***Oczami Justina***
Po pogrzebie rodziców Bree wróciłem do domu razem z chłopakami. Mimo że Ryan starał się grać przed nami twardego, tak naprawdę był przygnębiony stratą rodziców. I mógł oszukiwać sam siebie, ale mnie nigdy mu się nie uda.
-Gdzie Bree? - spytał cicho Zayn, siadając na kanapie w moim salonie i przerywając tym samym moje przemyślenia.
-Poszła do siebie. Chciała pobyć sama. - mruknąłem, zdejmując marynarkę od garnituru i zajmując miejsce na jednym z foteli. - I doskonale ją rozumiem. Nie chce z nikim rozmawiać, nie chce słuchać pocieszeń. - mówiąc to, wbiłem wzrok w podłogę, opierając się o swoje kolana. - Czułem to samo. - nie mogłem rozkleić się przed chłopakami, bo zawsze grałem tego twardego. Tylko Bree znała moje prawdziwe uczucia i emocje. Tylko ona wie, że mimo iż nigdy tego nie pokazywałem, brakuje mi rodziców. Chciałbym czasem móc z nimi porozmawiać. Każdy tego potrzebuje, chociaż niektórzy, w tym ja, odgradzają się niewidzialną barierą od wszystkich.
-Idę spać. - mruknąłem i, pocierając dłońmi twarz, wstałem z kanapy, kierując się schodami na górę. Kiedy dptarłem do swojego pokoju, zamknąłem za sobą drzwi. Po wspomnieniach nie miałem ochoty rozmawiać z chłopakami. Tak, jak Bree, wolałem być sam.
Zacząłem odpinać każdy guzik od swojej koszuli, lecz przez zmęczenie i ogólne rozdrażnienie, szło mi to niezmiernie wolno i ciężko. W końcu zrezygnowałem, kiedy dotarłem do połowy i po prostu zdjąłem koszulę przez głowę, odrzucając ją na panele. Następnie rozpiąłem spodnie i zsunąłem je z siebie, również odkładając na podłogę.
Nie miałem siły na nic, dlatego od razu powlekłem swoje ociążałe ciało do łóżka. Kiedy usiadłem na skraju materaca, wziąłem z szafki nocnej telefon i odblokowałem go. Chciałem tylko zadzwonić do Bree i dpwiedzieć się, czy wszystko u niej w porządku. Martwiłem się i miałem do tego pełne prawo.
Wybrałem numer do Bree, lecz po odczekaniu kilku sekund, dziewczyna nie odebrała. Zrezygnowałem z ponownego dzwonienia do niej, mając pewność, że wzięła leki uspokajające i poszła spać. Nie chciałem jej budzić, chociaż miałem dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, a mój aniołek wcale nie jest bezpieczny.
Położyłem się jednak na łózku i odrzuciłem od siebie pesymistyczne myśli, myśląc, że po prostu panikuję. Przykryłem się do pasa kołdrą, a kiedy wybrałem dogodną pozycję do spania, zamknąłem oczy i wtuliłem twarz w poduszkę. Mimo że Bree nie było obok mnie, ja wciąż czułem jej słodki zapach. I nagle w głowie rozbrzmiał mi jej krzyk. Krzyk i błaganie. Przekląłem głośno pod nosem, chwytając jej poduszkę i nakładając sobie na twarz.
-Panikujesz, a ona zapewne śpi już słodko w swoim łóżku.
Jednakże mówienie do siebie nie przyniosło mi uspokojenia. Ponownie wziąłem z szafki telefon, odblokowałem go i postanowiłem napisać sms'a do mojego aniołka.
"Napisz do mnie, jak tylko się obudzisz. Chcę mieć pewność, że wszystko w porządku. Kocham Cię."
Wysłałem do szatynki wiadomość, po czym ponownie wtuliłem twarz w poduszki. Tym razem już nic nie przeszkodziło mi w zaśnięciu, a moje powieki, ciężkie od wspomnień i dzisiejszych wydarzeń, opadły, przenosząc mnie do krainy snów.
***
Chciałbym powiedzieć, że obudziłem się rano, jednak nie mogłem tak tego ująć. Stwierdzenie, że zostałem obudzony było lepsze. Ze snu wyrwało mnie potrząsanie za ramię. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem Ryana, kucającego obok łóżka. Zdziwiłem się nieco, dlatego zamrugałem kilka razy oczami, potarłem twarz dłońmi i podniosłem się do pozycji siedzącej.
-Wiesz, z samego rana wolę raczej widzieć twoją siostrę, a nie ciebie. - wymamrotałem, ziewając dość głośno. - A poza tym, jeśli nadal wolisz chłopców... - w tym momencie chwyciłem kołdrę i przykryłem się nią pod samą szyję. - Wolę, żebyś nie oglądał mnie niemal nago.
-Bieber, skończ swoje żarciki i zejdź lepiej do salonu. - mruknął, przewracając oczami. Następnie wstał i udał się w stronę drzwi od pokoju, a kiedy miał z niego wyjść, obrócił się jeszcze, jakby o czymś sobie przypomniał. - A tak dla twojej wiadomości, znów wolę dziewczynki. - po tych słowach zamknął za sobą drzwi i zszedł po schodach.
Mimo że nie miałem najlepszego humoru, zachichotałem cicho, przez jego wzburzenie. Niechętnie odrzuciłem kołdrę i wstałem z łóżka, zastanawiając się, dlaczego Ryan przyszedł tutaj, obudził mnie i zachowywał się w dość dziwny sposób. Rozumiem, że stracił rodziców, ale jego emocje nie przypominały smutku, lecz zaniepokojenie.
W samych bokserkach wyszedłem z pokoju i powoli zszedłem na parter. Po drodze spojrzałem na zegarek, wiszący na ścianie przede mną, który wskazywał godzinę 12:00. Nie sądziłem, że spałem tak długo. Zazwyczaj to Bree budziła mnie wcześniej, kiedy kręciła się w łóżku, twierdząc, że nie może znaleźć wygodnej pozycji, chociaż ja doskonale wiedziałem, że po prostu jej sie nudziło i nie chciała, abym dłużej spał. Mimowolnie uśmiechnąłem się, przypominając sobie, jak za każdym razem pierwsze, co zobaczyłem po przebudzeniu, to brązowe kosmyki włosów, leżące na mojej twarzy.
-Co się stało? - spytałem, nadal zaspany, kiedy wszedłem do salonu, w którym przebywał aktualnie Zayn, Ryan i Brady.
-Nie mogę dodzwonić się do Bree. Próbowałem chyba kilkanaście razy, a wygląda na to, jakby cały czas miała wyłączony telefon.
-Spokojnie, pewnie śpi, albo chce jeszcze pobyć sama. Naprawdę potrafię ją zrozumieć. - kolejny raz ziewnąłem, wchodząc do kolejnego pomieszczenia, którym była kuchnia.
-Właśnie w tym problem. Młodej nie ma w domu. I wygląda to tak, jakby w ogóle jej tam nie było. Przez całą noc...
Te słowa sprawiły, że większość mięśni w moim ciele spięła się gwałtownie, a ja z hukiem odstawiłem szklankę z wodą na blat.
-Jak to jej, kurwa, nie ma. Przecież miała iść do domu. - warknąłem, przez zaciśnięte zęby. Sam nie wiem, dlaczego tak się zdenerwowałem. Może to przez świadomość, że Bree mnie okłamała. Mówiła, że chce być sama, a tymczasem z kimś się spotkała. Musiała to zrobić. W przeciwnym razie najnormalniej w świecie byłaby w domu.
-Ale jej nie ma, mówię przecież. Byłem zaniepokojony, więc poszedłem do domu, a na drzwiach znajdowała się jeszcze folia, założona przez policję. Oznacza to, że Bree nawet nie dotarła do domu. Nie wiem, gdzie jest, dlatego się niepokoję.
-Daj mi chwilę. Pójdę doprowadzić sie do porządku i ją znajdę. - wypiłem szybko dwa łyki czystej wody, po czym wróciłem na schody. - Gdziekolwiek by nie była. - dodałem, pospiesznie wchodzac na górę.
Nie patrząc nawet, jakie ciuchy wyciągam z szafki, założyłem je na siebie i wparowałem do łazienki. Szybko ułożyłem włosy, nie dbając dzisiaj za bardzo o swoją fryzurę. Wyszedłem ze swojej sypialni i tym razem zbiegłem po schodach. Nie wiedziałem, co mam o tym mysleć, ale muszę przyznać, że byłem trochę wkurzony. Wlurzony na Bree. Dla mnie oznaczało to, że najprawdopodobniej w pewnym stopniu mnie okłamała, a ja tego nie lubiłem, mimo iż wiedziałem, jaką tragedię przeżyła.
***
Niedługo potem znalazłem się przed drzwiami domu dziecka, w którym miała przebywać Bree. To miejsce jako pierwsze przyszło mi na myśl, dlatego tutaj zacząłem poszukiwania mojej kruszynki. Niegrzecznej kruszynki. Wszedłem do środka i rozejrzałem się po pierwszym, niewielkim pomieszczeniu, przypominającym poczekalnię. Usiadłem więc na jednym z krzeseł i czekałem, aż pojawi się tutaj ktoś dorosły. Ktoś, z kim będę mógł porozmawiać o szatynce.
-Czy pan na kogoś czeka? - zza pleców doszedł do mnie spokojny i zrównoważony, kobiecy głos.
-Chciałem się zapytać, czy Bree Marks jest może tutaj. - podrapałem się po karku i wstałem z krzesełka.
-Przepraszam, a kim dla niej jesteś? - zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Jestem jej chłopakiem. - wytłumaczyłem od razu. - Proszę mi powiedzieć. Wczoraj jej rodzice mieli pogrzeb. Powiedziała mi, że chce pobyć sama, a tymczasem ona w ogóle nie dotarła do domu. Nie wiem, co się z nią dzieje. Martwię się.
-Przykro mi, ale nie mam dla ciebie dobrych informacji. - jej mina nagle stała się smutna. - Bree jest w szpitalu.
Momentalnie rozszerzyłem oczy, a moje dłonie powędrowały na kark. Wziąłem głęboki oddech, po czym wypuściłem go po chwili, starając się oswoić z tą sytuacją. Byłem głupi, wkurzając się na nią. Nie pomyślałem, że mojemu aniołkowi faktycznie mogło się coś stać. Idiota ze mnie.
-Dlaczego? - spytałem niepewnie, spoglądając na nią spod rzęs. Bałem się jej odpowiedzi, lecz musiałem poznać prawdę. Prędzej czy później i tak bym się dowiedział.
-Niech pan jedzie do szpitala, tam panu wszystko wyjaśnią. - odparła spokojnie, przekładając tęczkę do drugiej ręki.
-Błagam, niech pani mi powie, co się stało? Miała wypadek? Tak? W jakim ona jest stanie? - nie byłem nawet pewien, czy ta kobieta rozumiała to, co mówiłam, ponieważ te pytania wypływały z moich ust z niesamowitą prędkością.
-Jedź do szpitala. - to były jej ostatnie słowa, zanim odwróciła się na pięcie i odeszła w głąb budynku.
Szybko wyszedłem z domu dziecka i wręcz przebiegłem odległość, dzielącą mnie od samochodu. Kiedy wsiadłem na miejsce kierowcy, od razu odpaliłem silnik i wjechałem na drogę. Byłem niesamowicie zdenerwowany, ponieważ nie wiedziałem, ci się stało mojemu aniołkowi. Miała wypadek? W jakim jest stanie? Mina kobiety z domu dziecka była bardzo smutna, co oznaczało, że to nie było zwykłe zasłabnięcie na ulicy. I to mnie właśnie niepokoiło.
Łamiąc po drodze wszystkie możliwe przepisy, dotarłem do szpitala szybciej, niż planowałem. Gwałtownie otworzyłem drzwi od swojego sportowego BMW i wysiadłem. Nie wiem nawet, czy zamknąłem samochód. W tym momencie byłem tak przestraszony, spanikowany i zestresowany, że nic, poza Bree, nie miało znaczenia.
Niemal wbiegłem do zatłoczonego szpitala i odszukałem wzrokiem recepcję, przy której siedziała młoda pielęgniarka. Zaczesując do tyłu grzywkę, która w nieładzie opadała na moje czoło, podszedłem do niej, opierając się o coś, co przypominało blat.
-Gdzie leży Bree Marks? - spytałem szybko, wystukując niecierpliwie rytm na podłodze. I w tym momencie nie interesowało mnie nawet to, że w kolejce czeka kilkanaście starszych osób. Ja MUSIAŁEM w tej chwili dowiedzieć się, co z moim aniołkiem.
-Jest pan kimś z rodziny? - spytała obojętnym tonem.
-Jestem... jej bratem. - dokończyłem, wymyślając niewinną bajeczkę, na poczekaniu. Wiedziałem, że gdybym powiedział, że jestem jej chłoapkiem, nie wpuściliby mnie i musiałbym czekać, aż przyjedzie tutaj jej prawdziwy brat.
-Musi pan iść na drugie piętro i tam porozmawiać z jednym z lekarzy. - uniosła wzrok znad kartki i wskazała gestem dłoni jeden z korytarzy.
-Dzięki. - mruknąłem, szybko odchodząc od recepcji. Słyszałem jeszcze za plecami obraźliwe słowa starszych ludzi, kierowane w moją stronę, lecz nie zareagowałem na nie w żaden sposób.
Kiedy dotarłem na, wskazane przez pielęgniarkę, piętro, odszukałem wzrokiem jakiegokolwiek lekarza. Parę metrów ode mnie stała kobieta, w wieku koło czterdziestu lat, w białym fartuchu i jakąś teczką w rękach. Kiedy zorientowałem się, że jest osobą, której szukam, ruszyłem w jej kierunku, omijając po drodze, biegające po korytarzu, dzieciaki. Niestety, jeden maluch nie patrzył przed siebie i wpadł prosto na moje nogi. Zanim zdążył złapać równowagę, odbił się od nich i wylądował pupą na podłodze. Mimowolnie zachichotałem cicho, po czym ukucnąłem i wziąłem szkraba na ręce. Był to chłopiec, co poznałem po granatowych ubrankach, w wieku dwóch lub trzech lat. Spojrzał na mnie, lekko przestraszony, więc uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie.
-Musisz uważać, młody. - pocałowałem go w czółko, po czym postawiłem na ziemię. Chłoptaś zaśmiał się jeszcze i zaklaskał w swoje malurkie rączki, a następnie pobiegł dalej, prawdopodobnie w ogóle nie rozumiejąc słów, które do niego wypowiedziałem.
Kręcąc głową, przypomniałem sobie, jaki jest cel mojej wizyty tutaj, w szpitalu. Ze zwiększoną prędkością, dotarłem do kobiety, która zdawała się być lekarzem.
-Dzień dobry. Chciałem się zapytać, co z moją dziewczyną, Bree Marks. - rzuciłem pospiesznie, zapominając, że przedstawiłem się, jako jej brat.
-Przykro mi, ale jeśli nie jesteś nikim z rodziny, nie mogę udzielić ci żadnych informacji. - spojrzała na mnie smutno, a ja już sam nie wiedziałem, czy z powodu współczucia do mnie, czy dlatego, że wiedziała, co się stało z Bree.
-Błagam panią, ona nie ma tu nikogo z rodziny. Jej rodzice nie żyją, mieszka w domu dziecka. Ma tylko mnie. - jęknąłem, przeczesując palcami włosy. - No błagam, niech pani będzie człowiekiem. - musiałem użyć miny zbitego psa, żeby ostatecznie ją przekonać i zmiękczyć jej serce.
-Jesteś jej chłopakiem, tak? - upewniła się, na co ja pospiesznie pokiwałem głową. Kobieta wzięła głęboki oddech, po czym ponownie spojrzała na mnie smutno. - To może być dla ciebie trudne... - zaczęła, a ja pospieszyłem ją, ponieważ z każdą upływającą sekundą byłem coraz bardziej zniecierpliwiony. - Bree została brutalnie zgwałcona. Bardzo mi przykro. - pogładziła mnie po ramieniu, po czym, bez słowa, wskazała jedne z białych drzwi, po jednej stronie korytarza i odeszła.
Poczułem, jak robi mi się słabo. Musiałem oprzeć się o ścianę, żeby najnormalnie w świecie nie zemdleć. Moje usta, chociaż od przekazania tej i formacji minęło już parę chwil, w dalszym ciągu były lekko uchylone. Nie wiem nawet, kiedy, z moich oczu zaczęły wypływać łzy. I choćbym nie wiem, jak się starał, nie potrafiłem ich zatrzymać. Po prostu spływały po mojej twarzy, torując sobie drogę po moich policzkach. Nie byłem w stanie już wystać na własnych nogach, dlatego zsunąłem się po ścianie i usiadłem na podłodze na korytarzu. Byłem po prostu w szoku. Nadal się trzęsłem i nie mogłem przyswoić tej informacji.
Wtedy właśnie na korytarzu pojawił się Ryan, razem z Zaynem. Kiedy tylko mnie zobaczyli, podbiegli bliżej i ukucneli przede mną.
-Stary... - blondyn potrząsnął mnie za ramiona. - Stary, co się dzieje? Co z Bree?
Wiedziałem, że nie mogę się dłużej nad sobą użalać, ponieważ Bree teraz będzie mnie potrzebowała. Mimo że było mi cholernie ciężko, musiałem wziąć się w garść. Nie dla siebie, tylko dla niej.
Podniosłem się więc z ziemi i złapałem Ryana za koszulkę, po czym popchnąłem go na ścianę.
-Kurwa, kiedy ja spokojnie spałem jakiś skurwiel... - przełknąłem głośno ślinę i wziąłem głęboki oddech. - Jakiś skurwiel ją gwałcił! - krzyknąłem, nie mogąc już dłużej panować nad swoimi emocjami.
Twarz Ryana niemal natychmiast pobladła, zresztą tak samo, jak moja. Kiedy puściłem jego koszulkę, zgiął się lekko, oparł się jedną ręka o kolano i przeczesał włosy palcami.
-Żartujesz sobie ze mnie... - wymamrotał, energicznie kręcąc głową.
-Myślisz, że w takiej sytuacji byłbym w stanie żartować? - zamknąłem na moment powieki, a po chwili z powrotem je otworzyłem. Szukałem każdego możliwego sposobu, aby uspokoić się choć trochę. W tym momencie byłem tak samo smutny, przerażony, jak i wkurwiony.
-Idę do niej. - postanowiłem, odwracając się w stronę drzwi od sali szpitalnej. Niepewnie ułożyłem dłoń na klamce i nacisnąłem ją, a następnie wszedłem do środka.
I właśnie w tym momencie, kiedy spojrzałem na drobną postać Bree, leżącą na łóżku, do mojej głowy powróciło jedno z najgorszych wspomnień z mojego życia. Wszystko działo się dokładnie tak samo. Nieodebrane telefony. Potem dom dziecka. Szpital. A na koniec ten fakt. Informacja, że osoba, którą kocham, została zgwałcona. Taka sama sytuacja była z Jazzy. Ona również była tak młoda, tak bezbronna, malutka. A przeszła przez takie piekło, jak Bree.
Na świecie nie ma sprawiedliwości, bo skurwysyn, który je skrzywdził, nadal po nim chodzi.
Musiałem bardzo się postarać, aby nie rozpłakać się przy Bree. Nie mogłem jej pokazać, jak słaby przez to jestem. Przy niej musiałem być silny, aby móc w jakikolwiek sposób wspierać ją. To ona potrzebowała mnie teraz najbardziej. Wiedziałem, że była silna, silniejsza niż Jazzy. Jednak Bree przeszła dużo więcej i bałem się, że będzie chciała odebrać sobie życie.
Powoli i po cichu podszedłem do szpitalnego łóżka. Na jej policzku widniał spory siniak, zresztą tak samo, jak na ramionach. Kolejny raz chciałem się po prostu rozpłakać, ale nie mogłem, dlatego zatrzymałem to w sobie. Wiedziałem również, że Bree czuła moją obecność, wiedziała, że wszedłem do środka, lecz nie spojrzała na mnie. Jej głowa odwrócona była w jedną stronę, a wzrok tępo wbity w ścianę. Nie płakała ani teraz, ani wcześniej. Widziałem to, ponieważ jej oczy nie były napuchnięte od łez, a policzki suche. I prawdę mówiąc, to nie było dobre. Wolałbym, żeby płakała, wtulona w moje ciało, a nie zamykała się w sobie. Tak samo postąpiła Jazzy. Nie odzywała się, bała się mówić.
I tego bałem się najbardziej.
-Kochanie... - szepnąłem, biorąc krzesło i siadając na nim, z boku łóżka. - Skarbie, popatrz na mnie... - delikatnie ułożyłem swoją dłoń na jej, lecz ona zabrała rękę i odwróciła się do mnie plecami. Spodziewałem się takiej reakcji, jednak zabolało mnie to, że odsuwa się ode mnie, mimo że miała do tego pełne prawo. - Niunia, proszę cię, odezwij się, tylko tyle. Powiedz coś i nie olewaj mnie. Błagam, Bree. - nie udało mi się powstrzymać łez. Znowu mi się nie udało.
-Co mam ci powiedzieć? - odezwała się w końcu, a jej głosik był nienaturalnie cichy, przygnębiony i spokojny. - Co mam ci powiedzieć? - powtórzyła, kładąc się na plecach, jednak nadal nie spojrzała na mnie. - Jak mnie bił? - wzięła głęboki oddech, a w jej pustych oczach zalśniły łzy. - Jak mnie wyzywał? - pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, jednak szybko ją otarła. - Jak mnie rozbierał? - zamknęła powieki. Wiedziałem, że opowiadanie o tym sprawiało jej ogromny ból. - Czy może jak mnie gwałcił. I to nie raz, lecz kilka razy? - jej drobne ciałko trzęsło się lekko, jednak nie płakała. Walczyła z tym i wychodziło jej to lepiej, niż mnie. - To tak cholernie bolało. - zacisnęła lekko piąstki na kołdrze, mocniej zaciskając powieki. - Nadal wszystko mnie boli. Czuję się brudna i nic nie warta.
-Nie mów tak, proszę. - wyszeptałem, bojąc się, że mój głos po raz kolejny może się załamać.
-Będę tak mówić, bo tak się właśnie czuję. I nie zmienisz tego tak szybko, Justin. Cokolwiek byś nie zrobił, ja będę się tak czuła. Ale jestem silna. Nie poddam się. - dobrze wiedziałem, do czego zmierza. Swoimi słowami nawiązała do historii Jazzy. Prawdę mówiąc, te słowa znaczyły dla mnie więcej, niż wszystkie inne. Chciałem jedynie mieć pewność, że nie będzie chciała nic sobie zrobić, bo tego bym nie przeżył.
-Dziękuję, malutka. - ująłem jedną z jej dłoni i złożyłem na niej delikatny pocałunek. - Kocham cię. I zawsze będę. - kolejny raz przyłożyłem usta do jej skóry. - Pamiętaj o tym.
-Ja ciebie też. - wtedy pękła w niej niewidzialna bariera i po prostu się rozpłakała. A ja, mimo że raniły mnie jej łzy, odetchnąłem z ulgą. Nie zamknęła się w sobie i nie odizolowała od całego świata. Tak będzie jej łatwiej. Razem z płaczem wyleje z siebie chociaż trochę bólu.
Szatynka ostrożnie podniosła się do pozycji siedzącej, a następnie lekko przyciągnęła mnie do siebie i wtuliła się we mnie. Ostrożnie objąłem ją ramionami w pasie, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Tak bardzo ją kochałem i tak bardzo nienawidziłem w tym momencie siebie. Powinienem być przy niej przez cały czas. Zwłaszcza teraz, kiedy tak bardzo mnie potrzebuje. A ja posłuchałem jej i poszedłem do siebie. Nie wybaczę sobie tego.
Nagle w sali szpitalnej rozniósł się dźwięk sms'a. Cały czas wtulając w siebie Bree, wyjąłem z kieszeni komórkę i odblokowałem ją, widząc na wyświetlaczu nieprzeczytaną wiadomość.
"Podobała ci się niespodzianka, jaką sprawiłem twojej dziewczynce? Jestem ciekaw, jak się czujesz ze świadomością, że nie tylko ty ją posuwałeś. Czekam na ciebie za godzinę przy starych barakach. I pozdrów ode mnie tę ślicznotkę..."
~*~
Wielkimi krokami zbliżamy się do końca...
Spodziewacie się, co może nastąpić w kolejnym rozdziale?
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was ;*
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Rozdział 58...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Skurwiel, skurwiel, skurwiel, skurwiel, skurwiel. Jak ludzie mogą chodzić bez wyrzutów sumienia po ziemi z gwałtem na plecach? To chore i nienormalne. A temu idiocie jeszcze sprawiło to satysfakcje. Czemu on to zrobił Justin'owi i Bree? Nic ta mała istotka mu nie zrobiła, a ten chuj... no po prostu brak słów. A Justin się popłakał, według mnie to było słodkie.
OdpowiedzUsuńJustin powinien temu idiocie uciąć jaja i powiesić u siebie w szafie na wieszaku. Rozdział zajebisty czekan na next.
Jeju biedna Bree. Tak mi jej szkoda. Teraz Justin musi jej pilnować i jestem strasznie ciekawa kto to jej zrobił. Nie wiem co ty tam wymyśliłaś. Czekam na nn i weny życzę ; >
OdpowiedzUsuńOjej, biedna Bree :( Nie wiem co wymyśliłaś, ale pewnie rozwiązanie tej zagadki będzie nieoczekiwane :D
OdpowiedzUsuńomg<3
OdpowiedzUsuńKurwa..... na nie mam słów....
OdpowiedzUsuńPo prostu rozdział jak zawsze zajebisty, nie ma co ukrywać.
Jezu zgadzam się z @TajemniczaPerry , że Justin powinien uciąć mu jaja i powiesić je sobie na wieszaku w szafie.
Jak ten gość mógł?!?!??!?? Jak mógł ją zgwałcić!?!??!?!?! NIE ROZUMIEM TEGO!!!!!!!!
TO CHORE!!!!!!!
CZEKAM NA NASTĘPNY ROZDZIAŁ :* :* :* :* :*
Łał niesamowity rozdział. Soedze i płacze ;( czekam na nn
OdpowiedzUsuńBoże ..... to pewnie ten sam skurwiel co zrobił to jazzy Oby jutin nieposzedł tam sam XD Miejmy nadzieje ze nic nikomu się nie stanie no chyba ze ten sukisyn pojdzie do piekła ! <3 kocham cie i pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńno i masz rozpłakałam się ;c smutne , ale rozdział super ! Nie umiem w to uwierzyć że za niedługo koniec ;c Doskonale pamiętam pierwszy rozdział :) jak to się dopiero rozkręcało :)
OdpowiedzUsuńRany, czytałam ten rozdział z takimi falami emocji, że telefon wyleciał mi przynajmniej 2 razy z ręki! Najpierw się wściekałam, bo Justin nie domyślił się, że z Bree coś nie tak.. A potem się uspokajałam, bo uznałam, że na jjego miejscu myślałabym tak samo. Potem byłam przerażona a na koniec się popłakałam, gdy Bree opowiedziała o tym wszystkim.. Co za skurwiel mógł to zrobić?!
OdpowiedzUsuńJeszcze, jak dostał Justin tego smsa, to się wystraszyłam, bo on na pewno tam przyjdzie, ale jak się to skończy to nie mam pojęcia! ;(( Mimo, że lubię smutne zakończenia, to jednak tutaj mam nadzieję, że będzie szczęśliwe pomimo tylu przeciwności losu. :)
Chyba nie muszę Ci powtarzać, jak genialna jesteś? Mam nadzieję, że kiedyś ktoś Cię odkryje i zostaniesz sławną pisarką. <3 Tego Ci życzę. <3
Kocham Cię! :3
~Drew.
http://glow-in-your-eyes-enlighten-my-world.blogspot.com/
Świetny a moja wersja kolejnego to austin tam pójdzie on go zastrzeli będzie pogrzeb ona powie że sb nie radzi i popełni samobójstwo i koniec będą żyli razem że swoim dzieckiem szczęśliwi na tatym świecie :-) żarcie oby był happy end :-)
OdpowiedzUsuńBOZE COOOO JAKI KONIEC?! :(( OBY JUSTIN I BREE BYOO RAZEM BO JA SIE CHYBA POWIESZE JAK BEDZUE INACCZEJ:(((((((
OdpowiedzUsuńkocham w ołowie się rozryczałam rozdział jak zawsze cudowny<3
OdpowiedzUsuńNo normalnie jakiś tępy chuj może tylko coś takiego zrobić.. Zabić go zanim złoży jaja. Pewnie Justin to zrobi jak pójdzie się z tym skurwielem spotkać. Współczuję Bree, ona tyle już przeszła, że ja nie wien jak ona sobie poradzi. Rozdział świetny i czekam nn <3
OdpowiedzUsuńZapraszam na dajszansemilosci.blogspot.com
OdpowiedzUsuńWspółczuje Bree takich przeżyć...tyle sie musi nacierpieć ;x
OdpowiedzUsuńMam nadzieje,że ten pedofil zapłaci za swoje czyny -.-
Czekam na nn <3
@scute4
Jeju ... Biedna bree JUstin masz go sprac ... Albo wytszlij Rayana zeby zmienił orietacje i do zgwałcił ...
OdpowiedzUsuńOooooo :C
OdpowiedzUsuńRozdzial zajebisty ;** czekam na kolejny ^ ^
OdpowiedzUsuńNie waż się tego kończyć!! JEJKU *-*
OdpowiedzUsuńAaaa.... Uwielbiam to :**
OdpowiedzUsuńNIE ZABIJAJ JUSTINA PROSZEEEE
OdpowiedzUsuńPłacze... -.- czemu?jak mogł jej zrobić ten ciul? O nie
OdpowiedzUsuń