Ten dzień był zdecydowanie najgorszym, w całym moim życiu. Chociaż zaczął się pięknie, u mnie w sypialni, wieczór zmienił się w koszmar. Całą moją głowę zajmowały tylko dwie myśli. Pierwszą z nich była śmierć naszego, nienarodzonego jeszcze, dziecka. Drugą natomiast była śpiączka Bree i świadomość, że może już nigdy się nie obudzić. To bolało. Tak cholernie bolało, że miałem ochotę krzyczeć i wrzeszczeć, wyzywając wszystkich.
Wiedziałem jednak, że mój ból ukoić może tylko jedna rzecz...
Przeszedłem przez bramę na cmentarzu i skierowałem się w stronę opuszczonej części miasta, mając nadzieję, że spotkam go właśnie tam. Z kieszeni wyciągnąłem kolejnego papierosa i, podpalając jego koniec, wsunąłem między wargi, aby mocno zaciągnąć się dymem i wypuścić go po chwili. Kiedy ujrzałem przed sobą grupę chłopaków, przetarłem twarz dłońmi, aby mieć pewność, że nie zostały na niej drobne pozostałości łez. Tak na prawdę, cały czas musiałem się powstrzymywać. Miałem ochotę najnormalniej w świecie się rozpłakać. Miałem wrażenie, że razem ze łzami, ubywa ze mnie część bólu. Jednak kiedy tylko moje oczy wysychały, cierpienie powracało, ze zdwojoną siłą.
-Siema. - mruknąłem cicho, widząc przed sobą postać Austina, McCanna oraz paru ich kumpli.
-No witam. - do twarzy Jasona, jak zwykle, przyklejony był uśmiech. - Co cię tu do nas sprowadza. - oparł się o mur, zakładając ręce na piersi.
-Potrzebuję parę działek. - mruknąłem, wkładając ręce do kieszeni.
-No proszę! Kolega Bieber przestał zachowywać się, jak Romeo i powrócił do dawnego życia. Przyznaj się. Bree kopnęła cię w dupę, czy znalazł sobie kogoś nowego? - zakpił, podnosząc mi tym ciśnienie. - Widać, ta mała dziwka nie potrafi zostać w łóżku jednego faceta dłużej, niż tydzień. - kiedy już miałem się na niego rzucić, wyprzedził mnie Austin, uderzając McCanna w szczękę.
-Jeszcze raz tak o niej powiesz. - warknął, prosto w jego twarz.
Kiedy ich tematy mimowolnie zeszły na temat Bree, odłączyłem się od rozmowy, pogrążając się we własnych myślach. Przed oczami ukazała mi się drobna postać szatynki. Nieprzytomnej szatynki, która w szpitalu walczyła o życie.
-Dasz mi w końcu te dragi? - mruknąłem po pewnym czasie, wręczając szatynowi plik banknotów.
-Lubię robić z tobą interesy. - poklepał mnie po ramieniu, kładąc na mojej otwartej dłoni kilka skrętów oraz działek kokainy i heroiny.
Skinąłem jedynie głową, a następnie odszedłem w przeciwnym kierunku. Zanim jednak zdążyłem przejść więcej, niż dwadzieście metrów, zatrzymał mnie głos Austina.
-Stary, poczekaj! - krzyknął, podbiegając do mnie. Zatrzymałem się więc, spoglądając na niego pytająco. - Oni są ślepi, ale ja widzę, że płakałeś. Masz całe czerwone oczy. - zaczął, wskazując głową na moją twarz. - Co się stało? Coś z Bree?
-Leży w szpitalu. Jest w śpiączce i nie wiadomo, czy się obudzi. A do tego wszystkiego, nasza córeczka nie żyje. - starałem się. Na prawdę starałem się być twardy. Udało mi się powstrzymać łzy, jednak cały byłem roztrzęsiony. Nie potrafiłem spokojnie o tym opowiadać. Nie potrafiłem nawet o tym myśleć.
-Ja - jak to w śpiączce. - wyraz twarzy Austina był zszokowany, kiedy brunet zająkał się, wpatrując tępo w przestrzeń.
-Mieliśmy wypadek samochodowy. Według policji, jakiś skurwysyn próbował nas zabić. - warknąłem przez zaciśnięte zęby. Kiedy swój ból i rozpacz zmieniałem w gniew, łatwiej było mi go znosić.
-O Boże... - szepnął, wplątując palce we włosy i szarpiąc nimi z frustrcją. - W którym szpitalu? - spytał po chwili, przenosząc wzrok na mnie.
-Na Hope Street. - mruknąłem, spoglądając na zegarek, wskazujący 1:30. - Ale nie radzę ci iść tam teraz, bo te pielęgniarki są na prawdę wkurwiające.
-Będę rano... - wymamrotał pod nosem. Widziałam, że porządnie wstrząsnęła nim ta informacja. Jeszcze przez tę chwilę starał się ukrywać emocje, jednak kiedy zobaczyłem, że pożegnał się z kumplami i odszedł, sam, w przeciwnym kierunku, podejrzewałem, że po jego policzkach najnormalniej w świecie spłynęły łzy. Muszę przyznać, że myliłem się co do Austina. Nie jest takim skurwielem, za jakiego miałem go na samym początku. Moje wyobrażenie o nim zmieniło się po wizucie w domu Jenifer. Widać, że kocha Bree, więc ja automatycznie zyskałem do niego szacunek.
Wsuwając drżącą ręką narkotyki do kieszeni, postanowiłem sobie, że wezmę dopiero wtedy, kiedy będę w szpitalu. Zbyt długo jednak nie brałem, żeby móc opanować się na widok narkotyków. Przeszedłem ledwo kilka kroków, kiedy wyjąłem z kurtki jednego skręta. Podpaliłem jego koniec metalową zapalniczką i wsunąłem do ust, zaciągając się mocno. Brakowało mi tego. Cholernie mi tego brakowało. Wiem, że obiecałem Bree, że nie będę brał, jednak ta sytuacja jest silniejsza ode mnie.
Ze skrętem między wargami udałem się z powrotem do szpitala. Parę minut później byłem już na miejscu. Wszedłem głównym wejściem, uprzednio wyrzucając niedopałek skręta do kosza w parku. Spojrzałem przelotnie na pielęgniarkę w średnim wieku, której najwyraźniej nie podobało się to, że wracam do szpitala o tej porze. Ja jednak miałem głęboko w dupie to, co jej się podoba, a co nie. Przyszedłem do mojej księżniczki i nawet siłą by mnie stąd nie wyciągnęli.
Kiedy stanąłem pod drzwiami sali numer 126, złapałem za klamkę i wszedłem do środka, zastając Ryana, wstającego z krzesła przy łóżku. Spoglądając w moją stronę, posłał mi blady uśmiech, jednak ja nie potrafiłem go odwzajemnić. Zająłem jego wcześniejsze miejsce, obejmując dłońmi maleńką rączkę Bree.
-Nie powinieneś zostać sam. - mruknął Ryan, klepiąc mnie lekko po plecach.
-Nie będę sam. - odparłem, wyciągając z kieszeni narkotyki. Położyłem je na białej pościeli, wpatrując się w woreczki z białym proszkiem.
-Od ilu nie brałeś? - uniósł brwi, wkładając dłonie do kieszeni kurtki.
-Od dwóch tygodni. - spuściłem głowę, kreśląc wzorki na dłoni Bree. - Dla nich chciałem z tym skończyć. Dla Bree i dla Lily. - przygryzłem mocno dolną wargę, na wspomnienie o mojej maleńkiej córeczce.
-Justin, pamiętaj, że mała żyje i nie będzie zadowolona, kiedy dowie się, że wróciłeś do ćpania.
-Ja sobie z tym nie radzę. To wszystko po prostu przerosło mnie psychicznie. Teraz czuję się sto razy gorzej, niż po śmierci moich starych. A ty wiesz dobrze, co było wtedy.
-Ja ci tylko mówię, że Bree nie chciałaby, abyś znowu wylądował na dnie. Ona walczy teraz dla ciebie, a ty się poddajesz.
Chwilę analizowałem w głowie jego słowa. Miał rację. Kurwa, miał rację. Jednak ja nie radziłem już sobie z bólem, który paraliżował całą moją duszę. Chciałem chociaż na chwilę o tym zapomnieć i przestać cierpieć.
-Przepraszam cię, ale chcę zostać sam. - mruknąłem w końcu, nie patrząc mu w oczy.
Ryan bez słowa opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie samego z Bree. Z moim kochanym aniołkiem, który leży tutaj, nie dając znaku życia.
Wziąłem do ręki jeden z woreczków z kokainą i wysypałem jego zawartość na skraj drżącej dłoni. Westchnąłem głośno, po czym zacząłem wciągać biały proszek. Po paru chwilach poczułem, jak odprężenie ogarnia całe moje ciało. Właśnie tego potrzebowałem w tym momencie. Narkotyki spowodowały, że mój ból w znacznej części został zakryty. Kochałem to uczucie błogości i braku jakichkolwiek zmartwień.
-Zobaczysz, kochanie. - ułożyłem głowę na kołdrze, którą przykryta była szatynka. - Już niedługo otworzysz swoje piękne oczki i znowu będziemy żyć tak, jak dawniej. Twoi rodzice mnie zaakceptowali, więc nie musisz się niczym martwić. Wszystko się ułoży. - pogłaskałem ją po policzku i przeczesałem jej włoski. - Dla mnie ważna jesteś tylko ty... - szepnąłem, ziewając cicho. - Tylko ty... - powtórzyłem, czując, jak moje powieki robią się ciężkie. Po paru chwilach po prostu zasnąłem, przygnieciony ciężarem dzisiejszych zdarzeń.
***
Obudziłem się rano, słysząc ciche otwieranie drzwi. Przetarłem zaspane oczy i spojrzałem w stronę wejścia, gdzie pojawiła się postać Austina.
-Siema. - mruknął cicho, podchodząc bliżej łóżka ze zmarwionym wyrazem twarzy. Oparł się o jego ramę, przyglądając się Bree. Automatycznie przygryzł dolną wargę, kiedy spojrzał w jej zamknięte oczy.
-To boli... - mruknąłem, wiedząc, że brunet zrozumie, o czym mówię.
-Nie tylko ciebie. - mruknął, pociągając cicho nosem.
-Wiem. - westchnąłem, przykładając do ust maleńką dłoń Bree.
-Od ilu jesteście razem? - Austin przysunął do siebie jedno z krzeseł.
-Od trzech dni. - zaśmiałem się cicho, biorąc do ręki woreczek z kokainą. Wciągnąłem całą działkę, ponieważ tak łatwiej mi było funkcjonować. - Chcesz? - spytałem bruneta, wskazując na dragi.
-Dzięki, jestem już po śniadaniu. - posłał mi znaczące spojrzenie, które niemal natychmiast zrozumiałem. - Justin... - tym razem jego gos był niepewny i nieśmiały. - Który to był tydzień?
Zacisnąłem szczękę, wbijając tępy wzrok w ścianę przede mną. Cholernie chciałem uniknąć tego tematu. Pustka, jaką czułem w sercu była ogromna i wręcz nie do zniesienia. Nie chciałem tego wspominać. Wiem, że brutalnie to zbarzmi, ale dla własnego dobra, dla swojego zdrowia psychicznego, chciałem zapomnieć, że Bree była w ciąży, zapomnieć, że miałem zostać ojce. Zapomnieć, że istniał ktoś taki, jak Lily...
-Piąty. - wymamrotałem, starając się zachować pozory niewzruszonego.
-Czyli na początku wasze relacje były w stylu "przyjaciele od seksu", tak? - oparła się o swoje kolana, wbijając we mnie wzrok. Zachichotałem cicho, kręcąc przy tym głową.
-Nie, Bree nie poszłaby dobrowolnie do łóżka z facetem, którego nie kocha.
-Co masz na myśli, mówiąc "dobrowolnie"?
-Upiłem ją i wykorzystałem. - mruknąłem cicho, oblizując przy tym wargi. - Tak, wiem, że zachowałem się, jak zwykły gówniaż, ale zanim będziesz chciał coś powiedzieć, popatrz lepiej na siebie. - przerwałem mu, kiedy chłopak otwierał usta, aby coś powiedzieć. Skinął głową, przyznając mi tym samym rację.
Siedzieliśmy przez chwilę w cisy, którą przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Równocześnie spojrzeliśmy w stronę wejścia, gdzie do sali weszła mama Bree.
-Dzień dobry. - powiedzieliśmy, kolejny raz równocześnie.
-Cześć, chłopcy. - posłała nam blady uśmiech. Kiedy spojrzałem w jej oczy, widziałem, że płakała. Może nie tyle, co ja, ale płakała.
Po chwili jej wzrok padł na narkotyki, rozłożone na szafce nocnej. Podeszła do mnie i uniosła moją twarz, patrząc mi prosto w oczy.
-Dziecko, przecież ty jesteś naćpany. - westchnęła cicho, odsuwając się i zakładając ręce na piersi.
-Chciałem podkreślić, że mam dwadzieścia jeden lat i raczej nie jestem już dzieckiem. - mruknąłem, układając głowę na białej pościeli.
-Wiesz, że powinnam to zgłosić lekarzom?
-A zrobi to pani? - spojrzałem na nią przelotnie.
-Nie zrobię. - ponownie westchnęła, gładząc mnie po plecach.
-Ja sobie po prostu z tym wszystkim nie radzę. Nie potrafię tu siedzieć i udawać, że nic się nie stało. Straciłem córeczkę, a miłość mojego życia leży tutaj i nie wiadomo, kiedy się obudzi. Po prostu nie wytrzymuję psychicznie. - nie przejmowałem się nawet tym, że zaraz obok siedział Austin. Jeśli na prawdę kochał Bree, powinien mnie zrozumieć.
-Wiem, Justin. Widzę to. Widzę, jak na nią patrzysz i słyszę, co o niej mówisz.
-A co, jeśli ona się nie obudzi? - na samą myśl, po moich policzkach spłynęły łzy.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie. Wiem, że chcesz, aby się obudziła. Ona walczy tylko dla ciebie. Nie możesz tracić nadziei i się poddać, ponieważ wtedy nie będzie miała dla kogo tu wrócić...
-Dziękuję. - szepnąłem i po raz kolejny przytuliłem się do niej.
Tak po prostu...
***Dwa miesiące później***
Mijały dni, tygodnie, miesiące, a moja księżniczka nawet się nie poruszyła. Nie dała żadnego znaku życia. Nic, co mogłoby przybliżyć ją do tego świata.
Rodzice Bree przychodzilo coraz rzadziej. Chociaż starali się to ukryć, widziałem, że powoli tracili nadzieję na odzyskanie córki. Godzili się z tym, że ich dziecko umrze. W międzyczasie dowiedzieli się, że Ryan żyje. Kiedy blondyn wytłumaczył im wszystko, wybaczyli mu i postanowili zacząć wszystko od nowa.
Widziałem. Widziałem w oczach ich wszystkich, że pogodzili się z tym, co się stało. Pogodzili się, że Bree może już nigdy nie otworzyć oczu i może już nigdy nie uśmiechnąć się w ten swój przepiękny sposób.
Jej rodzice powrócili do normalnego życia. Ryan tak samo. Rzadko przychodził do szpitala. Widziałem, że bolała go cała ta sytuacja i starał się o niej zapomnieć.
***Wspomnienie***
Wpadłem do siebie do pokoju, aby jak najszybciej wziąć prysznic, przebrać się i wrócić do szpitala. Do mojej księżniczki, która w każdej chwili może wrócić na ten świat, lub przejść na tamten. Zanim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić, drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Ryan, Zayn oraz Brady.
-Stary, odpuść sobie... - westchnął cicho blondyn. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, starając się rozszyfrować jego słowa. - Nie obudzi się...
Po moich policzkach kolejny raz zaczęły spływać łzy, jednak tym razem, głównym uczuciem, które zawładnęło moim ciałem, była złość.
-Nic nie wiesz. - warknąłem, zaciskając szczękę. - To, że ty straciłeś nadzieję, nie oznacza, że ja również ją straciłem.
-Bieber, musisz się z tym pogodzić i zacząć normalnie żyć. Nie wiem, chodź z nami na imprezę. Może jak się upijesz i przelecisz jakąś panienkę, zapomnisz o Bree.
Byłem zszokowany słowami kumpli. Po prostu nie mogłem uwierzyć, że coś takiego przeszło im przez gardło.
-Czy was kompletnie pojebało!? - krzyknąłem, kręcąc głową. - Mam tak po prostu pieprzyć się z inną, kiedy moja dziewczyna, którą kurewsko mocno kocham, leży nieprzytomna w szpitalu!? Kurwa, ludzie, czy wy myślicie, że seks pomoże na wszystko!? Po prostu nie chce mi się z wami gadać, jesteście żałośni. - splunąłem, kierując się w stronę wyjścia z pokoju, a spod moich powiek mimowolnie wypłynęły łzy. - Ja ją kocham. - wydukałem przez płacz, trzaskając drzwiami.
***Koniec wspomnienia***
Od tamtego czasu, czyli prawie od miesiąca, prawie w ogóle z nimi nie rozmawiałem. Po prostu nie chciałem. Z mamą Bree miałem na początku bardzo dobry kontakt, jednak z czasem odciąłem się po prostu od wszystkich i wszystkiego, co mnie otaczało. Chciałem być sam. Chciałem to cierpienie zamykać w środku. Tylko że ja już po prostu nie dawałem rady. Nie wytrzymywałem. Od miesiąca mam myśli samobójcze. Chce to zrobić, ale wiem, że zawiodę wtedy Bree. Cały czas mam nadzieję. Mam nadzieję, że pewnego dnia otworzy oczy i uśmiechnie się do mnie. Choćby miało się to wydarzyć za dziesięć lat, będę czekał. Będę czekał na mojego kochanego aniołka. Wiem, że mnie nie zostawi. Wiem, że mnie kocha i nie zrobiłaby mi tego. Wiem, że walczy. Walczy od dwóch miesięcy, ale jest jeszcze zbyt słaba. Wiem, że do mnie wróci, ponieważ to ona jest tą jedyną. Mimo wielu prób oderwania mnie od niej, ja nie mam zamiaru odejść.
***Wspomnienie***
Siedziałem na łóżku, w pokoju Bree, u niej w domu. W rękach trzymałem różową podusię szatynki, na której dalej utrzymywał się jej słodki i cudowny zapach. Przytuliłem ją do twarzy, a moje łzy spłynęły po materiale. Na moich kolanach leżał album z jej zdjęciami z dzieciństwa. Otwarty był na stronie, na której widniała fotografia Bree, z dnia, w którym się urodziła. Już wtedy była prześliczna. Dokładnie tak wyobrażałem sobie naszą córeczkę. Dokładnie tak miał wyglądać nasz aniołek, nasza Lily. Kilka łez skapnęło na zdjęcię, kiedy zamknąłem je w dłoniach.
Drzwi od pokoju szatynki otworzyły się po cichu, a do środka weszła jej mama. Ze zmartwionym wyrazem twarzy podeszła do łóżka i usiadła obok mnie.
-Może ci coś przynieść, Justin. - spytała łagodnie.
-Dziękuję. - szepnąłem, czując, że nie potrafiłbym nic normalnie powiedzieć.
-Posłuchaj mnie, kochanie. - zaczęła, biorąc głęboki oddech. - Bree jest już w śpiączce półtora miesiąca. Lekarze dają jej na prawdę małe szanse na to, aby się obudziła. - przygryzła dolną wargę, układając dłonie na swoich kolanach. - Uważam, że nie powinieneś przychodzić więcej do szpitala. Jesteś młody, całe życie przed tobą. Jestem pewna, że znajdziesz dziewczynę, którą również pokochasz. Ułożysz sobie życie i będziesz szczęśliwy.
-Czy pani nie rozumie, że ja nie jestem w stanie pokochać żadnej innej dziewczyny? Bree jest całym moim życiem i to dla niej się zmieniłem. Wie pani, jak wyglądało moje życie, zanim poznałem Bree? Codziennie chodziłem na imprezy, ćpałem, upijałem się do nieprzytomności i pieprzyłem każdą laskę, która na mnie spojrzała. Ale odkąd poznałem Bree, odkąd się w niej zakochałem, niczego poza nią nie widzę.
-Justin, niszczysz się od środka, żyjąc w ciągłej nadziei. Będziesz musiał się w końcu pogodzić z tym, co się stało. Życie toczy się dalej, a ty umierasz z każdym dniem, przesiadując w tym szpitalu.
-Kocham pani córkę i nie zamierzam jej zostawić. - pociągnąłem nosem, wstając z łóżka ze zdjęciem w dłoni. - To, że pani straciła nadzieję, nie znaczy, że ja ją straciłem. - dodałem, po czym wyszedłem z pokoju MOJEJ dziewczny.
***Koniec wspomnienia***
Od tamtej pory nie rozmawiam praktycznie z nikim. Zamknąłem się w sobie. Jedyne, co pomaga mi nie zwariować wśród tych białych ścian to narkotyki. Tak, znowu stałem się uzależniony. Każdego dnia muszę wciągnąć chociaż jedną działkę. Teraz działa to na mnie dużo słabiej. Nawet, gdy jestem naćpany odczuwam ból i nie mogę o tym wszystkim zapomnieć.
-Kochanie, proszę cię. Musisz się obudzić. Musisz pokazać wszystkim, że jesteś silna. Musisz to dla mnie zrobić. - kolejny raz wybuchnąłem płaczem, muskając delikatnie jej usta. - Ja tu wariuję. Skarbie, otwórz oczy. Dla mnie. Pamiętaj, ja zawsze tu będę. Zawsze.
W tym momencie urządzenia, podtrzymujące ją przy życiu zaczęły wydawać niepokojące dźwięki, przez co w moich oczach zebrało się jeszcze więcej łez. Jak oparzony wybiegłem z sali, szukając wzrokiem lekarza.
-Nie wiem, co się dzieje. - zdążyłem powiedzieć, a lekarz już szedł w stronę pomieszczenia, w którym leżało moje słoneczko. Po drodze przywołał do siebie dwie pielęgniarki.
-Nie możesz tam teraz wejść. - mężczyzna ułożył dłoń na mojej klatce piersiowej i wypchnął mnie z sali.
-Ale... - zaciąłem się, czując łzy, wypływające litrami z moich oczu. - Nie zdążyłem się z nią nawet pożegnać.
Całe moje ciało drżało. Nie potrafiłem się uspokoić. Po prostu nie umiałem. Cały czas miałem przed oczami ciało Bree. Martwe ciało. Nie chciałem nawet myśleć, co by się stało, gdyby lekarzom nie udało jej się uratować.
-Szybko! Tracimy ją! - do moich uszu doszedł krzyk jednej z pielęgniarek.
Opadłem na białe krzesło, zalewając się łzami. Tak bardzo ją kocham. Nie mogę jej stracić, bo bez niej moje życie nie ma sensu. Odwróciłem się od przyjaciół, od rodziny, od wszystkich. Miałem dość ludzi, ponieważ wszyscy stracili nadzieję. Nikt nie chciał wierzyć, że moje maleństwo, że moja ukochana Bree w końcu się obudzi.
Dobrze. Skoro tak uważają, niech nawet się do mnie nie zbliżają. Nie potrzebuję nikogo, poza Bree. Kiedy tylko mój aniołek otworzy oczki, wezmę ją na ręce i pójdę z nią tam, gdzie nikt już jej nie skrzywdzi. Będę się nią opiekował i nie pozwolę jej zranić...
Po paru minutach z sali wyszedł lekarz. Nie potrafiłem nic odczytać z jego wyrazu twarzy. Był tak cholernie pusty, że ponownie uroniłem kilka łez.
-Błagam, niech pan powie, że ona żyje. Błagam o to. - wydusiłem, pociągając nosem, co i tak nie dało żadnych efektów. Moje oczy były niczym wodospad. - Niech pan nie mówi, że moje słoneczko jest... martwe... - zacisnąłem powieki, czując, jak moje nogi robią się coraz bardziej miękkie.
-Dziewczyna żyje. - odparł lekarz, jednak kiedy ja uśmiechnąłem się przez łzy, on nadal był poważny.
-Co się stało? - jęknąłem, czując, jak moje wszystkie emocje chcą wydostać się z mojego ciała.
-Mam powiedzieć ci to wprost, cz bardziej delikatnie? - tym razem jego głos brzmiał bardziej łagodnie.
-Wprost. Jestem dużym chłopcem. - mruknąłem, ocierając wierzchem dłoni łzy.
-Może dać ci jakieś leki uspokaja...
-Mów, do jasnej cholery. - warknął, przerywając mu w trakcie zdania.
-Dobrze. - westchnął, wsuwając dłonie do swojego fartucha. - Z każdym dniem jej organizm słabnie. Z każdym dniem oddchodzi od nas. Musisz się z tym pogodzić. Musisz zrozumieć, że i my robiliśmy wszystko, co w naszej mocy i ty zrobiłeś wszystko, co mogłeś.
-Z czym mam się, kurwa, pogodzić? - wyszeptałem, a całe moje ciało drżało.
-Przykro mi. Nie dajemy jej nawet najmniejszych szans na przeżycie. Ona umiera i w końcu odejdzie od nas. Nie będzie jej tutaj. Umrze... - musiałem oprzeć się o ścianę, żeby po prostu nie stracić przytomności. - Nie wiemy dokładnie, kiedy to nastąpi. Może to być dzisiaj, może jutro, może za tydzień, ale nie sądzę, że w takim stanie uda jej się dożyć końca miesiąca. Przykro mi, ale musisz przestać robić sobie nadzieję, że jednak do ciebie wróci. - ułożył jedną rękę na moim ramieniu, w czasie kiedy ja nie widziałem kompletnie nic, ponieważ łzy zakryły wszystko. - Nie wróci. W każdej chwili może odejść. Niedługo odłączymy od niej wszystkie urządzenia. Przykro mi, ale to koniec. - kiedy już miał odejść w przeciwnym kierunku, zatrzymał się nagle. - Nie powinieneś tutaj przychodzić. Patrząc na nią codziennie, zabijasz się od środka. Jeśli ją kochasz, pozwól jej odejść. Pozwól jej umrzeć z myślą, że tam również może być szczęśliwa. - popatrzył na mnie smutnym wzrokiem, po czym dodał. - Możesz iść się z nią pożegnać.
Tymi słowami pożegnał mnie i pożegnał również Bree. Oparty plecami o ścianę, zsunąłem się po niej, siadając na zimnej podłodze. Zgiąłem nogi kolanach i przyciągnąłem je bliżej klatki piersiowej, chowając w nich głowę. W tym momencie już nie płakałem. Ja po prostu ryczałem. Co chwila wybuchałem płaczem, wpatrując się tępo w okno przede mną. Ze względu na bardzo późną porę, była bowiem godzina 23:00, za oknem widniała zupełna ciemność, a korytarz był całkowicie pusty. Miałem wrażenie, że siedzę w kałuży własnych łez. Kołysałem się lekko w przód i w tył, zaciskając mocno wargi, koło których przepływały stróżki słonej cieczy.
-Dlaczego chcesz mi to zrobić...? - wyszeptałem, nie odrywając wzroku od szyby. - Dlaczego chcesz mnie zostawić? Niunia, przecież ja cię kocham...
Powoli wstałem z podłogi i drżącą rękę ułożyłem na klamce od drzwi sali, w której leżała moja księżniczka. Wszedłem do środka, po czym zamknąłem drzwi i podszedłem do łóżka.
-Myślałaś, że cię po prostu kocham. - zacząłem, wpatrując się prosto w jej twarz. - Błąd. Ja cię kurewsko kocham. Myślałaś, że cię chciałem. Błąd. Ja cię potrzebowałem. Myślisz, że ja proszę o to, abyś się obudziła. Mylisz się. Ja o to błagam. - poczułem zawroty głowy. Podszedłem do łóżka od jednej strony i usiadłem na jego skraju, obejmując dłońmi twarz Bree. - Nie możesz mnie zostawić. Nie możesz mi tego zrobić. Nie możesz tak po prostu ode mnie odejśc. Obiecałaś mi to, pamiętasz? Wtedy, kiedy przyszłaś do mnie do domu, wtedy, kiedy mi wybaczyłaś, wtedy, kiecy spędziłem z tobą najpiękniejszą noc w moim życiu. Obiecałaś mi, że mnie nie zostawisz, że zostaniesz ze mną. Dlacze kłamałaś, skrbie? Dlaczego zrobiłaś mi nadzieję, że w końcu będę mógł być szczęśliwy? - w tym momencie nachyliłem się nad nią i namiętnie wpiłem w jej usta. Chciałem, aby teraz, w tym momencie, odwzajemniła mój pocałunek.
Nie odwzajemniła...
Zamiast tego, jej cera jeszcze bardziej pobladła.
Zsunąłem się z łóżka i opadłem obok niego na kolana. Oparłem sie przedramionami o skraj materaca, składając razem dłonie.
-Dlaczego zabierasz ode mnie wszystkich, których kocham? - wychlipałem cicho. - Dlaczego chcesz mnie pozbawić sensu mojego życia. Dlaczego to właśnie ja jestem tą osobą? Czuję, że mnie nienawidzisz. Po prostu to wiem. - sam nienwiedziałem już, co mówię. - Dlaczego odebrałeś mi rodziców, dlaczego odebrałeś mi Lily i w końcu, dlaczego zabierasz mi Bree?
Ponownie usiadłem na łóżku, obejmując swoimi dłońmi, obie dłonie szatynki.
-Nie mogę cię stracić, rozumiesz? Nie oddam cię nikomu. Jesteś moja i tylko moja. Czekałem na ciebie ponad dwadzieścia jeden lat nie po to, aby teraz tak po prostu pozwolić ci odejść. Jestem na ciebie nawet zły. Poddałaś się, kiedy ja cały czas żyłem w nadziei. W nadziei, że pewnego dnia ujrzę naszą córeczkę, leżącą w twoich ramionach. Że będę mógł opiekować się wami dwoma. Że będę mógł wreszcie otworzyć swoje serce... - zaciąłem się, zaciskając mocno szczękę. - Bree, mogę się wydawać zwykłym dupkiem, ale ja najnormalniej w świecie potrzebuję miłości. Potrzebuję mieć tę świadomość, że mam dla kogo żyć i dla kogo się starać. Kiedy ciebie zabraknie, ja nie poradzę sobie z życiem, ponieważ obok mnie nie będzie ani jednej osoby, dla której coś znaczę. Boję się, wiesz? Boję się, bo wiem, że nie będę potrafił żyć. Po prostu nie dam rady. Wiesz, jak to jest, kiedy człowiek nie ma koło siebie nikogo? Ja właśnie tak się teraz czuję. Zostawiasz mnie skarbie. Nie chcesz do mnie wrócić. Nie potrzebujesz mnie, kiedy ja tak bardzo potrzebuję ciebie. Myślałem, że też mnie kochasz. Myślałem, że postarasz się dla mnie i wrócisz do świata żywych, ale ty wolałaś zostawić mnie to samego. - nie myślałem nad tym, co mówię. Po prostu nie myślałem. - Przepraszam, kochanie. Nie miałem tego na myśli. Wiem, że gdybyś tylko mogła, wróciłabyś do mnie. Ja nie daję rady bez ciebie. Każdy kolor wydaje mi się szary, a każda myśl idiotyczna. - wstałem z jej łóżka, zalewając się łzami. - Lekarz kazał mi się z tobą pożegnać, ale ja nie potrafię tego zrobić. Ja nie potrafię przyjąć do wiadomości, że już niedługo ciebie tu nie będzie. Ty umrzesz, a ja znowu zostanę sam. Kolejna osoba, którą kocham, zostawia mnie. Ja też powinienem to wszystko zostawić...
W tym momencie wyjąłem z kieszeni narkotyki. Przeliczyłem wszystkie działki, uśmiechając się blado przez łzy.
-Nienawidzę życia. Zawsze, prędzej czy później, ale zawsze, ci, których kochamy, odchodzą od nas. Ja po prostu nie chcę zostać sam. Potrzebuję cię. Potrzebuję...
Ból, który czułem w tamtym momencie był nie do opisania. Żegnałem się z osobą, którą kochałem ponad własne życie. Żegnałem się z nią, bo nikt nie dawał jej żadych szans. Ja jednak cały czas trzymałem w sobie maleńką część nadziei. Spędziłem w tej sali ponad sześćdziesiąt dni. Nie jadłem, nie spałem, ponieważ wiedziałem, że każda chwila może być ostatniæ, którą spędzę z moim aniołkiem. Tak bardzo chciałem móc ją teraz przytuliś. Tak bardzo chciałem, aby i ona mnie przytuliła, pokazała swoją miłość i to, że jest ze mną.
-Mam tego dosyć. Traciłem już wystarczająco dużo osób w swoim życiu. Nie pozwolę ci, Bree, odejść jako pierwsza...
W tym momencie sięgnąłem po kartkę i długopis, leżący na szafce nocnej, obok łóżka.
"Ja chciałem być jedynie szczęśliwy i czuć się kochanym. Czy to tak wiele? Tylko ona mogła sprawić, że tak się czułem. Tylko ona. Dziewczyna, która teraz leży obok mnie i... umiera. Odchodzi ode mnie. Ale ja nie chcę już dłużej cierpieć. Nie pozwolę jej odejść jako pierwszej. Mam dość tego bólu. Przed dwa miesiące nie myślę o niczym innym, tylko o jej pięknych oczach i uśmiechu. Żyłem nadzieją, która z każdą sekundą gasła. Teraz również mam nadziej, chociaż wiem, że jest już za późno. Straciłem ją, mimo że ona nadal tu jest. Jest ciałem, nie duchem. Nie słyszy mnie. I to boli najbardziej. Chciałbym się z nią pożegnać tak, jak należy. Chciałbym, ale nie mogę. Wszystko mnie boli. Każda część mojej duszy i mojego ciała. Łzy, które teraz spływają po moich policzkach są jedynie oznaką miłośni oraz tęsknoty. Amen."
-Ja po prostu za tobą tęknię, niunia. - złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. Następnie odryłem lekko jej kołdrę i podwinąłem koszulkę. - A ciebie chciałbym zobaczyć i poznać, córeczko. Tak bardzo bym chciał. - westchnąłem, składając na brzuszku szatynki kilka pocałunków. - Jednak, moja historia najwyraźniej nie ma szczęśliwego zakończenia.
W tym momencie wszystkie woreczki z białym proszkiem ułożyłem na pościeli Bree. Wziąłem pierwszy z nich do ręki i otworzyłem.
-Kiedy umrzesz, słoneczko, spotkamy się. Będę na ciebie czekał. - uśmiechnąłem się blado, ostatni raz przeczesując jej włosy. - Kocham Cię, Bree. I już zawsze będę...
~*~*~*~*~*~*
Powiem jedynie, że nigdy nie wylałam tylu łez...
ask.fm/Paulaaa962
niedziela, 30 marca 2014
Rozdział 38...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jeju znowu musiałam sie powstrzymywac zeby nie płakać ! Paula Justin jest za słodki <3 Ja ciebie tedys zabije za to ze jestem uzalezniona od twoich opowiadań !
OdpowiedzUsuńlove-talent-hight-school-story-jb.blogspot.com
Płacze jak głupia...świetne
OdpowiedzUsuńTrochę długo czekania od 22 ale było warto <3 Rozdział genialny rycze jak głupia boże mam nadzieję, że Justina uratują a, a Bree zaraz się obudzi <3 :'(
OdpowiedzUsuńTo się nie może skończyć tak tragicznie jak tamto opowiadanie ;;(
OdpowiedzUsuńCholera płacze, jak zwykle gdy czytam twojego bloga. Proszę, nie zabijaj Justina, ani Bree. Myślałam , że się obudzi. Nadzieja matką głupich. Rozdział boski *-* Czekam nn <3
OdpowiedzUsuńPs. To ostatni rozdział i epilog???
heartbreaker-justinandmelanie.blogspot.com
BŁAGAM CIĘ NIECH TO OPOWIADANIE SIE SKOŃCZY SZCZĘŚLIWIE, NIECH W TYM WŁAŚNIE MOMENCIE SHARON SIE OBUDZI. NIECH OBOJE ŻYJĄ. Jestem uzależniona od twojego opowiadania, jest świetne. Chciałabym aby sie skończyło szczęśliwie i tylko o to cie prosze. :)
OdpowiedzUsuńJesteś uzależniona, a nie wiesz, że główna bohaterka nazywa się BREE a nie Sharon...
UsuńBłagam nie zabijaj ich :(. Ulżyj wreszcie cierpienia Justinowi.
OdpowiedzUsuńty idiotko przez ciebie sie odwodnie
OdpowiedzUsuńprzeczytajcie ten rozdzial sluchajac Pezet - Spadam.
OdpowiedzUsuńCO ?! TYLKO NIE MÓW ŻE RESZTA OPOWIADANIA BĘDZIE SIE ODBYWALA W NIEBIE XDDD
OdpowiedzUsuńProszę nie... Niech Bree się obudzi. Błagam. A JUSTIN... Nie on musi żyć. Jestem cala we łzach. Kurwa ja psychicznie nie wytrzymam. Oni musza oboje żyć. Rozdział emocjonalnie fantastyczny, a mówią mi ze ja serca nie mam. Czekam na DOBRE ZAKOŃCZENIE.
OdpowiedzUsuńZnowu płaczę, jak jakaś idiotka, nooo :( Jesteś wspaniała, Twoje "praca", jest wspaniała, po prostu wszystko tu jest idealne.
OdpowiedzUsuńBoże, jakie to okropne, widząc, jak z dnia na dzień Justin się stoczył, ponownie zażywając narkotyki.. Jakie to okropne, smutne i straszne.. Ile w naszym życiu, może zmienić osoba, a następnie, gdy zniknie, może narobić jeszcze więcej bólu niż poprzednio..
Ona się musi obudzić, noo .. :( Bree musi żyć!
Błagam powiedz, że ona będzie żyła.. Proszę! :(
~ Drew.
Proszę niech ona się obudzi a on przeżyje... płacze jak jakaś nienormalna ;( Kocham to opowiadanie. Proszę... Niech oni żyją !
OdpowiedzUsuńBardo smutne czemu oni muszą umrzeć czemu nie ma nadzieji :( rozdział wspaniały i z niecierpliwiością czekam nn <3
OdpowiedzUsuńTylko nie to.... Proszę :c Przez ciebie stałam się wrażliwa. PRZEZ CIEBIE OCZEKIWANIE NA KOLEJNE ROZDZIAŁY SPRAWIA ŻE CZUJE SIĘ JAK ĆPUN NA ODWYKU ://
OdpowiedzUsuńJejuu.. twoje blogi zawsze mnie rozczulaja.. jednak mam nadzieje ze to nie koniec tej historii.. tego bym bardzo nie chciala :c czekam na nowy ♥
OdpowiedzUsuńPłacze , proszę nie uśmiercaj ich ;c Świetny rozdział płakałam jak go czytałam i nadal płacze .Chyba się uzależniłam od twoich opowiadań ♥
OdpowiedzUsuńO boże nigdy przy niczym tak nie płakałam. Jak to się dziej, że wzbudzasz tak silne emocje? Kocham Cię za to i za Twoje blogi :-*
OdpowiedzUsuńdalej nich ona się obudzi !!
OdpowiedzUsuńo matko świetne ! mam nadzieję, że Bree się obudzi a Justin się nie zabije
OdpowiedzUsuńaaaaaaaansjfbsfbebfuseifbewf czekam na kolejny xx
najbardziej smutny rozdział jaki czytałam :(
OdpowiedzUsuńrycze jak głupia, aż gardło mnie boli :(
Kocham Cie <3
Kocham Twoje opowiadania <3
dzięki, przez ciebie czuję że jestem na titanicu ok
OdpowiedzUsuńi jeszcze di tego se puściłam My Heart Will Go On i kurwa tak rycze że mam ochote ci udusić normalnie wiesz
ugh kocham cie ok
jezu mam nadzieję że jakoś powstrzymasz Justina! NO HELLOO
Naj-naj-najbardziej smutny rozdział jaki czytalam kiedykolwiek.
OdpowiedzUsuńjeju mam nadzieje ze ktos powstrzyma Justina przed tym co chce zrobic
weny i do next <3
O nie moja myszko nie pozwole ci teraz skończyć opowiadania. Bree sie ma obudzić a jak Justin sie zaćpa to cie odnajde i uduszę. Pisz dalej ten blog. Moje życia nie ma sensu bez tego opowiadania. Niech Bree sie obudzi i dalej bedzie miala wspaniale przygody z Jusem. ;(
OdpowiedzUsuńPrzepiekny rozdział,ale strasznie smutny :(
OdpowiedzUsuńjejku jejku.
OdpowiedzUsuńrycze jak debil..
nie mogę się opanować.
btw. przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale byłam w szpitalu i nie miałam internetu.. -,-
przepraszam, przepraszam, przepraszam ♥
ten, ak samo jak i poprzedni rozdział jest niesamowity.. okropnie wzruszający. cały czas mam nadzieje, ze oni jednak wyjdą z tego ; )
jejku..
nie mogę.. wszyscy stracili nadzieję i szczerze? ale dziwie się im.. kurde no..
wspaniały rozdział, nie moge się opanować b cały czas rysczę :<
kocham cię <3
true-big-love-jb.blogspot.com
red-sky-jb.blogspot.com
Lzy...lzy...lzy :c
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńczy to oznacza ze to juz jest koniec? ???
OdpowiedzUsuńmam nadzieje ze nie masz zamiaru tego konczyc
bi jak tak to cie znajde i nw co zrobie!!!!!
blagam nieeeee!!!!!!!!
niech ona sie obudzi noo
niech ktos powstrzyma justina
bvcydjytdkjgkuyhjutyrjscfhfkyf <33333
Płacze :'( mój bożee niech ona się obudzi prosze i niech bd jak dawnej :(
OdpowiedzUsuńkochaam cię, jesteś wspaniała wiesz, piszesz wspaniale i masz niesamowity talent *.*
po prostu się uzależniłam i pierwszy raz uroniłam tyle łez :'( <3
Boże powiedz mi że Justin nic sobie nie zrobi, a Bree się obudzi :( Kocham twoje opowiadania, uzależniłam się ♥ Czekam nn ;**
OdpowiedzUsuńO mój Boże, PIĘKNE!!! Naprawde uzaleznilam sie. ŚWIETNY BLOG!!! Mój ulubiony :) Czekam nn i zycze weny. Kocham <3
OdpowiedzUsuńPS: Płakałam jak małe dziecko xD
@TheKlaudiaK
Przeczytałam wczoraj a komentuje dziś bo wczoraj byli goście a jak to czytałam to byłam zmęczona po zabawie z kuzynostwem a więc tak mam pytanie kopną cię ktoś kiedyś ? Jak ich zabijesz to ja się zabije ale najpierw ciebie. Ryczalam jak bóbr jak to czytałam to:-( . Nie mogę się doczekać następnej części i mamnadzieję że przemyslisz to co zrobisz bardzo dobrze ja cię błagam nie zabijaj już wystarczy tej śmierci w tym opoaiadaniu i dodawaj nowa część mam nadzieję że ja i inne czytelniczki bd zadowolone
OdpowiedzUsuńBuziaki:*****
Błagam niech oni żyją i będzie wszystko dobrze. Dzisiaj zaczęłam czytać twoje opowiadanie i już od pierwszego rozdziału wiedziałam , że będzie moim ulubionym tak samo jak twój http://black-tears-jb.blogspot.com/. Boże piszesz cudownie. Twoje opowiadania mogę śmiało powiedzieć , że są doskonałe cudowne i tak dalej.
OdpowiedzUsuńW ogóle ta historia jest inna i wspaniała :*
Dziękuje że jesteś i piszesz :*
Kocham kocham i proszę nie zabijaj ich :)
marzwalczikochaj.blogspot.com
Przeczytałam ten rozdział rano zanim poszłam do szkoły i strasznie chciało mi sie płakać,ale nie mogłam ;c
OdpowiedzUsuńMam nadzieje na 'lepsze jutro' ;d
Czekam na nn <3
@scute4
Płaczę jak pojebana. Nie zabiaj jej noo :c
OdpowiedzUsuńO......k-u-ź-w-a jego mać :o
OdpowiedzUsuńjak ona umrze jesteś trupem
OdpowiedzUsuń#yghhhh