wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 13...

***Oczami Justina***
Leżałem na łóżku, wpatrując się w sufit. Starałem się zebrać wszystkie myśli, co wcale nie było takie proste, ponieważ skupiały się one na jednej osobie.
Bree...
Ta dziewczyna miała w sobie coś takiego, co nie pozwalało mi się od niej oderwać. Działała na mnie jak magnes, przyciągając mnie do siebie. Również ta cała "tajemnicza otoczka" sprawiała, że chciałem lepiej ją poznać. Przed oczami cały czas miałem jej blizny po cięciu się. Zastanawiałem się, co ją do tego zmusiło, w czym tkwi cały problem. Bree jest osobą niesamowicie zamkniętą w sobie, przez co tak trudno było mi do niej dotrzeć, dowiedzieć się czegoś więcej.
Nagle w pokoju rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Przewróciłem oczami, po czym niechętnie wyciągnąłem rękę w kierunku szafki nocnej, podnosząc komórkę.
-Co jest? - mruknąłem, nie patrząc nawet na wyświetlacz.
-Siema stary. - usłyszałem rozbawiony głos kumpla. - Co tam słychać? - dodał od razu.
-Nie brałem nic od trzech dni. - warknąłem. - Jak myślisz, co u mnie? - rzuciłem z sarkazmem.
-Masz przejebane stary... - westchnął. - Ale się tak nie denerwuj, bo swoją dziewczynę wystraszyłeś. - dodał śmiejąc się cicho pod nosem.
-Co ty pierdolisz? - mruknąłem, nie mając ochoty grać w te jego pieprzone gierki.
-Widzieliśmy, jak wychodziła z tego całego ośrodka. - zrobił przerwę, prawdopodobnie zaciągając się papierosem. - Mała ma na prawdę zajebisty tyłek. - dodał,a ja mogłem zobaczyć, oczami wyobraźni, jak uśmiecha się łobuzersko.
-Tak, odkrywco. Zdążyłem zauważyć... - westchnąłem, przekręcając się tak, że teraz leżałem na brzuchu.
-Nie dali nam zbyt długo popatrzeć. - mruknął cicho, a ja momentalnie usiadłem prosto na łóżku.
-Co masz na myśli, stary? - spytałem, marszcząc lekko brwi.
-Jacyś kolesie ją ... hmm ... porwali. - zakończył, a mi momentalnie ciśnienie skoczyło do dwustu.
-I ty mówisz mi to, kurwa, teraz!? - ryknąłem, podnosząc się z łóżka.
-Jestem naćpany, facet. Wyluzuj... - zaśmiał się, czym jeszcze bardziej mnie zdenerwował.
Rozłączyłem się, wkładając telefon do kieszeni jeansów. Wiedziałem, że park, przez który zawsze przechodzi jest jednym z najniebezpieczniejszych miejsc, a mimo wszystko pozwoliłem, żeby tamtędy chodziła. To dziwne, ale martwiłem się o nią, bałem się. Nie chciałem, żeby coś jej się stało, a dobrze wiedziałem, że w tych okolicach kręciło się wielu napalonych skurwieli, którzy tylko czekali, aby ich głodnym oczom ukazała się taka dziewczyna, jak Bree.
Jednak moja podświadomość podpowiadała mi, że za tym wszystkim stoi pewna osoba, z którą Bree nie chciała mieć do czynienia...
***Oczami Bree***
Powoli otworzyłam ciężkie powieki, a do głowy zaczęły powracać jakiekolwiek myśli. Moim oczom ukazała się jakaś wielka hala. Nie wiedziałam, gdzie i dlaczego się tu znajduję. Próbowałam sobie przypomnieć, kto mnie tu zabrał.
Z pozycji leżącej podniosłam się do siedzącej, przecierając zaspane oczy. Rozejrzałam się dookoła, lecz nic nie przykuło mojego wzroku. Skierowałam rękę do kieszeni spodni, szukając telefonu. Nic jednak nie znalazłam, przez co na moich ustach pojawił się lekki grymas.
Jestem pewna, że miałam komórkę w kieszeni...
Usłyszałam jakieś głosy, więc wstałam i skierowałam się w stronę czegoś, co przypominało okno. Była to raczej duża szyba, przez którą częściowo można było zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz.
Moje oczy rozszerzyły się na widok trzech kumpli Austina, kierujących się do wejścia.
Trzech kumpli, których na prawdę nie lubiłam...
-Nie... - mruknęłam cicho. - Przecież on ma coś z głową... - przyłożyłam rękę do czoła, oddychając głęboko.
Chwilę później drzwi magazynu otworzyły się, a do środka wkroczyli ci trzej kolesie.
-O! - zawołał radośnie jeden z nich. - Nasza kochana Bree się obudziła!
Obdarzyłam ich wściekłym spojrzeniem, kierując się w stronę chłopaków.
-Jakim, kurwa, prawem mnie tu zaciągnęliście!? - krzyknęłam, będąc już wystarczająco blisko. - Czy was kompletnie pojebało?
-Spokojnie, kotku. Nie denerwuj się tak. - mruknął, układając ręce na mojej talii.
-Zabieraj ode mnie te swoje łapy. - warknęłam, robiąc krok w tył.
-Nie udawaj takiej cnotki. - zaśmiał się, czym zaraził również dwóch pozostałych chłopaków, stojących obok. - Austin opowiadał, co robiliście w...
-Daruj sobie. - przerwałam mu, przewracając oczami. - Tak w ogóle, to po jaką cholerę ja tu jestem? - uniosłam pytająco brwi, zakładając ręce na piersi.
-A nie chciałabyś się zabawić? - przygryzł wargę, ponownie zbliżając się do mnie.
-Odwal się ode mnie, Nick. - warknęłam przez zaciśnięte zęby, robiąc kolejny krok do tyłu.
Chłopak zaśmiał się cicho, kolejny raz zbliżając się do mnie.
-Ale wiesz, co ci powiem? Zawsze zazdrościłem Austinowi. - posłał mi łobuzerski uśmiech. Szybko znalazł się zaraz przede mną, przypierając moje ciało do ściany.
-Kurwa, spieprzaj ode mnie, idioto! - krzyknęłam, starając się odepchnąć go od siebie, jednak bezskutecznie. Chłopak złapał mnie za nadgarstki, dociskając je do ściany. - To boli, debilu. - syknęłam przez zaciśnięte zęby.
-To trzeba było się nie wyrywać. - zakpił, wzruszając ramionami.
-Sam się o to prosiłeś. - mruknęłam cicho, po czym kopnęłam go z kolana w krocze.
-Kurwa! - chłopak zgiął się w pół, łapiąc za swoje przyrodzenie.
-Powiedziałam wyraźnie, żebyś mnie puścił. - rzuciłam w jego stronę, po czym udałam się do wyjścia.
-Ej, laleczko! Gdzie się wybierasz? - w drzwiach stanął, jeśli dobrze pamiętam, Nate.
Przewróciłam oczami, przepychając się koło niego.
-Nie mam najmniejszego zamiaru tu siedzieć. - warknęłam, starając się wyminąć chłopaka.
-A co? - z drugiego końca hali usłyszałam dobrze znany mi głos, przez co zaklęłam cicho pod nosem. - Lepiej ci się siedzi u tego twojego...
-Nie kończ. - warknęłam na tyle głośno, aby mógł mnie usłyszeć.
Odwróciłam się na pięcie, stając twarzą w twarz z Austinem.
-Jaki ty masz problem? - spojrzałam na niego, unosząc wysoko brwi.
-Ty jesteś moim problemem. - mruknął, zaciskając pięści. - A raczej to, że nie mogę o tobie zapomnieć. - dodał, po czym podniósł wzrok, zatrzymując go na moich tęczówkach. Skinął głową w stronę chłopaków, którzy opuścili magazyn, zostawiając mnie i Austina samych.
-Austin, powiedziałam ci, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - mruknęłam, zakładając ręce na piersi.
-Ale ja chcę, Bree. - odparł, podchodząc do mnie.
Jego wzrok wylądował na moim policzku, na którym widniał zaczerwieniony ślad. - Kto ci to zrobił? - warknął, zaciskając szczękę.
-Akurat ciebie nie powinno to interesować. - odparłam, patrząc prosto w jego ciemne oczy.
-Ale interesuje, bo jesteś dla mnie cholernie ważna, rozumiesz? - podszedł jeszcze bliżej i objął moją twarz dłońmi.
-Nie, Austin. Nie rozumiem... - powiedziałam cicho, zdejmując jego ręce. - Dobrze wiesz, co mi zrobiłeś i dobrze wiesz, że ja ci tego nie wybaczę. Straciłeś w moich oczach WSZYSTKO. Ja cię nie kocham, Austin. - zakończyłam głośnym westchnięciem.
-Bree, proszę cię. Daj nam ostatnią szansę. Ostatnią... - spojrzał na mnie błagalnie, przez co spuściłam wzrok, nie będąc w stanie wytrzymać jego.
-Miałeś dużo szans, Austin. - wyszeptałam.
-Proszę... - jęknął.
-A możesz mi obiecać, że przestaniesz ćpać, bić mnie i po prostu się zmienisz? - spytałam, patrząc prosto w oczy chłopaka. Gdy jednak nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, ponownie wlepiłam wzrok w swoje buty.
-Skoro ja nie mogę się zmienić, zostaje druga opcja... - powiedział powoli, sięgając po coś do kieszeni. Moje oczy rozszerzyły się, kiedy wzrok napotkał mały przedmiot w jego prawej ręce.
-Nie zrobisz mi tego! - krzyknęłam, oddalając się od niego.
-Nie dajesz mi wyboru, skarbie. Jeśli tylko tak mogę cię odzyskać...
Zaczął się do mnie zbliżać. Z każdym jego krokiem w moją stronę, ja robiłam krok w przeciwną.
-Wiesz, że mi nie uciekniesz. - mruknął cicho, przez co moje serce podskoczyło do gardła.
-Austin, proszę cię... - jęknęłam z desperacją w głosie.
-Przykro mi, kochanie... - odparł, kręcąc lekko głową.
Poczułam, jak moje plecy uderzyły o ścianę, a Austin przyparł mnie do niej, podnosząc w górę to, czego tak bardzo się bałam...
***Oczami Justina***
Dzięki pewnym źródłom szybko ustaliłem, gdzie mogę znaleźć tego skurwiela, nazywanego też byłym chłopakiem Bree. Po drodze wypaliłem parę skrętów, dzięki czemu poczułem się trochę bardziej rozluźniony.
Zaparkowałem przed magazynem, wyłączając silnik i wychodząc szybko z samochodu. Skierowałem się do wejścia, otwierając drzwi najciszej, jak umiałem. Na pierwszy rzut oka w hali nie było nikogo, lecz już po chwili mój wzrok wyłapał drobną postać Bree, przypieraną do ściany przez Austina.
Moje oczy rozszerzyły się na widok strzykawki, którą brunet trzymał w prawej ręce. Widziałem przerażony wyraz twarzy Bree, dlatego niezwłocznie ruszyłem w ich stronę.
Dobrze, że przed chwilą wypaliłem parę skrętów, ponieważ będąc na głodzie, mógłbym zareagować całkowicie inaczej...
Ani ona, ani on nie mogli mnie zobaczyć, co w tej chwili było mi na rękę. Po cichu podszedłem do nich. Wzrok Bree wylądował na mnie, przez co również Austin odwrócił się w moją stronę.
-Raz cię ostrzegałem, drugi raz nie zamierzam. - warknąłem, uderzając go z pięści w szczękę. Chłopak zachwiał się, odchodząc kawałek od zdezorientowanej Bree. Podszedłem do niego i uderzyłem, tym razem w brzuch. Brunet oddał mi ciosem w szczękę, przez co skrzywiłem się lekko. Kopnąłem go z kolana w brzuch, odpychając od siebie.
-Odpierdol się od niej. - warknął, ocierając z twarzy krew.
-To ty się od niej odpierdol. - syknąłem, unikając jego ciosu.
"Walka" rozpoczęła się na dobre. Ponownie kopnąłem go w brzuch, zdobywając za to cios w nos. Szybko starłem koszulką krew, rzucając się na niego.
Muszę przyznać, że wdawanie się w bójki to moje hobby...
Złapałem go za koszulkę i uderzyłem ciałem chłopaka o ścianę.
-Nie zbliżaj się... - uderzenie w szczękę. - Kurwa... - uderzenie w nos. - Do niej... - kopnięcie w brzuch.
Chłopak wyprostował się i oddał mi tym samym, przez co zgiąłem się na ułamek sekundy. Zaraz jednak wstałem i z wściekłością zadałem mu dwa ciosy. Poczułem uderzenie w łuk brwiowy, chwilę później ścierając z niego krew.
-Chłopaki, przestańcie... - do moich uszu doszedł cichy głosik Bree. - Proszę...
Zadałem ostatni, nokautujący cios, przez co Austin wylądował na ziemi.
Podszedłem do Bree i przyciągnąłem do siebie jej ciało, starając się nie zwracać uwagi na strzykawkę z narkotykiem, leżącą na ziemi.
-W porządku? - spytałem, całując ją w główkę.
-Tak, dziękuję. - szepnęła, obejmując mnie w pasie.
-Jesteś zwykłą dziwką. - warknął Austin, zwracając na siebie naszą uwagę. - Jedyne, w czym jesteś dobra, to w łóżku.
Zauważyłem, jak w oczach Bree zbierają się łzy. Dziewczyna wyrwała się z moich objęć i podeszła do Austina, uderzając go w twarz. Następnie wybiegła z budynku, potrącając przy okazji jakiegoś kolesia, który spojrzał na nią zdezorientowany.
Ostatni raz podszedłem do leżącego na ziemi Austina i kopnąłem go w brzuch, spluwając na jego ciało z obrzydzeniem.
Wyszedłem przed magazyn, szukając wzrokiem ślicznej szatynki. Zauważyłem ją, siedzącą na krawężniku z głową schowaną w kolanach. Udałem się w jej stronę, spoglądając w międzyczasie na zegarek, wskazujący godzinę dwudziestą pierwszą.
Ukucnąłem przy dziewczynie, obejmując jej drobne ciało ramieniem.
-Nie słuchaj go. - mruknąłem, unosząc jej głowę.
Spojrzała na mnie załzawionymi oczami, pociągając nosem.
-Na prawdę jestem dziwką? - spytała cicho. - Czy na prawdę dla każdego faceta liczy się tylko seks? - dodała, a spod jej powieki wypłynęła kolejna łza.
-Nie płacz, skarbie. Nie słuchaj go.- odparłem, lekko wymijająco.
Bo niby co miałem jej powiedzieć? Tak Bree, faceci myślą tylko o seksie?
No właśnie...
-Chociaż ty jesteś inny, Justin. - szepnęła, zarzucając mi ręce na szyję. - Dziękuję. - dodała, kiedy objąłem jej drobną talię, przyciągając do siebie.
I znowu poczułem to ukłucie poczucia winy. Wykorzystałem ją. Upiłem i przeleciałem, a teraz ją pocieszam, udając świętego.
Zatopiłem twarz w zagłębieniu jej szyi, przygryzając dolną wargę.
Ona nigdy nie może się o tym dowiedzieć...
-Chodź. - mruknąłem jej do ucha. - Zwijamy się stąd.
Podałem jej rękę, którą złapała po chwili i podniosła się z krawężnika. Zaczęła otrzepywać się z piachu, przez co na moich ustach pojawił się łobuzerski uśmieszek.
-Pozwól, że ja się tym zajmę. - mruknąłem, układając ręce na jej idealnym tyłeczku. Dziewczyna przewróciła oczami, wzdychając głośno, na co z moich ust uciekł cichy chichot. Otrzepałem jej ciałko z piachu, ponownie łapiąc za rękę. Udaliśmy się do mojego czarnego, matowego BMW. Otworzyłem dziewczynie drzwi od strony pasażera, za co podziękowała mi lekkim uśmiechem.
Zająłem miejsce od strony kierowcy, odpalając silnik. Wyjechałem na drogę, prowadzącą do wyjazdu z lasu.
-Dziękuję, Justin. - odezwała się cicho, spoglądając na mnie ukradkiem.
-Nie ma za co, kotuś. - posłałem jej uspokajający uśmiech, gładząc po kolanie.
***
-Siema, musisz odstawić mój samochód. - mruknąłem przez telefon do kumpla.
-Nie ma sprawy. Wyślij mi adres. - odparł szybko.
Rozłączyłem się, wysyłając kumplowi adres szatynki.
-Wiesz, ile będą mnie trzymać w tym  ośrodku? - spytałem, opierając głowę o kierownicę.
-Aż z tego wyjdziesz. - odparła, gładząc mnie po plecach, dzięki czemu moje spięte mięśnie zaczęły się rozluźniać. - A teraz chodź. - mruknęła. - Nie dam ci w takim stanie wracać do ośrodka. - dodała.
Wysiadłem z samochodu, zaparkowanego kawałek od domu szatynki. Udałem się za nią, zerkając na jej tyłek.
No co...?
-A teraz posłuchaj mnie uważnie. Jakkolwiek idiotyczne wyda ci się to, co teraz zrobię, nie śmiej się. - mruknęła, ciągnąc mnie za koszulkę przez bramkę. Skierowaliśmy się na tyły domu.
-Wchodź. - rozkazała, wskazując na otwarte okno w swoim pokoju. Posłusznie wykonałem jej polecenie, po chwili znajdując się u niej w pokoju.Zaraz po mnie Bree przełożyła nogi przez parapet, zeskakując na podłogę. Przypatrywałem jej się, jak wyciąga z szafy podobną bluzkę do tej, którą miała na sobie, a następnie udaje się z nią do łazienki. Parę sekund później wróciła do pokoju, już przebrana.
-Za chwilę ci wszystko wyjaśnię. - rzuciła krótko, podnosząc z ziemi torbę, po czym podeszła do parapetu, przerzucając przez niego nogi.
***Oczami Bree***
Zeskoczyłam z parapetu, udając się do drzwi wejściowych.
-Wróciłam! - krzyknęłam, ściągając buty.
-Bree, co tak późno. - ujrzałam moją rodzicielkę z lekko zaniepokojonym wyrazem twarzy.
-Przepraszam, ale coś mnie zatrzymało. - mruknęłam, wzruszając lekko ramionami. - Źle się czuję, pójdę na górę się położyć.
-Chcesz coś do jedzenia? - spytała z troską, podchodząc do mnie.
-Dziękuję. - odparłam, uśmiechając się delikatnie.
Mama przytuliła mnie do siebie, co odwzajemniłam od razu.
-Bree... - zaczęła, a ja już wiedziałam, że coś jest nie tak. - Dlaczego pachniesz męskimi perfumami? - zmarszczyła brwi, patrząc na mnie sceptycznie.
-Bo ja... - starałam się wymyślić coś na poczekaniu. - Przytuliłam się do Justina na pożegnanie. - odparłam, teoretycznie nie kłamiąc. Pominęłam tylko niektóre fakty.
-No dobrze, to teraz zmykaj na górę. - posłała mi serdeczny uśmiech, który odwzajemniłam, kierując się w stronę schodów.
Po paru chwilach dotarłam do swojego pokoju, wchodząc do środka. Zastałam Justina rozłożonego na moim łóżku z rękoma ułożonymi pod głową.
-No więc jestem. - mruknęłam po zamknięciu drzwi. Chłopak już otwierał usta, aby coś powiedzieć, lecz uciszyłam go gestem ręki. - Mama musiała zobaczyć, że wchodzę do domu, a tutaj przyszłam po to, żeby się przebrać, ponieważ byłam ubrudzona krwią. - wytłumaczyłam, rzucając torbę na fotel. - A teraz chodź. Trzeba coś z tym zrobić. - wskazałam na jego rozcięcia.
***Oczami Justina***
Bree chwyciła mnie za rękę i poprowadziła w stronę łazienki. Zamknęła za nami drzwi, przez co na moich ustach pojawił się łobuzerski uśmieszek.
-Sami w łazience... - mruknąłem blisko jej ucha.
-Justin. - uderzyła mnie lekko w ramię. - Bo zacznę myśleć, że jesteś taką samą świnią, jak inni.
-Już się zamykam. - zrobiłem minę niewiniątka, przez co szatynka zaśmiała się cicho.
Posadziła mnie na krześle koło zlewu, a sama sięgnęła po kosmetyczkę do jednej z szafek. Wyjęła z niej jakieś waciki oraz wodę utlenioną. Namoczyła watę wodą, po czym przyłożyła do mojej twarzy, ścierając z niej delikatnie zaschniętą krew, jakby bała się, że może zrobić mi krzywdę.
-Nie bój się, skarbie. To nie boli. - mruknąłem, obserwując jej zawzięty wyraz twarzy.
-To zaraz zaboli. - zatrzepotała słodko rzęsami, sięgając po wodę utlenioną. Nalała ją na wacik i już miała przyłożyć do moich rozcięć, kiedy złapałem ją za biodra i posadziłem na swoich kolanach.
-Justin... - westchnęła cicho, przewracając oczami.
-Tak będzie ci wygodniej. - wyszczerzyłem się do niej, na co pokręciła z rozbawieniem głową.
Trzymałem ręce na jej biodrach, natomiast ona jedną rękę położyła na moim karku, a drugą przyłożyła do mojego rozciętego łuku brwiowego. Przejechała po nim wacikiem, nasączonym wodą utlenioną. Poczułem lekkie pieczenie, które zignorowałem. W końcu, bywałem w poważniejszych kłopotach i nie miałem wtedy Bree, która mogłaby mi pomóc.
Obserwowałem, jak marszczy brwi, wpatrując się w moją twarz. Następnie wzięła kolejny wacik, nalewając na niego wodę utlenioną, po czym przyłożyła go do mojej rozciętej wargi. Przejechała po niej delikatnie, a na twarzy dziewczyny pojawił się lekki uśmieszek.
-Skończyłam. - mruknęła po chwili, obejmując moją twarz dłońmi. - I nie bij się więcej. - wydęła dolną wargę, patrząc prosto w moje tęczówki. - Jeszcze raz dziękuję. - dodała, po czym pocałowała mnie krótko w policzek.
Wstała z moich kolan, sprzątając rozłożone na umywalce rzeczy. Po chwili schowała kosmetyczkę do szafki, zamykając ją. Wyszedłem do pokoju, z powrotem siadając na jej łóżku.
-A teraz zdejmij koszulkę. - oparła się o ścianę, zakładając ręce na piersi.
-Rozumiem, że chcesz podziwiać mój...
-Nie. - przerwała mi głośnym westchnieniem. - Jest cała we krwi. Wyglądasz, jakbyś kogoś zamordował. - posłała mi karcące spojrzenie.
Z uśmiechem na ustach ściągnąłem z siebie koszulkę, podając ją Bree. Czułem jej wzrok na swoim torsie, przez co na moich ustach pojawił się łobuzerski uśmieszek.
-Mów co chcesz, skarbie. - mruknąłem, układając się na łóżku.
Szatynka zniknęła za drzwiami łazienki, zostawiając mnie sam na sam z moimi myślami.
W mojej głowie ponownie pojawił się obraz, kiedy Austin próbował podać Bree narkotyki. Widziałem na jej twarzy przerażenie, co, nie powiem, lekko mnie zszokowało. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć...
Po paru chwilach blondynka wróciła do pokoju.
-Możesz zostać u mnie. Twoja koszulka powinna wyschnąć do rana. - powiedziała, kierując się do szafy.
I tak bym został...
Wyjęła jakąś luźną koszulkę na ramiączka oraz komplet bielizny, po czym z powrotem udała się do łazienki.
-Idę wziąć prysznic. Rozgość się. - rzuciła na koniec, zamykając za sobą drzwi.
Ściągnąłem z siebie spodnie, rzucając je na fotel po drugiej stronie pokoju. Podszedłem do drzwi i zamknąłem je na klucz, nie chcąc, aby jej matka zastała mnie w łóżku swojej córki, na dodatek w samych bokserkach.
Chociaż, jej mina byłaby ciekawa...
Wziąłem z szafki pilota, po czym ułożyłem się na łóżku, włączając telewizor. Przykryłem się kołdrą, szukając odpowiedniego dla mnie kanału. Wreszcie zatrzymałem się na meczu koszykówki, układając ręce za głową. Zsunąłem się niżej, układając głowę na wielkiej, różowej poduszce Bree. Na moich ustach pojawił się uśmiech, kiedy wyczułem jej cudowny zapach.
To niepokojące, jak zaczynam myśleć o tej dziewczynie...
Nagle drzwi od łazienki otworzyły się, a z wnętrza pomieszczenia wyszła Bree, przebrana już w swoją piżamę, z której składała się koronkowa bielizna i luźna koszulka.
Poczułem, jak moja szczęka lekko opada,na widok piękności przede mną. Jej mokre włosy opadały na jej ramiona, tworząc delikatne loki, a twarz anioła była w stu procentach naturalna.
Mój "kolega" dał o sobie znać, przez co poprawiłem się na swoim miejscu. Mój wzrok automatycznie wylądował na tyłku dziewczyny, sprawiając, że "mały Justin" wariował.
Bree podeszła do łóżka i odsłoniła kołdrę po drugiej stronie, wślizgując się pod nią. Objąłem ją ramieniem w talii i przyciągnąłem do siebie tak, że ułożyła główkę na mojej klatce piersiowej. Zacząłem gładzić ją delikatnie po włosach, a moja uwaga, która do tej pory skupiona była na meczu, rozproszyła się pomiędzy telewizorem, a szatynką, leżącą zaraz obok. Cały czas zerkałem na nią, uśmiechając się pod nosem.
Pół godziny później mecz dobiegł końca, więc wyłączyłem telewizor, odkładając pilota na szafkę. Zsunąłem się niżej, układając się wygodnie na łóżku.
Nagle słabe światło oświetliło nadgarstek dziewczyny.
-Bree... - zacząłem, zaciskając szczękę. - Jeszcze niedawno były tu trzy kreski, a teraz są cztery...
-Mam uwierzyć, że nic nie brałeś? - podparła się na łokciu, uważnie mi się przyglądając. - Wtedy inaczej zareagowałbyś na widok tej strzykawki. - dodała cicho.
-No właśnie. - zmieniłem nagle temat. - O co w tym wszystkim chodziło? Widziałem, że byłaś przerażona i...
-Dobranoc, Justin. - przerwała mi, po czym wyłączyła światło i ułożyła głowę na poduszce, zamykając oczy...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Wow! Po raz pierwszy dodaję rozdziały dwa dni z rzędu, ale tak mnie jakoś naszło...
Przepraszam,że nie wyrobiłam się wcześniej, ale to wina moje mamy...
"Kochanie zrób to. Kochanie zrób tamto. Kochanie zrób sramto..."
Nerwicy można dostać...
Mam nadzieję,że rozdział się Wam podoba, bo pisałam go przy krzykach i gadaniu mojej kochanej siostrzyczki...
Jeśli przeczytałaś, skomentuj.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Wpadajcie na mojego aska i pytajcie o co tylko chcecie!
Ps. Chociaż ja sylwestra nie lubię i nie obchodzę, chciałam Wam życzyć 2,5 godziny przed, aby rok 2014 był jeszcze wspanialszy, niż ten. Dla mnie był on spełnieniem marzeń, ponieważ odważyłam się pisać opowiadania i publikować je, a co najważniejsze, znalazłam tak wspaniałych czytelników, jak Wy!
Dziękuję ;-*

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 12...

Wpatrywałam się w swoje buty, w dalszym ciągu nie mogąc w to uwierzyć.
On mnie uderzył.
Uderzył mnie...
W dalszym ciągu dociskał moje ciało do ściany, trzymając ręce oparte z obu stron mojej głowy.
Podniosłam powoli wzrok, spotykając ciemne tęczówki chłopaka, wpatrujące się w moje.
-Nie wierzę... - szepnęłam, oddychając miarowo.Chłopak uniósł delikatnie moją głowę, układając dłoń pod moją brodą. - Nie dotykaj mnie. - syknęłam, strącając jego rękę.
-Mówiłem, że nad sobą nie panuję. - mruknął. - A ty mi tego nie ułatwiasz. - dodał, zaciskając lekko szczękę.
-I dlatego mnie uderzyłeś? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby, unosząc lekko brwi.
W dalszym ciągu nie mogłam w to uwierzyć..
-Wiesz, że nie chciałem. - mruknął zachrypniętym głosem bardzo blisko mojego ucha, przez co przez moje ciało przeszły dreszcze. - Kicia, nie gniewaj się... - ułożył dłonie na mojej talii, przybliżając się do mnie.
Momentalnie odepchnęłam go od siebie, wpatrując się w chłopaka z niedowierzaniem.
-Za kogo ty się uważasz!? - wyrzuciłam ręce w powietrze. - Najpierw mnie bijesz, a teraz co!?
-Przecież wiesz, że nie chciałem. Przepraszam, nie panuję nad sobą. - westchnął, przeczesując palcami włosy i ciągnąc z frustracją za ich końcówki. - Ale cholernie mnie irytujesz, dzieciaczku. - na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmieszek.
-Serio? Dzieciaczku? - sapnęłam z wyrzutem, zakładając ręce na piersi.
Chłopak wyszczerzył się do mnie, na co jedynie przewróciłam oczami.
-No przepraszam, Bree. Ja nie chciałem. To było takie... spontaniczne. - wyrzucił ręce w powietrze.
Potarłam delikatnie lewy policzek, czując lekkie pieczenie.
-Kiedyś ci za to oddam. - mruknęłam cicho.
Wiecie, nad czym się teraz zastanawiam?
Dlaczego tak łatwo mu wybaczyłam. W końcu on mnie uderzył. Może to dlatego, że rozumiałam, jak trudno jest ludziom na głodzie. Wiedziałam, że gdyby myślał racjonalnie, nie doszłoby do tego. Austin kiedy mnie uderzył był naćpany. Zapytacie pewnie, dlaczego mu wtedy nie wybaczyłam, chociaż go kochałam.
To, że mnie wtedy uderzył było tylko dopełnieniem pieprzonej całości. Nie wiem, dlaczego nie zerwałam z nim wcześniej. To dla mnie za dużo...
Przeczesałam palcami włosy, przymykając na chwilę powieki. Nagle poczułam, jak Justin łapie mnie za rękę. Pociągnął mnie w stronę łóżka i posadził na nim. Zdezorientowana spojrzałam na niego, chcąc wyczytać z jego oczu jakiekolwiek emocje, lecz zamiast tego zastałam jedynie pustkę.
-Powiedziałem ci coś, kurwa. - warknął, patrząc na mój nadgarstek. Dopiero teraz zrozumiałam, skąd wzięła się ta jego nagła zmiana nastroju.
-Ty mi coś powiedziałeś, a ja cię nie posłuchałam. Proste. - odparłam, wzruszając ramionami.
-Jesteś cholernie uparta. - mruknął, w dalszym ciągu wpatrując się w mój nadgarstek.
Zaczął delikatnie sunąć po nim opuszkami palców, tak, abym nie poczuła bólu. Chwilę później uniósł mój nadgarstek do swoich ust i zaczął składać na nim pojedyncze pocałunki.
-Jesteś idiotką. Moją cudowną idiotką, wiesz? - mruknął, patrząc mi prosto w oczy.
-Nie jestem TWOJA. - mruknęłam, patrząc na niego sceptycznie.
-A właśnie, że jesteś... - powiedział, po czym pochylił się i złączył nasze usta. Naparł na moje ciało, przez co położyłam się na łóżku. Chłopak zawisł nade mną, układając swoje ręce za moją głową. Całował mnie z pasją i oddaniem. Chwilę później przejechał językiem po mojej dolnej wardze, prosząc o dostęp, który dałam mu po chwili wahania. Nasze języki zaczęły toczyć ze sobą zawziętą walkę o dominację. Jedną rękę oparł na łokciu, a drugą zsunął niżej, układając ją na moich biodrach. Zaczął powoli wsuwać ją pod moją bluzkę, pieszcząc skórę na mojej talii i brzuchu. Kierował swoją dłoń coraz wyżej, podwijając moją bluzkę.
-Nie rozpędzaj się, chłopczyku. - mruknęłam, układając dłonie na klatce piersiowej szatyna i odpychając go lekko od siebie.
Justin zaśmiał się cicho, opadając na łóżko obok mnie. Zaczął bawić się sznurkami moich bransoletek, a mi momentalnie zapaliła się czerwona lampka.
-Czemu tyle tego nosisz? - spytał, zdejmując je powoli.
-Zostaw. - warknęłam, zabierając rękę.
***Oczami Justina***
-Bree, o co chodzi? - oparłem się na łokciu, gładząc ją delikatnie po policzku.
-O nic. - odparła, odwracając się na drugi bok.
-Przecież widzę. - mruknąłem, układając rękę na jej talii. Odwróciłem ją tak, że ponownie patrzyła mi w oczy. Złapałem ją za nadgarstek, na którym miała bransoletki i zacząłem je powoli zdejmować. Dziewczyna z głośnym westchnięciem chwyciła moją poduszkę i zasłoniła nią sobie twarz.
-Nie patrz na to. - mruknęła ledwo słyszalnie, co jeszcze bardziej mnie zainteresowało.
Szybko dokończyłem ściąganie z jej nadgarstka bransoletek,a moim oczom ukazały się stare blizny po cięciach. Zmrużyłem oczy, przyglądając się im w skupieniu. Było tego na prawdę dużo, na prawdę głębokie. Przejeżdżałem po nich opuszkami palców, zastanawiając się, co ją do tego zmusiło.
Przecież ona ma dopiero piętnaście lat...
-Jesteś cholernie głupia, kicia, wiesz? - warknąłem przez zaciśnięte zęby.
-Zastanawiają mnie te twoje nagłe zmiany nastrojów, wiesz? - odsłoniła swoją twarz, unosząc pytająco brwi. - Zupełnie jak kobieta w ciąży... - dodała, przewracając oczami.
Parsknąłem głośnym śmiechem, kręcąc z rozbawieniem głową.
-Sugerujesz coś? - spytałem, łaskocząc ją po brzuchu.
-Justin! Zostaw mnie! - pisnęła, starając się uciec na drugi koniec łóżka.
-Nic z tego. - mruknąłem, łapiąc ją za biodra i przyciągając do siebie. Ułożyłem ją na łóżku obok mnie, a po chwili zawisłem nad jej drobnym ciałem.
Mój wzrok spotkał się z jej cudownymi tęczówkami.
I w tym momencie coś do mnie dotarło...
Wpatrywałem się w każdy centymetr jej twarzy, uśmiechając się delikatnie. Pogładziłem ją delikatnie po policzku,delektując się jej idealnie gładką skórą.
-Jesteś prześliczna. - powiedziałem cicho, nie odrywając oczu od jej tęczówek.
Od początku uważałem, że Bree jest piękną dziewczyną, ale wcześniej widziałem w niej jedynie seks zabawkę na jakiś czas.
Teraz jednak spojrzałem na nią z innej perspektywy.
Kurwa! Ona jest moim pieprzonym ideałem!
Ma ciemno brązowe włosy, czekoladowe tęczówki, dość ciemną karnację i nietypową urodę. I dopiero teraz tak dokładnie to zobaczyłem.
Wpatrywałem się w nią, jak zahipnotyzowany, podziwiając jej idealne rysy twarzy.
-Justin, dwie sprawy. - mruknęła cicho, wyrywając mnie z zamyśleń. - Po pierwsze, zaczynam się ciebie bać, jak się tak we mnie wpatrujesz, a po drugie, nie jesteś taki leciutki, jak ci się wydaje. - uniosła jedną brew, przez co z moich ust uciekł cichy chichot.
-I co w związku z tym? - zaśmiałem się cicho, spoglądając na nią.
-No złaź ze mnie. - jęknęła, starając się odepchnąć moje ciało od swojego.
-A co będę z tego miał? - uniosłem pytająco brwi, podpierając się na jednym łokciu.
Szatynka westchnęła głośno, przewracając swoimi ślicznymi oczkami.
-Ugh, a co byś chciał? - zatrzepotała słodko rzęsami.
-Buziaka. - wyszczerzyłem się do niej.
Dziewczyna uniosła się lekko, składając delikatnego całusa na moim policzku.
-Nie takiego, kochanie. - puściłem do niej oczko.
-Justin... - jęknęła, kolejny raz przewracając oczami.
Objęła moją twarz dłońmi i musnęła moje wargi swoimi, po chwili opadając na łóżko.
-Dziękuję. - mruknąłem zadowolony, posyłając jej bezczelny uśmiech.
Nagle do naszych uszu doszedł dźwięk szpilek. Momentalnie spojrzeliśmy na drzwi, a następnie z powrotem na siebie.
-Joanna. - mruknęła Bree, odpychając mnie od siebie.
Z cichym chichotem zająłem miejsce obok niej na łóżku, przypatrując się dziewczynie. Ułożyłem dłonie na jej brzuchu, poprawiając bluzkę szatynki, którą lekko podwinąłem parę chwil temu.
W tym momencie drzwi od pokoju otworzyły się, ukazując postać dyrektorki ośrodka.
A gdybym się, kurwa, przebierał i wparowałaby tutaj bez żadnego pukania? Trochę prywatności, ludzie!
Kobieta weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
-Przyszłam sprawdzić czy wszystko w porządku. Jak ci mówiłam...- spojrzała na Bree. - Justin zrobił się agresywny i zaczęłam się lekko niepokoić. - tym razem przeniosła wzrok na mnie, na co przewróciłem oczami.
Jednak jej obawy nie były bezpodstawne. W końcu uderzyłem Bree, nie będąc w stanie zapanować nad sobą. Cholernie tego żałuję. Nie chciałem jej skrzywdzić i mam nadzieję, że ona o tym wie...
-Wszystko w porządku. - szatynka posłała kobiecie delikatny uśmiech.
-Cieszę się, że to właśnie ciebie wybrałam. - odparła po chwilowej ciszy. - Nie wiem jak, ale Justin przy tobie się uspokaja. - dodała, spoglądając to na mnie, to na Bree.
Teraz i ja przeniosłem swój wzrok z Joanny na szatynkę, przyglądając jej się w skupieniu.
To prawda. Nie wiem dlaczego, ale Bree działała na mnie uspokajająco. Miałem wrażenie, że ona rozumie to, co czuję, co mną kieruje. Chociaż na początku uważałem ją za słodką dziewczynkę, należącą do całkiem innego świata, niż ja, z każdym dniem moje zdanie o niej zmieniało się. Wiedziałem, że jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiem i byłem zdesperowany, żeby wszystkiego się dowiedzieć.
-Bree, spójrz na mnie. - z zamyśleń wyrwał mnie zmartwiony, jak i surowy głos Joanny. - Co ci się stało? - spytała, wpatrując się w policzek dziewczyny, na którym widniał czerwony ślad.
-A nic... - zaśmiała się cicho. - Uderzyłam się dzisiaj. - wzruszyła ramionami.
-Ale, dziecko. To wygląda, jakby ktoś ciebie uderzył. - Joanna podeszła do Bree i przyjrzała się zaczerwienionemu śladowi. - To on cię uderzył? - przeniosła wzrok na mnie. - Jeśli tak, to powiedz. On musi zostać ukarany.
-Spokojnie. - odparła łagodnie szatynka. - Justin nic nie zrobił. Ja po prostu... oberwała dzisiaj w szkole od jednej dziewczyny. - skłamała, wzruszając ramionami.
Spojrzałem na nią, mrużąc lekko oczy. Myślałem, że powie Joannie, jak było na prawdę. Ona jednak postanowiła mnie bronić, nawet po tym, jak ją uderzyłem. Ta dziewczyna ma na prawdę złote serce...
Ująłem niesforny kosmyk jej włosów i założyłem jej za ucho. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie delikatnie, po chwili przenosząc wzrok z powrotem na Joannę.
-Widzę, że jesteście ze sobą dość... blisko. - przypatrywała nam się uważnie.
-Tak, dokładnie. - odparłem, obejmując dziewczynę od tyłu i układając głowę w zagłębieniu jej szyi.
-Niech wam będzie... - powiedziała powoli, marszcząc delikatnie brwi. - To zostawiam was samych, tylko grzecznie mi tutaj... - pogroziła palcem, po czym udała się w stronę drzwi, wychodząc na korytarz.
Bree opadła na poduszki, wzdychając ciężko. Zaśmiałem się cicho, głaszcząc ją po policzku.
-Spałaś dzisiaj chociaż trochę? - uniosłem pytająco brwi, kiedy szatynka ziewnęła cicho.
-Może chwilkę. - mruknęła, przekręcając się na bok. Ułożyła dłonie pod głową, przymykając powieki.
Na moje usta automatycznie wkradł się lekki uśmiech. Wyglądała na prawdę słodko...
Boże, Justin. Co się z tobą dzieje...
-Odeśpię kiedy indziej. - mruknęła, ponownie kładąc się na plecach. Owinąłem rękę wokół jej talii, przyciągając jej ciało do siebie. Dziewczyna ułożyła głowę na mojej klatce piersiowej, układając swoje dłonie na moich, spoczywających na jej idealnie płaskim brzuchu. Ponownie pogładziłem jej blizny po cięciach, skupiając na nich całą swoją uwagę.
-Dlaczego to zrobiłaś? - spytałem cicho, czekając na jej reakcję.
-Nie chcę o tym rozmawiać, Justin. - mruknęła, odrzucając swoje długie włosy.
-Bree, powiedz mi. - naciskałem na nią,
starając się wyciągnąć z dziewczyny jakieś informacje.
-Justin... - zaczęła, podpierając się na jednym łokciu. - To przeszłość, o której chcę zapomnieć. Nie chcę o tym rozmawiać, zrozum to. - zakończyła głośnym westchnięciem.
-Dobrze. - odparłem zrezygnowany. - Nie chcę tylko, żebyś cięła się przeze mnie. - dotknąłem opuszkami palców jej drugiego nadgarstka. Przyłożyłem go do ust, składając delikatne pocałunki.
Leżeliśmy w takiej ciszy przez jakiś czas, pogrążeni we własnych myślach. Bawiłem się włosami Bree, które, swoją drogą, prześlicznie pachniały. Zawinąłem sobie kosmyk jej włosów na palcu, uśmiechając się pod nosem.
-Z tego co mówiłaś przez telefon, pogodziłaś się z rodzicami, tak? - przypomniały mi się słowa dziewczyny.
-Tak, ostatnio, kiedy byłam u ciebie, moja mama przyjechała do szkoły. Wiesz, jak wtedy wyglądałam... - posłała mi znaczące spojrzenie, na co uśmiechnąłem się łobuzersko. - Krótka, obcisła sukienka, wysokie szpilki... - przewróciła oczami, na co zachichotałem cicho.
-Wyglądałaś zajebiście. - mruknąłem jej do ucha, przez co oberwałem lekko w ramię.
-No i znowu zaczęła mnie wyzywać, ale Jake wstawił się za mną. - kontynuowała. - Potem jak wra... - nagle przerwała, jakby wpadła jej do głowy jakaś myśl. - Musiałam rozdzielać ciebie i Austina... - podparła się na łokciach, patrząc na mnie sceptycznie. Kolejny raz zaśmiałem się pod nosem, przez co dziewczyna zmroziła mnie wzrokiem. - Pakujesz się w kolejne kłopoty. I to przeze mnie. - mruknęła, układając główkę na mojej klatce piersiowej.
-Nie przez ciebie, kotek. - odparłem, składając delikatny pocałunek wśród jej włosów. - Debil mnie wkurzył, to dostał po ryju. - wzruszyłem lekko ramionami, na co z ust szatynki uciekło ciche westchnienie. - I co dalej, bo nie dokończyłaś.
-Jak przyszłam do domu, rodzice mnie przeprosili i chcieli, żebym wszystko dokładnie im wytłumaczyła. A potem, jak mama przyszła do mnie wieczorem, zadzwoniłeś ty. Mówiła, że jesteśmy ze sobą chyba dość blisko i takie tam... - mruknęła. - I w ogóle, mam bardzo bezpośrednich rodziców...
Uniosłem pytająco brwi, chcąc aby kontynuowała.
-Spytali czy uprawiałam z tobą seks... - przewróciła oczami, a ja momentalnie poczułem lekki ucisk w żołądku. - Rodzice... - dodała, wzdychając ciężko.
-Tsa... - mruknąłem, wpatrując się w ścianę. Nie mogłem się zdradzić, nie mogłem dać po sobie poznać, że coś przed nią ukrywam. Nie wybaczyłaby mi tego, a ja nie chciałem jej stracić. Pomimo tak krótkiego czasu przyzwyczaiłem się do niej, do jej obecności, nawet do jej notorycznego gadania, które czasami mnie uspokajało.
Cholera! Ostatnio zdecydowanie za dużo myślę. Zawsze żyłem z dnia na dzień, a teraz co?
Zacząłem się zmieniać i nie wiem czy to dobrze czy wręcz przeciwnie. Jednak najważniejszy z tego wszystkiego był fakt, że moje przemyślenia zaczęły się odkąd poznałem Bree. To ona od początku pieprzyła o tym, żebym przestał ćpać i się zmienił. Mam minimalne wrażenie, że coś jednak do mnie dotarło.
I to mnie przeraża...
***Oczami Bree***
Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas. Na prawdę dobrze się rozumieliśmy. Prawie zapomniałam już o tym, że mnie uderzył. Rozumiałam, że zrobił to pod wpływem chwili, na głodzie. Nie myślał co robi. To, jak zachowuje się teraz jest całkowitym przeciwieństwem tego, jaki był parę godzin temu. Uspokoił się, więc nie chciałam do tego wracać.
W dalszym ciągu leżeliśmy na łóżku, wtuleni w siebie. Dla kogoś zupełnie obcego moglibyśmy wyglądać jak para. Muszę przyznać, że z każdą chwilą zbliżałam się do niego, a on do mnie. Poznawaliśmy się z każdym wypowiedzianym słowem.
Może zabrzmi to dość głupio, ale czułam się przy nim bezpiecznie. Pomimo tego, że mnie uderzył, ufałam mu i wiedziałam, że gdyby racjonalnie myślał, nigdy by tego nie zrobił.
Wiecie, co mi teraz wpadło do głowy?
Cieszę się, że na tej pieprzonej imprezie wpadłam akurat na niego. Gdyby był to jakiś inny koleś, mogłoby się to źle dla mnie skończyć. Wiedziałam jednak, że Justin nigdy by mnie nie wykorzystał. Pomimo tego, jakie pierwsze wrażenie stwarzał, ufałam mu i chciałam, żeby nasza znajomość się rozwijała...
-Muszę się zbierać, Justin. - przerwałam chwilową ciszę, panującą między nami.
-Nie idź... - mruknął cicho, trącając nosem moją szyję, przez co z moich ust uciekł cichy chichot.
-Muszę... - westchnęłam ciężko. - Obiecałam mamie, że wrócę do domu trochę wcześniej.
-Szkoda... - powiedział cicho, mocniej mnie w siebie wtulając. Nie wiem dlaczego, ale poczułam ciepło, rozchodzące się po moim ciele. - Wolałbym, żebyś się stąd nie ruszała. - klepnął mnie lekko w tyłek. Posłałam mu mordercze spojrzenie, przez co zaśmiał się cicho pod nosem.
-Przepraszam, skarbie, ale twój tyłeczek aż prosi się o to, żeby go dotykać. - puścił mi oczko, przez co oberwał ode mnie w ramię.
-Pedofil. - mruknęłam cicho, jednak tak, żeby mnie usłyszał.
-Raczej zboczeniec. - poprawił mnie ze śmiechem.
-Ja mam piętnaście lat, a ty dwadzieścia jeden, więc pedofil. - wzruszyłam ramionami, obejmując go w pasie.
-Jak tam sobie chcesz, niunia. - po raz kolejny się zaśmiał, składając delikatny pocałunek na moim czole.
Przy nim było mi na prawdę dobrze. Zapominałam o wszystkich problemach, skupiając się tylko na tej jednej chwili.
-Na prawdę muszę się zbierać. - mruknęłam po jakimś czasie. Chłopak wydął dolną wargę, robiąc minkę szczeniaczka. Wyplątałam się z jego objęć, siadając na łóżku. Powoli założyłam swoje buty, podnosząc się z miejsca. Wzięłam do ręki swoją kurtkę oraz torbę, po czym odwróciłam się w stronę chłopaka. Justin stanął przede mną, obejmując mnie ramionami w pasie.
-Do zobaczenie. - uśmiechnęłam się delikatnie, po czym stanęłam na palcach, całując go delikatnie w policzek.
-Do zobaczenia. - odparł, gładząc mnie delikatnie po zaczerwienionym miejscu na moim policzku. - I przepraszam. Na prawdę nie chciałem. - dodał, spoglądając na mnie znacząco.
-Zapomnijmy o tym. - mruknęłam, wtulając się w jego umięśnione ciało. Szatyn złożył delikatny pocałunek na mojej głowie, pocierając moje plecy.
-To cześć. - ostatni raz posłałam mu szczery uśmiech, po czym odwróciłam się i wyszłam z pokoju, kierując się w stronę wyjścia z budynku.
Pchnęłam szklane drzwi, wychodząc na świeże, rześkie powietrze. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym zeszłam po schodach. Udałam się w stronę parku, wchodząc w jedną z alejek.
Nagle usłyszałam za sobą kroki kilku osób, lecz zanim zdążyłam się odwrócić, poczułam męskie perfumy i szmatkę, przystawioną do mojej twarzy.
-Przepraszam, Bree. - to ostatnie słowa, które do mnie dotarły. Następnie była jedynie pustka...


~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Wyszedł mi rozdział typu Bree&Justin... xD
Właściwie, to nie mam nic więcej do dodania ;P
Chciałam polecić wspaniałe opowiadanie. Dziewczyna świetnie pisze, ale niestety ma bardzo mało czytelników, a moim zdaniem zasługuje na na prawdę wiele komentarzy...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Wchodźcie na mojego aska i pytajcie o co tylko zechcecie...
Kocham Was i do następnego ;-* (powinien pojawić się do piątku, ponieważ wyjeżdżam na weekend...)

wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 11...

***Oczami Bree***
Szybkim krokiem wyszłam na ulicę, nie oglądając się za siebie.
Znowu te pieprzone narkotyki...
Potrząsnęłam głową, chcąc wypędzić z umysłu natrętne myśli. Skręciłam w boczną uliczkę, prowadzącą do szkoły.
Po paru chwilach znalazłam się przed dużym budynkiem z czerwonej cegły. Skierowałam się w stronę drzwi, pchając je mocno. Weszłam do wnętrza szkoły, niepewnie rozglądając się na boki. Kiedy moim oczom nie ukazał się żaden z nauczycieli ani pracowników szkoły, najciszej jak się dało udałam się w stronę mojej szafki. Wpisałam odpowiednią kombinację cyfr, otwierając ją.
-Twoja stara jest u dyrektorki. - do moich uszu doszedł dźwięk dobrze znanego mi głosu. - A tak poza tym, ślicznie wyglądasz. - Jake posłał mi przyjazny uśmiech. Podszedł do mnie i przywitał się przyjacielskim uściskiem.
-Dziękuję, ale właśnie muszę się przebrać. - mruknęłam, przewracając oczami.
-Opowiadaj, co się stało. - Jake oparł się o szafki obok mnie.
-No więc... - zaczęłam, wyciągając z szafki ubrania. - Moi rodzice wyzwali mnie wczoraj od dziwek, przez głupie żarty Justina. - sapnęła, przypominając sobie rozmowę chłopaka z moją mamą. - A ja się wkurzyłam i poszłam na jakąś imprezę. - zakończyłam, wzruszając ramionami.
-Czekaj, czekaj... - zmrużył lekko oczy. - Skoro wczoraj poszłaś na imprezę, a w nocy nie było cię w domu, to... gdzie byłaś? - spytał z lekko zmartwionym wyrazem twarzy.
-U Justina. - odparłam, unikając jego wzroku.
Nagle na korytarzu dało się słyszeć odgłos szpilek.
Nie moich szpilek...
Zza rogu wyszła moja mama w towarzystwie dyrektorki.Przełknęłam głośno ślinę, biorąc ostatni głęboki oddech.
-Bree! Do jasnej cholery! Gdzie ty byłaś!? - wrzasnęła, na co prawie niezauważalnie przewróciłam oczami.
-Mamo... - chciałam się wytłumaczyć, lecz nie było mi to dane.
-No proszę... - wybuchnęła ironicznym śmiechem. - Ciekawe, co robiłaś przez całą noc w takich ubraniach. Już kolejnych klientów obsługiwałaś? - wysyczała z takim jadem w głosie, na jaki tylko było ją stać.
-Mamo... - kolejny raz próbowałam coś powiedzieć.
-Popatrz na siebie. Zachowujesz się i wyglądasz jak zwykła dziwka. Wysokie szpilki, krótka, obcisła sukienka... Jak to jest pracować jako prostytutka? Czy tego cię z tatą uczyliśmy? W ogóle cię nie poznaję...
Poczułam, jak spod mojej powieki wypływa jedna, pojedyncza łza.
-A może pani nigdy jej nie znała? - w mojej obronie stanął Jake. Objął mnie ramieniem i pogładził delikatnie po plecach. - Zawsze tylko praca i praca. Nie poświęcają jej państwo uwagi. Ona potrzebuje prawdziwej matki, a nie osoby, która będzie wyzywała ją na każdym kroku. Pani nie wie, jak ona się czuje. Pani nie wie, przez co ona przeszła. Pani nic nie wie i nawet nie stara się poznać własnej córki. Ona potrzebowała pomocy, której od pani nie otrzymała, ponieważ jej matka wiecznie była czymś zajęta. I pani uważa, że w porządku jest wyzywanie ją od dziwek? - zakończył swoją przemowę, łapiąc mnie za rękę.
Poszliśmy w stronę szatni, wchodząc do środka.
-Dziękuję, Jake. - zwróciłam się do bruneta, obejmując go ramionami w pasie. - Dziękuję za wszystko...
-Nie ma za co, maleńka. Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. - wtulił mnie w swoje ciało i pocałował w czubek głowy. - Kocham cię.
-Ja ciebie też, Jake. - odparłam, całując go delikatnie w policzek.
Podeszłam do swojej torby i wyjęłam z niej czyste ubrania. Wciągnęłam na siebie parę rurek, a na górę założyłam zwykłą bluzkę z rękawami trzy czwarte.
-Bree, co się dzieje. Masz zmartwiony wyraz twarzy. - podszedł do mnie i uniósł moją głowę tak, że patrzyłam prosto w jego ciemne tęczówki.
-Jake, boję się. - szepnęłam, spuszczając głowę. - Boję się, że to wszystko wróci...
-Musisz być silna, skarbie. Pamiętaj, że ja zawsze ci pomogę...
Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej, ciaśniej obejmując go ramionami.
-Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła... - szepnęłam, czując, jak po moim policzku spływa kolejna łza. Jake jednak zauważył ją i otarł, zanim zdążyła skapnąć.
-Masz zakaz płakania, rozumiemy się? - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy.
Zaśmiałam się cicho, kręcąc z rozbawieniem głową. Odsunęłam się i podeszłam do torby, pakując swoją sukienkę i szpilki.
-Czas iść na lekcje... - westchnęłam, po czym pchnęłam drzwi od szatni...
***Oczami Justina***
-Powiedziałeś małej? - spytał Zayn, przeskakując pilotem po kanałach.
-Co? - uniosłem pytająco brwi.
-Że ją wczoraj pieprzyłeś. - posłał mi znaczące spojrzenie, na co pokręciłem przecząco głową.
-Nie zamierzam. - zaśmiałem się pod nosem. - Za dobra jest... - dodałem, po czym wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
Spojrzałem kątem oka na zegarek, wiszący na ścianie.
-Kurwa. Muszę lecieć. Nie chcę, żeby psy zrobiły mi wjazd na chatę. - mruknąłem, drapiąc się po karku. - Ogarnijcie trochę ten cały burdel. - machnąłem rękoma  stronę porozrzucanych butelek.
-Burdel, to ty masz na górze, stary. - zaśmiał się Zayn, przez co oberwał ode mnie w ramię.
Udałem się do swojej sypialni. Wziąłem z krzesła kurtkę i założyłem ją na siebie, a następnie schowałem do kieszeni komórkę. Zszedłem po schodach i rzucając krótkie "cześć" w stronę kumpli, wyszedłem z domu. Wsadziłem ręce do kieszeni, wdychając głęboko rześkie powietrze.
Do mojej głowy powrócił obraz przerażonej Bree, wpatrującej się w narkotyki.
Coś czuję, że jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiem.
I mam zamiar się dowiedzieć...
Coś przyciągało mnie do tej dziewczyny, lecz nie potrafiłem do końca powiedzieć, co to takiego.
Oczywiście. Była świetna w łóżku i z wielką chęcią jeszcze nie raz bym się z nią przespał, ale oprócz pożądania czułem również coś... nienaturalnego.
Jak dla mnie...
Czułem, że mogę jej zaufać, pomimo naszej krótkiej znajomości. Nie potrafiłem nazwać również emocji, które przechodziły przez mój umysł... i serce.
Na moje usta sam wkradał się uśmiech, kiedy widziałem desperację Bree. Ona chciała mi pomóc, pomimo tego, jakim jestem człowiekiem. Dla niej liczyło się to, żebym skończył z ćpaniem. Nie oceniała mnie powierzchownie.
Nagle do mojej głowy powróciło pewne wspomnienie. Mam nadzieję, że Bree nie będzie pamiętać o jej genialnym pomyśle. Nie chciałem, żeby cięła się przeze mnie...
Szedłem przez park, trzymając ręce w kieszeni. Zrobiło mi się jej nawet żal, kiedy przypomniałem sobie, jak nazywali Bree jej rodzice. To przeze mnie jej matka tak się wściekła...
-Koleś! - usłyszałem krzyk, więc automatycznie odwróciłem się w stronę źródła dźwięku.
Na jednej z ławek siedziała grupka chłopaków. Wśród nich rozpoznałem tego całego Austina. Przewróciłem oczami, widząc, jak chłopak podnosi się z ławki.
-Czego? - warknąłem. - Nie mam całego pieprzonego dnia.
-Dobrze ci radzę. Trzymaj się od niej z daleka. - zagroził, powodując u mnie wybuch śmiechu.
-Bo co? - podszedłem bliżej bruneta. - Ty mi zabronisz? - uniosłem brwi z drwiącym uśmieszkiem na twarzy.
-Ona jest moje, gnoju. - warknął, stając ze mną twarzą w twarz.
-Ona... - zaakcentowałem to słowo. - Nie chce cię znać. Odpuściłbyś już sobie.
-Nie będziesz mi mówił, co mam robić. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Zostaw ją w spokoju.
-Bo co!? - warknąłem, czując, jak złość w moim organizmie rośnie.
-Bo tak, kurwa, mówię. - popchnął mnie, przez co zachwiałem się lekko.
-Żaden gówniarz nie będzie mi mówił, co mam robić. - uderzyłem go z pięści w brzuch.
-A żaden pierdolony idiota nie będzie mi zabierał mojej Bree. - odepchnął mnie, tym razem mocniej.
I tak się właśnie zaczęło...
Rzuciłem się na niego, uderzając pięścią w szczękę chłopaka, na co oddał mi ciosem w brzuch. Złapałem go za głowę i pociągnąłem w dół, uderzając kolanem w nos. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk łamania kości, przez co na moich ustach pojawił się lekki uśmieszek. Chwilę później poczułem silne uderzenie. Szybkim ruchem starłem krew z łuku brwiowego, zadając cios w brzuch chłopaka.
-Przestańcie! - do moich uszu doszedł głośny krzyk. - Już do reszty wam odjebało!?
Jak na zawołanie spojrzeliśmy w stronę źródła dźwięku. Kilka metrów dalej stała Bree z jednym z jej przyjaciół. Austin popchnął mnie, przez co zacisnąłem dłonie na jego koszulce.
-Przestańcie! - podbiegła do nas i rozdzieliła. Stanęła między nami, układając dłonie na naszych klatkach piersiowych. - Uspokójcie się. - powiedziała już nieco łagodniej. - Chcecie się tu pozabijać? - spojrzała na nas sceptycznie, natomiast ja i ten skurwiel wymieniliśmy między sobą mordercze spojrzenia. - No już. Dosyć tego. Każdy rozchodzi się w swoją stronę. - mruknęła, odpychając nas od siebie.
-Bree, porozmawiaj ze mną, proszę... - jęknął Austin, patrząc prosto w ciemne tęczówki szatynki.
-Ale i tak usłyszysz ode mnie to samo. - odparła łagodnie. - No już, spadaj stąd. - rzuciła do niego. - Ty tak samo. - odwróciła się do mnie.
-Już idę, mamo. - zaśmiałem się cicho, przez co oberwałem w ramię.
-Wpadnę do ciebie jak uda mi się wymknąć z domu. - przewróciła oczami, odchodząc w kierunku przyjaciela. Chłopak objął ją ramieniem i razem udali się w stronę wyjścia z parku.
***Oczam Bree***
-Boże, co za idioci... - mruknęłam do Jake'a, kiedy znaleźliśmy się już wystarczająco daleko.
-No nie da się ukryć. - brunet wyszczerzył do mnie swoje białe ząbki. - Ale wiesz, dlaczego się pobili, prawda? - poruszył znacząco brwiami, na co przewróciłam oczami.
-Szczerze mówiąc, mogli o cokolwiek. - wzruszyłam ramionami, cały czas idąc przed siebie.
-Mów co chcesz, ja i tak wiem swoje... - zaśmiał się cicho, układając mi rękę na ramieniu.
Dwadzieścia minut później byliśmy już pod moim domem.
-Może wejdziesz? - spojrzałam pytająco na bruneta.
-Przepraszam cię, ale muszę lecieć. Mama coś ode mnie chce. - przewrócił teatralnie oczami, na co z moich ust wydobył się cichy chichot.
-W takim razie dziękuję za... ogólnie za wszystko. - posłałam mu ciepły uśmiech.
Chłopak wtulił mnie w swoje ciało, podpierając głowę na moim ramieniu.
-Do zobaczenia. - rzucił krótko, po czym odszedł w stronę swojego domu.
Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Prawdę mówiąc, towarzyszył mi spory stres. Nie wiedziałam, jak tym razem zareagują moi rodzice. W głowie układałam wszystkie możliwe scenariusze, lecz nie miałam zbyt wielu pomysłów na ich kary.
-Bree. - usłyszałam... łagodny głos mamy. - Możesz przyjść do salonu?
-Tak, już idę. - odparłam, zdejmując swoje buty oraz kurtkę.
Po chwili znalazłam się w pokoju, w którym siedzieli już moi rodzice. Podeszłam do kanapy na przeciwko nich i usiadłam, układając ręce na kolanach.
-Chcemy cię przeprosić, Bree... - zaczęła moja rodzicielka, a mnie momentalnie zatkało. Spojrzałam na nich niepewnie, starając się wyczytać z ich min jakiekolwiek emocje, które mogłyby ich zdradzać. - Jake ma rację. Nie poświęcaliśmy ci wystarczająco dużo uwagi. Cały czas zajęci byliśmy pracą, a twoje problemy stawialiśmy na drugim miejscu. - kontynuowała, patrząc mi prosto w oczy.
Powiem szczerze, że takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Byłam przygotowana na kolejne krzyki i wyzwiska, ale nie na przeprosiny...
-Nie powinniśmy byli tak o tobie mówić. To przez emocje, nie mieliśmy tego na myśli. - do rozmowy włączył się tata.
-Nic nie szkodzi... - zdołałam wydukać, w dalszym ciągu będąc w ogromnym szoku.
-Ale ty też nie jesteś bez winy, Bree. - mama spojrzała na mnie znacząco.
-Wiem i też przepraszam... - spuściłam wzrok.
-A teraz chcemy poznać całą prawdę i bardzo cię proszę, nie oszukuj nas.
-Dobrze. - przytaknęłam. - A co chcecie wiedzieć?
-Po pierwsze,chcemy wiedzieć czy nadal spotykasz się z Austinem. - zaczął tata.
-Nie, zerwałam z nim dwa tygodnie temu. Uderzył mnie, więc nie chciałam mieć z nim już nic do czynienia. - odparłam, patrząc na rodziców.
-A jak mówiłaś, że... straciłaś z nim dziewictwo, mówiłaś prawdę? - mama uniosła pytająco brwi, czekając na moją odpowiedź.
-Tak. - odparłam, spuszczając głowę.
-Wiesz, że on może iść za to do więzienia? Nie miałaś skończonych piętnastu lat. - poinformował ociec, opierając ręce na kolanach.
-Wiem, ale do niczego mnie nie zmuszał. To była moja decyzja. - wzruszyłam lekko ramionami.
-A teraz chcemy wiedzieć, skąd znasz Justina Biebera. - mama usiadła wygodniej na kanapie. - Spotykasz się z nim? Coś was łączy?
-Jak wiecie, jestem wolontariuszką i jakiś czas temu skierowali mnie do ośrodka leczenia uzależnień. Pani Joanna, dyrektorka ośrodka poinformowała mnie, że moim zadaniem będzie pomóc wyjść z uzależnienia pewnemu chłopakowi. Jak się później okazało, był to właśnie Justin. - zakończyłam wyjaśnienia. - Ale on w rzeczywistości jest inny. Jest po prostu zagubiony i nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc.
-Bree, nie wiem czy to jest bezpieczne. - mama wypowiedziała każde z tych słów niezwykle powoli. - On jest agresywny, nie chcemy, żeby coś ci się stało.
-Justin jest na prawdę w porządku. Nigdy nic mi nie zrobił, a nawet pocieszał...
-Bree... - moi rodzice wymienili znaczące spojrzenia. - Uprawiałaś z nim seks?
-Nie. - odparłam, patrząc im prosto w oczy. - Jesteśmy tylko... przyjaciółmi. - myślę, że mogę nazwać go przyjacielem.
-Dobrze... - mama pokiwała głową ze zrozumieniem. - Zrobimy tak. Przez trzy dni nie będziesz nigdzie wychodzić. Tak na prawdę nigdzie, a potem zniesiemy twój szlaban, dobrze? - uniosła pytająco brwi.
-Dobrze. - posłałam rodzicom promienny uśmiech.
Podeszłam do nich i przytuliłam, co odwzajemnili.
-Mogę iść już do siebie? - spytałam, robiąc minkę niewiniątka.
-Tak, skar... Bree, chodź tutaj. - jej wzrok utkwiony był na mojej ręce. - Możesz mi powiedzieć, dlaczego masz krew na rękawie? - spytała, a ja momentalnie przeniosłam wzrok na dół. Na moim rękawie znajdowała się spora plama krwi. Przygryzłam wargę, nie wiedząc, jak zareagują moi rodzice.
-Jak wracałam z Jakiem ze szkoły, szliśmy przez park i... - zacięłam się, obserwując minę mamy i taty. - Austin pobił się z Justinem. - dokończyłam, spuszczając głowę.
-I ty musiałaś ich rozdzielać? - spytała moja rodzicielka, patrząc na mnie sceptycznie.
-Nie chciałam, żeby się tam pozabijali. - wzruszyłam ramionami.
-To musieli się porządnie pobić, skoro polała się krew. - westchnął tata, opierając się o oparcie sofy.
-Tak jakoś wyszło... - posłałam im wymijający uśmiech.
-I ty uważasz, że to jest dla ciebie dobre towarzystwo? - kolejny raz odezwała się mama, zakładając ręce na piersi.
-Co ja mogę na to poradzić? Tacy już są, po prostu... - westchnęłam cicho.
-No dobrze, a teraz zmykaj do siebie.
-Kocham was. - dodałam, po czym udałam się w stronę schodów.
Kilka chwil później znalazłam się w swoim pokoju. Rozłożyłam się na łóżku, zamykając powieki. W dalszym ciągu nie mogłam pojąć, że rodzice mnie przeprosili. Na prawdę się tego nie spodziewałam. Byłam niemal pewna, że ponownie zostanę wyzwana, a tu takie miłe zaskoczenie. Na moich ustach mimowolnie pojawił się lekki uśmieszek.
Dziękuję, Jake...
Chwilę później usłyszałam dźwięk, informujący o nowym smsie. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i odblokowałam ją przesunięciem po dotykowym ekranie. Zauważyłam, że nowa wiadomość była od nieznanego numeru. Otworzyłam ją, skupiając swój wzrok na małych literkach.
"Żyjesz jeszcze czy starzy cię zabili ;P J."
Pokręciłam ze śmiechem głową, zastanawiając się, skąd Justin ma mój numer.
"Żyję i to nawet bardzo ;D Przeprosili mnie..."
Kliknęłam wyślij, z powrotem opadając na poduszki.
Myślami wróciłam do dzisiejszego poranku, a tak konkretnie do naszego pocałunku. Przez moje ciało przeszły wtedy przyjemne dreszcze, co nieco mnie zdziwiło. Przecież nie czułam nic do Justina. Nie wiem, dlaczego moje ciało zareagowało w ten sposób...
Moje przemyślenia przerwał dźwięk przychodzącego sms'a.
"No to dobrze. A mnie ci idioci znowu zamknęli i postanowili pilnować :/ Tak swoją drogą, twój były to straszny idiota..."
Zaśmiałam się cicho, czytając ostatnie zdanie.
"Wieem... Dlatego z nim zerwałam... Kiedyś był inny..."
Chwila przerwy, a po chwili kolejny sygnał.
"Gdyby ci kiedyś groził, od razu mi powiedz. Rozpierdolę mu ten pusty łeb..."
"Faceci... Wszystko rozwiązywalibyście siłą..."
"Taka już nasza natura... Co robisz?“
"Właśnie wybieram się po moją starą przyjaciółkę..."
Kliknęłam wyślij, a następnie wstałam z łóżka, udając się do łazienki. Wyciągnęłam z szafki kosmetyczkę i rozpięłam zamek, kiedy w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk telefonu. Nacisnęłam słuchawkę, po czym przyłożyłam go do ucha.
-Halo? - spytałam, wyrzucając z kosmetyczki rzeczy.
-Bree, przysięgam ci, że jeśli to zrobisz, wścieknę się. - w słuchawce usłyszałam głos szatyna.
-Przykro mi, Justin, ale nie mam wyjścia. - westchnęłam cicho, wyjmując żyletkę.
-Bree, nie wygłupiaj się. Proszę cię... - jęknął, powodując przy tym minimalny uśmieszek na mojej twarzy.
-Wiesz, jak możesz to zatrzymać. - powiedziałam powoli. - Muszę kończyć. Wpadnę do ciebie za trzy dni. - dodałam, a następnie zakończyłam połączenie, naciskając czerwony przycisk.
Stanęłam przed umywalką i przyłożyłam sobie ostrze żyletki do nadgarstka.
-To, za twoje narkotyki. - powiedziałam, po czym rozcięłam skórę, przejeżdżając żyletką przez ostatnie cięcie. - A to za to, że dałeś to gówno również mnie. - mruknęłam, tym razem ciszej i wykonałam kolejne cięcie, równoległe do poprzedniego.
Z mojego nadgarstka wypływała krew, skapując do umywalki. Przymknęłam powieki, a przez mój umysł przeleciały wspomnienia sprzed paru miesięcy.
On...
Ja...
Narkotyki...
Łzy...
Cierpienie...
Krew...
Odkręciłam kran z zimną wodą, zmywając z ręki krew. Przejechałam opuszkami palców po powstałych ranach, przyglądając im się dokładnie.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi pokoju.
-Bree, mogę wejść? - spytała mama, na co ja przeklęłam pod nosem.
Tak, mamo. Idealne wyczucie czasu..
-Jasne. Poczekaj chwilkę, zaraz wyjdę z łazienki. - rzuciłam szybko, opłukując umywalkę z krwi.
Schowałam wszystkie porozrzucane rzeczy do kosmetyczki, natomiast ją ułożyłam na jednej z półek w szafce. Zużytą żyletkę wyrzuciłam do śmietnika, po czym wzięłam telefon i weszłam do pokoju, naciągając wcześniej rękawy.
Usiadłam koło mojej rodzicielki na łóżku, spoglądając na nią pytająco.
-Chciałam ci powiedzieć, że ty i Jake bardzo ładnie razem wyglądacie. - posłała mi znaczący uśmiech, na co ja przewróciłam teatralnie oczami.
-Jake jest moim najlepszym przyjacielem. - zaakcentowałam ostatnie słowo.
-Zawsze staje w twojej obronie, prawda? - uniosła pytająco brwi.
-Tak... - westchnęłam. - Nie wiem, co bym bez niego zrobiła...
Nagle w pokoju rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu.Wzrok mamy powędrował na wyświetlacz, znajdujący się zaraz koło niej.
-Justin... - szepnęłam, widząc imię szatyna.
-Odbierz. - mama posłała mi zachęcający uśmiech. - Ja zaczekam.
Z głośnym westchnięciem wzięłam do ręki telefon i przejechałam palcem po dotykowym ekranie.
-Ja nie żartuję! Jeśli to zrobisz to...
-Przestań się tak drzeć... - westchnęłam, opadając na poduszki. - Za późno...
-Kurwa. - warknął ledwo słyszalnie. - Posłuchaj mnie, ty moja cudowna idiotko.
-Nie, to ty mnie posłuchaj cudowny idioto. Powiedziałam ci już coś na ten temat, a teraz przepraszam, ale właśnie rozmawiam sobie z mamusią. - zaśmiałam się cicho. - Do zobaczenia. - dodałam, po czym, nie czekając na odpowiedź bruneta, zakończyłam połączenie.
Mama przyglądała mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, przez co przeszły mnie lekkie dreszcze.
-Cudowny idioto? - uniosła lekko brwi.
-Ja tylko powtarzam jego słowa. - zrobiłam minkę niewiniątka. - To on nazwał mnie swoją cudowną idiotką...
-Jesteście chyba dość blisko ze sobą... - mama przyjrzała mi się uważnie.
-Dobrze nam się rozmawia. - wzruszyłam ramionami, udając kompletnie niewzruszoną.
Wolałam pominąć część z naszym pocałunkiem...
-Tylko pamiętaj. Masz na siebie uważać. - posłała mi "groźne" spojrzenie.
-Wiem. - przytaknęłam. - To samo mówił mi Jake. - dodałam, przypominając sobie opiekuńcze słowa przyjaciela.
-Zaczynam coraz bardziej lubić tego chłopaka. - posłała mi znaczący uśmieszek, na co kolejny raz przewróciłam oczami...
***Trzy dni później***
Nie chciałam ponownie kłócić się z rodzicami, więc dotrzymałam słowa i nie wychodziłam nigdzie przez trzy dni. Teraz właśnie zakładałam kurtkę i buty, przygotowując się do wyjścia. Opuściłam dom, zamykając go na klucz. Skierowałam się w stronę parku, przez który prowadziła droga do ośrodka uzależnień.
Po dwudziestu minutach szybkiego marszu znalazłam się pod drzwiami budynku. Weszłam do środka, rozglądając się, w poszukiwaniu Joanny.
-Witaj, Bree. - do moich uszu doszedł damski głos. Odwróciłam się, zastając uśmiechniętą panią dyrektor. - Od razu chcę cię ostrzec, że Justin jest... jest na głodzie. Terapia w pełni się rozwinęła, jednak chłopak stał się bardzo agresywny. - spojrzała na mnie lekko zatroskanym wzrokiem.
-Będę ostrożna. -odparłam od razu, rozumiejąc jej przesłanie.
Udałam się do końca korytarzem, a następnie skręciłam w lewo. Kiedy znalazłam się przed drzwiami do pokoju chłopaka zapukałam cicho, wchodząc po chwili do środka.
-Hej. - przywitałam się cicho.
-Siema. - mruknął, trzymając dłonie na swojej twarzy. - Zanim kompletnie mi odwali... - zaczął, a ja przeniosłam na niego wzrok. - Jestem, kurwa, na głodzie i nie panuję nad tym, co robię...
Zdjęłam powoli kurtkę i powiesiłam ją na oparciu krzesła.
-Chociaż postaraj się opanować. - powiedziałam cicho.
-Jak mam się, kurwa, opanować, skoro od trzech dni nic nie brałem! - ryknął, przez co podskoczyłam lekko na krześle.
-Nie krzycz na mnie. - powiedziałam głosem, niezdradzającym żadnych emocji.
-Bree, nie denerwuj mnie. - warknął przez zaciśnięte zęby.
-Tak lepiej, ale mógłbyś być odrobinę milszy... - spojrzałam na nie sceptycznie.
-Zaraz nie wytrzymam. Potrzebuję jednej działki. - jęknął cicho. - Jednej pieprzonej działki!!! - wrzasnął, przez co ponownie podskoczyłam na krześle.
-Mówiłam ci coś o podnoszeniu na mnie głosu... - mruknęłam cicho, zakładając ręce na piersi.
Chłopak wstał z łóżka i zaczął podchodzić do mnie, a jego tęczówki były nienaturalnie ciemne.
-Załatw mi jedną działkę. - był już na prawdę blisko, więc postanowiłam wstać z krzesła i odsunąć się trochę. - Ty z łatwością możesz przynieść mi...
-Nie. - powiedziałam od razu, cofając się pod ścianę. - Masz skończyć z ćpaniem, a ja mam ci w tym pomóc. Nie jestem tu po to, żeby przynosić ci to gówno.
Szatyn w mgnieniu oka znalazł się przede mną i przyparł moje ciało do ściany. Oparł się na łokciach o ścianę za mną, natomiast ja poczułam, że moje serce lekko przyspiesza.
-Zrobisz, kurwa, to, co ci mówię. - warknął, zbliżając swoją twarz do mojej.
-Nie. - odparłam pewnie. - Czyżbyś był tak słaby, że nie możesz wytrzymać parę dni bez narkotyków? - uniosłam pytająco brwi.
I w tym momencie chłopak uniósł prawą rękę, a następnie uderzył mnie w twarz..
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Oto mój pierwszy prezent świąteczny ;-*
Zdziwieni końcówką...?
Drugim prezentem jest zwiastun naszego opowiadania wykonany przez cudowną Kadu z creative-trailers.
I trzecim, takim mini prezentem (takim samym, jak na the-other-side) jest prolog mojego trzeciego opowiadania, które za jakiś czas zacznę publikować.

Najpierw słońce, kwiaty, tęcza i pełno uśmiechów dookoła. Z czasem przerodziły się jednak w ból, strach, rozpacz i nieustanną walkę o przetrwanie. Gdy zgaśnie światło, a świat pogrążony zostanie w mroku, wszyscy stracą nadzieję - jedyne, co im pozostało. W blasku cierpienia, krzyków i łez są również oni. Jedynie w nich pali się malutki płomień nadziei, który z każdym kolejnym dniem gaśnie, niczym świeczka ustawiona na silnym wietrze.
Mogło być pięknie. Mogło być kolorowo, lecz tylko na początku. Następnie nadeszło to, czego nikt się nie spodziewał, czego nikt nie mógł przewidzieć.
Z każdą godziną coraz więcej wylanych łez. Z każdą minutą coraz więcej martwych ciał. Z każdą sekundą coraz bliżej końca, który był początkiem czegoś nowego...

Z okazji świt Bożego Narodzenia, chciałabym życzyć Wam wszystkiego najlepszego, dużo uśmiechu, spełnienia marzeń i ogólnie samych wspaniałych dni.
Kocham Was ;-*
Wpadajcie na mojego aska :
ask.fm/Paulaaa962 
Ps.Chciałabym polecić dwa wspaniale zapowiadające się opowiadania.
http://troska-przeciwko-ignorancji.blogspot.com/
Ps2. Macie już bilety na Believe? Ja już się nie mogę doczekać, aż zobaczę ten cud!!!

Zróbcie mi prezent na święta i skomentujcie rozdział ;-*

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 10...

***Oczami Justina***
Przyparłem jej ciało do ściany i wpiłem się w jej słodkie wargi.Moje dłonie błądziły po jej ciele,badając każdą jego część.Dziewczyna odwzajemniała pocałunek,zarzucając mi ręce na szyję.
To piękne,ile może zdziałać parę kieliszków alkoholu.Nie wspominając o pewnym proszku,który dosypałem jej do kieliszka...
Popchnąłem ją lekko w stronę łóżka,trzymając ręce na jej biodrach.Opadła delikatnie na łóżko,kiedy jej nogi zderzyły się z krańcem materaca.Naparłem swoim ciałem na jej,składając mokre pocałunki na szyi dziewczyny.
Nie miałem najmniejszego zamiaru czekać,więc od razu przeniosłem dłonie pod jej plecy,odnajdując zapięcie jej sukienki.
-Justin.-zachichotała.-Zostaw.
Przewróciłem z rozbawieniem oczami,muskając szyję dziewczyny.
-Kotuś,proszę...-mruknąłem jej seksownie do ucha.
Ponownie przywarłem wargami do jej szyi,zjeżdżając na skórę na jej dekolcie.Ponownie ułożyłem dłonie na plecach szatynki.Dziewczyna uniosła się lekko,pozwalając mi dobrać się do zamka jej sukienki.Z łobuzerskim uśmiechem na ustach odpiąłem zapięcie,zsuwając z ramion szatynki niepotrzebną część garderoby.Moim głodnym oczom ukazał się widok jej zajebistego ciała,osłoniętego jedynie skąpą bielizną,przez co mój "kolega" zaczął wariować.Zacząłem całować jej szyję i dekolt,zdobywając ciche jęki ze strony dziewczyny.Szatynka złapała krańce mojej koszulki,unosząc ją powoli.Na moich ustach zawitał łobuzerski uśmiech,kiedy poczułem jej delikatne dłonie błądzące po mojej klatce piersiowej.Usiadłem na niej okrakiem,podnosząc się tak,aby Bree mogła ściągnąć ze mnie koszulkę.Chwilę później moje ubranie wylądowało na podłodze,koło sukienki dziewczyny.Ponownie złączyłem nasze usta,napierając na ciało dziewczyny.Szatynka sunęła dłońmi po moim nagim torsie,zjeżdżając coraz niżej.Dotarła do zapięcia moich spodni,przez co na moich ustach po raz kolejny pojawił się łobuzerski uśmiech.Odpięła mój pasek,rzucając go na podłogę,a następnie złapała metalowy guzik od spodni.Odpięła go,a następnie rozpięła mój rozporek.Zaczęła powoli ściągać moje spodnie,w czym chętnie jej pomogłem.
Byłem cholernie podniecony,co idealnie można było zobaczyć przez moje bokserki,w których widniało ogromne wybrzuszenie.Dziewczyna ułożyła dłoń na moim przyrodzeniu i zaczęła pocierać je powoli,przez co z moich ust uciekł głośny jęk.
-Kurwa,skarbie...-wydyszałem jej do ucha,czując,jak mój członek jeszcze bardziej sztywnieje.
Wsunąłem rękę pod zapięcie jej stanika,odpinając go sprawnym ruchem.Ściągnąłem z niej górną część bielizny,odrzucając na stertę ubrań na podłodze.Mój wzrok od razu wylądował na jej zajebistych cyckach.Ponownie zacząłem całować jej dekolt,zjeżdżając niżej na piersi.Zacząłem ssać jej sutki,pieszcząc dodatkowo skórę na jej biuście.
-Justin...-wyjęczała głośno.
-Podoba ci się,skarbie.-wymruczałem jej seksownie do ucha.
Nagle dziewczyna odepchnęła mnie od siebie tak,że teraz to ona była górą.Usiadła okrakiem na moim kroczu,przez co z moich ust uciekł głośny jęk.Zaczęła składać pojedyncze pocałunki na mojej klatce piersiowej,zjeżdżając coraz niżej,przy czym otarła się o moje przyrodzenie.Sunęła swoimi ustami po moim brzuchu,przez podbrzusze,aż dotarła do gumki od moich bokserek.Zaczęła je powoli zsuwać,uwalniając mojego penisa.Sunęła po nim opuszkami palców,przez co przygryzłem wargi,aby zagłuszyć swoje dzikie odgłosy.Zaczęła składać na moim członku pojedyncze pocałunki,a ja zacisnąłem ręce na kołdrze.Po chwili wzięła mojego huja do ust,przez co gwałtownie wciągnąłem powietrze.Wplątałem palce w jej włosy,przymykając powieki.
Brakowało mi tego.Cholernie mi tego brakowało.Będąc zamkniętym w tym jebanym ośrodku,nie mogłem sobie pozwolić na takie zabawy.
Dziewczyna ssała mojego huja,układając rękę u jego podstawy.Zaczęła nią pocierać,jednocześnie poruszając ustami.Ułożyłem ręce za jej głową,dostosowując tępo.
-Ja pierdole.-warknąłem,czując podniecenie,ogarniające całe moje ciało.Dziewczyna w dalszym ciągu wyprawiała cuda swoim językiem,doprowadzając mnie do szaleństwa.Szatynka przyspieszyła swoje ruchy,doprowadzając mnie na szczyt.Głośny jęk opuścił moje usta,kiedy doszedłem,spuszczając się w jej usta.
-Kurwa,skarbie.-wyjęczałem.-Gdzie ty się tego nauczyłaś...?-
Dziewczyna spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem,a ja wiedziałem,że oprócz tego,że była pijana,była również naćpana.
A mi bardzo to odpowiadało...
Ułożyłem dłonie na jej biodrach,odwracając ją tak,że teraz to ja byłem górą.
-Czas,żebym ci się odwdzięczył,maleńka.-mruknąłem,zahaczając palce na dolnej części jej bielizny.Zsunąłem jej koronkowe majteczki,napawając się widokiem zajebistego ciała szatynki.Mimowolnie oblizałem wargi,składając pocałunki na gładkich udach dziewczyny.Po chwili dotarłem do jej kobiecości,składając na niej mokre pocałunki.Wsunąłem w nią swój język,zataczając nim małe kółka.
-Justin !-pisnęła dziewczyna,zdobywając ode mnie nową serię pocałunków.Zacząłem drażnić językiem jej łechtaczkę,przez co Bree jęczała głośno.
-To teraz zaczynamy zabawę.-mruknąłem z łobuzerskim uśmiechem na ustach a następnie zawisłem nad drobnym ciałem szatynki.
Jedną rękę ułożyłem nad jej głową,podpierając się na łokciu,natomiast drugą uniosłem lekko biodra szatynki.Wszedłem w nią gwałtownie,wręcz brutalnie,przez co z ust szatynki uciekł głośny pisk.Zacząłem mocno i szybko poruszać biodrami,jęcząc głośno.Czułem,jak jej ścianki zaciskają się i rozluźniają na moim penisie.
-Justin !-krzyknęła,jeszcze bardziej mnie tym podniecając.
-Tak,skarbie.Krzycz moje imię.Uwielbiam,kiedy to robisz.-wysapałem przy jej uchu.
Złapałem się ramy łóżka,wykonując mocne pchnięcia.Dziewczyna piszczała i jęczała pode mną,doprowadzając mnie na granice wytrzymałości.Wbiła paznokcie w moje plecy,oddychając głośno.
-Kurwa.-warknąłem,przyspieszając swoje ruchy.
-Justin,szybciej !-krzyknęła,a ja momentalnie spełniłem jej prośbę.Posuwałem ją maksymalnie szybko i mocno,zdobywając kolejne piski i jęki ze strony szatynki.
Podparłem się na łokciach za jej głową,zaciskając w dłoniach prześcieradło.Wykonałem jeszcze parę mocnych pchnięć,aż w końcu oboje doszliśmy.Z ust dziewczyny wydobył się głośny jęk,a ja ułożyłem głowę w zagłębieniu jej szyi,starając się unormować ciężki oddech.
-Ja pierdole.-warknąłem,opadając obok na łóżko.
Nigdy w życiu nie miałem takiego orgazmu.Nie mam pojęcia,jak ta dziewczyna to robi,ale jest po prostu zajebista...
Przeczesałem palcami włosy,ciągnąc za ich końcówki.W dalszym ciągu oddychałem ciężko.Spojrzałem na Bree,która również zaczesała swoje długie,brązowe włosy.
Wiecie,jaka myśl przeleciała teraz przez moją głowę ? Cholernie zazdroszczę temu całemu Austinowi.Mieć taką Bree na co dzień...Marzenie...
Podparłem się na jednym łokciu,sunąc zewnętrzną stroną dłoni po nagich piersiach dziewczyny.Na moich ustach mimowolnie pojawił się łobuzerski uśmiech.
-No to co,kochanie ? Gotowa na rundę trzecią ?-mruknąłem jej do uch,przygryzając jego płatek.
***
-Kurwa !-warknąłem,dochodząc już dzisiaj po raz trzeci.-Jesteś zajebista...-dodałem,całując ją krótko w usta.
Wyszedłem z niej ostrożnie,opadając obok na łóżko.
-Chce mi się spać.-mruknęła krótko,wsuwając na siebie dolną część bielizny.Z uśmiechem na ustach podniosłem jej stanik,czując,że mój plan się spełnia.Założyłem na jej ramiona górną część bielizny,ostatni raz spoglądając na jej idealne cycki.Zapiąłem jej stanik,a następnie sam wciągnąłem na siebie bokserki.
Podszedłem do jednej z szafek,wyjmując z niej koszulkę na krótki rękaw.Podszedłem do dziewczyny i posyłając jej szczery uśmiech,założyłem na nią koszulkę.
-Śpij,skarbie.-szepnąłem,całując ją w czubek głowy,a następnie przykryłem jej ciało kołdrą.
Złapałem szare dresy,leżące na krześle i założyłem je na siebie,a następnie opuściłem pokój,schodząc schodami na parter.
-Kurwa,stary.Głośniej się nie dało ?-rzucił do mnie Zayn,kiedy tylko przekroczyłem próg salonu.
Posłałem mu cwaniacki uśmiech,opadając na kanapę.Wziąłem ze stołu skręta i podpaliłem jego koniec,wsadzając go sobie do ust.Zaciągnąłem się porządnie,układając ręce na oparciu kanapy.
-Tsa.-mruknąłem.-Życie jest piękne...-wypuściłem powoli dym,a na moich ustach zagościł łobuzerski uśmiech.-Kurwa,jak ona obciąga...-mruknąłem rozmarzony.
Moi kumple parsknęli śmiechem,na co przewróciłem z rozbawieniem oczami.
-Trzy rundy,kurwa...-westchnąłem,opierając głowę na oparciu i przymykając powieki.
-Musisz mi ją kiedyś pożyczyć.-Brian oblizał powoli wargi.
-Zapomnij.-odparłem od razu.-Jest moja.-poklepałem się dumnie po piersi,biorąc ze stołu kolejny woreczek z białym proszkiem.Wysypałem go,układając cienką kreskę.Zacząłem powoli wciągać narkotyk,czując totalne odprężenie.-Jest zajebiście...-mruknąłem,opadając na oparcie kanapy.
Wziąłem stojące obok piwo i otworzyłem je,biorąc sporego łyka.Następnie w moje ręce dostał się kieliszek z wódką.Wypiłem duszkiem całą jego zawartość,odkładając z hukiem szklany przedmiot na stół.Procenty rozchodziły się po całym moim ciele,z czego byłem bardzo zadowolony.
-Widzę,Bieber,że laska cię wykończyła...-zaśmiał się Zayn.
-Ja pierdole,jak ona się pieprzy...-westchnąłem,przypominając sobie krzyki dziewczyny.
-Zazdroszczę ci,stary.-mruknął,klepiąc mnie po ramieniu.
-Znajdź sobie swoją piętnastolatkę.-podkreśliłem ostatnie słowo,po czym wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Powiem ci,że tym razem nieźle zaszalałeś.Ty 21,ona 15...-zagwizdał głośno,przez co oberwał ode mnie w ramię.-Wiesz,że tak teoretycznie,zgwałciłeś tę małą,biedną dziewczynkę...-zrobił minę zbitego psa,przez co chwilę później wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.-Pigułki gwałtu stary,no nieźle.-posłał mi znaczące spojrzenie.
-Jakoś trzeba sobie radzić.-wzruszyłem ramionami.-Takie młode są najlepsze.-posłałem kumplom znaczące spojrzenie,na co wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
-Pijana małolata...Marzenie...-westchnął Brian,wypijając zawartość swojego kieliszka.
***
Po kolejnych paru piwach oraz kieliszkach wódki zrobiłem się senny.Byłem kompletnie pijany i ledwo trzymałem się na nogach,cały czas zataczając się na boki.Co chwila wybuchałem śmiechem całkowicie bez powodu.Moi kumple wcale nie byli w lepszym stanie...
Wstałem z kanapy,starając się utrzymać równowagę,co nie szło mi najlepiej.
-Czyżbyś szedł wyruchać swoją laleczkę ?-wybełkotał Brady,kompletnie pijany.
-Może...-posłałem mu cwaniacki uśmiech,kierując się w stronę schodów,zataczając się na boki.
Po jakimś czasie obijania się o ściany,dotarłem do drzwi mojej sypialni.Otworzyłem je i wszedłem do środka pomieszczenia,w którym panowała całkowita ciemność.Po omacku doczłapałem się do łóżka.Ściągnąłem z siebie dresy i,podnosząc kołdrę,ułożyłem się koło szatynki.Owinąłem ramię wokół jej talii,przyciągając ją maksymalnie blisko siebie.Zatopiłem twarz w jej włosach,czując,jak powoli odpływam w krainę snów...
***Oczami Bree***
Obudziło mnie światło słoneczne,wpadające do pokoju.Niechętnie uchyliłam powieki,przyzwyczajając się do jasności.Pierwszą rzeczą,jaką zauważyłam,była czarna kołdra,którą przykryte było moje ciało.
Przecież ja nie mam czarnej kołdry...
Nagle poczułam ostry ból w skroni.Momentalnie złapałam się za obolałe miejsce i syknęłam cicho.
Zaraz,zaraz...To nie jest mój pokój...
Do moje głowy powróciły urywki poprzedniego wieczoru.Najpierw wrzeszczący rodzice,potem wyjście na imprezę,drinki przy barze i...kompletna pustka.
Dopiero teraz zorientowałam się,że ktoś obejmuje mnie w pasie.Momentalnie przeklęłam się w duchu za mój genialny pomysł pójścia samej na imprezę.
Odwróciłam się w drugą stronę i...dosłownie kamień spadł mi z serca,kiedy zobaczyłam słodko śpiącego Justina.Przeczesałam dłonią jego porozrzucane na wszystkie strony włosy.
No ale zaraz...Co tu robi Justin,do jasnej cholery !?
Co ja tu robię...?
Na moment zapomniałam o kacu,rozsadzającym moją czaszkę.
-Justin.-szturchnęłam go łokciem,na co wymamrotał coś niezrozumiałego,przekręcając się na drugi bok.
Przewróciłam oczami,siadając po turecku na łóżku.Dopiero teraz zorientowałam się,że mam na sobie męską koszulkę.
Chociaż z drugiej strony,lepiej obudzić się w obcych ciuchach,niż nago,prawda ?
-Justin.-ponowiłam próby obudzenia go,tym razem głośniej wypowiadając jego imię.
Szatyn położył się na wznak,przecierając twarz dłońmi.
-Hej,maleńka.-powiedział zachrypniętym głosem.
-Ty mi tu teraz nie wyjeżdżaj z jakąś "maleńką".-zrobiłam w powietrzu cudzysłów,wpatrując się w chłopaka.-Lepiej mi powiedz,co ty tu robisz.
-Hm...-udał,że myśli.-Jakby to ująć...Jestem u siebie w domu,w swojej sypialni,w swoim łóżku.-wyszczerzył się do mnie,na co sapnęłam głośno.
-To w takim razie,co ja tu robię ?-spytałam,zarzucając do tyłu swoje długie włosy.
-Dotrzymujesz mi towarzystwa.-posłał mi cwaniacki uśmiech,na co przewróciłam oczami.
-Zacznijmy od tego,że ty powinieneś być w ośrodku,a ja w szkole.-spojrzałam na niego sceptycznie.-Tak w ogóle,to jak ja się tu znalazłam,bo...tak jakby nic nie pamiętam.
Z ust chłopaka uciekł cichy chichot,a on podparł się na jednym łokciu,wpatrując we mnie.
-Byłem z kumplami w klubie,gdzie spotkałem ciebie.No a potem przenieśliśmy imprezę do mnie.-wzruszył ramionami,z powrotem opadając na poduszki.
Nagle w głowie zaświeciła mi się czerwona lampka.
Przecież byłam pijana...
-Justin,ale my...nie tego,no nie ?-spytałam,przyglądając mu się uważnie.
-Nie tego co,skarbie ?-posłał mi łobuzerski uśmieszek.
-No nie bzykaliśmy się,prawda ?-spytałam,czując,że jestem coraz bardziej zdenerwowana.
Chłopak zaśmiał się cicho,przez co serce podskoczyło mi do gardła.
-Nie zrobiłbym ci tego,kotuś.-odparł ze spokojem.-Ale nie ukrywam,że miałem ogromną ochotę się do ciebie dobrać.-puścił do mnie oczko,przez co oberwał poduszką w twarz.
-To dobrze,bo nie wiem,co bym ci zrobiła.-rzuciłam krótko,po czym wstałam z łóżka,rozprostowując kości.-O kurwa,ale mnie łeb napierdala.-skrzywiłam się,łapiąc za głowę.
Z ust chłopaka uciekł kolejny chichot,kiedy odrzucił kołdrę na drugi koniec pokoju.
-Nieźle się wczoraj zabawiłaś.-pokiwał z uznaniem głową.
-Ale ubrałam się sama,prawda ?-wskazałam na koszulkę chłopaka,którą miałam aktualnie na sobie.
-Mooże...-przeciągnął ten wyraz,przez co spojrzałam na niego z niedowierzanie.
-Jak się tylko dowiem,że mnie chociażby dotknąłeś,urwę ci jaja.-burknęłam,zakładając ręce na piersi.
Chłopak parsknął śmiechem,opadając na łóżko.
Zaczęłam przeszukiwać wzrokiem pokój,starając się znaleźć moją sukienkę.Nagle spostrzegłam czerwony materiał,leżący na podłodze.
-Justin...-zaczęłam,nie odrywając wzroku od ubrania.-Możesz mi powiedzieć,co moja sukienka robi na podłodze...i to w dodatku koło twoich spodni...?-spytałam,zaciskając lekko pięści.
Chłopak spojrzał na małą kupkę ubrań,a następnie z powrotem na mnie.
-Byliśmy cholernie zmęczeni.-wzruszył ramionami,a ja poczułam narastający we mnie gniew.
-Zmęczeni,tak ? I to dlatego twoje spodnie leżą na mojej sukience na podłodze...?-wysyczałam,ciskając w niego sztyletami.
Chłopak momentalnie zerwał się z łóżka i znalazł się przede mną.Objął moją twarz dłońmi,spoglądając prosto w moje tęczówki.
-Kotuś,nie zrobiłbym ci tego.Nie jestem aż takim hujem.-mruknął,gładząc delikatnie skórę na moich policzkach.-Nie wykorzystałbym cię.Uwierz mi.-szepnął,a po chwili poczułam jego wargi na moich.
Chłopak całował mnie delikatnie,dzięki czemu przez moje ciało przeszły przyjemne dreszcze.Wplątałam palce w jego włosy,całkowicie zatracając się w tej chwili.Chłopak zaczął się cofać,ciągnąc mnie lekko ze sobą.Po chwili usiadł na łóżku,układając dłonie na moich biodrach.Przyciągnął mnie do siebie,sprawiając,że usiadłam na nim okrakiem.Szatyn delikatnie masował moje plecy pod jego koszulką,a ja sunęłam dłońmi po jego odkrytych ramionach.Przejechał językiem po mojej dolnej wardze,prosząc o dostęp do środka,który chwilę później mu dałam.
Nagle ktoś wszedł do pokoju.
-Bieber,gdzie...-wysoki brunet o ciemnych oczach spojrzał na nas,a na jego ustach momentalnie pojawił się łobuzerski uśmieszek.-My się chyba jeszcze oficjalnie nie znamy.-posłał mi cwaniacki uśmieszek,podchodząc bliżej.-Zayn.-wyciągnął w moją stronę rękę.
-Bree.-uścisnęłam jego dłoń,uśmiechając się delikatnie.
W dalszym ciągu siedziałam na szatynie okrakiem,a on trzymał dłonie ułożone na moich biodrach.
Po chwili zorientowałam się,że właśnie przebywam w jednym pokoju z dwoma dwudziestoparoletnimi chłopakami w samej bieliźnie i koszulce,która w tej chwili odkrywała mój tyłek.Zauważyłam,jak Zayn mierzy mnie wzrokiem,a następnie wymienia znaczące spojrzenie z Justinem.Westchnęłam głośno,przewracając oczami,po czym ułożyłam głowę w zagłębieniu szyi szatyna.Justin ciaśniej objął mnie ramionami w pasie,wtulając mnie w swoje ciało.
-To ja już wam nie przeszkadzam.-rzucił krótko Zayn,po czym zaśmiał się cicho pod nosem i opuścił pomieszczenie.
Jeszcze przez chwili trwaliśmy z Justinem w takiej pozycji,wtuleni w siebie.Po pewnym czasie chłopak uniósł delikatnie moją brodę tak,abym mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
-Wierzysz mi,skarbie ?-spytał,szukając odpowiedzi w moich oczach.-Nie wykorzystałbym cię.Nie skrzywdziłbym cię.Nigdy nie wykorzystałbym tego,że jesteś pijana.Nie zrobiłbym niczego bez twojego pozwolenia.-mówił to wszystko,patrząc prosto w moje tęczówki.
-Ufam ci,Justin.Wiem,że byś mi tego nie zrobił.-odparłam,posyłając mu delikatny uśmiech,który chłopak od razu odwzajemnił,muskając delikatnie moje wargi.
Chwilę później zsunęłam się z jego kolan,podchodząc do leżących na ziemi ubrań.Spodnie chłopaka przewiesiłam przez oparcie fotela,natomiast ze swoją sukienką udałam się do łazienki,znajdującej się w tym samym pomieszczeniu.
-W razie czego,ręczniki są w szafce koło zlewu.-chłopak posłał mi przyjazny uśmiech,który odwzajemniłam,znikając za drzwiami łazienki.
Zdjęłam z siebie koszulkę szatyna oraz bieliznę.Weszłam ostrożnie pod prysznic,odkręcając chłodną wodę.Opłukałam nią dokładnie całe ciało,starając się chociaż przez chwilę nie myśleć o morderczym kacu,rozsadzającym moją czaszkę.Nalałam na dłonie żelu pod prysznic,a następnie wtarłam go w swoje ciało.Spłukałam powstałą pianę,wychodząc spod prysznica.Założyłam na siebie bieliznę,a następnie czerwoną sukienkę.Wyszłam po cichu z łazienki,zastając szatyna rozłożonego na swoim łóżku w samych bokserkach.Jego wzrok momentalnie powędrował na mnie,a on oblizał powoli wargi.
-Która godzina ?-spytałam,wpatrując się w chłopaka.Wyciągnął rękę w stronę szafki nocnej,na której leżała jego komórka,a następnie odblokował ją.
-10:15.-odparł,odrzucając telefon na drugą stronę łóżka.
-Cudownie...-mruknęłam pod nosem.-Oficjalnie ogłaszam,że dzisiaj po południu zostanę zamordowana przez własnych rodziców.-przewróciłam oczami,na co z ust szatyna wydobył się cichy chichot.
-A za co ?-spytał,układając ręce za głową.
-Mówiąc bardzo w skrócie,za twoją wczorajszą rozmowę telefoniczną z moją mamą.-westchnęłam,przeczesując palcami włosy.
-Aż tak się wściekli ?-uniósł pytająco brwi.
-Tsa.-mruknęłam.-Wyzwali mnie od dziwek,powiedzieli,że się z tobą puszczam,zrobili mi aferę,że zadaje się tylko z chłopakami starszymi ode mnie,a na koniec zabronili gdziekolwiek wychodzić.Powiedzieli,że będą mnie przywozić do szkoły i z niej odbierać,więc się wkurzyłam i uciekłam na tę imprezę.-wzruszyłam ramionami,kończąc swój wykład.
-Ślicznie wyglądasz.-uśmiechnął się do mnie,podnosząc się powoli z łóżka.Przewróciłam oczami na jego sprytną zmianę tematu.Wciągnął na siebie szare dresy,a następnie wszedł do łazienki.Obserwowałam go,jak staje przed lustrem i układa swoje włosy.Chwilę później wyszedł z pomieszczenia,podchodząc do szafy.
-Idziesz do szkoły ?-spytał nagle,podnosząc na mnie wzrok.
-Muszę.-westchnęłam,przewracając oczami.
Justin zmierzył mnie wzrokiem,uśmiechając się łobuzersko,a ja natychmiast zrozumiałam,o co mu chodzi.
-Mam w szafce w szkole ciuchy na zmianę.-wzruszyłam ramionami,ściągając lekko sukienkę.
-Ja nie mam nic przeciwko.-uniósł ręce w geście obronnym.
-Nie wątpię.-mruknęłam cicho,zakładając ręce na piersi.
***Oczami Justina***
Patrzyłem na nią,a do mojej głowy ponownie powróciły wspomnienia z poprzedniej nocy.
Zapytacie pewnie,czy nie mam wyrzutów sumienia,okłamując ją tak.
Odpowiem-ani trochę.
To słodkie,jak po paru krótkich zdaniach,może uwierzyć we wszystko,co jej powiem...
-Widziałeś moją torebkę ?-spytała po chwili,przerywając moje przemyślenia.
-Tak.-odparłem,podchodząc do szafki nocnej.
Podałem dziewczynie jej zgubę,posyłając przyjazny uśmiech.Szatynka podeszła do okna,rozglądając się po okolicy.Zmarszczyła brwi,przyglądając się dokładnie ulicy.
-Podwieźć cię ?-spytałem po chwili.
-Nie,dzięki.-odparła,nie przenosząc na mnie wzroku.-Jedyne co możesz dla mnie zrobić,to dać mi jakąś tabletkę przeciwbólową.-mruknęła,pocierając skronie.
-Boli główka,co ?-zaśmiałem się podchodząc do niej.
-Tsa.-odparła,przewracając oczami.
Nagle w pokoju rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu.Dziewczyna wyjęła z torby komórkę i przyłożyła ją do ucha.
-Co jest,Jake ?-spytała.
-Jak to moja matka !?-w jej głosie słychać było lekkie przerażenie.
-Jak to,co masz jej powiedzieć.No wymyśl coś.-wyrzuciła ręce w powietrze.
-Co !? W życiu !-podniosła głos.-Powiedz,że byłam u ciebie,czy coś w tym stylu.-przygryzła nerwowo dolną wargę.
-Będę za dziesięć minut.-dodała po czym zakończyła połączenie.-Kurwa.-mruknęła,wrzucając telefon do torebki.-Ty mieszkasz zaraz koło szkoły,prawda ?-spojrzała na mnie pytająco.
-Niecałe pięć minut.-odparłem.-Mama w szkole ?-spytałem z lekkim uśmieszkiem na ustach.
Pokiwała głową,wzdychając ciężko.
-Dobra,ja lecę.-rzuciła krótko,na co wydąłem dolną wargę.
-Zooostań.-przeciągnąłem wyraz.-I tak cię zamordują.-wzruszyłem ramionami,szczerząc się do niej.
-Dzięki,Justin.-odparła sarkastycznie.-Pocieszyłeś mnie...
Zachichotałem pod nosem,udając się za nią w stronę drzwi.Zeszliśmy na dół schodami.Złapałem Bree za rękę i poprowadziłem do kuchni.Wyjąłem z szafki tabletki przeciwbólowe,a do szklanki nalałem wody.
-Proszę bardzo.-podszedłem do niej i podałem jej leki.-Radzę ci wziąć dwie.-posłałem jej znaczące spojrzenie.
-Dzięki.-mruknęła cicho,wkładając tabletki do ust,a następnie popijając je wodą.-Było miło,ale muszę lecieć.-posłała mi lekki uśmiech,a następnie wyszła z kuchni.
-Było miło,maleńka.Oj było...-mruknąłem cicho,a na moich ustach automatycznie powstał łobuzerski uśmiech.
Powoli wyszedłem z kuchni,przekraczając próg salonu.W moje oczy od razu rzucił się Zayn stojący w przy schodach.Przyłożył palec do ust i wskazał na stojącą kawałek dalej Bree.Dziewczyna tępo wpatrywała się w stół,na którym leżały narkotyki.Jej wzrok był całkowicie nieobecny.
Wymieniliśmy z Zaynem zdziwione spojrzenia,przenosząc wzrok z powrotem na Bree.
-Proszę,powiedzcie,że ja nic nie brałam.-wydukała,nie odrywając wzroku od stołu.
-Kotuś,jeden skręt ci przecież nie zaszkodzi...-mruknąłem jej do ucha,obejmując dziewczynę od tyłu w pasie.
Szatynka jeszcze przez chwilę wpatrywała się w dragi,a następnie wyrwała się z moich objęć,udając się do przedpokoju.
Zdziwiony,poszedłem za nią opierając się o futrynę.Dziewczyna założyła swoje szpilki,a następnie skórzaną kurtkę.Podeszła do mnie i pocałowała mnie w policzek,po czym pospiesznie wyszła z domu.
A ja...stałem tam całkowicie zszokowany...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani !!!
Niespodzianka ! Udało mi się dodać rozdział tak szybko ;-*
Właściwie,to nie wiem,jak mam skomentować ten rozdział...Jest...No nie wiem,sami oceńcie...
Spodziewaliście się,że Justin tak okłamie Bree...?
Wpadajcie na mojego aska :
ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;-*
Ps.Pewna osoba napisała w komentarzu pod poprzednim rozdziałem,że podchodzi jej to pod pedofilię...
Dziękuję Ci,kochana ! Dzięki Tobie śmiałam się przez kilka godzin...xD
A oto parę zdjęć Bree: