niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 56...

Rozdział nie sprawdzony, zrobię to jutro ;)

Przez parę sekund wpatrywałam się w kamienną twarz policjanta, kiedy w końcu parsknęłam głośnym śmiechem, ale jednocześnie z moich oczu zaczęły wypływać łzy.
-Pan sobie ze mnie żartuje!? To nie jest jakieś jebane prima aprilis! - wydarłam się na niego. Sama nie potrafiłam opanować swoich emocji. Byłam pewna, że on ze mnie żartuje, chociaż jest to sprawa z której nikt nie powinien robić sobie żartów. Z drugiej jednak strony, same słowa wywołały u mnie łzy.
W jednej chwili ouściłam się biegiem, nie zważając na krzyki policjanta, który starał się mnie zatrzymać. Przebiegłam najpierw przez bramkę, a potem przez drzwi wejściowe. Widok, jaki zastałam w środku był nie do opisania. Moi rodzice leżeli na ziemi, w kłużach krwi. Nad nimi stali policjanci. Jedni przeszukiwali dom, inni robili zdjęcia zwłok. Zwłok, kurwa, rozumiecie to!? Moi rodzice, osoby, które mnie kochały i które mnie wychowywały, nie żyją. Nie żyją, kurwa!
-To nie może być prawda! - nadal, mimo tego, co zobaczyłam, nie potrafiłam w to uwierzyć. Wzrok policjantów wylądował na mnie. Ich twarze nie były już kamienne, tylko po prostu smutne.
W mgnieniu oka podbiegłam do, leżącej na ziemi, mamy, i upadłam obok niej na kolana.
-Mamo, błagam cię, otwórz oczy i powiedz, że mnie słyszysz! - krzyknęłam w panice i strachu. - Błagam cię! - odrzuciłam z jej twarzy włosy i pogłaskałm po policzku, który cały był w krwi.
-Odsuń się, twoja matka nie żyje. Twoi rodzice nie żyją. - jeden z policjantów złapał mnie za ramię.
-Puść mnie, kurwa! - wrzasnęłam na niego, a łzy zalały moje oczy. - To nie może być prawda! - nie wierzyłam, że ich już tu nie ma. Po prostu nie wierzyłam. Nie chciałam uwierzyć.
-Proszę, odsuń się od nich. - policjant ułożył dłonie na mojej talii i podniósł moje ciało z podłogi. Najpierw wytarłam zakrwawione dłonie w bluzkę, a następnie przetarłam oczy. I wtedy właśnie zobaczyłam, leżącego na ziemi, pomiędzy moimi rodzicami, białego misia, którego dostałam od Justina. Wyciągnęłam przed siebie drżącą rękę i ukucnęłam, a następnie podniosłam z ziemi pluszaka. Niemal od razu zobaczyłam, że na jego plecach został umieszczony napis, czarnym markerem.
"Jazzy była pierwsza. Ciekawe kto będzie następny..."
Kiedy to przeczytałam, pisnęłam cicho, odrzucając zabawkę na drugą stronę salonu. Z nowymi łzami w oczach wybiegłam z domu, potrącając przy wyjściu policjantów. Nie zważając na nic, puściłam się biegiem przed siebie. Chciałam znaleźć się jak najdalej od swojego domu. Widok własnych rodziców, z dziurą postrzałową w głowie, to najgorszy widok na świecie.
***
Gdy dotarłam do domu Justina, praktycznie nic nie widziałam przez łzy. Bez pukania wtargnęłam do środka. Justin wracał akurat z kuchni do salonu, z uśmiechem na ustach, lecz kiedy tylko mnie zobaczył, wypuścił z rąk dwie puszki z piwem. Podbiegłam do niego i wpadłam w otwarte ramiona chłopaka, wybuchając głośnym płaczem.
-Malutka, co się dzieje? - chłopak zaczął tylić mnie do siebie i głaskać po włosach, aby choć trochę mnie uspokoić. Ja jednak nadal się trzęsłam i drżałam, nie potrafiąc ustabilizować swoich emocji. Płakałam jeszcze mocniej, zaciskając małe piąstki na koszulce Justina. Kiedy chłopak zobaczył, że nie da rady mnie uspokoić, wziął moje ciało na ręce i podszedł do kanapy. Usiadł obok swoich kumpli i, sadzając mnie na swoich kolanach, nie przestawał gładzić po głowie.
-Mała, co się dzieje? - Zayn, siedzący obok, poklepał mnie lekko po kolanie. Ja jednak w dalszym ciągu nie potrafiłam się uspokoić. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa. - I dlaczego masz na koszulce krew?
-Jus-Justin... - zaczęłam, ocierając twarz z łez. - Wiem, kto zgwałcił Jazzy. - wydukałam.
W jednej, krótkiej chwili, szatyn spiął wszystkie mięśnie, jednocześnie zaciskając dłonie na moich biodrach. Jego szczęka również się zacisnęła, a oddech przyspieszył. Wiedziałam, że dalej kochał Jazzy i że cholernie dużo dla niego znaczy, a taka informacja mocno nim wstrząsnęła.
-Kto? - warknął, utrzymując wzrok, wbity w podłogę.
-Ten sam skurwiel, który zamordował moich rodziców. - ponownie wybuchnęłam płaczem, łapiąc jego koszulkę i wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.
-Co!? - byłam niemal pewna, że to samo pytanie zadał każdy z chłopaków jednocześnie.
-Bree, o czym ty, do cholery jasnej, mówisz? - Ryan gwałtownie wstał z kanapy i ukucnął obok mnie.
-Kochanie, opowiedz wszystko od początku. - Justin przyłożył usta do mojego czoła i złożył na nim pojedynczy pocałunek. Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam go po chwili, decydując się zacząć mówić.
-Kiedy przyszłam do domu, na ulicy stało kilka radiowozów. Jeden z policjantów powiedział, że moi rodzice nie żyją. Nie chciałam w to uwierzyć. Wydarłam się na niego i pobiegłam do środka, a tam... - kolejny raz wybuchnęłam płaczem i chwilę zajęło mi, abym mogła kontynuować. - A tam na podłodze, w kałuży krwi, leżeli nasi rodzice, Ryan. - zwróciłam się bezpośrednio do brata.
-Ja pierdole... - wymamrotał, wplątując palce we włosy i ciągnąc za nie z wyraźną frustracją i niedowierzaniem.
-Na podłodze znalazłam misia, którego dostałam od ciebie, a na nim... - znowu się zacięłam. - A na nim było napisane, że Jazzy była pierwsza i ciekawe, kto będzie następny. - dławiłam się własnymi łzami i nic nie potrafiłam z tym zrobić. Byłam zbyt wstrząśnięta.
-W kuchni, w pierwszej szafce po prawej stronie, są tabletki na uspokojenie. Możesz je przynieść? - Justin, cały czas tuląc mnie do swojej klatki piersiowej, zwrócił się do, siedzącego obok, Zayna. Ten jedynie skinął głową i wyszedł z salonu. Po chwili wrócił, trzymając w jednej ręce pudełko z tabletkami, a w drugiej szklankę z wodą.
-Dziękuję. - wychlipałam, biorąc od niego leki. Wzięłam większą dawkę, ponieważ wiedziałam, że mniejsza mogłaby mi w takim przypadku nie pomóc. - Nie wierzę. Nie wierzę, że oni nie żyją. - kiedy leki po mału zaczynały działać, otarłam łzy rękawem. - Nie mogli mnie zostawić.
-Kochanie, proszę cię, nie płacz. - szatyn pogłaskał mnie po głowie, ponownie całując w czoło.
-Justin, ja widziałam swoich martwych rodziców. - niemal wyszeptałam to zdanie. Tak było mi łatwiej.
Wtedy właśnie po domu rozniosło się głośne pukanie do drzwi. Jeden z chłopaków poszedł je otworzyć. W progu pojawiło się dwóch polocjantów. Prawdopodobnie przyszli tu po mnie.
-Jesteś w stanie zeznawać? - zwrócili się do mnir, na co delikatnie skinęłam głową.
-Tak, wzięłam leki uspokajające i chcę mieć to już za sobą.
***
Weszłam do jednego z pokojów na komisariacie, trzymając Justina za rękę. Nie potrafiłam go puścić. Był teraz jedyną osobą, tak cholernie dla mnie ważną. Owszem, był jeszcze mój brat, Ryan, ale nie miałam z nim już tak dobrego kontaktu, jak kiedyś. Jego upozorowana śmierć oddaliła nas od siebie.
-Usiadźcie. - policjant wskazał nam krzesła po jednej stronie biurka, a sam usiadł na fotelu po drugiej. - Gdzie byłaś dzisiejszej nocy?
-Wyjechałam za miasto z chłopakiem. - odparłam, czując dłoń Justina, delikatnie przesuwającą się w dół i w górę po moim udzie.
-Czy słyszałaś może, żeby ktoś groził twoim rodzicom?
-Rodzicom nie, ale ja od jakiegoś czasu dostaję anonimowe sms'y. - wydukałam, zdając sobie sprawę, że ów gwłaciciel i morderca był tak blisko mnie, zaledwie parę kroków.
-Jakie sms'y? - policjant uniósł wzrok znad papierów i zmarszczył brwi. Wtedy ja wyciągnęłam z kieszeni komórkę, odblokowałam ją i otworzyłam wiadomości od nieznanego numeru. Mężczyzna przez parę chwil przypatrywał im się i czytał w skupieniu, a potem oddał mi komórkę.
-A kim jest Jazzy, której imię zostało zapisane na tej oto zabawce? - wyciągnął z jednej z szuflad w biurku białego, pluszowego misia, zapakowanego w specjalny, foliowy worek. Justin ponownie się spiął i zacisnął szczękę. Pytania o jego przyjaciółkę sprawiały mu ból.
-Była moją przyjaciółką. - głos zabrał szatyn.
-Co znaczy była?
-Kilka lat temu została brutalnie zgwałcona. Nie udało jej się po tym pozbierać i... popełniła samobójstwo. - wymawiając dwa ostatnie słowa, spuścił głowę i zacisnął powieki, prawdopodobnie walcząc ze łzami. Pogładziłam Justina po ramieniu. Chciałam, aby wiedział, że jestem obok i że zawsze może na mnie liczyć, cokolwiek by się działo.
-Dobrze. - policjant dał nam chwilę na pozbieranie myśli i dopiero wtedy się odezwał. - Zostaje jeszcze jedna sprawa. Do ukończenia osiemnastu lat trafisz do domu dziecka. - niemal natychmiast moje oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu, a ja zaczęłam automatycznie potrząsać głową.
-Nie, pan sobie ze mnie żartuje. - wymarotałam, odrzucając do tyłu wlosy, które opadły na moją twarz.
-Nie żartuję. Jesteś niepełnoletnia, dlatego musisz przebywać pod opieką osoby dorosłej.
-Mój brat jest dorosły, mój chłopak jest dorosły. Cokolwiek. - wyrzuciłam ręce w powietrze. - Nie chcę iść do domu dziecka.
-Właśnie. Bree nie jest małym dzieckiem, którym trzeba się wiecznie zajmować, a niedługo i tak mieliśmy zamieszkać razem.
-Czy ty, lub brat Bree jesteście nie karani? Bo tylko w takim przypadku sąd mógłby rozpatrywać wniosek o zmianę prawnego opiekuna.
-Niestety nie. - mruknął Jutin, wzdychając ciężko. - I naprawdę nie ma innego wyjścia? Nawet teraz, po takiej tragedii, ona ma iść do domu dziecka? Nie może zamieszkać ze mną? Przecież i tak spędzamy ze sobą każdą chwilę.
-Doskonale was rozumiem, jednakże takie są przepisy i ja nic nie mogę z tym zrobić. Weź kilka najpotrzebniejszych rzeczy, a wtedy opieka społeczna przydzieli cię do jednego z domów dziecka. Resztę rzeczy zabierzesz, kiedy twój dom zostanie dokładnie przeszukany. - wtedy zamknął policyjną teczkę i złożył ręce na biurku. - Na razie to wszystko, możecie iść.
***
-Nazywam się Marry i pracuję w ośrodku pomocy społecznej. - kobieta w średnim wieku wyciągnęła w moim kierunku dłoń, a ja ją uścisnęłam.
-Bree. - odparłam cicho. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Chciałam zamknąć się w czterech ścianach i móc w spokoju wypłakać, a tymczasem ciągle jest mnustwo formalności do załatwiania. Wzięłam nawet kolejną dawkę leków uspokajających. Bez nich nie potrafiłabym racjonalnie myśleć i normalnie funkcjonować.
-Będziesz tu mieszkać do ukończenia osiemnastu lat. - jej uśmiech był nawet sympatyczny, ale w tym momencie całkowicie zbędny. Nie potrafiłabym go odwzajemnić, nawet gdybym się bardzo postarała.
-Czy to naprawdę jest konieczne? Nie jestem małym dzieckiem. Owszem, nie jestem dorosła, ale potrafię się sama sobą zająć. Poza tym, mój brat ma 24 lata. Dlaczego nie mogę zamieszkać razem z nim?
-Twój brat był wielokrotnie karany i żaden sąd nie przyznałby mu opieki nad tobą. A nie możesz również mieszkać sama. Takie są przepisy i naprawdę nie mogę tego zmienić. - pogłaskała mnie po ramieniu, myśląc, że to w jakiś sposób może dodać mi otuchy. Myliła się. - Ze względu na tymczasowy brak miejsc w ośrodku, zostaniesz przydzielona do pokoju z chłopakiem. - zmarszczyłam brwi, lekko niedowierzając w jej słowa.
-A to jest niby zgodne z przepisami? - warknęłam bezczelnie, zakładając ręce na piersi. Nie myślałam wtedy o utrzymywaniu dobrych stoaunków z obsługą domu dziecka. Byłam jednocześnie wkurzona, zła, smutna, jak i zrozpaczona.
-To tylko tymczasowe. Chodź, pokażę ci twój pokój. - złapała mnie za ramię i lekko pociągnęła w kierunku jednego z korytarzy. Po chwili doszłyśmy do brązowych, drewnianych drzwi. Kobieta złapała za klamkę i otworzyła je, wchodząc do środka i ciągnąc mnie za sobą.
-Witaj David. To jest twoja współlokatorka. - uniosłam wzrok i spod rzęs spojrzałam na ciemnoskórego chłopaka, siedzącego na łóżku, z gazetą pornograficzną w ręce.
-Siema. - mruknął, chowając ją pod poduszkę.
-Hej. - odparłam, może nie tyle nieśmiało, tylko z niechęcią. Naprawdę chciałam zostać sama i nie powinno to nikogo dziwić. Do jasnej cholery, parę godzin temu dowiedziałam się, że moi rodzice nie żyją! Nie jest chyba niczym dziwnym, że najnormalniej w świecie nie chcę nikogo widzieć i z nikim rozmawiać!
-Zostawię was samych, żebyście mogli lepiej się poznać. - kobieta uśmiechnęła się szeroko, a ja miałam wielką ochotę zdrapać jej ten pieprzony uśmiech z twarzy.
Koedy wyszła, rzuciłam swoją torbę na łóżko i podeszłam do niego. Usiadłam na materacu, opierając się plecami o ścianę i przyciągając kolana do klatki piersiowej. Cały czas czułam na sobie wzrok tego chłopaka, który w tym momencie niesamowicie mnie irytował.
-Nie chcę być nie miła, ale mógłbyś się tak na mnie nie gapić? - westchnęłam, kiedy czarnoskóry nie miał najmniejszego zamiaru przenieść swojego spojrzenia w inne miejsce.
-Czekam, żeby poznać twoje imię. - zaśmiał się cicho, a ja zmroziłam go wzrokiem. Na miłość boską, on się śmieje, a ja w środku mam ochotę wyć i krzyczeć z rozpaczy.
-Bree. - mruknęłam pod nosem.
-A ile masz latek, dziecinko?
-Piętnaście. - mruknęłam, bawiąc się swoimi włosami i unikając kontaktu wzrokowego. - A ty? - skoro miałam mieszkać z nim w jednym pokoju, nie zaszkodziło czegoś się o nim dowiedzieć.
-Osiemnaście rocznikowo, kończę za trzy miesiące. - położył się na łóżku, układając ręce za głową. - Masz chłopaka? - zerknął na mnie, oblizując powoli dolną wargę koniuszkiem języka.
-Tak, mam. - mój ton głosu, z każdym wypowiedzianym słowem, robił się coraz bardziej nieprzyjemny.
-Kochasz go?
-Tak, kocham. - warknęłam, odwracając twarz w moją stronę.
-Szczęściarz. - puścił do mnie zalotne oczko, a ja musiałam zacisnąć pięści na kołdrze, żeby na niego nie nawrzeszczeć.
-Przepraszam cię, ale naprawdę nie mam ochoty rozmawiać, dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś przestał cokolwiek do mnie mówić. Na ogół nie jestem taka, ale ten dzień jest najgorszym, w całym moim życiu i chciałabym go po prostu przemilczeć.
-Rozumiem. - uśmiechnął się do mnie lekko, po czym powrócił do czytania swojego pisemka, od którego mnie zawsze mdliło.
***
Nadszedł wieczór, a ja leżałam na łóżku, tępo wpatrując się w sufit. Wtedy właśnie drzwi od pokoju otworzyły się, a do środka wszedł David i dwóch jego kumpli, których wcześniej nie miałam okazji poznać.
-To jest właśnie ta laleczka, o której wam mówiłem. - jeśli w ten sposób miał mnie przedstawić, to ja dziękuję i naprawdę wolałabym być rozpoznawana po przezwisku "ta nowa".
-Wystarczy "Bree". - westchnęłam, biorąc z szafki kolejną dawkę leków uspokajających i popijając je wodą.
Nagle w pokoju rozniósł się dźwięk telefonu. Mimowolnie pod moimi powiekami zebrały się łzy. Jakby to powiedzieć, znienawidziłam swój telefon, bo od pewnego czasu przynosił on same złe informacje. Sięgnęłam jednak po komórkę, leżącą na szafce. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo uspokoiłam się, kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu imię mojego chłopaka.
-Cześć... - westchnęłam, zaraz po odebraniu połączenia.
-Kochanie, zabieraj swój śliczny tyłek od tych kretynów. Czekam na Ciebie na dole.
-Co? Skąd... - zacięłam się nagle, po czym wstałam z łóżka i stanęłam na przeciwko okna. Zaraz za bramą stał Justin, opraty o swój samochód, jedną rękę trzymając w kieszeni, a drugą, telefon przy uchu.
-Nie podobają mi się ci kolesie. - mruknął, wzdychając głęboko.
-Mi też nie. - odparłam, po czym zakończyłam połączenie i schowałam telefon do kieszeni. Następnie otworzyłam okno i usiadłam na parapecie, odwracając się twarzą do chłopaków.
-Innym razem będziemy mieli okazję się poznać. - mruknęłam, po czym zeskoczyłam z parapety na skoszoną trawę.
Szybko, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, przebiegłam drogę, dzielącą mnie od Justina, a kiedy byłam już wystarczająco blisko, po prostu wpadłam w jego ramiona i zaczęłam płakać. Cóż, teraz nawet tabletki nie potrafiły mnie uspokoić.
Właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie, że mam jedynie jego. Jeśli coś by się stało między nami, zostałabym całkowicie sama. Bez wsparcia, bez rodziny, bez jakiegokolwiek sensu życia. To smutne, jednakże takie prawdziwe...
-Jak się czujesz, maleńka? - kiedy odsunęłam się od niego, pogładził mnie po policzku i spojrzał w oczy.
-Szczerze? - zamrugałam kilka razy oczami. - Jakby Bóg zapomniał, że ktoś taki, jak ja, chodzi jeszcze po tym świecie...

16 komentarzy:

  1. Idealne 💜💜💜💜💜

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham specjalnie wstałam o 5 żeby przeczytać i mówię szczerze że to opowiadanie jest wspaniałe <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju czemu ona nie moze zamieszkac z Justinem ? i trn napis brrr ...

    OdpowiedzUsuń
  4. O moj wielki Boze jaki cuddowny kocham to

    OdpowiedzUsuń
  5. Boski!!!
    Czekam na next'a!!!
    Claudia xx.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest kilkanaście autorek, które wpływają na mnie, jak magnes na metal.. I jedną z nich jesteś Ty. Nic więc dziwnego, iż ten rozdział wywołał u mnie najwięcej emocji spośród wszystkich. Musiałam nawet na chwilę przerwać czytanie w momencie, gdy Bree wpadła do Justina z tą smutną wieścią, cała zapłakana.. Nie mam pojęcia, co zrobiłabym na jej miejscu, a przecież mogłabym być, też mam 15 lat!
    Uczucie ogromnego smutku, ale ostatecznie.. chęć zemsty mnie ogarnęła i po prostu czytająć ostatnie zdania byłam wkurwiona na tego "anonima". Skoro to on przyczynił się do śmierci Jazzy, to znaczy, że od kilku lat obserwuje Justina. I teraz dopadł Bree..
    Mam nadzieję, że Justin dojdzie dzięki swojej inteligencji do sprawcy tego morderstwa i pomści rodziców Bree, jak i samą Jazzy.. Cholera, przecież to takie okropnie smutne!
    Stracić rodziców, w takim wieku i trafić do domu dziecka.. W dodatku z jakimś zboczonym czarnuchem. ( Nie jestem rasistką, po prostu denerwuje mnie tu ten murzyn xd)
    Mam nadzieję, że jak najszybciej przeniosą naszą Bree.
    Czekam na kolejny w którym - mam nadzieję - pojawi się jakiś ślad tego zabójcy.
    W końcu nikt nie jest idealny..
    Okej, Ty jesteś! ♥
    ~ Drew.
    http://angelsdonotdieyet.blogspot.com/
    http://glow-in-your-eyes-enlighten-my-world.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. O mój Boże. Nie mogę opanować emocji :( Tak bardzo mi szkoda Bree. Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku <3 czekam nn

    OdpowiedzUsuń
  8. Chce mi się płakać ;'c Boski ale to takie smutne , biedna Bree ;[ Nie mogę się doczekać kolejnego ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział mega zajebisty, już się nie mogę doczekać next'a, ale szkoda mi Bree. Jakis idiota chce się zemścić na Justyn'ie, a znęca się nad Bree, chore jak dla mnie. Powinni go zamknąć w pokoju bez klamek. Weny i buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  10. O boziu rozdział jest świetny.. tak mi szkoda Bree. :c biedna.
    Ten misiek oo jaa ;o boje sie tego anonima, co mu jeszcze do glowy przyjdzie, a raczej tobie hah.
    Nie moge, plakac mi sie chcialo gdy Bree musiala opowiedziec wszystko Justinowi. Ona tak cierpiala ;c
    I jeszcze ten dom dziecka, tego to sie nie spodziewalam.
    A ten Dave omfg podejrzany typ. :o
    I jeszcze pornoole czyta świnia. Bleee, na pewno ma cos nie po kolei w glowie.
    Jestes genialana, ja nie wiem co mam powiedziec po przeczytaniu twoich rozdzialow. A gadac lubie.
    Nie mg. Tooo jest tak idealne !!
    Świetny rozdział kochanie, czekam na nn xx
    true-big-love-jb.blogspot.com
    red-sky-jb.blogspot.com
    Przepraszam, ze tak pozno komentuje xx

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobra robota <333

    OdpowiedzUsuń
  12. Żal mi Bree,nie wiem co bym zrobiła na jej miejscu ;c
    Nienawidze tego anonima tak bardzo -.-
    Czekam na nn <3
    @scute4

    OdpowiedzUsuń
  13. smutny, nawet bardzo smutny, ale jednakże cudowny *.*
    uwielbiam czytać Twoje blogi <3
    są najlepsze <3

    OdpowiedzUsuń