawet bardzo, lecz nie mogłam w żaden sposób na to zareagować. Jedynie przykleiłam do twarzy sztuczny uśmieszek i dalej zajmowałam się podniecaniem tego faceta.
Jak zwykła dziwka...
-Nie będę miał nic przeciwko, jeśli będziesz wpadać tutaj częściej. - wyjęczał, kiedy złapałam za pasek od jego spodni i odpięłam go. Następnie to samo zrobiłam z guzikiem i rozporkiem, a kiedy jego spodni nie blokowały już żadne zapięcia, zsunęłam je na wysokość kolan.
-Na pewno? - wymruczałam, unosząc się lekko i ponownie siadając na jego przyrodzeniu, które w tym momencie było osłonięte jedynie przez bokserki.
-Zdecydowanie. - jęknął odchylając głowę do tyłu.
-W takim razie będę wpadać częściej. - miałam całkowicie dość tej gry, dlatego postanowiłam powoli przejść do sedna sprawy. - Wiesz... - zaczęłam, zsuwając rękę do krańców jego koszulki. Uniosłam ją i zdjęłam z mężczyzny, po czym odrzuciłam na drugi koniec pokoju. - Zawsze mnie ciekawiło, gdzie trzymane są klucze do celi. - kiedy strażnik podniósł się do pozycji siedzącej, ja, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, przysunęłam się do niego maksymalnie blisko, układając ręce na jego karku.
-Do czego ci to potrzebne, skarbie? - wydyszał mi do ucha, chwytając między palce zamek od mojej sukienki i lekko ciągnąc go w dół.
-Ciekawość. - szepnęłam, zaczynając delikstnie całować jego szyję, równocześnie nie przestając poruszać biodrami. - Więc jak, dowiem się czy nie? Pamiętaj, jak tylko powiesz, dostaniesz więcej... - wtedy ułożyłam dłoń na jego nabrzmiałym członku i ścisnęłam go lekko. Mężczyzna wziął głęboki oddech, równocześnie z moim ruchem, a na moich ustach pojawił się nikły uśmiech.
-Zawsze trzymam je w szafce pod biurkiem. - mruknął.
Niemal natychmiast pchnęłam go na poduszki i przykleiłam do twarzy ogromny uśmiech. Chociaż, prawdę mówiąc, nie musiałam go przyklejać. Świadomość, że zaraz uwolnię Justina i znowu będziemy razem, znacznie podnosiła mnie na duchu.
-Czyli teraz liczysz na dużo, dużo więcej... - wymruczałam, mocniej dociskając tyłek do jego krocza. Kiedy mężczyzna jęknął i ponownie odchylił głowę w tył, wykorzystałam sytuację i zwinnym ruchem wyjęłam z tylnej kieszeni jego spodni kajdanki. Nie zdradzając nic swoją miną, otarłam się o niego, aby ponownie rozdzielić jego swiadomość pomiędzy tym, co miałam zamiar zrobić, a tym, co on odczuwał. W dalszym ciągu uśmiechając się jak idiotka, przeniosłam jego ręce za głowę i kiedy, niczego nieświadomy, uniósł lekko swoje biodra, aby zbliżyć się do mnie, ja zapięłam jedną częśc kajdanek na jego nadgarstku, a drugą na ramie łóżka. Najszybciej, jak potrafiłam, zeszłam z niego i chwyciłam w dłonie swoje szpilki oraz kurtkę, leżące na podłodze. Dopuero, kiedy miałam pewność, że ów mężczyzna nie zdoła mnie dosięgnąć, parsknęłam głośnym śmiechem.
-Co jest, kurwa!? - krzyknął oszołomiony, szarpiąc ręką, zakutą w kajdanki.
-Jak się czujesz, leżąc tutaj w samych bokserkach, ze zdecydowanie zbyt dużym wybrzuszeniem w nich, ze świadomością, że doprowadziła cię do takiego stanu niewinna piętnastolatka. - tymi slowami pożegnałam go, dokładając jeszcze wysłanie buziaka. Następnie założyłam na stopy szpilki i, ignorując krzyki strażnika, wybiegłam z pomieszczenia.
Wróciłam do pokoju strażnika i pospiesznie wyjęłam z szafki klucz od celi Justina. Z uśmiechem na ustach i kurtką, przewieszoną przez przedramię, wyszłam na korytarz. Przechodząc obok pokoju, w którym pozostawiłam oszołomionego strażnika, pomachałam do niego i ponownie wybuchnęłam śmiechem.
Po chwili dotarłam do drzwi od pomieszczenia, w którym znajdował się Justin. Włożyłm mały klucz do zamka i przekręciłam go, a następnie weszłam do środka. Zastałam tam dwóch facetów, może kilka lat starszych, niż Justin, siedzący na łóżkach. Przystanęłam na moment, przypominając sobie, że jestem ubrana bardzo wyzywająco, jednak już po chwili odzyskałam świadomość.
-Hej. - mruknęłam cicho.
-Siema. - jeden z nich powiedział powoli, jednak jego wzrok utknął na moich nogach. Zignorowałam to i zaczęłam skanować wzrokiem pokój. Nie było w nim Justina, co oznaczało, że musiał być w łazience. Kiedy dotarłam do drzwi, zapukałam w nie cicho i weszłam do środka, zastając wojego chłopaka, przed lustrem, ustawiającego grzywkę do góry.
-Wiesz, że nawet gdybyś zgolił się na łyso, byłbyś dla mnie ideałem? - zachichotałam, podchodząc do niego i obejmując chłopaka w pasie, od tyłu. Szatyn odwrócił się twarzą do mnie i, nie czekając na nic, złączył nasze usta, delikatnie układając dłoń na moim policzku.
-Jak udało ci się tutaj... - przerwał, kiedy zrobił krok do tyłu i zmierzył mnie wzrokiem. - Ach, teraz już wszystko jasne. - pokręcił lekko głową, lecz, całe szczęście, na jego ustach nadal znajdował się uśmiech.
-No, Bieber. Opowiadałeś, że zajebista laska z tej twojej dziewczyny, ale nie mówileś, że aż tak. - w drzwiach lazienki pojawił się jeden z mężczyzn i zagwizdał cicho.
-Najlepsza z najlepszych. - Justin wyszeptał w moje włosy, po czym złapał mnie za rękę i wyprowadził z łazienki. - Kotuś, ale ty nie... - ponownie spojrzał na moją sukienkę.
-Zwariowałeś? - sapnęłam, uderzając go lekko w ramię. - Przecież wiesz, że bym cię nie zdradziła.
-Nie jestem tego taki pewien. - mruknął pod nosem, myśląc, że tego nie usłyszę. Ja jednak usłyszałam bardzo dobrze. I bardzo dobrze wiedziałam, co miał na myśli.
-Czekam na zewnątrz. - niby jedno, głupie zdanie, a jak potrafiło spieprzyć mi humor. Niby wiedziałam, że nie chciał mnie obrazić, jednak mnie to zabolało. Po prostu zabolało.
Zakładając na siebie skórzaną kurtkę, wyszłam z celi, stukając swoimi cholernie wysokimi szpilkami o podłogę. Szłam dość szybko, ponieważ chciałam stąd jak najszybciej wyjść. Niestety, udało mi się przejść jedynie kilka kroków, kiedy poczułam, jak ktoś złapał mnie w talii i docisnął do ściany.
-Przepraszam, koteczku. Nie chciałem, wiesz o tym. - Justin mruknął w moją szyję, składając na niej kilka delikatnych pocałunków. Przymknęłam powieki pod wpływem jego dotyku i wplątałam palce we włosy szatyna. To pewne - nie potrafiłam się na niego gniewać. Był zbyt czuły i kochany.
***
Po wyjściu z więzienia, wróciliśmy do domu Justina, aby ten mógł spakować swoje rzeczy. Wyjeżdżaliśmy. Tak, wyjeżdzaliśmy z Detroit. Nie wiedziałam, gdzie i nie wiedziałam, na ile. Najważniejsze, że razem. Ja i Justin. To pokazuje, jak silni jesteśmy i pomimo tylu przeciwności, nadal razem. Nadal i na dobre.
-Justin, muszę jeszcze coś zrobić. - mruknęłam cicho, kiedy chłopak zajął miejsce kierowcy, odpalając silnik.
-Tak, słonko? - szatyn uniósł brwi, spoglądając na mnie ukradkiem, kiedy zjechał z podjazdu.
-Muszę pożegnać się z Jake'iem. - potarłam dłońmi o swoje kolana, po czym podniosłam głowę, zerkając na Justina. Chłopak zacisnął dłonie na kierownicy, jednak nic nie powiedział. Chwilę później odpuścił, usmiechnął się lekko i skinął głową.
-W porządku.
Po kilkunastu minutach, zatrzymał się na podjeździe, przed domem Jake'a. Nic nie mówiąc, wysiadłam z samochodu. Zauważyłam, że w żadnym oknie nie świeci się swiatło, dlatego tez zrezygnowałam z pukania do drzwi. Zamiast tego przeszłam na tył domu i wspięłam się na pierwsze piętro, gdzie mieściła się sypialnia mojego przyjaciela. Przyjaciela, dzięki któremu wciąż żyję. Gdyby nie on, prawdopodobnie zaćpałabym się i rodzina odwiedzałaby mnie na cmentarzu.
Weszłam przez otwarte okno do pokoju bruneta, zauważając go, leżącego na łóżku. Spał. Słodko spał. I mimo że nie chciałam go budzić, musiałam się z nim pozegnać przed rozstaniem na kilka lat.
-Jake... - wyszeptałam, siadając obok niego na łóżku i przeczesując jego włosy palcami. Chłopak powoli otworzył oczy i zamrugał nimi kilka razy, a koedy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko, usiadł na lózku i bez słowa wtulił mnie w siebie.
-Przyszłam się z tobą pożegnać, Jake. Wyjeżdżamy z Justinem, dzisiaj, teraz.
-Wiem, kochanie. Dlatego muszę ci coś powiedzieć. - wziął głęboki oddech, po czym objął moją twarz dłońmi. - Bree chciałem ci to powiedzieć już dawno, ale się bałem. Najpierw był Austin, potem poznałaś Justina, a ja nie chciałem mieszać w twoim życiu. Chce tylko, zebys wiedziała, że... - znowu sie zaciął, lecz kiedy pogłaskałam go po policzku, odzyskał wiare w siebie. - Bree, nie kocham cię, jak przyjaciólkę, tylko jak dziewczynę. Jestem w tobie zakochany od roku, ale nigdy nie potrafiłem ci tego powiedzieć. I własciwie nie wiem, po co teraz ci to mówię. Chyba po prostu chciałem, żebyś o tym wiedziała.
Zatkało mnie. Naprawdę mnie zatkało. Nigdy nie sądziłam, że usłyszę od Jake'a takie słowa. I nie wiedziałam teraz, co mam odpowiedzieć.
W jednej chwili poczułam impuls. Zbliżyłam się do niego i wpiłam sie w jego usta. Tak, pocalowałam go. I chciałam to zrobić. Mój gest był w pełni świadomy. Chlopak bez zastanowienia odwzajemnił mój oocałunek, przekładając w to całe uczucie, którym mnie darzył. I ja również poczułam, że kocham go na dwa, odmienne sposoby. I jak brata, przyjaciela. I jak kogoś więcej. Tak, byłam w nim zakochana, jednak nie tak bardzo, jak w Justinie. I cokolwiek by się nie stało, to z Justinem pragnęłam być.
-Ja ciebie też, Jake, ale...
-Ale jego kochasz bardziej. - uśmiechnął się do mnie delikatnie i pogladził mnie po policzku. Doskonale to rozumiem, skarbie. A teraz zmykaj do niego, bo się pewnie niecierpliwi. Kocham cię. I już zawsze będę.
Z głową pełną myśli, wyszłam z jego sypialni, na wilgotną od rosy trawę. Przebiegłam odległość dzielącą mnie od samochodu Justina i wskoczyłam na siedzenie pasażera. Nie uznawałam tego pocałunku jako zdradę. To było... przekazanie uczuć, ktorych nie byłam w stanie pohamować.
-Kochasz go, prawda? - moje rozmyślenia przerwał Justin. Jego wzrok wyrażał... smutek. I to zabolało również mnie.
-Tak, to prawda. - szepnęłam, wbijając wzrok w przednią szybę. - Ale ciebie kocham bardziej, Justin i tylko z tobą chę być. Pamiętaj o tym.
-Pamiętam, skarbie. - usmiechnął się delikatnie, odpalając silnik. - Jesteś gotowa, aby wyjechać ze mną?
-Jestem gotowa.
-Jesteś gotowa znosić mnie każdego dnia?
-Jestem gotowa. - zachichotałam, lecz jego slowa wcale nie były takie głupie.
-I jesteś gotowa poświęcić wszystko, aby być ze mną? - to zdanie wypowiedział najciszej i najwolniej. Ujęłam jego brodę tak, aby spojrzał mi w oczy. Następnie musnęłam jego wargi swoimi i wypowiedziałam trzy, ostatnie słowa.
-Tak, jestem gotowa...
~*~
A więc, kochani, oto ostatni rozdział, ale nie ostatni wpis. Został nam jeszcze epilog. Mam nadzieję, że wszyscy go przeczytacie. Kocham Was ;*
ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział 59...

Przepraszam, rozdział nie jest sprawdzony...

***Oczami Justina***
Mój oddech znacznie przyspieszył, a ręce zaczęły się trząść. Starałem się. Naprawdę starałem się zachować spokój, jednak po prostu nie potrafiłem. Po przeczytaniu tej wiadomości byłem maksymalnie wkurwiony. A najgorsze było to, że cały czas trzymałem w ramionach moją księżniczkę. Nie mogłem się przed nią zdradzić. Nie mogła zobaczyć, że coś jest nie tak. Nie mogła.
-Bree, kochanie, muszę na chwilę wyjść. - wyszeptałem jej do ucha, więc dziewczyna odsunęła się ode mnie, ze smutnym wyrazem twarzy. - Przepraszam, skarbie. Nie chcę, ale muszę. Przepraszam, wrócę do ciebie najszybciej, jak będę mógł. Przepraszam, wiem, że powinienem być teraz przy tobie.
-Idź Justin i nie przepraszaj. Chcę się przespać. - zsunęła się lekko na łóżku i ułożyła swoją malutką główkę na poduszce.
-Na pewno? - wstałem z krzesła, po czym nakryłem jej obolałe ciałko kołdrą.
-Na pewno. Dobranoc. - przy ostatnim słowie, jej głos zadrżał, a ona sama walczyła ze łzami. Nie potrafiłem patrzeć na nia spokojnie, kiedy była w takim stanie. Tym bardziej, nie potrafię jej teraz zostawić, chociaż wiem, że muszę. Muszę raz na zawsze skończyć z tym skurwielem, który tak skrzywdził moją kruszynkę.
Pospiesznie wyszedłem z sali szpitalnej, zastając na korytarzu chłopaków. Nie chciałem teraz z nimi rozmawiać. Miałem zamiar jak najszybciej dostać się do umówionego miejsca i gołymi rękami zabić tego skurwiela. W tym momencie byłem tak cholernie wkurwiony, że nie miałbym żadnych oporów przed niczym.
-Stary, co z nią? - spytał Ryan, jednak zignorowałem go i szedłem dalej.
-Justin, co z Bree? - powtórzył, tym razem Zayn, łapiąc mnie za ramię.
-Kurwa, puść mnie! - warknąłem, wyrywając się z uścisku. Wybiegłem z korytarza, na schody, a kiedy znalazłem się już na parterze, opuściłem szpital. Szedłem przed siebie, nie zwracając uwagi na ludzi wokół. Potrąciłem po drodze jakąś staruszkę. Jakbym potrafił w tym momencie racjonalnie myśleć, zatrzymałbym się, przeprosił i pomógł, jednak w mojej obecnej sytuacji nic nie miało znaczenia.
Z impetem otworzyłem drzwi od samochodu i zająłem miejsce kierowcy. Nerwowo, drżącymi rękami, odpaliłem silnik i wyjechałem z parkingu. Chciałem to wszystko jak najszybciej skończyć. Chciałem go zobaczyć. Zobaczyć, jak wygląda skurwysyn, który zgwałcił moje słoneczko. Poza tym, musiałem dowiedzieć się, dlaczego to zrobił, skąd miał mój numer i co chce przez to osiągnąć. To jakiś psychol. Kto normalny gwałci niewinną i bezbronną piętnastolatkę?
No kto!?
I wtedy, ze zdwojoną siłą, uderzyły we mnie wyrzuty sumienia. Przecież ja zrobiłem to samo. Mimo że naprawdę nie chciałem i cholernie żałuję tego, co zrobiłem, jednak to zrobiłem. Podłamałem jej psychikę i wiarę w ludzi. Jestem zwykłym chujem.
Nie wiem nawet, kiedy, dotarłem do umówionego miejsca, na obrzeżach miasta. Gdy zaparkowałem na skraju drogi i zgasiłem silnik, nie byłem w stanie od razu wyjść z samochodu. Byłem zbyt zdenerwowany. Musiałem chwilę posiedzieć na fotelu kierowcy, oparty o kierownicę, w całkowitym bezruchu. Do moich uszu nie docierały żadne dźwięki. Odciąłem się od całego świata i starałem się zebrać myśli, które uporczywie pulsowały w mojej głowie. Jednak jedna wybijała się ponad wszystkie inne.
Bree została zgwałcona...
Jakiś koleś ją dotykał.
Dotykał w ten sposób.
Jakiś skurwiel ją skrzywdził.
Zgwałcił ją...
Wtedy właśnie usłyszałem dźwięk telefonu, informujący o nowej wiadomości. Gwałtownie wysunąłem z kieszeni komórkę i odblokowałem ja jednym, szybkim ruchem, aby przeczytać sms'a.
"Nie będę na Ciebie czekać godzinami. Nie mam całego, pieprzonego dnia."
To jeszcze bardziej podniosło mi ciśnienie. Będąc jakby w transie, szarpnąłem za klamkę od drzwi w samochodzie i otworzyłem je z impetem, aby wydostać się na zewnątrz. Zatrzasnąłem je za sobą również gwałtownie i stanowczo. Normalnie nie potraktowałbym tak swojego ukochanego autka, ale w zaistniałej sytuacji nie zwracałem uwagi na takie drobiazgi.
Ruszyłem w stronę opuszczonych baraków, zaciskając szczękę i dłonie w pięści. Wszedłem do pierwszego budynku, rozglądając się po wnętrzu, jednak było tam pusto. Przeszedłem więc do kolejnego pomieszczenia, a właściwie dużej, przestronnej hali. Niestety, ta sala nie była już pusta. W rogu, na stercie gruzu, siedział jakiś facet. Wyglądał na parę lat starszego ode mnie. Co jakiś czas zaciągał się papierosem i wypuszczał dym, wpatrując się tępo w jedną ze ścian przed sobą.
-Cieszę się, że w końcu się zjawiłeś, Bieber. - mruknął, nawet na mnie nie patrząc. I wtedy zrozumiałem, że to on ją skrzywdził, to on ją zgwałcił. Zanim jednak rzuciłem się na niego z pięściami, ponownie przerwał mi jego głos. - I jak się czujesz?
-Jak śmiesz w ogóle się o to pytać. Zgwałciłeś moją dziewczynę. Kurwa, dlaczego to zrobiłeś!? - jeszcze starałem się opanować emocje.
-Może z tego samego powodu, z którego zabawiłem się z tym dzieciakiem, z którym spotykałeś się kilka lat temu? Wiesz, ta słodka małolata, która później podcięła sobie żyły i zostawiła cię tutaj samego. - Ty chuju... - wyszeptałem, a jedyne, na czym byłem teraz skupiony, to powstrzymywanie łez. Wspomnienie, to jedno cholerne wspomnienie, znowu powróciło.
-Możesz mnie wyzywać, nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Ja chcę po prostu, żebyś cierpiał. Właśnie dlatego zabiłem twoich rodziców. - momentalnie uniosłem wzrok, zszokowany jego słowami. - Tak, Justin. Przecięcie przewodów hamulcowych, niby tak prymitywne, a jednak jakże skuteczne, nie sądzisz? Doskonale pamiętam, jak trzy lata temu siedziałeś przy łóżku swojej umierającej matki. To był piękny widok. - jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a mówił o morderstwie, o bólu, cierpieniu. Zadnych emocji... - Pamiętam również, jak przyszedłeś na "pogrzeb"... - zaakcentował to słowo. - Swojego przyjaciela, którego tak perfidnie szantażowałem. Wolał zostawić ciebie i swoją siostrzyczkę, niż pójść siedzieć i zapłacić za swój błąd.
-To ty... - wyszeptałem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Tak, Justin. To ja. I to ja zabiłem rodziców twojej dziewczyny, ponieważ wiedziałem, że sprawienie bólu jej, znacznie na ciebie wpłynie. I nie myliłem się, prawda? - zakpił, a ja nie potrafiłem na niego spojrzeć. Po prostu nie potrafiłem. - Musisz jednak przyznać, że najbardziej wpłynęły na ciebie te gwałty, mam rację? Powiem ci coś... - wtedy zrobił dwa kroki w moją stronę. - Obie, i Bree i Jazzy, zgwałciłem dokładnie tutaj, w tym miejscu. Pamiętam, jak krzyczały, jak błagały, żebym przestał, jak prosiły, żebym ich nie dotykał. To zabawne, ale obie zachowywały się dokładnie tak samo. - zrobił kolejny krok w moim kierunku. - Dokładnie tak samo... - obszedł mnie dookoła, szepcząc mi do ucha. A ja? Ja nie potrafiłem w żaden sposób zareagować. Chociaż przyjechałem tutaj, nie kontrolując samego siebie, teraz nie umiałem się nawet poruszyć.
-Dlaczego? Dlaczego to wszystko? Co ja ci takiego zrobiłem? Przecież nawet cię nie znam. O co ci, kurwa, chodzi? - mój głos niebezpiecznie drżał, a ja byłem bliski płaczu. Naprawdę, byłem blisko.
Wtedy mężczyzna, chociaż po tym wszystkim, nie wiem nawet, czy mogę go tak nazwać, zatrzymał się przede mną. Wsunął dłonie do kieszeni i spojrzał na mnie. Przez następne, sekundy, minuty, a może godziny, sam już nie wiem, wpatrywaliśmy się w siebie, z kamiennymi wyrazami twarzy. W końcu wziął głęboki oddech i ponownie spuścił głowę.
-Jestem twoim bratem, Bieber. - powiedział cicho, a ja mógłbym przysiądz, że przez nastepne parę chwil, w hali słychać było tylko nieregularne bicie mojego serca. Zdecydowanie przestałem oddychać. Przestałem i nawet tego nie czułem.
-Że co proszę? - wydukałem w końcu, chcąc przerwać tę cholerną ciszę, od której wszystkie myśli wręcz mordowały mnie od środka.
-Jestem twoim bratem. Tak, dobrze słyszałeś. Bratem. Twój ojciec, zanim poznał twoją matkę, przeleciał moją. Twój ojciec był również moim ojcem. Był z moją matką przez kilka lat. Kiedy urodziłem się ja, odszedł od niej, do twojej matki. Moja zaczęła wtedy pić. Wpadła w alkoholizm inie potrafiła się pozbierać. Przez całe moje dzieciństwo niemal ciągle była pijana. Wszystko przez twojego ojca. Nie płacił na mnie żadnych alimentów, przez co mojej mamie wiecznie brakowało pieniędzy. Wielokrotnie prosiła naszegoi ojca, żeby jej pomógł, żeby do niej wrócił. Wiesz, co on zrobił? - zawiesił na moment głos, ponownie biorąc głęboki oddech. - Twój ojciec zabił moją matkę. Policja uważała, że było to samobójstwo, jednak ja wiedziałem, że nie. Parę dni wcześniej napisała mi list. Wyjaśniła wszystko. Powiedziała, kim jest mój ojciec i opowiedziała całą historię. Nie poszedłem na policję i nie zgłosiłem, że było to morderstwo. Nie. Zamiast tego, przyrzekłem sobie, że się zemszczę. Początkowo miałem się zemścić na nim, na naszym ojcu, jednak kiedy go znalazłem, zrozumiałem, że zostawił moją matką... dla ciebie. Wybrał ciebie, zamiast mnie. I wtedy postanowiłem, że najlepszą zemstą będzie zmienienie twojego życia w piekło, ponieważ to ty jesteś temu wszystkiemu winien. I koszmaru, który przeszedłem i śmierci mojej mstki. To wszystko twoja wina...
Ze wzrokiem wbitym w buty, starałem się przyswoić te informacje. Nigdy nie pomyślałbym, że osoba, która spieprzyła wszystko, może okazać się moim bratem. Bratem. Kurwa, dlaczego mój ojciec nigdy nie powiedział, że ma inne dziecko. No dlaczego!? Może gdybym wiedział o tym wcześniej, nie doszło by do tego wszystkiego, co zdarzyło się w ciągu ostatnich trzech lat. Teraz naprawdę nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Mimo że przed chwilą pragnąłem tego z całego serca, teraz nie czułem tej siły, która kazała mi zabić tego gnoja, mojego brata. Teraz byłem całkowicie rozbity.
-Dlaczego im to zrobiłeś. Nie chodzi mi już teraz o moich starych, rodziców Bree czy Ryana. Dlaczego zrobileś to dziewczynom. Kurwa, obie były takie młode. No dlaczego one? - po raz kolejny byłem bliski płaczu, a on to wyczuł, ponieważ na jego ustach pojawił się chamski uśmieszek.
-Widzisz, wiem dokładnie, jak do ciebie dotrzeć i wiedziałem również, że to zaboli cię najbardziej. Ale wiesz, co było najlepszą zabawą? - nie bylem pewnien, czy chcę wiedzieć. - Nie ich krzyki. Nie twoja złość i smutne spojrzenie. Najpiękniejsze dla mnie były twoje łzy, kiedy... - zacisnąłem szczękę i spojrzałem mu w oczy, czekając na to, co miałem za chwilę usłyszeć. - Kiedy zabiłem twoją córkę, a ty żegnałeś się z nią na cmentarzu...
I to był przełom. Mogłem usłyszeć wszystko. Wszystko, tylko nie to. Dogłębnie trafił w mój czuły punkt, jakim była Lily.
I wtedy wiedziałem już, co powinienem zrobić...
-Tego ci nie daruję. - warknąłem, po czym ruszyłem w kierunku mężczyzny, który okazał się moim bratem. W jednej chwili moja pięść spotkała się z jego twarzą z taką siłą, że chłopak zachwiał się i przewrócił, uderzając głową o beton. Zacząłem bez opamiętania kopać go po nogach, po brzuchu i po głowie również. Chciałem, żeby cierpiał, chociaż wiedziałem, że ból fizyczny, jaki odczuwa w tym momencie był niczym, w porównaniu do bólu psychicznego, jaki ja odczuwałem przez wiele miesięcy. Nie miałem oporów również przed tym, aby wiele razy kopnąć go tam, gdzie światło nie dociera. Widziałem, jak z jego twarzy leje się krew i tworzy kałużę dookoła jego ciała. Widziałem, że jeszcxe nie stracił przytomności, dlatego chwyciłem, leżący obok, metalowy pręt. Również bez opamiętania zacząłem uderzać nim w ciało leżącego. Po chwili stracił przytomność, jednak ja nie przestałem. Nie chciałem go pobić. Chciałem go zabić. I raz na zawsze wyeliminować ze swojego życia.
Po paru minutach odrzuciłem na ziemię przedmiot i otarłem rękawem łzy z twarzy. Tak, płakałem. Zabijając go, płakałem, ponieważ myślałem o malutkiej Jazzy, którą dane mi było przez chwilę potrzymać na rękach.
Ukucnąłem przed jego zmasakrowanym ciałem i przyłożyłem dwa palce po lewej stronie jego szyi. Nie wyczułem pulsu. Nie żył.
Właśnie zabiłem człowiekia.
Właśnie zabiłem swojego brata...
***Oczami Bree***
Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam, siedzących obok łóżka szpitalnego, Ryana i Zayna. Zamrugałam kilka razy powiekami, aby się rozbudzić, w międzyczasie dyskretnie szukając wzrokiem Justina. Jednak jego nie było. Nie było go przy mnie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam, lecz nie miałam mu tego za złe. Wiedziałam, że gdyby tylko mógł, nie wyszedłby, tylko dalej siedział przy moim łóżku, trzymał mnie za rękę i mówił te puste słowa, które, mimo że takie banalne, podnosiły mnie na duchu.
-Gdzie Justin? - spytałam cicho, decydując się przerwać niewygodne milczenie. Ryan odkaszlnął w swoją dłoń, wymienił porozumiewawcze spojrzenia z chłopakami, a następnie zwrócił się do mnie.
-Nie mam pojęcia. Wybiegł ze szpitala dwie godziny temu i od tamtego czasu go nie widziałem. Był strasznie zdenerwowany i boję się, że...
W tym właśnie momencie drzwi od sali otworzyły się, a do środka wszedł Justin. Pisnęłam cicho, kiedy światło ze szpitalnej lampy oświeciło jego ubrania. Rękawy i nogawki od spodni miał całe we krwi. Jego pięści oraz środek koszulki również pokryte były szkarłatną substancją, a przez mój kręgosłup, od góry do dołu, przeszedł nieprzyjemny dreszcz. I przestałam nawet myśleć o tym, co wydarzyło się wczoraj. Przestałam myśleć o obu rodzajach bólu, jakie we mnie tkwiły i skupiłam się na Justinie. Nie miałam pojęcia, co się stało. On nie był w żaden sposób uszkodzony, jednak jego ubrania dawały do myślenia. Wyglądało to zwyczajnie tak, jakby się z kimś pobił.
Tylko z kim?
I dlaczego ma na sobie tyle krwi...
-Co... Co ci się stało? - wydukałam w końcu, kilka razy potrząsając głową.
-Nic, kochanie. Nie przejmuj się tym. Nic się nie stało. - na moment zniknął za drzwiami od łazienki szpitalnej, a kiedy wrócił do sali, na jego dłoniach nie było już krwi. Usiadł na krześle obok łóżka i objął rękami moje.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak. Z kim się pobiłeś? - uniosłam jego brodę, lecz on szybko potrząsnął głową. Wyraźnie nie potrafił spojrzeć miw oczy.
-Justin... - mruknęłam cicho. - Justin, popatrz na mnie. - i wtedy, kiedy uniósł wzrok, zobaczyłam, że płakał. Jego oczy napuchnięte były od łez, a jego mina wyrażała ból. Ból tak silny, jakiego nie widziałam jeszcze nigdy. Ból tak silny, jakby ze zdwojoną siłą uderzyły w niego wszystkie najgorsze wspomnienia. - Płakałeś... - wyszeptałam i niemal w tym samym momencie Justin odsunął się ode mnie i przetarł oczy, w których ponownie zebrały się łzy.
-Nie przejmuj się. Po prostu się martwię. Nic więcej.
-Justin, znam cię i wiem, kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę. A teraz kłamiesz. Kłamiesz mi ptosto w oczy. Co się stało?
-Nie mogę ci powiedzieć. - wydusił z siebie, spuszczając głowę i zaciskając w pięściach kołdrę. Chwilę później zobaczyłam, jak na czystą, białą pościel, skapuje jedna, pojedyncza łza.
-Ej, skarbie, co się dzieje? To ja powinnam płakać, a teraz jestem zdezorientowana, bo nie mam pojęcia, co ci jest. Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć.
-Nie mogę, Bree. Kocham cię, dlatego nie mogę. - widziałam, jak wypowiedzenie każdego słowa sprawiało mu ból, więc nie miałam zamiaru na niego naciskać.
Wtedy drzwi od sali otworzyły się, a do środka wszedł Brady. Wyraz jego twarzy był nieco zdziwiony, więc to na nim skupiłem całą swoją uwagę.
-Po całym szpitalu kręci się policja. Najwyraźniej kogoś szukają. - wzruszył ramionami i przysunął sobie jedno z krzeseł.
-Kurwa. - Justin gwałtownie podniósł się miejsca, że aż odsunęłam się lekko, zaskoczona jego nagłym przypływem zlości.
-Justin, nie poznaję cię dzisiaj. Co się z tobą dzieje? - owszem, byłam przestraszona, ponieważ nie wiedziałam, co się dzieje z osobą, którą kocham ponad wszystko.
-Przepraszam cię, Bree. - wyszeptał, nachylając się i obejmując moją twarz dłońmi. - Przepraszam. I pamiętaj, że zawsze będę cię kochał. Mimo wszystko. Możesz mi obiecać to samo? Możesz mi obiecać, że cokolwiek by się nie działo, nadal będziesz mnie kochać? - patrzyłam na niego w kompletnym osłupieniu i zdezorientowaniu. - Skarbie, możesz mi to obiecać? - powtórzył, jeszcze bardziej zagłębiając się w moich oczach.
-No... No tak, oczywiście. Ale...
-Przepraszam, Bree. Przepraszam cię za to. Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz. - wtedy posłał mi delikatny uśmiech i pocałował w czoło.
Byłam tak samo przestraszona, zdezorientowana, jak i smutna. Znów nie wiedziałam, co się dzieje. I to zabijało mnie od środka.
Wtedy, drzwi od sali ponownie się otworzyły, a do środka weszło dwóch policjantów. Nie rozglądali się po wnętrzu, tylko od razy spojrzeli na Justina. Na niego, na jego zakrwawione ubrania i na łzy, zbierające się pod powiekami.
-Justin Bieber? - spytał mężczyzna, robiąc krok w steonę mojego chłopaka. Szatyn jedynie skinął głową, jakby doskonale wiedział, o co im chodzi. - Jesteś zatrzymany pod zarzutem zabójstwa. Mamy na ciebie twarde dowody. Następne lata spędzusz w więzieniu. - powiedział suchym, pozbawionym emocji głosem. - Pójdziesz z nami.
-Nie. - raptownie pomręciłam głową. - Nie, nie możecie go zabrać. On nic nie zrobił! - nie wiem nawet, kiedy, zaczęłam krzyczeć.
-Przepraszam Bree. Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz i... I że mi wybaczysz. Przepraszam, zrobiłem to dla nas. Przepraszam. - ostatni raz spojrzał na mnie cholernie smutnym wzrokiem, po czym oddał się w ręce policjantów, którzy zakuli go w kajdanki i wyprowadzili z sali. Jak zwykłego kryminalistę. Jak... mordercę...
~*~
Taaaaaak... Czy ktoś z Was czekał na jakieś szczęśliwe momenty? No cóż, jedyne, co mogę zrobić, to przeprosić Was i powiedzieć, że jeszcze będzie dobrze. A jak na razie, został nam ostatni rozdział i epilog :)
ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział 58...

***Oczami Justina***
Po pogrzebie rodziców Bree wróciłem do domu razem z chłopakami. Mimo że Ryan starał się grać przed nami twardego, tak naprawdę był przygnębiony stratą rodziców. I mógł oszukiwać sam siebie, ale mnie nigdy mu się nie uda.
-Gdzie Bree? - spytał cicho Zayn, siadając na kanapie w moim salonie i przerywając tym samym moje przemyślenia.
-Poszła do siebie. Chciała pobyć sama. - mruknąłem, zdejmując marynarkę od garnituru i zajmując miejsce na jednym z foteli. - I doskonale ją rozumiem. Nie chce z nikim rozmawiać, nie chce słuchać pocieszeń. - mówiąc to, wbiłem wzrok w podłogę, opierając się o swoje kolana. - Czułem to samo. - nie mogłem rozkleić się przed chłopakami, bo zawsze grałem tego twardego. Tylko Bree znała moje prawdziwe uczucia i emocje. Tylko ona wie, że mimo iż nigdy tego nie pokazywałem, brakuje mi rodziców. Chciałbym czasem móc z nimi porozmawiać. Każdy tego potrzebuje, chociaż niektórzy, w tym ja, odgradzają się niewidzialną barierą od wszystkich.
-Idę spać. - mruknąłem i, pocierając dłońmi twarz, wstałem z kanapy, kierując się schodami na górę. Kiedy dptarłem do swojego pokoju, zamknąłem za sobą drzwi. Po wspomnieniach nie miałem ochoty rozmawiać z chłopakami. Tak, jak Bree, wolałem być sam.
Zacząłem odpinać każdy guzik od swojej koszuli, lecz przez zmęczenie i ogólne rozdrażnienie, szło mi to niezmiernie wolno i ciężko. W końcu zrezygnowałem, kiedy dotarłem do połowy i po prostu zdjąłem koszulę przez głowę, odrzucając ją na panele. Następnie rozpiąłem spodnie i  zsunąłem je z siebie, również odkładając na podłogę.
Nie miałem siły na nic, dlatego od razu powlekłem swoje ociążałe ciało do łóżka. Kiedy usiadłem na skraju materaca, wziąłem z szafki nocnej telefon i odblokowałem go. Chciałem tylko zadzwonić do Bree i dpwiedzieć się, czy wszystko u niej w porządku. Martwiłem się i miałem do tego pełne prawo.
Wybrałem numer do Bree, lecz po odczekaniu kilku sekund, dziewczyna nie odebrała. Zrezygnowałem z ponownego dzwonienia do niej, mając pewność, że wzięła leki uspokajające i poszła spać. Nie chciałem jej budzić, chociaż miałem dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, a mój aniołek wcale nie jest bezpieczny.
Położyłem się jednak na łózku i odrzuciłem od siebie pesymistyczne myśli, myśląc, że po prostu panikuję. Przykryłem się do pasa kołdrą, a kiedy wybrałem dogodną pozycję do spania, zamknąłem oczy i wtuliłem twarz w poduszkę. Mimo że Bree nie było obok mnie, ja wciąż czułem jej słodki zapach. I nagle w głowie rozbrzmiał mi jej krzyk. Krzyk i błaganie. Przekląłem głośno pod nosem, chwytając jej poduszkę i nakładając sobie na twarz.
-Panikujesz, a ona zapewne śpi już słodko w swoim łóżku.
Jednakże mówienie do siebie nie przyniosło mi uspokojenia. Ponownie wziąłem z szafki telefon, odblokowałem go i postanowiłem napisać sms'a do mojego aniołka.
"Napisz do mnie, jak tylko się obudzisz. Chcę mieć pewność, że wszystko w porządku. Kocham Cię."
Wysłałem do szatynki wiadomość, po czym ponownie wtuliłem twarz w poduszki. Tym razem już nic nie przeszkodziło mi w zaśnięciu, a moje powieki, ciężkie od wspomnień i dzisiejszych wydarzeń, opadły, przenosząc mnie do krainy snów.
***
Chciałbym powiedzieć, że obudziłem się rano, jednak nie mogłem tak tego ująć. Stwierdzenie, że zostałem obudzony było lepsze. Ze snu wyrwało mnie potrząsanie za ramię. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem Ryana, kucającego obok łóżka. Zdziwiłem się nieco, dlatego zamrugałem kilka razy oczami, potarłem twarz dłońmi  i podniosłem się do pozycji siedzącej.
-Wiesz, z samego rana wolę raczej widzieć twoją siostrę, a nie ciebie. - wymamrotałem, ziewając dość głośno. - A poza tym, jeśli nadal wolisz chłopców... - w tym momencie chwyciłem kołdrę i przykryłem się nią pod samą szyję. - Wolę, żebyś nie oglądał mnie niemal nago.
-Bieber, skończ swoje żarciki i zejdź lepiej do salonu. - mruknął, przewracając oczami. Następnie wstał i udał się w stronę drzwi od pokoju, a kiedy miał z niego wyjść, obrócił się jeszcze, jakby o czymś sobie przypomniał. - A tak dla twojej wiadomości, znów wolę dziewczynki. - po tych słowach zamknął za sobą drzwi i zszedł po schodach.
Mimo że nie miałem najlepszego humoru, zachichotałem cicho, przez jego wzburzenie. Niechętnie odrzuciłem kołdrę i wstałem z łóżka, zastanawiając się, dlaczego Ryan przyszedł tutaj, obudził mnie i zachowywał się w dość dziwny sposób. Rozumiem, że stracił rodziców, ale jego emocje nie przypominały smutku, lecz zaniepokojenie.
W samych bokserkach wyszedłem z pokoju i powoli zszedłem na parter. Po drodze spojrzałem na zegarek, wiszący na ścianie przede mną, który wskazywał godzinę 12:00. Nie sądziłem, że spałem tak długo. Zazwyczaj to Bree budziła mnie wcześniej, kiedy kręciła się w łóżku, twierdząc, że nie może znaleźć wygodnej pozycji, chociaż ja doskonale wiedziałem, że po prostu jej sie nudziło i nie chciała, abym dłużej spał. Mimowolnie uśmiechnąłem się, przypominając sobie, jak za każdym razem pierwsze, co zobaczyłem po przebudzeniu, to brązowe kosmyki włosów, leżące na mojej twarzy.
-Co się stało? - spytałem, nadal zaspany, kiedy wszedłem do salonu, w którym przebywał aktualnie Zayn, Ryan i Brady.
-Nie mogę dodzwonić się do Bree. Próbowałem chyba kilkanaście razy, a wygląda na to, jakby cały czas miała wyłączony telefon.
-Spokojnie, pewnie śpi, albo chce jeszcze pobyć sama. Naprawdę potrafię ją zrozumieć. - kolejny raz ziewnąłem, wchodząc do kolejnego pomieszczenia, którym była kuchnia.
-Właśnie w tym problem. Młodej nie ma w domu. I wygląda to tak, jakby w ogóle jej tam nie było. Przez całą noc...
Te słowa sprawiły, że większość mięśni w moim ciele spięła się gwałtownie, a ja z hukiem odstawiłem szklankę z wodą na blat.
-Jak to jej, kurwa, nie ma. Przecież miała iść do domu. - warknąłem, przez zaciśnięte zęby. Sam nie wiem, dlaczego tak się zdenerwowałem. Może to przez świadomość, że Bree mnie okłamała. Mówiła, że chce być sama, a tymczasem z kimś się spotkała. Musiała to zrobić. W przeciwnym razie najnormalniej w świecie byłaby w domu.
-Ale jej nie ma, mówię przecież. Byłem zaniepokojony, więc poszedłem do domu, a na drzwiach znajdowała się jeszcze folia, założona przez policję. Oznacza to, że Bree nawet nie dotarła do domu. Nie wiem, gdzie jest, dlatego się niepokoję.
-Daj mi chwilę. Pójdę doprowadzić sie do porządku i ją znajdę. - wypiłem szybko dwa łyki czystej wody, po czym wróciłem na schody. -  Gdziekolwiek by nie była. - dodałem, pospiesznie wchodzac na górę.
Nie patrząc nawet, jakie ciuchy wyciągam z szafki, założyłem je na siebie i wparowałem do łazienki. Szybko ułożyłem włosy, nie dbając dzisiaj za bardzo o swoją fryzurę. Wyszedłem ze swojej sypialni i tym razem zbiegłem po schodach. Nie wiedziałem, co mam o tym mysleć, ale muszę przyznać, że byłem trochę wkurzony. Wlurzony na Bree. Dla mnie oznaczało to, że najprawdopodobniej w pewnym stopniu mnie okłamała, a ja tego nie lubiłem, mimo iż wiedziałem, jaką tragedię przeżyła.
***
Niedługo potem znalazłem się przed drzwiami domu dziecka, w którym miała przebywać Bree. To miejsce jako pierwsze przyszło mi na myśl, dlatego tutaj zacząłem poszukiwania mojej kruszynki. Niegrzecznej kruszynki. Wszedłem do środka i rozejrzałem się po pierwszym, niewielkim pomieszczeniu, przypominającym poczekalnię. Usiadłem więc na jednym z krzeseł i czekałem, aż pojawi się tutaj ktoś dorosły. Ktoś, z kim będę mógł porozmawiać o szatynce.
-Czy pan na kogoś czeka? - zza pleców doszedł do mnie spokojny i zrównoważony, kobiecy głos.
-Chciałem się zapytać, czy Bree Marks jest może tutaj. - podrapałem się po karku i wstałem z krzesełka.
-Przepraszam, a kim dla niej jesteś? - zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Jestem jej chłopakiem. - wytłumaczyłem od razu. - Proszę mi powiedzieć. Wczoraj jej rodzice mieli pogrzeb. Powiedziała mi, że chce pobyć sama, a tymczasem ona w ogóle nie dotarła do domu. Nie wiem, co się z nią dzieje. Martwię się.
-Przykro mi, ale nie mam dla ciebie dobrych informacji. - jej mina nagle stała się smutna. - Bree jest w szpitalu.
Momentalnie rozszerzyłem oczy, a moje dłonie powędrowały na kark. Wziąłem głęboki oddech, po czym wypuściłem go po chwili, starając się oswoić z tą sytuacją. Byłem głupi, wkurzając się na nią. Nie pomyślałem, że mojemu aniołkowi faktycznie mogło się coś stać. Idiota ze mnie.
-Dlaczego? - spytałem niepewnie, spoglądając na nią spod rzęs. Bałem się jej odpowiedzi, lecz musiałem poznać prawdę. Prędzej czy później i tak bym się dowiedział.
-Niech pan jedzie do szpitala, tam panu wszystko wyjaśnią. - odparła spokojnie, przekładając tęczkę do drugiej ręki.
-Błagam, niech pani mi powie, co się stało? Miała wypadek? Tak? W jakim ona jest stanie? - nie byłem nawet pewien, czy ta kobieta rozumiała to, co mówiłam, ponieważ te pytania wypływały z moich ust z niesamowitą prędkością.
-Jedź do szpitala. - to były jej ostatnie słowa, zanim odwróciła się na pięcie i odeszła w głąb budynku.
Szybko wyszedłem z domu dziecka i wręcz przebiegłem odległość, dzielącą mnie od samochodu. Kiedy wsiadłem na miejsce kierowcy, od razu odpaliłem silnik i wjechałem na drogę. Byłem niesamowicie zdenerwowany, ponieważ nie wiedziałem, ci się stało mojemu aniołkowi. Miała wypadek? W jakim jest stanie? Mina kobiety z domu dziecka była bardzo smutna, co oznaczało, że to nie było zwykłe zasłabnięcie na ulicy. I to mnie właśnie niepokoiło.
Łamiąc po drodze wszystkie możliwe przepisy, dotarłem do szpitala szybciej, niż planowałem. Gwałtownie otworzyłem drzwi od swojego sportowego BMW i wysiadłem. Nie wiem nawet, czy zamknąłem samochód. W tym momencie byłem tak przestraszony, spanikowany i zestresowany, że nic, poza Bree, nie miało znaczenia.
Niemal wbiegłem do zatłoczonego szpitala i odszukałem wzrokiem recepcję, przy której siedziała młoda pielęgniarka. Zaczesując do tyłu grzywkę, która w nieładzie opadała na moje czoło, podszedłem do niej, opierając się o coś, co przypominało blat.
-Gdzie leży Bree Marks? - spytałem szybko, wystukując niecierpliwie rytm na podłodze. I w tym momencie nie interesowało mnie nawet to, że w kolejce czeka kilkanaście starszych osób. Ja MUSIAŁEM w tej chwili dowiedzieć się, co z moim aniołkiem.
-Jest pan kimś z rodziny? - spytała obojętnym tonem.
-Jestem... jej bratem. - dokończyłem, wymyślając niewinną bajeczkę, na poczekaniu. Wiedziałem, że gdybym powiedział, że jestem jej chłoapkiem, nie wpuściliby mnie i musiałbym czekać, aż przyjedzie tutaj jej prawdziwy brat.
-Musi pan iść na drugie piętro i tam porozmawiać z jednym z lekarzy. - uniosła wzrok znad kartki i wskazała gestem dłoni jeden z korytarzy.
-Dzięki. - mruknąłem, szybko odchodząc od recepcji. Słyszałem jeszcze za plecami obraźliwe słowa starszych ludzi, kierowane w moją stronę, lecz nie zareagowałem na nie w żaden sposób.
Kiedy dotarłem na, wskazane przez pielęgniarkę, piętro, odszukałem wzrokiem jakiegokolwiek lekarza. Parę metrów ode mnie stała kobieta, w wieku koło czterdziestu lat, w białym fartuchu i jakąś teczką w rękach. Kiedy zorientowałem się, że jest osobą, której szukam, ruszyłem w jej kierunku, omijając po drodze, biegające po korytarzu, dzieciaki. Niestety, jeden maluch nie patrzył przed siebie i wpadł prosto na moje nogi. Zanim zdążył złapać równowagę, odbił się od nich i wylądował pupą na podłodze. Mimowolnie zachichotałem cicho, po czym ukucnąłem i wziąłem szkraba na ręce. Był to chłopiec, co poznałem po granatowych ubrankach, w wieku dwóch lub trzech lat. Spojrzał na mnie, lekko przestraszony, więc uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie.
-Musisz uważać, młody. - pocałowałem go w czółko, po czym postawiłem na ziemię. Chłoptaś zaśmiał się jeszcze i zaklaskał w swoje malurkie rączki, a następnie pobiegł dalej, prawdopodobnie w ogóle nie rozumiejąc słów, które do niego wypowiedziałem.
Kręcąc głową, przypomniałem sobie, jaki jest cel mojej wizyty tutaj, w szpitalu. Ze zwiększoną prędkością, dotarłem do kobiety, która zdawała się być lekarzem.
-Dzień dobry. Chciałem się zapytać, co z moją dziewczyną, Bree Marks. - rzuciłem pospiesznie, zapominając, że przedstawiłem się, jako jej brat.
-Przykro mi, ale jeśli nie jesteś nikim z rodziny, nie mogę udzielić ci żadnych informacji. - spojrzała na mnie smutno, a ja już sam nie wiedziałem, czy z powodu współczucia do mnie, czy dlatego, że wiedziała, co się stało z Bree.
-Błagam panią, ona nie ma tu nikogo z rodziny. Jej rodzice nie żyją, mieszka w domu dziecka. Ma tylko mnie. - jęknąłem, przeczesując palcami włosy. - No błagam, niech pani będzie człowiekiem. - musiałem użyć miny zbitego psa, żeby ostatecznie ją przekonać i zmiękczyć jej serce.
-Jesteś jej chłopakiem, tak? - upewniła się, na co ja pospiesznie pokiwałem głową. Kobieta wzięła głęboki oddech, po czym ponownie spojrzała na mnie smutno. - To może być dla ciebie trudne... - zaczęła, a ja pospieszyłem ją, ponieważ z każdą upływającą sekundą byłem coraz bardziej zniecierpliwiony. - Bree została brutalnie zgwałcona. Bardzo mi przykro. - pogładziła mnie po ramieniu, po czym, bez słowa, wskazała jedne z białych drzwi, po jednej stronie korytarza i odeszła.
Poczułem, jak robi mi się słabo. Musiałem oprzeć się o ścianę, żeby najnormalnie w świecie nie zemdleć. Moje usta, chociaż od przekazania tej i formacji minęło już parę chwil, w dalszym ciągu były lekko uchylone. Nie wiem nawet, kiedy, z moich oczu zaczęły wypływać łzy. I choćbym nie wiem, jak się starał, nie potrafiłem ich zatrzymać. Po prostu spływały po mojej twarzy, torując sobie drogę po moich policzkach. Nie byłem w stanie już wystać na własnych nogach, dlatego zsunąłem się po ścianie i usiadłem na podłodze na korytarzu. Byłem po prostu w szoku. Nadal się trzęsłem i nie mogłem przyswoić tej informacji.
Wtedy właśnie na korytarzu pojawił się Ryan, razem z Zaynem. Kiedy tylko mnie zobaczyli, podbiegli bliżej i ukucneli przede mną.
-Stary... - blondyn potrząsnął mnie za ramiona. - Stary, co się dzieje? Co z Bree?
Wiedziałem, że nie mogę się dłużej nad sobą użalać, ponieważ Bree teraz będzie mnie potrzebowała. Mimo że było mi cholernie ciężko, musiałem wziąć się w garść. Nie dla siebie, tylko dla niej.
Podniosłem się więc z ziemi i złapałem Ryana za koszulkę, po czym popchnąłem go na ścianę.
-Kurwa, kiedy ja spokojnie spałem jakiś skurwiel... - przełknąłem głośno ślinę i wziąłem głęboki oddech. - Jakiś skurwiel ją gwałcił! - krzyknąłem, nie mogąc już dłużej panować nad swoimi emocjami.
Twarz Ryana niemal natychmiast pobladła, zresztą tak samo, jak moja. Kiedy puściłem jego koszulkę, zgiął się lekko, oparł się jedną ręka o kolano i przeczesał włosy palcami.
-Żartujesz sobie ze mnie... - wymamrotał, energicznie kręcąc głową.
-Myślisz, że w takiej sytuacji byłbym w stanie żartować? - zamknąłem na moment powieki, a po chwili z powrotem je otworzyłem. Szukałem każdego możliwego sposobu, aby uspokoić się choć trochę. W tym momencie byłem tak samo smutny, przerażony, jak i wkurwiony.
-Idę do niej. - postanowiłem, odwracając się w stronę drzwi od sali szpitalnej. Niepewnie ułożyłem dłoń na klamce i nacisnąłem ją, a następnie wszedłem do środka.
I właśnie w tym momencie, kiedy spojrzałem na drobną postać Bree, leżącą na łóżku, do mojej głowy powróciło jedno z najgorszych wspomnień z mojego życia. Wszystko działo się dokładnie tak samo. Nieodebrane telefony. Potem dom dziecka. Szpital. A na koniec ten fakt. Informacja, że osoba, którą kocham, została zgwałcona. Taka sama sytuacja była z Jazzy. Ona również była tak młoda, tak bezbronna, malutka. A przeszła przez takie piekło, jak Bree.
Na świecie nie ma sprawiedliwości, bo skurwysyn, który je skrzywdził, nadal po nim chodzi.
Musiałem bardzo się postarać, aby nie rozpłakać się przy Bree. Nie mogłem jej pokazać, jak słaby przez to jestem. Przy niej musiałem być silny, aby móc w jakikolwiek sposób wspierać ją. To ona potrzebowała mnie teraz najbardziej. Wiedziałem, że była silna, silniejsza niż Jazzy. Jednak Bree przeszła dużo więcej i bałem się, że będzie chciała odebrać sobie życie.
Powoli i po cichu podszedłem do szpitalnego łóżka. Na jej policzku widniał spory siniak, zresztą tak samo, jak na ramionach. Kolejny raz chciałem się po prostu rozpłakać, ale nie mogłem, dlatego zatrzymałem to w sobie. Wiedziałem również, że Bree czuła moją obecność, wiedziała, że wszedłem do środka, lecz nie spojrzała na mnie. Jej głowa odwrócona była w jedną stronę, a wzrok tępo wbity w ścianę. Nie płakała ani teraz, ani wcześniej. Widziałem to, ponieważ jej oczy nie były napuchnięte od łez, a policzki suche. I prawdę mówiąc, to nie było dobre. Wolałbym, żeby płakała, wtulona w moje ciało, a nie zamykała się w sobie. Tak samo postąpiła Jazzy. Nie odzywała się, bała się mówić.
I tego bałem się najbardziej.
-Kochanie... - szepnąłem, biorąc krzesło i siadając na nim, z boku łóżka. - Skarbie, popatrz na mnie... - delikatnie ułożyłem swoją dłoń na jej, lecz ona zabrała rękę i odwróciła się do mnie plecami. Spodziewałem się takiej reakcji, jednak zabolało mnie to, że odsuwa się ode mnie, mimo że miała do tego pełne prawo. - Niunia, proszę cię, odezwij się, tylko tyle. Powiedz coś i nie olewaj mnie. Błagam, Bree. - nie udało mi się powstrzymać łez. Znowu mi się nie udało.
-Co mam ci powiedzieć? - odezwała się w końcu, a jej głosik był nienaturalnie cichy, przygnębiony i spokojny. - Co mam ci powiedzieć? - powtórzyła, kładąc się na plecach, jednak nadal nie spojrzała na mnie. - Jak mnie bił? - wzięła głęboki oddech, a w jej pustych oczach zalśniły łzy. - Jak mnie wyzywał? - pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, jednak szybko ją otarła. - Jak mnie rozbierał? - zamknęła powieki. Wiedziałem, że opowiadanie o tym sprawiało jej ogromny ból. - Czy może jak mnie gwałcił. I to nie raz, lecz kilka razy? - jej drobne ciałko trzęsło się lekko, jednak nie płakała. Walczyła z tym i wychodziło jej to lepiej, niż mnie. - To tak cholernie bolało. - zacisnęła lekko piąstki na kołdrze, mocniej zaciskając powieki. - Nadal wszystko mnie boli. Czuję się brudna i nic nie warta.
-Nie mów tak, proszę. - wyszeptałem, bojąc się, że mój głos po raz kolejny może się załamać.
-Będę tak mówić, bo tak się właśnie czuję. I nie zmienisz tego tak szybko, Justin. Cokolwiek byś nie zrobił, ja będę się tak czuła. Ale jestem silna. Nie poddam się. - dobrze wiedziałem, do czego zmierza. Swoimi słowami nawiązała do historii Jazzy. Prawdę mówiąc, te słowa znaczyły dla mnie więcej, niż wszystkie inne. Chciałem jedynie mieć pewność, że nie będzie chciała nic sobie zrobić, bo tego bym nie przeżył.
-Dziękuję, malutka. - ująłem jedną z jej dłoni i złożyłem na niej delikatny pocałunek. - Kocham cię. I zawsze będę. - kolejny raz przyłożyłem usta do jej skóry. - Pamiętaj o tym.
-Ja ciebie też. - wtedy pękła w niej niewidzialna bariera i po prostu się rozpłakała. A ja, mimo że raniły mnie jej łzy, odetchnąłem z ulgą. Nie zamknęła się w sobie i nie odizolowała od całego świata. Tak będzie jej łatwiej. Razem z płaczem wyleje z siebie chociaż trochę bólu.
Szatynka ostrożnie podniosła się do pozycji siedzącej, a następnie lekko przyciągnęła mnie do siebie i wtuliła się we mnie. Ostrożnie objąłem ją ramionami w pasie, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Tak bardzo ją kochałem i tak bardzo nienawidziłem w tym momencie siebie. Powinienem być przy niej przez cały czas. Zwłaszcza teraz, kiedy tak bardzo mnie potrzebuje. A ja posłuchałem jej i poszedłem do siebie. Nie wybaczę sobie tego.
Nagle w sali szpitalnej rozniósł się dźwięk sms'a. Cały czas wtulając w siebie Bree, wyjąłem z kieszeni komórkę i odblokowałem ją, widząc na wyświetlaczu nieprzeczytaną wiadomość.
"Podobała ci się niespodzianka, jaką sprawiłem twojej dziewczynce? Jestem ciekaw, jak się czujesz ze świadomością, że nie tylko ty ją posuwałeś. Czekam na ciebie za godzinę przy starych barakach. I pozdrów ode mnie tę ślicznotkę..."
~*~
Wielkimi krokami zbliżamy się do końca...
Spodziewacie się, co może nastąpić w kolejnym rozdziale?
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was ;*

sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 57...

Rozdział nie sprawdzony...

Wyszłam z łazienki, w sypialni Justina, owinięta puchowym ręcznikiem. Chłopak, leżący na łóżku, uniósł wzrok znad telefonu i spojrzał na mnie. Wiedziałam, że chciałby dostać ode mnie coś więcej, jednak byłam mu niesamowicie wdzięczna, że nie nalegał i na nic nie liczył.
Podeszłam do jednej z szafek i wyjęłam z niej koronkową bieliznę, po czym opuściłam na ziemię ręcznik. Założyłam na siebie bieliznę, po czym wyjęłam również koszulkę Justina, o wiele za dużą na mnie. Sięgała mi bowiem za tyłek i była zbyt luźna, ale właśnie w takim ubraniu czułam się komfortowo. Dodatkowo, nosząc jego ubrania, przez cały czas czułam przy sobie jego zapach.
-Jak się czujesz, skarbie? - wstał z łóżka i podszedł do mnie. Tak po prostu wtyulił moje cieło w swoje. Doskonale wiedział, czego potrzebuję w tej chwili. Chciałam, żeby ktoś okazał mi swoją miłość i właśnie Justin mógł to zrobić.
-A jak myślisz? - wyszeptałam, przytulając policzek do jego nagiej klatki piersiowej.
-Wiem, głupie pytanie. Przepraszam. - pocałował mnie w czoło i pogładził uspokajająco po plecach. - Potrzebujesz czegoś, malutka?
-Tak, potrzebuję rodziców. - zacisnęłam mocno zęby, aby nie wybuchnąć płaczem. - A oprócz tego potrzebuję się po prostu wypłakać w czyjeś ramię. - łkając cicho, odsunęłam się od szatyna. Następnie wdrapałam się na łóżko i na kolanach przeszłam przez całą jego długość. - Chodź tu do mnie, Justin. - usiadłam, poniżej poduszki, przyciągając kolana do klatki piersiowej i obejmując je ramionami. - Tak mi... zimno.
Chłopak spojrzał na mnie, ze smutkiem w oczach, po czym również usiadł na łóżku.
-Wiem, co to znaczy stracić rodziców, Bree. Ale wiem również, że jesteś silna i poradzisz sobie. A ja zrobię wszystko, żeby ci w tym pomóc. - kiedy położyliśmy się na łóżku, a Justin przykrył mnie kołdrą i przyciągnął mnie do siebie, więc ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Jak się czułeś, kiedy dowiedziałeś się, że... Że oni nie żyją? - wychlipałam, czując coraz więcej łez pod powiekami.
-Byłem załamany. - zaczął, dodatkowo głaszcząc mnie po włosach. - Mimo że mój kontakt z rodzicami nie był najlepszy, a wręcz słaby, nie mogłem się z tym pogodzić. Praktycznie w ogóle nie rozmawiałem ze starymi, ale gdy ich już nie było... - wiedziałam, że mówienie o tym było dla niego trudne. - Kurwa, dopiero po och śmierci zrozumiałem, że ich kochałem i kiedy ich zabrakło, coś straciłem. - wtedy powoli ułożył rękę na swoim sercu. - O tutaj.
-Teraz mamy tylko siebie. - uniosłam się lekko na łóżku, aby na niego spojrzeć, jednak kiedy zobaczyłam smutek w jego oczach, wszystkie emocje skumulowały się w jednym miejscu i wyszły poza mój organizm, razem z falą łez. Po prostu wubuchnęłam głośnym płaczem, chowając twarz w zagłębieniu szyi szatyna. On jeden mnie rozumiał. Doskonale rozumiał. Przeżył to samo i wiedział, jak ja się teraz czuję. To wszystko było dla mnie zbyt ciężkie. I nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie było przy mnie Justina. Nie wytrzymałabym psychicznie. I mam wrażenie, że próbowałabym dołączyć do moich rodziców. Jednak teraz wiem, że mam dla kogo walczyć i dla kogo starać się pozbierać po tym wszystkim. Dla osoby, które dla mnie poświęciła wszystko. Nie mogę go teraz zawieść.
Nie wiem, ile czasu leżałam na łóżku, wtulona w niego, płacząc. Nie wiem, ile czasu to trwało, ani ile łez wylałam. Wiem jednak, że pomogło mi to w pewnym stopniu się uspokoić. W końcu, przemęczona ciągłym płaczem i wydarzeniami z dzisiejszego dnia, zasnęłam, aby choć na chwilę oderwać się od okropnej rzeczywistości.
***Kilka dni później***
To dzisiaj. Dzisiaj nadszedł dzień, w którym raz na dobre będę musiała pożegnać swoich rodziców i ostatecznie przestać wierzyć, że ich śmierć była jedynie moim chorym snem. Nie chciałam się z nimi rostawać. Nie wiedziałam nawet, czy dam radę być na pogrzebie i patrzeć, jak moi rodzice, osoby, które mnie kochały i wychowywały, zamykane są w drewnianych trumnach i opuszczane pod ziemię, a następnie zasypywane piachem. Minęło już kilka dni, dlatego nie płakałam cały czas. Postarałam się, byłam silna i nie daję już wypływać łzom. Mam już dość płaczu i uzalania się nad sobą. Od teraz zaczynam nowy okres w życiu i muszę wziąć wszystkie sprawy w swoje ręce. Nie mogę się załamać, tak, jak po upozorowanej śmierci Ryana. Wtedy byłam sama, teraz mam Justina. To jest właśnie mój własny powód do życia.
Założyłam na siebie czarną, koronkową sukienkę, sięgającą do połowy ud, a także czarne szpilki. Na sukienkę ubrałam czarną, skórzaną kurtkę, a do jej kieszeni schowałam paczkę chusteczek higienicznych. Czułam, że będą mi dzisiaj niezbędne.
-Gotowa, kochanie? - Justin wyszedł z łazienki, ubrany w czarny garnitur. Podszedł do mnie i zapiął zamek, znajdujący się na plecach. Wtedy ja odwróciłam się przodem do niego i poprawiłam kołnierzyk od jego koszuli.
-Przystojniak z ciebie. - uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Nie chciałam, żeby się o mnie martwił, dlatego chciałam chociaż udawać, że jest lepiej. Chociaż, prawdę mówiąc, jest lepiej, niż było te kilka dni temu.
Chłopak delikatnie zbliżył swoją twarz do mojej i musnął moje margi swoimi. Chciałam zatrzymać ten moment, tę chwilę, na dłużej. Ale wiedziałam, że nie mogę.
Justin złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę drzwi. Razem wyszliśmy na korytarz i zeszliśmy po schodach, do salonu, gdzie siedziała reszta chłopaków. Wszyscy mieli smutek w oczach, kiedy patrzyli na mnie i widzieli moje cierpienie. Właściwie, było mi przykro, że przeze mnie i oni stracili humor, jednak to pokazuje, że są prawdziwymi przyjaciółmi, którzy czują to, co ja.
***
Szłam prostą drogą cmentarza, do miejsca, w którym miał powstać grób moich rodziców. Przez cały czas wpatrywałam się w swoje szpilki. Chciałam uniknąć tych wszystkich współczujących spojrzeń, które i tak nie mogły mi pomóc, a tylko pogarszały sytuację. Ludzie, którzy nie mają ze mną nic wspólnego, a słyszeli o ów tragedii, udajś wielce zasmuconych. Ja jednak wiem, że gówno ich to wszystko obchodzi, a twarz, jaką pokazują przede mną, to tylko i wyłącznie maska.
W końcu doszłam do miejsca, w którym zostaną pochpwani moi rodzice. Gdy zobaczyłam dwie trumny, spuszczane pod ziemię, z moich oczy wypłynęły pierwsze, ale na pewno nie ostatnie łzy. Stanęłam blisko dołów, a obok mnie ustawił się Justin i objął mnie ramionami. Myślał, że w ten sposób doda mi otuchy. I byłam mu za to wdzięczna, jednak dzisiaj nic nie mogło mi pomóc. Dzisiaj był taki dzień, w którym żadne słowa czy gesty nie mogły mnie pocieszyć.
Ksiądz zaczął ostatnie pożegnanie. Moja najbliższa rodzina pogrążona była w smutku, a ja czułam jedynie pustkę. To tak, jakby ktoś wyrwał cząstkę mojego serca. Pozbawił mnie jej na zawsze. I wiem, kto to zrobił. Ten brutal, który tak skrzywdził przyjaciółkę Justina. Ten skurwysyn bez uczuć zabił moich rodzoców z zimną krwią. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym go spotkała. Nie wiem i wolę się nawet nie zastanawiać.
Kiedy trumny zostały ułożone w dołach, mężczyźni z firmy pogrzebowej zaczęli zasypywać je ziemią. To było okropne uczucie, widzieć, jak twoi rodzice zostają przysypywani piachem. Okropne uczucie, mieć świadomość, że zostały mi po nich tylko zdjęcia i wspomnienia. Odwróciłam się przodem do Justina i wtuliłam się w niego, ponieważ nie potrafiłam dłużej wpatrywać się w ten obrazek. To bolało. Po prostu bolało. Uczucie, jakie trzymałam w sercu było wręcz nie do zniesienia, ale musiałam przyzwyczaić się do tej pustki.
-Justin, ja tego nie wytrzymam. - załkałam, mocniej zaciskając piąstki na jego koszuli.
-Chcesz stąd wyjść, kochanie? Wiesz, że nie musisz tu być. Nikt nie będzie miał ci tego za złe. Nikt. - wyszeptał mi do ucha. - Może będzie lepiej, jak stąd pójdziemy, skarbie.
-Nie, nie chcę. To ostatni moment, w którym mogę pożegnać się z rodzicami. Nie chcę ich teraz zostawić, bo później już... - nie chciałam i nie potrafiłam dokończyć tego zdania.
Wtedy poczułam dużą dłoń na swoich plecach. Odwróciłam się twarzą do mężczyzny, którym okazał się mój brat. Niewiele myśląc, wtuliłam się w niego. Ryan był w takiej samej sytuacji, co ja, tylko że on inaczej to przeżywał. Również stracił rodziców, jednak on nie był tak zrozpaczony. Nie płakał i nawet nie zamierzał. Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałam u niego łez.
-Przepraszam was. - wyszeptałam i wyplątałam się z objęć Ryana. Spojrzałam w smutne oczy Justina. Widziałam, że cała ta sytuacja sprawiała mu ból, lecz ja nie potrafiłam postąpić inaczej. Nie potrafiłam się uśmiechać, kiedy w środku moja dusza rozpadała się na miliony kawałeczków, których nie potrafiłam posklejać. Przynajmniej na razie.
Zaczęłam kierować się w stronę wyjścia z cmentarza, słysząc za sobą kroki jednej osoby. Nie musiałam się nawet odwracać, zeby wiedzieć, kto podąża zaraz za mną.
-Przepraszam, Justin, ale chcę zostać sama. - mruknęłam, zatrzymując się i odwracając w jego steronę. Chłopak, bez słowa, podszedł do mnie i przytulił do swojej piersi. Doskonale rozumiał moją sytuację, jednak nie potrafił mi pomóc. Nie miałam mu tego za złe. Mój stan mógł naprawić tylko czas.
-Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz mogła, skarbie, dobrze? - objął moją małą twarz dłońmi i spojrzał w oczy. - Pamiętaj, że wystarczy jeden twój telefon i od razu u ciebie będę. Kocham Cię.
-Ja ciebie też, Justin. - szepnęłam, zaciskając mocno powieki, żeby chociaż w takiej chwili zatrzymać łzy w sobie. - Dziękuję. - dodałam, po czym puściłam jego dłoń i odeszłam powoli w przeciwnym kierunku.
***
Szłam najkrótszą drogą do domu, aby jak najszybciej zamknąć się w czterech ścianach. Nie potrzebowałam teraz ani Justina, ani mojego brata. Chciałam zostać całkiem sama. Nie słuchać wszystkich współczujących słów. Chciałam uniknąć również takich spojrzeń. Po prostu miałam dość wszystkich, nawet tych, którzy starali się mnie pocieszyć. Wiedziałam, że z czasem będę czuła się coraz lepiej, jednak te pierwsze dni muszę po prostu przepłakać. Inaczej nie uda mi się przejść przez ten etap w moim życiu, nie ruszę dalej i zostanę tu, gdzie jestem. W smutku, żalu i rozpaczy.
Wtedy usłyszałam za plecami kroki. Powoli i z niepewnością zatrzymałam się i odwróciłam, wytężając wzrok, ze względu na to, że było już ciemno. Dostrzegłam mężczyznę, koło dwudziestu siedmiu lat, zbliżającego się do mnie. Dopiero kiedy był naprawdę blisko, mogłam ujrzeć jego twarz.
-Czy ja cię już kiedyś nie spotkałam? - zanim zdążyłam się się powstrzymać, wymówiłam na głos swoje myśli.
-Tak, księżniczko. Już raz ostrzegałem cię, abyśnie chodziła sama wieczorem. - zaśmiał się cicho, podchodząc bliżej mnie. Wtedy właśnie ujrzałam jego twarz. Był to ten sam mężczyzna, który kiedyś uratował mnie przed kilkoma napalonymi idiotami, na leśnym parkingu. Zdziwiłam się, że znów go spotkałam.
-Widzę, że nie lubisz słuchać starszych, skoro znowu chodzisz sama.
-Po prostu chcę pobyć sama. - mruknęłam, ponownie zaczynając iść przed siebie. - I nie mam pchoty na żadne rozmowy. - westchnęłam, słysząc stukot kroków zaraz za plecami.
-Przykro mi, dziecinko, ale nie pobędziesz sama. Ten wieczór spędzimy razem. - ostatnie zdanie wyszeptał tuż przy moim uchu, przez co zatrzymałam się gwałtownie. - Chociaż tak naprawdę wcale nie jest mi przykro. Coś czuję, że spędzimy ze sobą piękne chwile. - ułożył jedną dłoń w dole moich pleców i zrobił krok do przodu, zbliżając się do mnie. Chciałam wyrwać się z jego uścisku i uciec stąd, jednak w trym momencie poczułam, jak mężczyzna przyłożył mi do twarzy wilgotną szmatkę. Moje powieki mimowolnie zaczęły się zamykać, a ciało bezwładnie wpadło w jego ramiona.
***
Kiedy zaczęłam wracać do rzeczywistości i chciałam się rozbudzić, poczułam ból na nadgarstkach. Momentalnie otworzyłam oczy, ponieważ cała reszta zmysłów mówiła mi, że nie przebywam w swpim pokoju. W powietrzu unosił się zapach wilgoci, podłoże, na którym leżałam, było twarde i zimne, a do moich uszu docierał cichy szum drzew. Tak, jak przeczuwałam, nie byłam w swoim pokoju. Leżałam na brudnej podłodze w czymś, co mogło przypominać magazyn, w samym środku lasu. Chciałam podnieść się z ziemi i uciec stąd, dlatego szarpnęłam rękami. Nirmal od razu jednak pożałowałam tego, kiedy poczułam, że grube liny wbijają się w moje nadgarstki, raniąc mnie. Syknęłam cicho i, mimo że chciałam wrzeszczeć, zachowywałam się cicho, aby mój głos nikogo tutaj nie przyprowadził.
Dopiero wtedy przypomniałam sobie, w jakich okolicznościach się tutaj znalazłam. Mężczyzna. Środek nasenny. I ten charakterystyczny śmiech...
Przez moje ciało przeszła fala paniki. Nie wiedziałam, jak zachować się w takiej sytuacji, którą mogłam zobaczyć jedynie w jednej ze scen jakiegoś filmu sensacyjnego. Bez sensu były krzyki i wzywanie pomocy, mając świadomość, że jest się na jakimś odludziu i i tak nikt nie usłyszy mojego głosu. Pozostało mi jedynie czekać, aż ktoś tu przyjdzie i wyjaśni mi swoje zamiary.
Jak na zawołanie, metalowe drzwi od obskórnego magazynu otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Mimo że wytęrzałam wzrok, nie byłam w stanie ujrzeć postaci, która przez ów drzwi weszła. Kroki porywacza zaczęły coraz wyraźniej docierać do moich uszu, co oznaczało, że mężczyzna zbliża się w moją stronę.
-Mam nadzieję, że się wyspałaś, księżniczko... - zaśmiał się gardłowo, kucając u mego boku. Słabe światło księżyca oświetliło jego twarz. Poznałam ją oczywiście, lecz nadal nie wiedziałam, czego ten człowiek ode mnie chce.
-Wypuść mnie stąd. - warknęłam, szarpiąc ramionami, aby rozluźnić liny.
-Wypuszczę, kotku, ale jeszcze nie teraz. - podniósł rękę i wierzchem dłoni pogłaskał mnie po policzku. Gwałtownie odwróciłam głowę, strącając tym samym jego rękę. Nie podniosłam wzroku. Wolałam wbić go w zimną podłogę, niż spojrzeć mu w oczy.
Nagle mężczyzna odsunął się lekko i chwycił za krańce swojej koszulki. Zaczął unosić ją, z każdą chwilą ukazując swoj umięśniony brzuch. Mnie jednak przestraszył jego ruch, ponieważ nie spodziewałam się czegoś podobnego.
-Co ty robisz? - syknęłam, starając się poluzować liny na nadgarstkach, jedbak kolejny raz mi się to nie udało.
-Zaczynam zabawę. - ponownie się zaśmiał, lecz ja nie widziałam w tym nic śmiesznego. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się przeraziłam.
-O co ci chodzi? Kim jesteś? I czego ode mnie chcesz? - i tak wiedziałam, że nie otrzymam odpowiedzi na te pytania, jednakże musiałam je zadać. To było silniejsze ode mnie.
-Cichutko, skarbie. Nie denerwuj się tak. - pogładził mnie po włosach,więc ponownie odsunęłam się od niego. Nie mogłam jednak uciec daleko ponieważ liny, które z jednej strony przywiązane były do moich nadgarstków, a z drugiej do metalowych rur, krempowały moje ruchy. - Malutka, nie uciekaj ode mnie. - tym razem jego głos nie był kpiący czy ironiczny, lecz ostry i suchy, pozbawiony wszelkich pozytywnych emocji. W jednej chwili zbliżył się do mnie i położył rękę w górze moich bleców. Złapał zamek od sukienki między palce i odpiął go jednym, szybkim ruchem. Wrzasnęłam, kiedy zdarł ze mnie ubranie, lecz nie potrafiłam się przed tym bronić i powstrzymać tego brutala. Załkałam żałośnie, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Chciałam w ten sposób zasłonić się przed nim choć trochę, jednak nie na wiele się to zdało. Już po chwili zostałam pchnięta na zimną posadzkę, uderzając o nią plecami. Najgorsze było to, że moje ręce w dalszym ciągu były związane, więc nie mogłam się przed nim bronić, a tymczasem, jego ręce powędrowały do moich spodenek. Odpiął je gwałtownie i ściągnął ze mnie. W jednej krótkiej chwili leżałam już w samej bieliźnie, zalana łzami. Znów się bałam. Znów przypomniała mi się noc, kiedy to Justin mnie skrzywdził. A teraz zapowiadało się na to, że ten mężczyzna ma zrobić to samo.
Nie widziałam sensu życia...
-Zabawimy się, ślicznotko. - błąd. Ten mężczyzna był bardziej brutalny, niż Justin.
Czułam, jak moje, i tak już złamane serce,m rozpada się na jeszcze więcej kawałków. Ból, jaki czułam w środku był niczym nawet przy bólu, jaki odczuwam po stracie rodziców. Świadomość, że zaraz znów to poczuję, że zaraz znów zostanę zgwałcona, odbierał mi wszelkie chęci do walki.
-Proszę, zostaw mnie. - płakałam, lecz moje łzy nie zrobiły na nim żadnego wrażenia i do rze o tym wiedziałam.
-Zamknij się, szmato, bo tracę do ciebie cierpliwość. - warknął, uderzając mnie w twarz. I już w tej chwili wiedziałam, że to uderzenie było pierwszym, zapowiadającym okropny ból, który miałam dzisiaj odczuć. Nie tylko ból psychiczny, ale również ten fizyczny.
Krzyczałam, kiedy odpiął swoje spodnie i zsunął je z siebie. Piszczałam, kiedy zerwał ze mnie stanik i mocno przywarł dłońmi do moich obnażonych piersi. Błagałam, kiedy pozbył się dolnej części mojej bielizny. A potem, kiedy zsunął również swoje bokserki, zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby, ponieważ wiedziałam, że nie mogę zrobić już nic więcej...
~*~
Niektórzy pewnie będą zawiedzeni, że znowu wprowadziłam dramę. Ale ja lubię, jak coś się dzieje. I teraz będzie się działo już do końca...
Zapraszam również na to opowiadanie :)
i-love-my-dish.blogspot.com
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was ;*