piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział 55...

Przestałam liczyć, ile czasu to trwało. Nie wiem, ile razy dostałam w twarz. Nie wiem, ile razy usłyszałam, że jestem nic nie wartą szmatą i dziwką. Nie wiem, ile razy zraniła mnie osoba, którą kocham i która kocha mnie. Wiem jedno. Było warto. Po wszystkich szarych dniach nastąpił przełom, a Justin ostatecznie wyszedł z nałogu i zerwał z ćpaniem. Tego chciałam od samego początku, do samego końca i nie żałuję niczego. Nawet tych wszystkich krzywd, które mi wyrządził. Było warto, bo zawsze warto jest walczyć o coś, co można wygrać. Wystarczyła silna determinacja, a wręcz desperacja, motywacja i odrobina wiary w siebie, a żadna góra nie jest zbyt wysoka, żeby nie można było na nią wejść. Dla niego, z samego początku, odwyk wydawał się piekłem, lecz gdy zrozumiał, że potrzebuje pomocy, a co więcej, że chce tę pomoc przyjąć, zmieniło sie w niebo i nadzieję na lepsze jutro. Najważniejszy z tego wszystkiego jest fakt, że on to zrobił dla mnie. To ja byłam jego motywacją i to dla mnie starał się każdego dnia. To dla mnie chciał i poświęcił swoje dotychczasowe życie. Na jednej szalce wagi postawił swoje uzależnienie, z którym cholernie trudno walczyć, a na drugiej miłość. Miłość do mnie. Kiedy usłyszałam, że Justin skończył to brać... Nie, nawet nie wiem, w jaki sposób mam opisać swoje emocje i uczucia. To niesamwite, jak mężczyzna, taki, jak on, może się zmienić pod wpływem swojego serca. Serca, które zaczęło bić dla mnie i rytmem takim samym, jak moje. To po prostu piękne...
***
Zeszłam schodami na dół, do salonu, gdzie siedzieli moi rodzice i wypełniali jakieś służbowe papiery. Tanecznym krokiem podeszłam do nich i usiadłam na przeciwko nich, kładąc ręce na kolanach.
-Coś się stało, Bree? - spytała mama, nie odrywając wzroku od kartki.
-Chciałam z wami porozmawiać. Właściwie, mam do was dwie sprawy. - potarłam lekko swoje udo, zakładając kosmyk włosów za ucho. Rodzice, niemal równocześnie, unieśli wzrok i przenieśli go na mnie.
-Bree, powiedz, że to nie to, o czym myślimy... - powiedział powoli mój ojciec, lekko kręcąc głową. Zmarszczyłam brwi w całkowitym zdezorientowaniu, nie wiedząc, o czym pomyśleli.
-Rozmawiałam z tobą o metodach antykoncepcji... - wtedy zrozumiałam ich obawy.
-Nie o to chodzi. - przewróciłam oczami. - Poza tym, gdyby to faktycznie się stało, to Justin by wam powiedział. Nie ja.
-Czyli nie jesteś w ciąży?
-Chyba nie, pewności nie mam. Ale przyszłam tu do was w zupełnie innej sprawie. - odrzuciłam do tyłu włosy, przekładając je na jedno ramię. - Chciałam wyjechać z Justinem na weekend. Nie macie nic przeciwko, prawda? - posłałam im słodki uśmiech, któremu nikt nie potrafił się oprzeć. Moja mama zaśmiała się cicho, powracając do swoich papierów.
-Tylko z Justinem?
-Nie. Z Justinem i jego kolegami, w tym z Ryanem i Jackiem. - wzruszyłam lekko ramionami, nie widząc żadnej różnicy. Zastanawiałam się, w którym przypadku szybciej by się zgodzili.
-Dobrze, Bree. Możesz jechać. - mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie. - A ta druga sprawa, skarbie?
-No właśnie. - tutaj zaczął się prawdziwy problem. - Chodzi o to, że chcielibyśmy zamieszkać razem z Justinem. - wtedy głowy rodziców wystrzeliły w górę, a wszystkie kartki wypadły z rąk.
-Dziecko, ty masz piętnaście lat. Jesteś niepełnoletnia, to zdecydowanie za wcześnie, żebyś zamieszkała z chłopakiem.
-Ale ja kocham Justina, a on kocha mnie. Nic nie stoi nam na przeszkodzie, żebyśmy razem zamieszkali.
-Kochanie, jesteś za młoda. Skoro się kochacie, nie zaszkodzi wam poczekać jeszcze te niecałe trzy lata.
Westchnęłam głośno i przewróciłam oczami, ponieważ spodziewałam się takiej odpowiedzi. Powoli podniosłam się z kanapy, lecz zanim odeszłam w stronę schodów, zwróciłam się do rodziców, z uśmieszkiem na ustach.
-Wrócimy jeszcze do tej rozmowy.
***
-Gotowa, skarbie? - spytał Justin, wygodnie leżąc na moim łóżku.
-Już prawie. - jęknęłam, na kolanach wychodząc z szafy. Justin momentalnie parsknął śmiechem, kiedy włosy opadły mi na twarz, zasłaniając mi pole widzenia. Wstał z łóżka i ukucnął przede mną, zbierając wszystkie moje włosy i wkładając je z tyłu za koszulkę, aby nie wpadały mi do oczu.
-Dziękuję. - zachichotałam, unosząc się na kolanach, zarzucając mu ręce na szyję i muskając jego wargi.
-Moje kochanie jest najsłodsze na świecie. - mruknął w moje usta, a po chwili wstał i złapał mnie za ręce, abym również mogła się podnieść.
Wziął ode mnie torbę, do której spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Wyszłam pierwsza z pokoju, co zaraz po mnie uczynił Justin, i dołączył do mnie na schodach
-To do zobaczenia! - krzyknęłam jeszcze do rodziców, a następnie założyłam na stopy trampki i wyszłam z domu. Po chwili siedziałam już na miejscu pasażera, a szatyn zjechał z podjazdu przed moim domem i włączył się do ruchu drogowego.
-Robiłaś test? - Justin, nie odrywając wzroku od drogi, ułożył rękę na moim brzuchu i pogłaskał go delikatnie.
-Nie jestem w ciąży. - posłałam mu lekki uśmiech i starałam się wychwycić z jego oczu, czy jest smutny, zły czy może szczęśliwy. Nie było w nich jednak żadnych emocji. Ani tych pozytywnych, ani negatywnych. Teraz, kiedy Justin wyszedł już z uzależnienia, nie bałam się przebywać w jego towarzystwie, ponieważ wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy, dlatego nie bałam się również jego reakcji. Byłam jedynie ciekawa.
Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową i przeniósł dłoń na kierownicę, w pełni skupiając się na prowadzeniu. Przewróciłam teatralnie oczami, widząc, że w tym momencie wychodziła z niego jego prawdziwa natura. Nie był zły, ani smutny, jednak przez najbliższe kilkanaście minut będzie udawał, jakby nie było mnie obok niego.
Przygryzając kusząco dolną wargę, usiadłam na swoich kolanach i odwróciłam się w stronę Justina. Ułożyłam jedną dłoń na jego klatce piersiowej i zaczęłam kierować ją niżej. Po chwili wsunęłam ją pod koszulkę szatyna i zaczęłam badać jego mięśnie.
-Bree, kochanie, co ty robisz? - jęknął cicho Justin, mocniej zaciskając dłonie na kierownicy.
-Ja? Ja przecież nic nie robię. - wydęłam dolną wargę, robiąc słodziutką minkę, która zawsze na niego działała.
-Nie, całkowicie nic. - warknął pod nosem, po czym zjechał na pobocze. W jednej chwili złapał mnie za biodra i przyciągnął do siebie, sprawiając, że usiadłam okrakiem na jego kroczu, na fotelu kierowcy.
-A co to ma być? - uniosłam jedną brew, bawiąc się jego włosami.
-Zbliżenie pierwszego stopnia. - zaśmiał się, po czym ułożył dłoń z tyłu mojej głowy i wpił się w moje usta. Oplątałam ramiona wokół jego szyi i z pasją oddawałam pocałunek, dopasowując się do jego, poruszających się, warg. - Wziąłbym cię tutaj, maleńka. - wydyszał mi prosto w usta, kiedy oderwał się ode mnie na moment. Ja natomiast nic nie odpowiedziałam, tylko wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi i zaczęłam składać na niej pocałunki, które z każdą chwilą rozluźniały mojego chłopaka.
-Ale musimy jechać dalej, skarbie. - szepnęłam mu do ucha, przygryzając delikatnie jego płatek.
-Wcale nie musimy. - wymruczał, błądząc dłońmi po dolnej partii moich pleców.
-Musimy. - zachichotałam, a następnie zsunęłam się z jego kolan i usiadłam na fotelu pasażera. - Ale jeśli będziesz grzeczny, może w nocy coś ode mnie dostaniesz. - musnęłam jego policzek, głaszcząc go delikatnie.
***
Kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać, Justin zwolnił, aż w końcu zatrzymał się na skraju polany , obok samochodu mojego brata. Po drodze zamknęły mi się oczy i chwilę się przespałam, dlatego teraz byłam całkowicie nieprzytomna.
-Wyglądasz jeszcze bardziej słodko, niż zawsze. - zaćwierkał Justin, zwracając przy tym moją uwagę.
-Cio? - spytałam cicho, mrugając powoli ciężkimi powiekami.
-Nic, nic, kochanie. Jeśli chcesz, śpij, słonko. - pogłaskał mnie po włosach i pocałował w czoło.
-Nie, bo w nocy nie zasnę.
-Nie będę miał nic przeciwko. - szatyn poruszył znacząco brwiami, sunąc dłonią po moim kolanie.
-Nie wątpię. - wzięłam jego dłoń i przeniosłam ją ze swojego uda na udo szatyna. - Ale ręce przy sobie.
-Przepraszam.
Justin wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi od strony pasażera. Pomógł mi wysiąść, a potem wziął ode mnie torbę.
-Chodź, kochanie, bo zaśniesz mi tutaj na stojąco. - zachichotał przytrzymując lekko moje ciało.
-Poradzę sobie. - mruknęłam, pocierając piąstkami oczy. Kawałek dalej, przy rozstawionych namiotach, ujrzałam siedzących kumpli Justina, którzy w ciągu tego czasu stali się również moimi przyjaciółmi.
-Patrzcie, kto przyjechał. - Zayn uniósł w górę piwo i rzucił je szatynowi.
-Już jesteśmy. Aniołek zasnął mi po drodze. - wtedy Justin spojrzał na mnie znacząco, oblizał wargi i zarzucił mi rękę na ramię.
-Jesteś za ciężki. - jęknęłam, uginając się lekko pod ciężarem jednej z jego części ciała.
-Za to ty ani troszkę. - nagle chłopak odrzucił na trawę moją torbę, jedną rękę wsunął pod moje pleca, a drugą pod kolana i uniósł moje ciało. Ze względu na to, że wydarzyło się to tak nagle, pisnęłam, zamykając oczy, kiedy wziął mnie na ręce.
-Justin, idioto, postaw mnie na ziemi. - zachichotałam, wtulając się w niego.
-A co będę z tego miał? - spojrzał mi prosto w oczy.
-Gorącego buziaka. - przybliżyłam swoją twarz do jego i wpiłam w usta chłopaka. Przygryzłam jego dolną wargę, przez co uchylił je i jęknął cicho, a ja, wykorzystując okazję, wsunęłam język do jego ust i naparłam na jego, aby już na starcie zyskać przewagę.
Chwilę później, kiedy nasz pocałunek został przerwany przez gwizdy chłopaków, Justin postawił mnie na trawie i podniósł moją torbę, po czym złapał za rękę i poprowadził w stronę namiotów, w miedzyczasie otwierając puszkę z piwem.
-Siema. - mruknął, witając się z każdym. Usiadłam po turecku na trawie, obok Brady'ego. Chłopak spojrzał na mnie z rozbawieniem, więc uniosłam brwi. Wtedy on wyciągnął zza pleców mały przedmiot, którym okazał się soczek owocowy, w kartoniku, ze słomką, jakie zawsze piją dzieci.
-Z tego, co wiem, pani jest jeszcze nieletnia, dlatego z dala mi od alkoholu. - po jego słowach, cała szóstka parsknęła śmiechem, a ja, udając obrażoną, założyłam ręce na piersi i wzięłam do ręki soczek. Odpakowałam z folii słomkę i włożyłam ją w odpowiednią dziurkę w kartoniku, a drugą końcówkę wsunęłam do ust. Z pełną widownią, złożoną z Justina, mojego brata, kuzyna i kumpli, wypiłam cały soczek i odrzuciłam puste opakowanie na trawę. Kiedy uniosłam wzrok i wydęłam dolną wargę, wszyscy parsknęli śmiechem. Pokręciłam głową i na kolanach przeszłam kawałek po ziemi, żeby dostać się do miejsca, gdzie leżała torba z puszkami z piwem. Wyciągnęłam jedną, a następnie, z wyższością, wymalowaną na twarzy, otworzyłam ją i wzięłam kilka łyków.
-Chodź tu do mnie, myszko. - Justin złapał mnie za biodra i przyciągnął do siebie, sadzając na swoich kolanach.
***
Kilka godzin później, wszyscy, z wyjątkiem mnie, byli już porządnie pijani. Ja wypiłam kilka piw i może lekko plątał mi się język, ale byłam jedynie wstawiona, nie pijana. Najbardziej wdzięczna byłam chłopakom, ponieważ powstrzymali się dzisiaj od narkotyków i nie przywieźli ich tutaj. Owszem, Justin wyszedł z uzależnienia, jednak nie chciałam, żeby dragi niepotrzebnie go kusiły.
-Kochanie, chodź, idziemy już spać. - podeszłam do Justina i od tyłu objęłam ramionami jego szyję, wtulając się w jego plecy, kiedy on siedział na trawie, z kolejną puszką piwa w ręce.
-Kicia, pamiętasz, co obiecałaś mi w samochodzie? - wybełkotał nieprzytomnie, chichocząc pod nosem.
-Ale nie byłeś grzeczny, kotku. - mruknęłam kusząco, przygryzając płatek jego ucha. Justin, z niemałym trudem, podniósł się z ziemi i odwrócił twarzą do mnie.
-Byłem grzeczny, niunia. - założył kosmyk moich włosów za ucho.
-Nie byłeś, a teraz chodź spać. - popchnęłam go lekko w stronę jednego z namiotów, uważając przy tym, aby szatyn nie stracił równowagi. Kiedy wszedł do środka, uczyniłam to samo.
-Chodź tu do mnie, skarbie. - na kolanach podeszłam do niego i uniosłam koszulkę chłopaka, aby po chwili zdjąć ją z niego. Pozbawiłam go również spodni, a kiedy siedział przede mną już w samych bokserkach, popchnęłam go na rozłożony materac. Chłopak był kompletnie pijany, dlatego praktycznie jakikolwiek kontakt z nim był wręcz niemożliwy. Mi samej szumiało w głowie, choć wypiłam stosunkowo niewiele.
-Chodź tu do mnie, kotku. - szatyn zaplątał sobie kosmyk moich włosów wokół palca i przyciągnął lekko do siebie. Przewracające oczami, poddałam się jego ruchom i przełożyłam przez niego jedną nogę, siadając okrakiem na jego dolnej połowie. Chwyciłam krańce swojej koszulki i zaczęłam ją powoli podnosić, aby pobudzić przy tym jego wyobraźnię. Justin zamruczał pod nosem, unosząc jedną rękę i przejeżdżając opuszkami palców po moich żebrach oraz wcięciu w talii. Następnie podniosłam się na kolanach i odpięłam swoje spodenki. Pozbyłam się ich dość szybko. W momencie, kiedy Justin zahaczył palce na dolnej części mojej bielizny, pokręciłam przecząco głową i zsunęłam się z niego.
-No malutka... - jęknął szatyn, wyraźnie niezadowolony, że oddaliłam się od niego.
-Nie masz na co liczyć. - pocałowałam go krótko w usta, po czym położyłam się obok niego.
-Najpierw robisz mi ochotę, a potem tak brutalnie to przerywasz. -  mruknął obrażony, jednak ja nie przyjmowałam się jego humorami pod wpływem alkoholu. Zachowywał się wtedy, jak słodki, rozkapryszony dzieciak.
-No już się na mnie nie gniewaj. - zażartowałam, łaskocząc go po brzuchu.
-Na ciebie nie potrafię. - wybełkotał, jednym ramieniem przyciągając mnie do siebie i wtulająca moje ciało w swoje.
Przez jakiś czas sunęłam opuszkami palców po jego dłoni, bez celu wpatrując się z rozgwieżdżone niebo. Usłyszałam blisko ucha spokojny i miarowy oddech szatyna, który sygnalizował, że chłopak zasnął. Kiedy ja również miałam zamknąć oczy i przenieść się do krainy snów, w namiocie rozniósł się dźwięk, informujący on nowej wiadomości. Ze zdziwieniem sięgnęłam po telefon i odblokowałam go. Od razu na wyświetlaczu pojawił się nieprzeczytany sms.
"Teraz nie będzie już tak, jak kiedyś, a ci, których kochasz, odejdą."
Znowu. Znowu ten pieprzony anonim. W ostatnich dniach nie dostałam żadnych wiadomości, dlatego sądziłam, że ten pieprzony anonim przestał mnie zadręczać. Myliłam się...
W oczach zapiekły mnie łzy, jednak nie chciałam, aby spłynęły po moich policzkach. Wstałam więc i wyjęłam z kieszeni spodni Justina paczkę papierosów. Na kolanach wyczołgałam się z namiotu, a podniosłam się z ziemi dopiero na trawie. W namiocie powstrzymywałam się, jednak teraz nie potrafiłam i po prostu zaczęłam płakać. Nie wiedziałam sama, dlaczego. Nie ze strachu, ponieważ nie byłam tu sama, więc może była to niepewność. Z jednej strony, ten anonim jeszcze nic mi nigdy nie zrobił i niektórzy uznaliby jego sms'y za zwykłe, idiotyczne dowcipy. Ja jednak byłam przekonana, że za, pozornie głupimi słowami, kryje się coś głębszego.
Oparłam się o maskę samochodu Justina i wyjęłam z niewielkiej paczuszki jednego papierosa i zapalniczkę. Podpaliłam go, po czym wsunęłam do ust i zaciągnęłam się głęboko, aby choć trochę się uspokoić.
-Co się stało, Bree? - zza pleców doszedł do mnie głos jednego z chłopaków. Od razu nie mogłam rozpoznać, do kogo należał, ponieważ byłam zbyt zdenerwowana. Dopiero gdy obróciłam się twarzą do ów osoby, mogłam zobaczyć, że jest nią Brady.
-A nic, zdenerwowałam się po prostu. Nie przejmuj się. - posłałam mu lekko wymuszony uśmiech, jednak on nie znał mnie zbyt dobrze i nie mógł zobaczyć, ze mój gest nie jest do końca szczery.
-Pokłóciłaś się z Justinem? - oparł się o maskę obok mnie i spoglądał na mnie nieśmiało, choć, prawdę mówiąc, spoglądał na moje ciało, osłonięte koronkową bielizną, a nie na twarz.
-Nie, z nim w ogóle nie dało się porozmawiać. Jest kompletnie nawalony. - machnęłam lekceważąco ręką, wystawiając w stronę chłopaka paczkę papierosów, jednak on pokręcił przecząco głową, odmawiając.
-Więc o co chodzi, jeśli mogę spytać.
-Od jakiegoś czasu dostaję anonimowe sms'y. Z początku sądziłam, że to głupie zabawy, jednak z czasem zrozumiałam, że ten ktoś jest śmiertelnie poważny. Przed chwilą napisał mi, że nic już nie będzie tak, jak dawniej, a ci, których kocham, odejdą. Brady, ja się po prostu boję i nie wiem, co mam o tym myśleć.
-Mówiłaś o tym Justinowi?
-Tak, rozmawiałam z nim o tym, ale nie chcę znowu wspominać, bo denerwuje się tym. I nie chodzi o to, że denerwuje się na mnie, tylko na tego kogoś. Nie chcę nawet myśleć, co by mu zrobił, gdyby jakimś cudem go znalazł.
-Proszę cię o jedno, Bree. Uważaj na siebie. Nie chodź ciemnymi i opuszczonymi uliczkami. Najlepiej w ogóle nie chodź nigdzie sama. Lepiej dmuchać na zimne, niż później żałować.
-Wiem i dziękuję. - jednym ramieniem oplotłam jego szyję i stanęłam na palcach, przytulając się do szatyna. - Dzięki tej rozmowie trochę się uspokoiłam. - pogładziłam go po plecach i odsunęłam się, wyrzucając nieopałek papierosa na, wilgotną od rosy, trawę.
-Nie ma za co. Ja idę się jeszcze odlać, a ty zmykaj spać. - roztrzepał moje włosy i odszedł w kierunku lasu, a ja wróciłam do naszego namiotu. Wsunęłam się na miejsce obok słodko śpiącego Justina i przytuliłam się do jego ciepłego ciała, zamykając oczy i odpływając do krainy snów.
***
Kiedy obudziłam się rano, przez silne światło słoneczne, rażące mnie w oczy, zorientowałam się, że Justina nie ma obok mnie. Potarłam dłońmi twarz, aby w pewnym stopniu się rozbudzić, a następnie podniosłam się do pozycji siedzącej i przełożyłam wszystkie włosy na kedną stronę, aby mniej mi przeszkadzały. Nadal zaspana, wyszłam z namiotu, widząc chłopaków, krzątających się po polanie. Jedynie Justin i Ryan leżeli na środku, z rękoma przyłożonymi do czoła. Zachichotałam pod nosem, doskonale zdając sobie sprawę, co jest powodem ich złego samopoczucia. Chwyciłam pierwszą lepszą koszulkę, leżącą na trawie, i założyłam ją na siebie, nie zwracając uwagi, do kogo ona należała.
-Witaj, słoneczko moje kochane! - zaćwierkałam radośnie, podchodząc do Justina. Widziałam, jak, nie otwierając oczu, skrzywił się lekko, ponieważ słowa te wypowiedziałam dość głośno. Zdecydowanie za głośno jak na osobą, która w tej chwili walczyła z potwornym kacem.
-Myszko, ja też cię kocham, tylko błagam, nie drzyj się tak, bo mi łeb pęknie. - jęknął, pocierając swoje skronie.
-Nic ci nie pęknie. - zachichotałam, przygryzając dolną wargę i siadając na nim okrakiem.
-Kotku... - wyjęczał, układając dłonie na moich biodrach. - Kotku mój kochany, proszę, nie męcz mnie.
-Ja cię nie męczę, tylko okazuje ci swoją miłość. - wyszczerzyłam się do niego, rysując wzorki na jego klatce piersiowej.
-Kochanie, a możesz mi tę miłość okazać w ten sposób, że przyniesiesz mi tabletki przeciwbólowe? Bardzo ładnie proszę...
-Niech ci będzie. - zaśmiałam się, po czym zabrałam tyłek z jego krocza i wstałam, kierując się prosto do samochodu. Z małego schowka przed fotelem pasażera wyjęłam tabletki oraz dwie butelki z wodą. Tanecznym krokiem wróciłam do chłopaków, każdemu podając napój oraz leki, a sama weszłam do namiotu, aby założyć na siebie krótkie spodenki.
-Justin, słonko, rusz dupę, bo niedługo muszę być w domu! - krzyknęłam do chłopaka, który w takiej samej pozycji leżał na trawie.
-Kobiety... - wymamrotał. - Wykończą mnie kiedyś...
***
Ja, Justin oraz reszta chłopaków siedzieliśmy w salonie, w domu szatyna. Wróciliśmy jakieś pół godziny temu i od tamtej pory... odpoczywaliśmy. Leżałam na kanapie, oparta o klatkę piersiową Justina, i wsłuchiwałam się w bicie jego serca. Gdy jednak spojrzałam na zegarek, zrozumiałam, że muszę już wracać do domu.
-Kochanie, wpadnę do ciebie później. - szepnęłam, przekręcając głowę w stronę Justina i całując go w policzek.
-Już tęsknię, kiciu. - mruknął słodko i wydął dolną wargę. Wyglądał przeuroczo. Jak mały chłopiec, a nie dorosły mężczyzna.
-Ja tak samo. - dodałam, a następnie wstałam z kanapy i, rzucając ostatnie, pożegnalne spojrzenie chłopakom, wyszłam najpierw z salonu, a potem z domu mojego chłopaka. Był środek dnia, dlatego nie bałam się iść ciemnymi uliczkami. O tej porze zawsze można było spotkać na ulicach innych ludzi. Wiedziałam, że nie będę sama, dlatego wybrałam drogę na skróty.
Wtedy znowu zaczęłam się zastanawiać, co mogą oznaczać te anonimowe sms'y. Czy ja zrobiłam coś nie tak? Naraziłam się komuś w jakikolwiek sposób? Wydaje mi się, że nie, więc dlaczego takie wiadomości przychodzą akurat do mnie? Anonim mówił również o jakiejś zemście. Na kim chce się zemścić i dlaczego? I również dlaczego ja mam mu w tym pomóc? Ów osoba, a jestem niemal pewna, że to mężczyzna, zachowuje się, jakby bardzo dobrze mnie znał i jakby wiedział o mnie wszystko. Ja również miałam wrażenie, że ten człowiek zna każdy mój ruch i może nawet teraz mnie obserwuje. Niespokojnie, ale jednocześnie dyskretnie, rozejrzałam się dookoła, aby zobaczyć, czy ktoś za mną nie idzie. Może i zmieniało się to powoli w paranoję, ale czułam się obserwowana. I myślę, że nie jedna osoba na moim miejscu właśnie tak by się czuła.
Parę minut później dotarłam do swojego osiedla. Zdziwiłam się jednak, ponieważ na całej ulicy panowało spore zamieszanie. Ludzie wychodzili z domów, siedzieli w oknach, żeby tylko ujrzeć coś, o czym ja jeszcze nie miałam pojęcia. Z zaciekawienie ruszyłam szybciej przed siebie. Nie wiedziałam, co mogło wywołać taką sensację na spokojnym i cichym osiedlu.
-Tak mi szkoda tej dziewczyny. - do moich uszu doszedł szept jednej z dalszych sąsiadek.
-Zostanie teraz zupełnie sama. - odparła druga, a kiedy spojrzałam na nie, jakby się spłoszyły i odwróciły wzrok, udając zainteresowanie kwiatami ogrodowymi.
Złe przeczucie wypełniło mnie od środka. Przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się w swoim domu, jednak już po paru sekundach ujrzałam przyczynę dziwnego zachowania sąsiadów i ogólnego zamieszania. Przed moim domem stały trzy radiowozy policyjne. Byłam niemal pewna, że w tym momencie moje serce zatrzymało się na moment, aby zaraz zacząć bić dwa razy szybciej. Podbiegłam do bramki i chciałam przez nią wejść, jednak jeden z policjantów złapał mnie w pasie i odciągnął od wejścia.
-Panna Bree Marks? - spytał, z niesamowicie poważnym wyrazem twarzy.
-Tak. - mruknęłam szybko. - Mogę wiedzieć, co tu się dzieje? Ktoś nas okradł? Było włamanie czy...
-Przykro mi. - przerwał moje chaotyczne wypytywanie. - Twoi rodzice zostali zamordowani...
~*~
Cóż, taka nagła zmiana akcji. I wydaje mi się, że nawet Ty, Mika, się tego nie spodziewałaś haha ;D
Co mogłabym jeszcze powiedzieć. Bardzo zależy mi, żeby skończyć my heaven przed wakacjami, dlatego teraz skupię się przede wszystkim na tym, co nie oznacza oczywiście, że na black tears nie będą dodawane rozdziały. A kolejne opoeiadanie zacznę publikować dopiero po wakacjach, ale o tym wspomnę jeszcze później.
Kocham Was ;*

20 komentarzy:

  1. Co ? CZEMu ty wszystlicj zabijasz ???

    OdpowiedzUsuń
  2. coś ty wymyśliła niech ja cię tylko dorwę to zobaczysz ale tak to super rozdział i czekam z nie cierpliwością na następny<3

    OdpowiedzUsuń
  3. O ja pierdole.. no tego na 100 % nikt by sie nie spodziewal. Ja pieprze..
    Zabiłaś mnie totalnie tą końcówką. Jejku. Dlaczego oni zostali zamordowani? Czy ten anonim jest popierdolony? Za co on sie chce mścić? Boziuńku. Było tak pięknie..
    Oni pijany Justin = śmueszny Justin. Kicham go normalnie, oni są tacy idealni, a wstęp rozdziału. Omfg. Każdą górę da sie przeskoczyć, taak. Coś w tym jest.
    Masz taki talent, zajebisty. Ty jesteś zajebista. Nie moge jak ty wszystko to wymyślasz, masz wielką wyobraźnie - to był komplement.
    Kocham cie skarbie, jesteś wieelka xx
    true-big-love-jb.blogspot.com
    red-sky-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. O ja pierdziu! *-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja pierdolę tej końcówki sie nie spodziewałam O.O Masakra kto to jest ? Za co się mści ? A zaczynało się robić tak pięknie ;/ Dodawaj szybo bo się doczekać nie mogę :>

    OdpowiedzUsuń
  6. O ja pierdole. Ten anonim jest chory psychicznie. Szkoda mi Bree, teraz został jej tylko Ryan z tej najbliższej rodziny i oczywiście Justin. Tylko proszę, aby Justinowi się nic nie stało. Czekam na next :*****

    OdpowiedzUsuń
  7. Od samego początku, rozdział zapowiadał się tak cholernie słodko i.. erotycznie. A skończył się.. Dramatycznie.
    Ale od początku:
    Kurczę, ja tu liczyłam na mały seks w weekend, w namiocie a tu pstro, bo głupi Justin się nachlał, no Jezusie :(
    A co do pomysłu Bree, aby zamieszkała wraz z Justinem, to jestem za! Hahaahah :D To oznaza więcej seksu, hihihih :D Okej, już przesadzam. xD
    Kompletnie się tego nie spodziewałam. Kto to jest? Dlaczego wysyłał jej te sms'y i .. DLACZEGO ZAMORDOWAŁ JEJ RODZICÓW?! Cholera, co Bree musi teraz przeżywać.. Jak przeczytałam ten fragment, po prostu czułam jak coś w moim żołądku się skręca. Kurwa, przecież ona ma 15 lat. Gdzie teraz trafi? Kto się nią zaopiekuje?! Błagam powiedz, że oni jednak żyją..
    Jeśli to wróg, np. Justina, to dlaczego zabił JEJ rodziców?! Dlaczego nie dotarł do Biebera? No, bo w końcu Bree nie może być zamieszana w to gówno, bo nie ma wrogów.
    Przyznaję, że teraz miałam retrospekcję, co zrobiłabym ja na miejscu głównej bohaterki i szczerze.. Sama nie wiem.. To okropne..

    Za to Ty jesteś niesamowita! Tak cholernie niespodziewany zwrot akcji, no, no! Uwielbiam wszystkie Twoje rozdziały, ale z każdym następnym zadziwiasz mnie coraz bardziej!
    Cholera, jesteś moją mistrzynią!! Cóż mogę dodać? Nigdy nie porzucaj pisania. Jesteś do tego stworzona! <3
    ~ Drew.
    http://glow-in-your-eyes-enlighten-my-world.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Jezu biedna Bree ;c
    Rozbił mnie ten rozdział totalnie...
    Nienawidze tego anonima i domyślam sie kim jest -.-
    Czekam na nn <3
    @scute4

    OdpowiedzUsuń
  9. Ty i ta twoja wyobraźnia. To na pewno od tej osoby, która wysyła te smsy. Boże żeby Bree się tylko nie załamała. Justin jej pomoże się ogarnąć i ciekawe kto jest tym anonimem. Nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że niedługo się dowiem. Rozdział genialny kochanie. Czekam na nn i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiedzialam że kogos jej usmiercisz ale raczej stawialm na brata :-P
    Wiesz jak zaskoczyć :-D
    Gratuluję i oczekuje nexta <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Jesteś genialna :o <3 tego się nie spodziewałam... Czekam z niecierpliwością na następny ;* <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejciu, genialny *-* ciekawe kto wysyła Jej te sms ;oo już nie moge się doczekać nn <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Wspaniały. Szkoda, że chcesz skończyć z tym opowiadaniem ; c

    OdpowiedzUsuń
  14. rozdział cudo, dobrze że rzucił te dragi :D
    kurde szkoda mi Bree , ciekawa jestem kto jej te sms-y wypisuje , parszywa świnia i jeszcze do tego zabił jej rodziców ;c oby się nie załamała :c

    OdpowiedzUsuń
  15. Ty tak serio z tym rozdziałem czy to jest jakieś jebane prima aprilis? ;o Boże święty biedna Bree. A było już tak dobrze. A teraz czemu chcesz skończyć z tym opowiadaniem? Ja tak je kocham i nie wiem czy przeżyje bez niego. Przynajmniej zostanie black tears, które też kocham <3 A mogłabyś zdradzić co planujesz w następnym opowiadaniu? :D Kocham i czekam do następnego <333

    OdpowiedzUsuń
  16. Biedna Bree ;( Tak mi jej szkoda ...

    OdpowiedzUsuń
  17. Biedna Bree, czekam na następny rozdział

    OdpowiedzUsuń